EWANGELIA (Mt 18,1-5.10.12-14)
Godność dzieci. Przypowieść o zabłąkanej owcy
Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.
Uczniowie przystąpili do Jezusa z zapytaniem: „Kto właściwie jest największy w królestwie niebieskim?” On przywołał dziecko, postawił je przed nimi i rzekł:
„Zaprawdę powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Kto się więc uniży jak to dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim. I kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje.
Strzeżcie się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych; albowiem powiadam wam: Aniołowie ich w niebie wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie.
Jak wam się zdaje? Jeśli kto posiada sto owiec i zabłąka się jedna z nich: czy nie zostawi dziewięćdziesięciu dziewięciu na górach i nie pójdzie szukać tej, która się zabłąkała? A jeśli mu się uda ją odnaleźć, zaprawdę powiadam wam: cieszy się nią bardziej niż dziewięćdziesięciu dziewięciu tymi, które się nie zabłąkały. Tak też nie jest wolą Ojca waszego, który jest w niebie, żeby zginęło jedno z tych małych”.
Oto słowo Pańskie.
Taka jest dzisiejsza Ewangelia. Zawsze mnie zaskakuje jak inne od naszego jest spojrzenie Boga na to kto jest ważny; jak inna jest Jego ekonomia. Na pytanie uczni, kto jest największy w Królestwie niebieskim, oj ci uczniowie Jezusa, tylko jedno im w głowie, zając dobre miejsce w królestwie. Pamiętamy tych dwu, oszczędzę im wstydu i nie przypomnę imion, co to chcieli zająć w Królestwie Jezusa po Jego prawej i lewej stronie. Pewnie by się jeszcze pokłócili, który ma być po której. Jakże to bliskie nam, chcielibyśmy zawsze być ważni, znani, docenieni. A jezus stawia przed nami dziecko. Dzieci w rodzinie izraelskiej były ważne, dobrze było mieć ich wiele, to świadczyło o Bożym błogosławieństwie, ale dziecko nie miało praw, było całkowicie poddane rodzicom, Ewangelista Łukasz podkreśla nawet, że Jezus nie wyłamywał się z tego, zapisuje, że był im (rodzicom) poddany. A teraz mówi, że aby wejść do Królestwa, trzeba się odmienić i stać jak dziecko. Wiemy wszyscy, że z czasem, kiedy się starzejemy, popadamy w demencję, dziecinniejemy, taki nasz los, ale w tym wypadku nie o to chodzi Jezusowi. Mamy się odmienić aby się stać jak dziecko. Myślę, że Jezusowi chodzi o pewną postawę charakterystyczną zwłaszcza dla małych dzieci. Małe dziecko ma pełne zaufanie do swoich rodziców, są dla niego najlepsi, najmądrzejsi, wszystko wiedzą, na wszystkim się znają. Dziecko z pełnym zaufaniem przychodzi do ojca i prosi go zreperowanie popsutej zabawki, zadaje trudne pytania, pewne, że uzyska odpowiedź. Mówię oczywiście o prawidłowo funkcjonującej rodzinie, bo zdarzają się oczywiście patologie, gdzie to nie funkcjonuje. Taka właśnie ma być nasza postawa wobec Boga, pełne zaufanie, że On nas kocha i droga po której nas prowadzi jest najlepszą z możliwych. Właśnie o takiej postawie miłości Boga do nas, mówi druga część dzisiejszej Ewangelii. Łukasz umieszcza tą przypowieść w innym kontekście, skierowując ją do faryzeuszów. Mateusz zapisuje ją w tym miejscu jako skierowaną do uczniów. Musieli być nieco zszokowani ci uczniowie, słysząc to porównanie, znali przecież zasady wypasu owiec i opieki nad nimi. Hodowla owiec zawsze w Izraelu miała duże znaczenie. Oni wiedzieli, że żaden roztropny pasterz nie postąpiłby według wskazań Jezusa. Nie można zostawić stada bez opieki, bo odszukawszy jedną owcę, można by potem nie odnaleźć tamtych dziewięćdziesięciu dziewięciu. Takie myślenie jest i dziś obecne nawet wśród ludzi Kościoła. Blisko już 30 lat temu jako katechiści wędrowni ewangelizowaliśmy w Bydgoszczy w ramach Drogi Neokatechumenalnej. Między innymi jeździliśmy od parafii do parafii opowiadając o naszym doświadczeniu i przepowiadając proboszczom Dobrą Nowinę o Jezusie. Odwiedziliśmy także proboszczów w Toruniu. Otóż jeden z nich posłuchawszy uprzejmie co mamy do powiedzenia, stwierdził, że on nigdy nie zostawiłby swoich gorliwych parafian, by biegać z oddalonymi. Cóż, nie wdawaliśmy się z księdzem w polemikę, ale na zakończenie poprosiliśmy o otwarcie Pisma Świętego, nie chciał tego uczynić i scedował to na swego wikariusza, który otworzył fragment z proroka Ezechiela o pasterzach, którzy nie troszczą się o owce. Nie komentowaliśmy tego, ale wikariusz spłoną jak wiśnia, i nie wiedział gdzie oczy schować.
Wracając do Ewangelii Jezus opowiadając swoje przypowieści, przykłady brał z otaczającego go świata, znanego słuchaczom i porównywał z rzeczywistością Królestwa. Zawsze w takim porównaniu było coś co nie pasowało do oglądanego świata. Prorok Izajasz mówi w imieniu Boga, "myśli moje nie są myślami waszymi, a drogi moje nie są myślami waszymi". Jezus próbuje nam przybliżyć to Boże myślenie. To tylko u Boga jest możliwe, w Jego ekonomi, szukanie zagubionej owieczki. Dlatego Jezus ustanowił sakrament pojednania. Ale uwaga, nam się wydaje czasem, że to my robimy "łaskę" Panu Bogu przychodząc do spowiedzi, nie zdajemy sobie sprawy, że to klęknięcie przy konfesjonale już jest dotknięciem Bożej łaski. Zechciejmy dobrze się do tego przygotować. Może pora odłożyć do pamiątek z dzieciństwa książeczkę otrzymaną przy I Komunii Świętej i zaopatrzyć się w modlitewnik z rachunkiem sumienia bardziej odpowiednim dla naszego aktualnego stanu. Czego wszystkim z całego serca życzę.
Ilustracja pochodzi z katakumb św. Kaliksta w Rzymie i przedstawia właśnie Jezusa jako Dobrego Pasterza.A jak się to wszystko ma do św. Maksymiliana Marii Kolbego. Myślę, że jet on przykładem i tego dziecięcego zaufania do Boga, był też gorliwym naśladowcą Jezusa Dobrego Pasterza, szczególnie w szukaniu zagubionych owieczek. Służyły temu dziełu zakładane ośrodki, Niepokalanów w Polsce i w Japonii, wydawane książki i czasopisma. Myślę, że Jezus w XXw działałby właśnie tak, nowocześnie. Ja urodziłem się 2 miesiące przed śmiercią św. Maksymiliana, próbuję ewangelizować w różny sposób, także za pośrednictwem internetu, właśnie na tym blogu. Choć zdaję sobie sprawę, że jego zasięg jest aktualnie niewielki, ale może rozwinie się, kto wie?
Nie będą to komentarze dotyczące spraw bieżących a raczej moje własne snucie rozważań, ot taki rodzaj megalomanii
wtorek, 14 sierpnia 2012
poniedziałek, 13 sierpnia 2012
Eucharystia
Zabrakło mi dziś koncepcji o czym powiedzieć homilię do dzisiejszej liturgii słowa. Czytania tak średnio się przede mną otwierały i wtedy Duch natchną mnie, przecież kupujesz Oremus'a (książeczka z czytaniami oraz komentarzami do nich, na każdy dzień miesiąca wydawana przez Wydawnictwo Księży Marianów). Pomyślałem sobie, już kilkakrotnie znajdowałem tam inspirację by coś powiedzieć. I tak zrobiłem. W gruncie rzeczy dość bezczelnie wykorzystałem zamieszczony tam komentarz. Duch pomógł mi go nieco rozwinąć i wyszło chyba nieźle.
A oto tekst komentarza. (znów cytuje tekst nie mojego autorstwa, bez zgody autora i wydawnictwa, trodno może mnie nie rozszarpią?)
Ez 1, 2-5.24-28c
Dzisiejsze czytania łączą ze sobą trzy całkowicie różne sprawy. Prorok Ezechiel ogląda w widzeniu chwałę Bożą tak niepojętą, że pada na twarz. Uczniowie ze smutkiemprzyjmują zapowiedźśmierci i zmartwychwstania Chrystusa. Jezus udziela Piotrowi rady w kwestii tak przyziemnej, jak płacenie podatków.[jak się to ma do naszej rzeczywistości XXI w?].Otóż, dobrze przeżywana Eucharystia zawiera właśnie w sobie te trzy elementy. Przystępujeny do chwały Bożego majestatu, sprawujemy pamiątkę śmierci i zmartwychwstania Jezusa oraz otrzymujemy śwqiatło i moc na konkretne życiowe sprawy.
I jak tu nie mówić, że Słowo Boże zawsze jest aktualne. Problem polega jednak na tym malutkimszczególiku, trzeba Eucharystię przeżyć DOBRZE.
A jak my Ją przeżywamy?
A oto tekst komentarza. (znów cytuje tekst nie mojego autorstwa, bez zgody autora i wydawnictwa, trodno może mnie nie rozszarpią?)
Ez 1, 2-5.24-28c
Dzisiejsze czytania łączą ze sobą trzy całkowicie różne sprawy. Prorok Ezechiel ogląda w widzeniu chwałę Bożą tak niepojętą, że pada na twarz. Uczniowie ze smutkiemprzyjmują zapowiedźśmierci i zmartwychwstania Chrystusa. Jezus udziela Piotrowi rady w kwestii tak przyziemnej, jak płacenie podatków.[jak się to ma do naszej rzeczywistości XXI w?].Otóż, dobrze przeżywana Eucharystia zawiera właśnie w sobie te trzy elementy. Przystępujeny do chwały Bożego majestatu, sprawujemy pamiątkę śmierci i zmartwychwstania Jezusa oraz otrzymujemy śwqiatło i moc na konkretne życiowe sprawy.
I jak tu nie mówić, że Słowo Boże zawsze jest aktualne. Problem polega jednak na tym malutkimszczególiku, trzeba Eucharystię przeżyć DOBRZE.
A jak my Ją przeżywamy?
niedziela, 12 sierpnia 2012
Perły przed wieprze
W Gościu Niedzielnym z dzisiejszej niedzieli przeczytałem dwa artykuły, które wydały mi się na tyle ważne, że postanowiłem się do nich odnieść. Łączy je osoba Szymona Hołowni, dziennikarza i publicysty katolickiego, do niedawna pracującego w redakcij Newsweek'a, co niektórzy wyznawcy Chrystusa mieli mu za złe. Nie było mi dane dotąd poznać osobiście pana Szymona, choć przed dwu laty parokrotnie rozmawialiśmy telefonicznie. Chodziło o to, że pan Szymon chciał ze mną przeprowadzić wywiad telewizyjny, na co ja początkowo się zgodziłem, a po rozmowie z moimi przełożonymi wycofałem zgodę. Moja osoba wzbudzała w tym czasie pewne zainteresowanie mediów, najpierw KAI, późnie różnych czasopism i dzienników z Gazetą Wyborczą włącznie. Chodziło o to, że właśnie zostałem wyświęcony na księdza, a że byłem wcześniej żonaty, oraz mając dzieci i wnuki, wydawało się to być pewną sensacją rozpoczynającego się właśnie sezonu ogórkowego AD 2010. Znajomej dziennikarce z KAI opowiedziałem przez telefon trochę o sobie, ona dodatkowo odrobiła lekcję zbierając wiadomości na temat rodziny i mój gdzie się dało. Smaczku dla mediów dodawał fakt, że mój najstarszy syn był już od 17 lat księdzem, i asystował mi podczas święceń a późnie podczas mszy prymicyjnych. Po tej pierwszej rozmowie z KAI i całej wrzawie wokól mojej osoby, trochę się wystraszyłem i gwałtownie wycofywałem z wszystkich kontaktów z mediami, między innymi z audycji z panem Hołownią. Nie mogłem jednak zakneblować dziennikarzy, którzy pisali różne rzeczy, na szczęście nic specjalnie nie pozmyślali, łaska Boża była tu dla mnie oczywista. Po paru tygodniach na szczęście szum ucichł, pojawiły się inne "gorące" tematy i mogłem odetchnąć.
Wspomniane dwa artykuły w Gościu Niedzielnym, to Szymona Babuchowskiego, "Katolik do bicia" o manipulacjach tygodników Wprost i Newsweek'a, mających dokopać maksymalnie, Kościołowi, katolikom i wszystkim, którzy uznają się za uczniów Chrystusa. Nie będę opisywał treści artykułu, można go sobie przeczytać. Wspominam o nim tylko dlatego, że w Newsweek'u pracował właśnie Szymon Hołownia, i właśnie on, na skutek napastliwej polityki tygodnika w stosunku do Kościoła, księży, moralności chrześcijańskiej postanowił odejść z redakcji. Drugim artykułem, który mnie zainteresował, jest wywiad przeprowadzony z Szymonem Hołownią przez Szymona Babuchowskiego pt "Między okopanymi". Podtytuł wprowadza w meritum: "O podniecających sporach, nietrzymaniu sądu i Kościele, który psuje zabawę". Babuchowski pyta nie o to dlaczego odszedł z Newsweek'a ale dlaczego tak późno, Hołownia, odpowiada: "bardzo lubiłem pracę w Newsweek'u i wydawało mi się, że jest to miejsce, w którym jeszcze długo będę mógł wypowiadać swoje poglądy. ... żałuję ... bardzo dobrze odnajduję się w tym, co Tomasz Lis teraz nagle wyklina i na co złorzeczy - w byciu pomiędzy dwoma okopanymi obozami. Chyba tam jest moje miejsce. Mimo że pochodzę z jednego z nich".Moja refleksja na temat tego co Hołownia nazywa "międzu okopanymi". To bardzo chwalebne być takim pomostem między róznymi obozami, ale istnieje parę niebezpieczeństw. Pomiędzy okopami stoi się okrakiem i jeśli stanowiska obu obozów się oddalają, coraz bardziej polaryzują, łatwo zrobić szpagat, który może się skończyć rozdarciem w kroku. Inną sprawą jest to, że niektórzy nazywają taką pozycję, siedzeniem okrakiem na barykadzie, to mało wygodne a jeszcze z obu stron jest się atakowanym. Pamiętam stary film "Zezowate szczęście" w którym Kobiela grający główną rolę nieudacznika Piszczyka trafia pomiędzy dwie manifestacje i próbując obie strony zadowolić, w końcu solidarnie dostaje baty od obu stron.
Pan Hołownia argumentuje w wywiadzie, że czuje się powołany do tego, by na "pseudo" argumenty przeciwników, występować z rzeczową polemiką. Pięknie, ale nie zawsze roztropnie. Jezus w którymś momencie wyraził się "nie rzucajcie pereł przed wieprze, aby się na was nie rzuciły i podeptały" (cytuję z pamięci, nie ręcząc za dosłowną zgodność cytatu z Biblią, chodzi mi o myśl w tym zawartą). Mogę podziwiać chwalebną donkiszoterię pana Szymona Hołowni, życząc mu jak najlepiej, ale obawiam się, że to walka z wiatrakami.
Myślę jednak, że do tzw świata, trzeba iść z przesłaniem Dobrej Nowiny. Próbować głosić ją w porę i nie w porę. Ta Nowina ma taką moc, że potrafi góry przenosić, a za tych, którzy nie chcą jej słuchać trzeba nam wszystkim się modlić.
Wspomniane dwa artykuły w Gościu Niedzielnym, to Szymona Babuchowskiego, "Katolik do bicia" o manipulacjach tygodników Wprost i Newsweek'a, mających dokopać maksymalnie, Kościołowi, katolikom i wszystkim, którzy uznają się za uczniów Chrystusa. Nie będę opisywał treści artykułu, można go sobie przeczytać. Wspominam o nim tylko dlatego, że w Newsweek'u pracował właśnie Szymon Hołownia, i właśnie on, na skutek napastliwej polityki tygodnika w stosunku do Kościoła, księży, moralności chrześcijańskiej postanowił odejść z redakcji. Drugim artykułem, który mnie zainteresował, jest wywiad przeprowadzony z Szymonem Hołownią przez Szymona Babuchowskiego pt "Między okopanymi". Podtytuł wprowadza w meritum: "O podniecających sporach, nietrzymaniu sądu i Kościele, który psuje zabawę". Babuchowski pyta nie o to dlaczego odszedł z Newsweek'a ale dlaczego tak późno, Hołownia, odpowiada: "bardzo lubiłem pracę w Newsweek'u i wydawało mi się, że jest to miejsce, w którym jeszcze długo będę mógł wypowiadać swoje poglądy. ... żałuję ... bardzo dobrze odnajduję się w tym, co Tomasz Lis teraz nagle wyklina i na co złorzeczy - w byciu pomiędzy dwoma okopanymi obozami. Chyba tam jest moje miejsce. Mimo że pochodzę z jednego z nich".Moja refleksja na temat tego co Hołownia nazywa "międzu okopanymi". To bardzo chwalebne być takim pomostem między róznymi obozami, ale istnieje parę niebezpieczeństw. Pomiędzy okopami stoi się okrakiem i jeśli stanowiska obu obozów się oddalają, coraz bardziej polaryzują, łatwo zrobić szpagat, który może się skończyć rozdarciem w kroku. Inną sprawą jest to, że niektórzy nazywają taką pozycję, siedzeniem okrakiem na barykadzie, to mało wygodne a jeszcze z obu stron jest się atakowanym. Pamiętam stary film "Zezowate szczęście" w którym Kobiela grający główną rolę nieudacznika Piszczyka trafia pomiędzy dwie manifestacje i próbując obie strony zadowolić, w końcu solidarnie dostaje baty od obu stron.
Pan Hołownia argumentuje w wywiadzie, że czuje się powołany do tego, by na "pseudo" argumenty przeciwników, występować z rzeczową polemiką. Pięknie, ale nie zawsze roztropnie. Jezus w którymś momencie wyraził się "nie rzucajcie pereł przed wieprze, aby się na was nie rzuciły i podeptały" (cytuję z pamięci, nie ręcząc za dosłowną zgodność cytatu z Biblią, chodzi mi o myśl w tym zawartą). Mogę podziwiać chwalebną donkiszoterię pana Szymona Hołowni, życząc mu jak najlepiej, ale obawiam się, że to walka z wiatrakami.
Myślę jednak, że do tzw świata, trzeba iść z przesłaniem Dobrej Nowiny. Próbować głosić ją w porę i nie w porę. Ta Nowina ma taką moc, że potrafi góry przenosić, a za tych, którzy nie chcą jej słuchać trzeba nam wszystkim się modlić.
Rachunek sumienia
Czuję się zupełnie bezradny. Właśnie wróciłem z kościoła gdzie na mszy świętej wygłosiłem "porywające kazanie", można by to porównać do tego sukcesu Eliasza, który zmierzył się z 400 prorokami baala. Taż musiałem się zmierzyć z ponad setką słuchaczy, którzy nie wiem czy byli zachwyceni przedłużającą się mszą. I mogę stwierdzić z całą odpowiedzialnością, że nie jestem lepszy od moich przodków, On przynajmniej byli głęboko religijni, rodzice, dziadkowie. A ja? Z moją religijnością w życiu bywało naprawdę kiepsko, a co dopiero mówić o wierze. Jakże brak mi zaufania do Boga. Moje nastroje wahają się od entuzjazmu do głębokiego upadku nastroju. Mówię piękne rzeczy na kazaniach, penitentom w konfesjonale, ale czy przepełnia to moje życie. Przecoeż ilekroć spotykam Jezusa twarzą w twarz, uciekam. A przecież wciąż Bóg przychodzi do mnie w swoich biednych, anawim Jahwe, a ja zamykam przed nim moje serce, mój portfel.
Jest to dla mnie jakimś wyrzutem sumienia, przed którym uciekam także robiąc wieczorny rachunek sumienia, jak w tym wierszu sprzed miesiąca:
Wieczorny rachunek sumienia!
Chwała Tobie Panie
za dzień tak spokojnie piękny
za ciszę lasu i nieba błękity
za czas modlitwy.
Wybaczysz Boże
niewierność codzienności
niezadowolone rozproszenie
samokoncentracji.
Wybaczysz Boże?
Że Cię nie wielbiłem
nie dziękowałem
na sobie skupiony.
Dzięki Ci Panie,
żeś jest miłosierny
łaskawie przebaczający.
Jezu Ufam Tobie.
(Domatowo 09.07.2012)
Jest to dla mnie jakimś wyrzutem sumienia, przed którym uciekam także robiąc wieczorny rachunek sumienia, jak w tym wierszu sprzed miesiąca:
Wieczorny rachunek sumienia!
Chwała Tobie Panie
za dzień tak spokojnie piękny
za ciszę lasu i nieba błękity
za czas modlitwy.
Wybaczysz Boże
niewierność codzienności
niezadowolone rozproszenie
samokoncentracji.
Wybaczysz Boże?
Że Cię nie wielbiłem
nie dziękowałem
na sobie skupiony.
Dzięki Ci Panie,
żeś jest miłosierny
łaskawie przebaczający.
Jezu Ufam Tobie.
(Domatowo 09.07.2012)
Ukrywanie swych błędów – zgubny stereotyp
Wciąż myśląc o własnym komentarzu do dzisiejszej liturgii słowa, natrafiłem na portalu KATOLIK na poniższy tekst o robieniu rachunku sumienia. Ponieważ myśli w nim zawarte wydają się być ważne, cytuję go poniżej, mając nadzieję, że Ojciec Krzysztof mi to wybaczy, a także, że Ty miły czytelniku przebrniesz przez ten cały dosyć długi tekst. Ale Twój trud nie będzie daremny. Naprawdę warto. Polecam!
Krzysztof Osuch SJ
Nie zazna szczęścia, kto błędy swe ukrywa; kto je wyznaje, porzuca – ten miłosierdzia dostąpi. (Prz 28, 13)
Znamienna łatwość
Czy to nie jest zastanawiające, że tak łatwo wskazujemy błędy naszych bliźnich, a swoje tak trudno? Czy to nie dziwne, że z zadowoleniem odsłaniamy cudze słabości, wady i grzechy, a niech ktoś spróbuje ujawniać nasze wady? To ciekawe, że bez większego namysłu wyliczamy liczne wady bliźnich, zaś zidentyfikowanie własnych wad przysparza nam tyle trudności. Z lekkością wypominamy cudze zaniedbania, zaś swoje pokrywamy milczeniem. A gdy ktoś próbuje je nam unaocznić czy wytknąć, to oburzamy się, nieraz bardzo gwałtownie. Jest w tym jakaś prawidłowość, że siebie spontanicznie oszczędzamy, zaś bliźni tak łatwo „wpadają” w ogień naszej krytyki. Skąd w nas tyle gotowości, by pod adresem innych formułować żądania, wymagania czy nawet oskarżenia (choćby tylko w myślach)? Skąd tyle determinacji w rozprawianiu się ze złem (faktycznym czy domniemanym) u bliźniego, a taki brak zdecydowania w eliminowaniu własnych wad i grzechów? – Najogólniej mówiąc, pewno nie znamy siebie. Nie znamy swoich wad i grzechów, dlatego tak łatwo i surowo sądzimy innych. Lekarstwem na tę sytuację jest rachunek sumienia. Ten w wydaniu św. Ignacego Loyoli ma pięć punktów – podejść[1]. Tym razem chciałbym przedstawić pewne objaśnienie do drugiego[2] punktu codziennego ignacjańskiego rachunku sumienia: Prosić o łaskę poznania grzechów i odrzucenia ich precz[3]. Jak widać, chodzi o łaskę do poznawania swoich grzechów, a nie cudzych! Te ostatnie poznajemy całkiem nieźle, choć niekoniecznie w duchu Ewangelii (por. Łk 6,37). Niestety, sami – bez wsparcia łaski – potrafimy jedynie „urodzić się w grzechu”, a potem trwać w grzesznym usposobieniu i popełniać różne grzechy. Poznanie rzeczywistości grzechu i odwrócenie się od grzechu staje się możliwe dzięki spotkaniu Jezusa Chrystusa i dzięki Duchowi Świętemu, który przekonuje świat o grzechu (por. J 16,8).
Znamienna trudność
Słowo Boże przestrzega nas przed mniemaniem, że grzechy własne poznaje się łatwo. Niestety, łatwo podlegamy zaślepieniu. Chętnie sobie schlebiamy. Grzesznik zaślepiony sam sobie schlebia i nie widzi winy swej, by ją mógł znienawidzić (Ps 36). Psalmista nie ma złudzeń, dlatego z przekonaniem prosi Boga: Oczyść mnie od tych błędów, które są skryte przede mną. Także od pychy broń swego sługę (Ps 19). Świadectwo Psalmisty zachęca nas, byśmy i my zechcieli zastanowić się nad swymi ukrytymi winami i błędami. Żeby je jednak w ogóle dojrzeć, trzeba mieć światło, i to wystarczająco jasne. Jego dawcą jest Duch Święty. Najczęściej bywa tak, że przybywa On wtedy, gdy sięgamy po Słowo Boże. Niezawodnie okaże się, że żywe jest słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca (Hbr 4,12).
Niezadowoleni – właściwie, dlaczego?
Uczucie niezadowolenia znamy wszyscy, jednak jego główną przyczynę jasno poznajemy dopiero po latach. Z trudem uznajemy, że to skutki własnych grzechów gnębią nas najbardziej; i że dojmujący smutek świadczy nie tyle o winie naszych bliźnich, co raczej o własnym upartym trwaniu w grzesznym rozmijaniu się ze swym Bogiem – Stwórcą i Ojcem.
Czucie się brudnym i przytłoczonym przez ciężar trudny do nazwania – może być oznaką tzw. chorobliwego poczucia winy, jednak zazwyczaj dochodzi tu do głosu prawidłowo działająca intuicja poznawcza (sumienie). Dokładniej mówiąc, to sam Duch Święty wywołuje w nas przykre uczucia, które przynaglają do zastanowienia się nad sobą i zwrócenia się ku Bogu. Zamiast zatem lękliwie tłumić niepokojące myśli i przykre odczucia (ciężaru, brudu i winy), lepiej jest je zbadać i rozpoznać w nich konkretne komunikaty Ducha Świętego, który naprowadza nas na odkrycie grzechu fundamentalnego, będącego „korzeniem” wszystkich innych grzechów, a także główną przyczyną niezadowolenia i nieszczęśliwego istnienia. Prośba z drugiego punktu rachunku sumienia – otwierając nas na działanie Ducha Świętego i podtrzymując pokorną świadomość naszego wewnętrznego zagmatwania i faktu sprzecznych dążeń oraz walki duchowej w nas – podprowadza też do odważnego wyznawania swego grzechu, i to w stylu ludzi Biblii: nie słuchałem Boga, nie byłem Mu posłuszny, nudziłem się Nim (dokładniej, nudziłem się moim biednym obrazem Boga). Nie odpowiadałem Bogu, gdy On zwracał się do mnie, lekceważyłem Jego polecenia i Jego wspaniałe obietnice... Jest też nadzieja, że dzięki oświeceniom Ducha Świętego zobaczymy i uznamy, że brudzą nas, obciążają i unieszczęśliwiają nie jakieś tam „drobiazgi” czy czysto zewnętrzne przekroczenie Prawa Bożego, lecz (aż) lekceważenie miłości Boga Ojca, niewiara w Jego miłość czy też ciągłe podejrzewanie i sprawdzanie Boga.
Błędne i naiwne mniemanie
Wątpiący o tym, że potrzebna nam jest regularna prośba z drugiego punktu rachunku sumienia niech zechcą zapytać siebie, czy aby nie za wcześnie uznali, że swe zmagania, by skażoną „naturę poddać łasce”(Henri de Lubac SJ), już mają za sobą. Niekiedy, w swej naiwności, błędnie mniemamy, że przebyliśmy już całą (lub prawie całą) duchową drogę do Boga, że jesteśmy już moralnie czyści i dogłębnie uświęceni. – W imię realizmu, dla otrzeźwienia, należałoby siebie zapytać: czy rzeczywiście wystarczająco wglądnąłem w to, jak bardzo (ja też) jestem uwikłany w «tajemnicę nieprawości»? I jakie płynie stąd zagrożenie dla mnie? Czy naprawdę mój dotychczasowy wgląd w siebie jest wystarczająco głęboki? A ponadto, czy poznałem już swoją wadę główną i te słabe miejsca, przez które nieprzyjaciel zwykł przenikać do mojego decyzyjnego centrum? A może jest nawet tak, że nie dość wyraźnie rozgraniczam dobro od zła i bez najmniejszego problemu poruszam się w szarej strefie, naiwnie mniemając, że sięgam szczytów czystości serca i ewangelicznej doskonałości. Być może te dwa zdania Tomasza Mertona dadzą mi do myślenia i pozwolą przeczuć, ile to duchowej pracy jest jeszcze przede mną: „Cokolwiek kochasz poza Bogiem jedynym, niezależnie, zaciemnia twój rozum, rujnuje twój osąd wartości moralnych, fałszuje twoje wybory. Nie możesz wtedy jasno odróżnić dobra od zła i poznać naprawdę wolę Bożą”. Św. Augustyn kwestionuje nas i wzywa do ładu jeszcze zwięźlej: „Gdy Bóg jest na pierwszym miejscu, wtedy wszystko jest na swoim miejscu”. Logicznie trzeba dopowiedzieć: gdy Bóg nie jest na pierwszym miejscu, wtedy nic nie jest na swoim miejscu.
Nie – „światu"
Mam na myśli nie świat w ogóle, lecz to w nim, co przeciwstawia się Bogu, a sens ludzkiego życia sprowadza do zaspokajania potrójnej pożądliwości. Wszystko bowiem, co jest na świecie, a więc: pożądliwość ciała, pożądliwość oczu i pycha tego życia nie pochodzi od Ojca, lecz od świata(1J 2, 16). Świat i ludzie na świecie są bardzo miłowani przez Boga Stwórcę (por. J 3, 16-17), jednak tenże świat zasługuje także na sąd w tej mierze, w jakiej zamyka się na Chrystusa: A sąd polega na tym, że światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło: bo złe były ich uczynki(J 3,19). Ludziom wartościującym „po światowemu” trudno jest uznać swój wielki błąd i nawrócić się do Boga. Bywają oni nie tylko dalecy od skruchy, ale potrafią być bardzo „misyjni” w szerzeniu swojej wiary – w samego tylko człowieka, w samą tylko doczesność i w spełnianie się człowieka poprzez zaspokajanie morderczych żądz (por. Jk 4,2).
Im ktoś jest mniej zaangażowany w świat Jezusowej Ewangelii, tym bardziej musi się liczyć z tym, że niepostrzeżenie przyswaja sobie „światowe” rozumienie człowieka, w którym nie ma miejsca na zatrwożenie grzechem. „Jest to dziwne – pisze kardynał Carlo Martini – ale gdy z jednej strony przybierają na sile zjawiska degradacji ludzkości poprzez różne formy nałogów indywidualnych i zbiorowych, zjawiska degradacji moralnej wszelkiego typu, to z drugiej strony upowszechnia się jakieś poczucie niewinności. Myśli się, iż wystarczy żyć mniej więcej uczciwie, nie zabijać, nie kraść, nie robić nikomu nic złego. Takie poczucie niewinności sprawia, że człowiek nie jest zdolny przyznać się do słabości, o których mówią teksty Pisma św., odsłaniające grzechy tkwiące w głębi ludzkiego serca”. [...] „Niezdolność do rzetelnego wglądu we własne sumienie rodzi wielką sprzeczność naszych czasów”. Ta sprzeczność wyraża się w tym, że „obok tak wielu przejawów zła, tak wielkie przekonanie o niewinności. Oba te zjawiska pozostają w sprzeczności z prawdziwym sensem łaski, która z jednej strony stanowi o godności człowieka, a z drugiej strony uświadamia mu jego grzech, który winien być przebaczony, aby człowiek został zrehabilitowany.”
Kardynał Martini kończy swą refleksję, zadając praktyczne pytanie: „Co może pomóc w pokonywaniu tego ciężkiego kryzysu ludzkich sumień?” – W odpowiedzi wskazał liturgię pokutną, sprawowaną wspólnotowo. Idąc za myślą Kardynała, chciałbym wskazać również codzienny rachunek sumienia jako środek wybitnie zaradzający ciężkiemu kryzysowi ludzkich sumień. A stale ponawiana prośba do Boga, by dał mi łaskę poznania moich grzechów i odrzucenia ich precz – ma w tym względzie szczególne znaczenie.
Wbrew wszystkiemu
Regularne i częste proszenie o łaskę poznania swych grzechów i odrzucenia ich w sposób zdecydowany – nie przychodzi nam łatwo. Grozi nam popadnięcie w zniechęcenie. W jakimś momencie pojawia się opór przed proszeniem. Powód? Stary człowiek w nas zawsze będzie wolał samooszukiwanie niż prawdę o bezsensie grzechu. Ponad prawdę przedkłada on własną wygodę, doraźne korzyści i przyjemności. Na szczęście jest w nas także człowiek nowy, duchowy, który nie chowa głowy w piasek i chce jasno widzieć, przez co rani Boga i oddala się od Niego. Trzeba nam niestrudzenie dokopywać się do duchowych dążeń (niezawodnie wpisanych w każdego człowieka) i w imię tych dążeń wołać do Boga Stwórcy, by dał nam łaskę poznania swych grzechów i przezwyciężenia ich z całą determinacją, a nie połowicznie.
Zakończmy to rozważanie słowami zachęty przypisywanej św. Janowi Chryzostomowi:
„Zaklinam was, bracia, nigdy nie odstępujcie od reguły modlitwy ani jej nie zaniedbujcie...
Jedząc i pijąc, w domu lub podróży, czy w trakcie jakiejkolwiek czynności
– mnich powinien stale wołać:
Panie, Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną.
Imię Pana naszego Jezusa Chrystusa, zstępujące w głębiny serca,
pokona węża władającego pastwiskami serca,
wybawi naszą duszę i przywiedzie ją do życia.
Trwajcie więc stale przy imieniu Pana naszego Jezusa Chrystusa,
tak aby serce pochłonęło Pana, a Pan serce, i żeby te dwie siły się zjednoczyły.
Nie dokona się tego jednak w kilka dni; wymaga to wielu lat i długiego czasu.
Potrzebny jest bowiem wielki i długotrwały trud,
aby wypędzić wroga i żeby mógł w nas zamieszkać Chrystus”.
Podobnie nalegające zaklinam was, bracia, można by odnieść do wytrwałego praktykowania codziennego rachunkiem sumienia, w tym także tego zalecenia: „Prosić o łaskę poznania grzechów i odrzucenia ich precz”.
Przypisy:
[1] Skrótowe omówienie pięciu punktów można znaleźć na stronie: http://www.jezuici.pl/centrsi/czytelnia/Osuch/codzienny.pdf Obszerniejsze omówienie w książce: Krzysztof Osuch SJ, Rachunek sumienia szczegółowy i ogólny. Jak codziennie ulepszać siebie, relacje z Bogiem i drugim człowiekiem, Wydawnictwo WAM, Kraków 2004
[2] Pierwszy z tych punktów, gdzie chodzi o widzenie dobrodziejstw Bożych i dziękowanie za nie, omówiłem w rozważaniu: http://www.mateusz.pl/mt/ko/ko-bwjsil.htm
[3] Ćwiczenia duchowne, nr 43 - www.jezuici.pl/ignatiana/cd.html
Krzysztof Osuch SJ
Nie zazna szczęścia, kto błędy swe ukrywa; kto je wyznaje, porzuca – ten miłosierdzia dostąpi. (Prz 28, 13)
Znamienna łatwość
Czy to nie jest zastanawiające, że tak łatwo wskazujemy błędy naszych bliźnich, a swoje tak trudno? Czy to nie dziwne, że z zadowoleniem odsłaniamy cudze słabości, wady i grzechy, a niech ktoś spróbuje ujawniać nasze wady? To ciekawe, że bez większego namysłu wyliczamy liczne wady bliźnich, zaś zidentyfikowanie własnych wad przysparza nam tyle trudności. Z lekkością wypominamy cudze zaniedbania, zaś swoje pokrywamy milczeniem. A gdy ktoś próbuje je nam unaocznić czy wytknąć, to oburzamy się, nieraz bardzo gwałtownie. Jest w tym jakaś prawidłowość, że siebie spontanicznie oszczędzamy, zaś bliźni tak łatwo „wpadają” w ogień naszej krytyki. Skąd w nas tyle gotowości, by pod adresem innych formułować żądania, wymagania czy nawet oskarżenia (choćby tylko w myślach)? Skąd tyle determinacji w rozprawianiu się ze złem (faktycznym czy domniemanym) u bliźniego, a taki brak zdecydowania w eliminowaniu własnych wad i grzechów? – Najogólniej mówiąc, pewno nie znamy siebie. Nie znamy swoich wad i grzechów, dlatego tak łatwo i surowo sądzimy innych. Lekarstwem na tę sytuację jest rachunek sumienia. Ten w wydaniu św. Ignacego Loyoli ma pięć punktów – podejść[1]. Tym razem chciałbym przedstawić pewne objaśnienie do drugiego[2] punktu codziennego ignacjańskiego rachunku sumienia: Prosić o łaskę poznania grzechów i odrzucenia ich precz[3]. Jak widać, chodzi o łaskę do poznawania swoich grzechów, a nie cudzych! Te ostatnie poznajemy całkiem nieźle, choć niekoniecznie w duchu Ewangelii (por. Łk 6,37). Niestety, sami – bez wsparcia łaski – potrafimy jedynie „urodzić się w grzechu”, a potem trwać w grzesznym usposobieniu i popełniać różne grzechy. Poznanie rzeczywistości grzechu i odwrócenie się od grzechu staje się możliwe dzięki spotkaniu Jezusa Chrystusa i dzięki Duchowi Świętemu, który przekonuje świat o grzechu (por. J 16,8).
Znamienna trudność
Słowo Boże przestrzega nas przed mniemaniem, że grzechy własne poznaje się łatwo. Niestety, łatwo podlegamy zaślepieniu. Chętnie sobie schlebiamy. Grzesznik zaślepiony sam sobie schlebia i nie widzi winy swej, by ją mógł znienawidzić (Ps 36). Psalmista nie ma złudzeń, dlatego z przekonaniem prosi Boga: Oczyść mnie od tych błędów, które są skryte przede mną. Także od pychy broń swego sługę (Ps 19). Świadectwo Psalmisty zachęca nas, byśmy i my zechcieli zastanowić się nad swymi ukrytymi winami i błędami. Żeby je jednak w ogóle dojrzeć, trzeba mieć światło, i to wystarczająco jasne. Jego dawcą jest Duch Święty. Najczęściej bywa tak, że przybywa On wtedy, gdy sięgamy po Słowo Boże. Niezawodnie okaże się, że żywe jest słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca (Hbr 4,12).
Niezadowoleni – właściwie, dlaczego?
Uczucie niezadowolenia znamy wszyscy, jednak jego główną przyczynę jasno poznajemy dopiero po latach. Z trudem uznajemy, że to skutki własnych grzechów gnębią nas najbardziej; i że dojmujący smutek świadczy nie tyle o winie naszych bliźnich, co raczej o własnym upartym trwaniu w grzesznym rozmijaniu się ze swym Bogiem – Stwórcą i Ojcem.
Czucie się brudnym i przytłoczonym przez ciężar trudny do nazwania – może być oznaką tzw. chorobliwego poczucia winy, jednak zazwyczaj dochodzi tu do głosu prawidłowo działająca intuicja poznawcza (sumienie). Dokładniej mówiąc, to sam Duch Święty wywołuje w nas przykre uczucia, które przynaglają do zastanowienia się nad sobą i zwrócenia się ku Bogu. Zamiast zatem lękliwie tłumić niepokojące myśli i przykre odczucia (ciężaru, brudu i winy), lepiej jest je zbadać i rozpoznać w nich konkretne komunikaty Ducha Świętego, który naprowadza nas na odkrycie grzechu fundamentalnego, będącego „korzeniem” wszystkich innych grzechów, a także główną przyczyną niezadowolenia i nieszczęśliwego istnienia. Prośba z drugiego punktu rachunku sumienia – otwierając nas na działanie Ducha Świętego i podtrzymując pokorną świadomość naszego wewnętrznego zagmatwania i faktu sprzecznych dążeń oraz walki duchowej w nas – podprowadza też do odważnego wyznawania swego grzechu, i to w stylu ludzi Biblii: nie słuchałem Boga, nie byłem Mu posłuszny, nudziłem się Nim (dokładniej, nudziłem się moim biednym obrazem Boga). Nie odpowiadałem Bogu, gdy On zwracał się do mnie, lekceważyłem Jego polecenia i Jego wspaniałe obietnice... Jest też nadzieja, że dzięki oświeceniom Ducha Świętego zobaczymy i uznamy, że brudzą nas, obciążają i unieszczęśliwiają nie jakieś tam „drobiazgi” czy czysto zewnętrzne przekroczenie Prawa Bożego, lecz (aż) lekceważenie miłości Boga Ojca, niewiara w Jego miłość czy też ciągłe podejrzewanie i sprawdzanie Boga.
Błędne i naiwne mniemanie
Wątpiący o tym, że potrzebna nam jest regularna prośba z drugiego punktu rachunku sumienia niech zechcą zapytać siebie, czy aby nie za wcześnie uznali, że swe zmagania, by skażoną „naturę poddać łasce”(Henri de Lubac SJ), już mają za sobą. Niekiedy, w swej naiwności, błędnie mniemamy, że przebyliśmy już całą (lub prawie całą) duchową drogę do Boga, że jesteśmy już moralnie czyści i dogłębnie uświęceni. – W imię realizmu, dla otrzeźwienia, należałoby siebie zapytać: czy rzeczywiście wystarczająco wglądnąłem w to, jak bardzo (ja też) jestem uwikłany w «tajemnicę nieprawości»? I jakie płynie stąd zagrożenie dla mnie? Czy naprawdę mój dotychczasowy wgląd w siebie jest wystarczająco głęboki? A ponadto, czy poznałem już swoją wadę główną i te słabe miejsca, przez które nieprzyjaciel zwykł przenikać do mojego decyzyjnego centrum? A może jest nawet tak, że nie dość wyraźnie rozgraniczam dobro od zła i bez najmniejszego problemu poruszam się w szarej strefie, naiwnie mniemając, że sięgam szczytów czystości serca i ewangelicznej doskonałości. Być może te dwa zdania Tomasza Mertona dadzą mi do myślenia i pozwolą przeczuć, ile to duchowej pracy jest jeszcze przede mną: „Cokolwiek kochasz poza Bogiem jedynym, niezależnie, zaciemnia twój rozum, rujnuje twój osąd wartości moralnych, fałszuje twoje wybory. Nie możesz wtedy jasno odróżnić dobra od zła i poznać naprawdę wolę Bożą”. Św. Augustyn kwestionuje nas i wzywa do ładu jeszcze zwięźlej: „Gdy Bóg jest na pierwszym miejscu, wtedy wszystko jest na swoim miejscu”. Logicznie trzeba dopowiedzieć: gdy Bóg nie jest na pierwszym miejscu, wtedy nic nie jest na swoim miejscu.
Nie – „światu"
Mam na myśli nie świat w ogóle, lecz to w nim, co przeciwstawia się Bogu, a sens ludzkiego życia sprowadza do zaspokajania potrójnej pożądliwości. Wszystko bowiem, co jest na świecie, a więc: pożądliwość ciała, pożądliwość oczu i pycha tego życia nie pochodzi od Ojca, lecz od świata(1J 2, 16). Świat i ludzie na świecie są bardzo miłowani przez Boga Stwórcę (por. J 3, 16-17), jednak tenże świat zasługuje także na sąd w tej mierze, w jakiej zamyka się na Chrystusa: A sąd polega na tym, że światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło: bo złe były ich uczynki(J 3,19). Ludziom wartościującym „po światowemu” trudno jest uznać swój wielki błąd i nawrócić się do Boga. Bywają oni nie tylko dalecy od skruchy, ale potrafią być bardzo „misyjni” w szerzeniu swojej wiary – w samego tylko człowieka, w samą tylko doczesność i w spełnianie się człowieka poprzez zaspokajanie morderczych żądz (por. Jk 4,2).
Im ktoś jest mniej zaangażowany w świat Jezusowej Ewangelii, tym bardziej musi się liczyć z tym, że niepostrzeżenie przyswaja sobie „światowe” rozumienie człowieka, w którym nie ma miejsca na zatrwożenie grzechem. „Jest to dziwne – pisze kardynał Carlo Martini – ale gdy z jednej strony przybierają na sile zjawiska degradacji ludzkości poprzez różne formy nałogów indywidualnych i zbiorowych, zjawiska degradacji moralnej wszelkiego typu, to z drugiej strony upowszechnia się jakieś poczucie niewinności. Myśli się, iż wystarczy żyć mniej więcej uczciwie, nie zabijać, nie kraść, nie robić nikomu nic złego. Takie poczucie niewinności sprawia, że człowiek nie jest zdolny przyznać się do słabości, o których mówią teksty Pisma św., odsłaniające grzechy tkwiące w głębi ludzkiego serca”. [...] „Niezdolność do rzetelnego wglądu we własne sumienie rodzi wielką sprzeczność naszych czasów”. Ta sprzeczność wyraża się w tym, że „obok tak wielu przejawów zła, tak wielkie przekonanie o niewinności. Oba te zjawiska pozostają w sprzeczności z prawdziwym sensem łaski, która z jednej strony stanowi o godności człowieka, a z drugiej strony uświadamia mu jego grzech, który winien być przebaczony, aby człowiek został zrehabilitowany.”
Kardynał Martini kończy swą refleksję, zadając praktyczne pytanie: „Co może pomóc w pokonywaniu tego ciężkiego kryzysu ludzkich sumień?” – W odpowiedzi wskazał liturgię pokutną, sprawowaną wspólnotowo. Idąc za myślą Kardynała, chciałbym wskazać również codzienny rachunek sumienia jako środek wybitnie zaradzający ciężkiemu kryzysowi ludzkich sumień. A stale ponawiana prośba do Boga, by dał mi łaskę poznania moich grzechów i odrzucenia ich precz – ma w tym względzie szczególne znaczenie.
Wbrew wszystkiemu
Regularne i częste proszenie o łaskę poznania swych grzechów i odrzucenia ich w sposób zdecydowany – nie przychodzi nam łatwo. Grozi nam popadnięcie w zniechęcenie. W jakimś momencie pojawia się opór przed proszeniem. Powód? Stary człowiek w nas zawsze będzie wolał samooszukiwanie niż prawdę o bezsensie grzechu. Ponad prawdę przedkłada on własną wygodę, doraźne korzyści i przyjemności. Na szczęście jest w nas także człowiek nowy, duchowy, który nie chowa głowy w piasek i chce jasno widzieć, przez co rani Boga i oddala się od Niego. Trzeba nam niestrudzenie dokopywać się do duchowych dążeń (niezawodnie wpisanych w każdego człowieka) i w imię tych dążeń wołać do Boga Stwórcy, by dał nam łaskę poznania swych grzechów i przezwyciężenia ich z całą determinacją, a nie połowicznie.
Zakończmy to rozważanie słowami zachęty przypisywanej św. Janowi Chryzostomowi:
„Zaklinam was, bracia, nigdy nie odstępujcie od reguły modlitwy ani jej nie zaniedbujcie...
Jedząc i pijąc, w domu lub podróży, czy w trakcie jakiejkolwiek czynności
– mnich powinien stale wołać:
Panie, Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną.
Imię Pana naszego Jezusa Chrystusa, zstępujące w głębiny serca,
pokona węża władającego pastwiskami serca,
wybawi naszą duszę i przywiedzie ją do życia.
Trwajcie więc stale przy imieniu Pana naszego Jezusa Chrystusa,
tak aby serce pochłonęło Pana, a Pan serce, i żeby te dwie siły się zjednoczyły.
Nie dokona się tego jednak w kilka dni; wymaga to wielu lat i długiego czasu.
Potrzebny jest bowiem wielki i długotrwały trud,
aby wypędzić wroga i żeby mógł w nas zamieszkać Chrystus”.
Podobnie nalegające zaklinam was, bracia, można by odnieść do wytrwałego praktykowania codziennego rachunkiem sumienia, w tym także tego zalecenia: „Prosić o łaskę poznania grzechów i odrzucenia ich precz”.
Przypisy:
[1] Skrótowe omówienie pięciu punktów można znaleźć na stronie: http://www.jezuici.pl/centrsi/czytelnia/Osuch/codzienny.pdf Obszerniejsze omówienie w książce: Krzysztof Osuch SJ, Rachunek sumienia szczegółowy i ogólny. Jak codziennie ulepszać siebie, relacje z Bogiem i drugim człowiekiem, Wydawnictwo WAM, Kraków 2004
[2] Pierwszy z tych punktów, gdzie chodzi o widzenie dobrodziejstw Bożych i dziękowanie za nie, omówiłem w rozważaniu: http://www.mateusz.pl/mt/ko/ko-bwjsil.htm
[3] Ćwiczenia duchowne, nr 43 - www.jezuici.pl/ignatiana/cd.html
Przyjąć Boga takim, jakim się objawia
Dziś XIX niedziela zwykła, podaję wszystkie teksty czytań, ufam, że nikt nie będzie mnie z tego powodu ścigał. Nie podaję własnej homilii, tylko znalezioną na portalu KATOLIK homilię. Może później uzupełnię ją własnym komentarzem.
Przyjąć Boga takim, jakim się objawia
Ks. Piotr Szyrszeń SDS 2009-08-09
1 Krl 19,4-8; Ef 4,30-5,2; J 6,41-51
PIERWSZE CZYTANIE
Cudowny pokarm przywraca siły Eliaszowi
Czytanie z Pierwszej Księgi Królewskiej
1 Krl 19,4-8
Eliasz poszedł na pustynię na odległość jednego dnia drogi. Przyszedłszy, usiadł pod jednym z janowców i pragnąc umrzeć, rzekł: „Wielki już czas, o Panie! Odbierz mi życie, bo nie jestem lepszy od moich przodków!” Po czym położył się tam i zasnął.
A oto anioł, trącając go, powiedział mu: „Wstań i jedz!” Eliasz spojrzał, a oto przy jego głowie podpłomyk i dzban z wodą. Podniósł się więc, zjadł i wypił, i znowu się położył.
Powtórnie anioł Pana wrócił i trącając go, powiedział: „Wstań, jedz, bo przed tobą długa droga!” Powstawszy zatem, zjadł i wypił. Następnie mocą tego pożywienia szedł czterdzieści dni i czterdzieści nocy, aż do Bożej góry Horeb.
Oto słowo Boże.
PSALM RESPONSORYJNY
Ps 34,2-3.4-5.6-7.8-9
Refren: Wszyscy zobaczcie, jak nasz Pan jest dobry.
Będę błogosławił Pana po wieczne czasy,
Jego chwała będzie zawsze na moich ustach.
Dusza moja chlubi się Panem,
niech słyszą to pokorni i niech się weselą.
Wysławiajcie razem ze mną Pana,
wspólnie wywyższajmy Jego imię.
Szukałem pomocy u Pana, a On mnie wysłuchał
i wyzwolił od wszelkiej trwogi.
Spójrzcie na Niego, a rozpromienicie się radością,
oblicza wasze nie zapłoną wstydem.
Oto zawołał biedak i Pan go usłyszał,
i uwolnił od wszelkiego ucisku.
Anioł Pański otacza szańcem bogobojnych,
aby ich ocalić.
Skosztujcie i zobaczcie, jak Pan jest dobry,
szczęśliwy człowiek, który znajduje w Nim ucieczkę.
DRUGIE CZYTANIE
Naśladować Boga, który objawił swoją miłość w Chrystusie
Czytanie z Listu świętego Pawła Apostoła do Efezjan
Ef 4,30-5,2
Bracia:
Nie zasmucajcie Bożego Ducha Świętego, którym zostaliście opieczętowani na dzień odkupienia. Niech zniknie spośród was wszelka gorycz, uniesienie, gniew, wrzaskliwość, znieważanie - wraz z wszelką złością. Bądźcie dla siebie nawzajem dobrzy i miłosierni. Przebaczajcie sobie nawzajem, tak jak i Bóg nam przebaczył w Chrystusie.
Bądźcie więc naśladowcami Boga jako dzieci umiłowane i postępujcie drogą miłości, bo i Chrystus was umiłował i samego siebie wydał za nas w ofierze i dani na wdzięczną wonność Bogu.
Oto słowo Boże.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ
J 6,51
Alleluja, alleluja, alleluja
Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba.
Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki.
Alleluja, alleluja, alleluja
EWANGELIA
Chleb żywy, który zstąpił z nieba
Słowa Ewangelii według świętego Jana
J 6,41-51
Żydzi szemrali przeciwko Jezusowi, dlatego że powiedział: „Jam jest chleb, który z nieba zstąpił”, i mówili: „Czyż to nie jest Jezus, syn Józefa, którego ojca i matkę znamy? Jakżeż może On teraz mówić: «Z nieba zstąpiłem»?” Jezus im odpowiedział: «Nie szemrajcie między sobą. Nikt nie może przyjść do Mnie, jeżeli go nie pociągnie Ojciec, który Mnie posłał; Ja zaś wskrzeszę go w dniu ostatecznym. Napisane jest u Proroków: «Oni wszyscy będą uczniami Boga». Każdy, kto od Ojca usłyszał i nauczył się, przyjdzie do Mnie. Nie znaczy to, aby ktokolwiek widział Ojca; jedynie Ten, który jest od Boga, widział Ojca. Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Kto we Mnie wierzy, ma życie wieczne.
Jam jest chleb życia. Ojcowie wasi jedli mannę na pustyni i pomarli. To jest chleb, który z nieba zstępuje: kto go spożywa, nie umrze. Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało za życie świata”.
Oto słowo Pańskie.
HOMILIA
Patrzymy dziś na Eliasza, który idzie na pustynię. Warto jednak pytać o powód czy motyw podjęcia przez niego tej drogi. Eliasz w zasadzie ucieka na pustynię, ucieka z lęku przed gniewem Izebel, żony króla Achaba; ta bowiem zagroziła mu śmiercią. Jeszcze niedawno wygrał, dzięki mocy z wysoka, batalię z 450 prorokami Baala. Wygrał tę walkę mocny mocą Boga, mocny wiarą. A teraz ucieka przed groźbą śmierci, którą usłyszał z ust kobiety, z ust Izebel.
Eliasz wydaje się być zmęczony życiem tak bardzo, że modli się do Boga o śmierć. Bóg wysłuchując jego prośby, zamiast odebrać mu życie, karmi go, daje mu pokarm na drogę. Bóg nie chce, aby Eliasz porzucił życie czy uciekał przed życiem, ale pragnie by cieszył się pełnią życia. Bóg daje Eliaszowi pokarm, mocą którego ten podejmuje drogę na górę. Ta góra stanie się dla Eliasza miejscem spotkania Boga, miejscem objawienia się Boga i miejscem poznania Boga. Idzie 40 dni i 40 nocy, tzn. tyle czasu, ile potrzeba, by w pełni spotkać się z Bogiem. Liczba „40” wskazuje na pełnię.
Tam, na górze, Eliasz odkryje Pana w łagodnym powiewie wiatru, choć chyba spodziewał się go spotkać raczej w gwałtownej wichurze rozwalającej góry i druzgocącej skały, w trzęsieniu ziemi czy w ogniu. W każdym razie zdawał się Eliasz czekać na Boga mocnego, zdawał się czekać na Boga, który zadziała tak, jak wówczas, gdy wygrywał batalię z prorokami Baala. Bóg jednak objawił się inaczej, nie po myśli Eliasza: w szumie łagodnego powiewu. Nie tego pewno oczekiwał Eliasz. „Na co mi się zda szmer łagodnego powiewu przeciw gniewowi Izebel?” – mógł pytać. „Mnie potrzeba mocy takiej, jak w owej wichurze czy trzęsieniu ziemi” – mógłby mówić.
Bóg w odpowiedzi na modlitwę Eliasza ani nie odbiera mu życia ani nie usuwa z jego życia groźnej królewskiej małżonki, ale zachęca swojego proroka do podjęcia na nowo misji, która zastała mu powierzona. Zaufaj Bogu, którego moc objawia się w słabości! – zdaje się Bóg mówić. Zaufaj Bogu, który czasem działa spektakularnie, ale nie zawsze! Ucz się myślenia, patrzenia, reagowania po Bożemu! Przyjmij Boga takim, jakim On jest i jakim się objawia!
W Ewangelii wsłuchujemy się dziś w kolejny fragment tzw. mowy eucharystycznej Jezusa, wygłoszonej po cudownym rozmnożeniu chleba. Kościół w swej matczynej roztropności podzielił nam rozdział szósty Ewangelii wg św. Jana na pięć części (pierwszą część stanowił opis rozmnożenia, którego słuchaliśmy dwa tygodnie temu; cztery pozostałe części, odczytywane w kolejne niedziele, to tzw. mowa eucharystyczna; dziś słyszymy drugą jej część); nie chodzi bowiem tylko o to, by wiedzieć, by przeczytać, ale o to by wchodzić w głąb Słowa Jezusa, które nie jest słowem łatwym.
W ubiegłą niedzielę, czytając pierwszą część mowy eucharystycznej przemierzaliśmy drogę od skoncentrowania się na tym, co Jezus może dać, do skoncentrowania się na Nim jako Dawcy. Jezus pragnął i pragnie skoncentrować uwagę słuchaczy na sobie będącym „Chlebem z nieba”, na sobie będącym Znakiem, który daje Ojciec. Bóg, bowiem, mógłby ciągle zsyłać ludziom mannę i przepiórki. Bóg mógłby rozmnażać, a nawet stwarzać, codziennie chleb dla tłumów. Jednak staje się Chlebem i sam odczuwa głód fizyczny. Staje się zwyczajnym człowiekiem, urodzonym w "mieście chleba = Betlejem", zamieszkałym w zwyczajnym Nazarecie i to przez 30 lat, staje się chlebem połamanym na Golgocie.
Bóg mógłby okazywać troskę o swój lud i bliskość przez cuda dokonywane z wysokości nieba, a stał się tak prostym i trudnym równocześnie do zrozumienia dla wielu znakiem. I odkrywam w sobie, że przecież ja na podobieństwo Eliasza często nie takiego Boga potrzebuję. Ja potrzebuję Boga-Cudotwórcy, Boga działającego spektakularnie, działającego widzialnie z mocą. A tymczasem On objawia mi się jako człowiek, pod postacią chleba. A może temu światu, w którym żyję, światu który pełen jest przemocy, potrzebny jest taki właśnie znak: Bóg szaleńczo miłujący; Bóg utożsamiający się z najsłabszymi, bliski wszystkim doświadczającym przemocy. Bóg-Człowiek, który wie co to drzwi betlejemskiej gospody zamknięte przez swoich-ziomków; Bóg-Człowiek, który jako Dziecko doświadczył zagrożenia ze strony siepaczy Heroda mordujących dzieci w Betlejem; Bóg-Człowiek wyrzucony z synagogi w Nazarecie i wyprowadzony poza miasto z zamiarem stracenia go przez mieszkańców rodzinnego miasta; Bóg-Człowiek odrzucony i ukrzyżowany w Jerozolimie. Jak pisze o. Timothy Radcliffe OP Jezus to Człowiek, który „zostaje zmiażdżony przez silniejszych od siebie – potężne niedźwiedzie z Rzymu i Jerozolimy pożerają słabego Galilejczyka – a mimo to żyje wiecznie”. Bóg wchodzi w świat bezpardonowej konkurencji, w świat wykazywania tego, że „kto silniejszy, ten lepszy”. Wchodzi utożsamiając się z najsłabszymi. On pełen mocy Pan historii – Zmartwychwstały, który da się połamać i ukrzyżować, ale nie odwoła się do środków przemocy. A może temu światu, w którym żyję, światu który pełen jest przemocy, potrzebna jest taka szaleńcza miłość.
Jezus mówi o sobie: „z nieba zstąpiłem”, „jam jest chleb, który z nieba zstąpił”. A Żydzi protestują. Jakże On może mówić w ten sposób? Przecież on z ziemi pochodzi, znamy jego rodziców! Tak Słowo Boga, wiedza Boga zderza się ze słowem i wiedzą człowieka. Słowa, w których Jezus objawia prawdę o sobie, zderzyły się z już posiadanymi przez słuchaczy wiadomościami na Jego temat. Ta reakcja szemrania była dla Jezusa okazją do przypomnienia, że aby Go poznać i aby Go przyjąć potrzeba łaski z wysoka: „Nikt nie może przyjść do mnie, jeżeli go nie pociągnie Ojciec, który mnie posłał”. Prośmy o łaskę przyjęcia Boga takim, jakim się objawia.
Ks. Piotr Szyrszeń SDS
Przyjąć Boga takim, jakim się objawia
Ks. Piotr Szyrszeń SDS 2009-08-09
1 Krl 19,4-8; Ef 4,30-5,2; J 6,41-51
PIERWSZE CZYTANIE
Cudowny pokarm przywraca siły Eliaszowi
Czytanie z Pierwszej Księgi Królewskiej
1 Krl 19,4-8
Eliasz poszedł na pustynię na odległość jednego dnia drogi. Przyszedłszy, usiadł pod jednym z janowców i pragnąc umrzeć, rzekł: „Wielki już czas, o Panie! Odbierz mi życie, bo nie jestem lepszy od moich przodków!” Po czym położył się tam i zasnął.
A oto anioł, trącając go, powiedział mu: „Wstań i jedz!” Eliasz spojrzał, a oto przy jego głowie podpłomyk i dzban z wodą. Podniósł się więc, zjadł i wypił, i znowu się położył.
Powtórnie anioł Pana wrócił i trącając go, powiedział: „Wstań, jedz, bo przed tobą długa droga!” Powstawszy zatem, zjadł i wypił. Następnie mocą tego pożywienia szedł czterdzieści dni i czterdzieści nocy, aż do Bożej góry Horeb.
Oto słowo Boże.
PSALM RESPONSORYJNY
Ps 34,2-3.4-5.6-7.8-9
Refren: Wszyscy zobaczcie, jak nasz Pan jest dobry.
Będę błogosławił Pana po wieczne czasy,
Jego chwała będzie zawsze na moich ustach.
Dusza moja chlubi się Panem,
niech słyszą to pokorni i niech się weselą.
Wysławiajcie razem ze mną Pana,
wspólnie wywyższajmy Jego imię.
Szukałem pomocy u Pana, a On mnie wysłuchał
i wyzwolił od wszelkiej trwogi.
Spójrzcie na Niego, a rozpromienicie się radością,
oblicza wasze nie zapłoną wstydem.
Oto zawołał biedak i Pan go usłyszał,
i uwolnił od wszelkiego ucisku.
Anioł Pański otacza szańcem bogobojnych,
aby ich ocalić.
Skosztujcie i zobaczcie, jak Pan jest dobry,
szczęśliwy człowiek, który znajduje w Nim ucieczkę.
DRUGIE CZYTANIE
Naśladować Boga, który objawił swoją miłość w Chrystusie
Czytanie z Listu świętego Pawła Apostoła do Efezjan
Ef 4,30-5,2
Bracia:
Nie zasmucajcie Bożego Ducha Świętego, którym zostaliście opieczętowani na dzień odkupienia. Niech zniknie spośród was wszelka gorycz, uniesienie, gniew, wrzaskliwość, znieważanie - wraz z wszelką złością. Bądźcie dla siebie nawzajem dobrzy i miłosierni. Przebaczajcie sobie nawzajem, tak jak i Bóg nam przebaczył w Chrystusie.
Bądźcie więc naśladowcami Boga jako dzieci umiłowane i postępujcie drogą miłości, bo i Chrystus was umiłował i samego siebie wydał za nas w ofierze i dani na wdzięczną wonność Bogu.
Oto słowo Boże.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ
J 6,51
Alleluja, alleluja, alleluja
Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba.
Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki.
Alleluja, alleluja, alleluja
EWANGELIA
Chleb żywy, który zstąpił z nieba
Słowa Ewangelii według świętego Jana
J 6,41-51
Żydzi szemrali przeciwko Jezusowi, dlatego że powiedział: „Jam jest chleb, który z nieba zstąpił”, i mówili: „Czyż to nie jest Jezus, syn Józefa, którego ojca i matkę znamy? Jakżeż może On teraz mówić: «Z nieba zstąpiłem»?” Jezus im odpowiedział: «Nie szemrajcie między sobą. Nikt nie może przyjść do Mnie, jeżeli go nie pociągnie Ojciec, który Mnie posłał; Ja zaś wskrzeszę go w dniu ostatecznym. Napisane jest u Proroków: «Oni wszyscy będą uczniami Boga». Każdy, kto od Ojca usłyszał i nauczył się, przyjdzie do Mnie. Nie znaczy to, aby ktokolwiek widział Ojca; jedynie Ten, który jest od Boga, widział Ojca. Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Kto we Mnie wierzy, ma życie wieczne.
Jam jest chleb życia. Ojcowie wasi jedli mannę na pustyni i pomarli. To jest chleb, który z nieba zstępuje: kto go spożywa, nie umrze. Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało za życie świata”.
Oto słowo Pańskie.
HOMILIA
Patrzymy dziś na Eliasza, który idzie na pustynię. Warto jednak pytać o powód czy motyw podjęcia przez niego tej drogi. Eliasz w zasadzie ucieka na pustynię, ucieka z lęku przed gniewem Izebel, żony króla Achaba; ta bowiem zagroziła mu śmiercią. Jeszcze niedawno wygrał, dzięki mocy z wysoka, batalię z 450 prorokami Baala. Wygrał tę walkę mocny mocą Boga, mocny wiarą. A teraz ucieka przed groźbą śmierci, którą usłyszał z ust kobiety, z ust Izebel.
Eliasz wydaje się być zmęczony życiem tak bardzo, że modli się do Boga o śmierć. Bóg wysłuchując jego prośby, zamiast odebrać mu życie, karmi go, daje mu pokarm na drogę. Bóg nie chce, aby Eliasz porzucił życie czy uciekał przed życiem, ale pragnie by cieszył się pełnią życia. Bóg daje Eliaszowi pokarm, mocą którego ten podejmuje drogę na górę. Ta góra stanie się dla Eliasza miejscem spotkania Boga, miejscem objawienia się Boga i miejscem poznania Boga. Idzie 40 dni i 40 nocy, tzn. tyle czasu, ile potrzeba, by w pełni spotkać się z Bogiem. Liczba „40” wskazuje na pełnię.
Tam, na górze, Eliasz odkryje Pana w łagodnym powiewie wiatru, choć chyba spodziewał się go spotkać raczej w gwałtownej wichurze rozwalającej góry i druzgocącej skały, w trzęsieniu ziemi czy w ogniu. W każdym razie zdawał się Eliasz czekać na Boga mocnego, zdawał się czekać na Boga, który zadziała tak, jak wówczas, gdy wygrywał batalię z prorokami Baala. Bóg jednak objawił się inaczej, nie po myśli Eliasza: w szumie łagodnego powiewu. Nie tego pewno oczekiwał Eliasz. „Na co mi się zda szmer łagodnego powiewu przeciw gniewowi Izebel?” – mógł pytać. „Mnie potrzeba mocy takiej, jak w owej wichurze czy trzęsieniu ziemi” – mógłby mówić.
Bóg w odpowiedzi na modlitwę Eliasza ani nie odbiera mu życia ani nie usuwa z jego życia groźnej królewskiej małżonki, ale zachęca swojego proroka do podjęcia na nowo misji, która zastała mu powierzona. Zaufaj Bogu, którego moc objawia się w słabości! – zdaje się Bóg mówić. Zaufaj Bogu, który czasem działa spektakularnie, ale nie zawsze! Ucz się myślenia, patrzenia, reagowania po Bożemu! Przyjmij Boga takim, jakim On jest i jakim się objawia!
W Ewangelii wsłuchujemy się dziś w kolejny fragment tzw. mowy eucharystycznej Jezusa, wygłoszonej po cudownym rozmnożeniu chleba. Kościół w swej matczynej roztropności podzielił nam rozdział szósty Ewangelii wg św. Jana na pięć części (pierwszą część stanowił opis rozmnożenia, którego słuchaliśmy dwa tygodnie temu; cztery pozostałe części, odczytywane w kolejne niedziele, to tzw. mowa eucharystyczna; dziś słyszymy drugą jej część); nie chodzi bowiem tylko o to, by wiedzieć, by przeczytać, ale o to by wchodzić w głąb Słowa Jezusa, które nie jest słowem łatwym.
W ubiegłą niedzielę, czytając pierwszą część mowy eucharystycznej przemierzaliśmy drogę od skoncentrowania się na tym, co Jezus może dać, do skoncentrowania się na Nim jako Dawcy. Jezus pragnął i pragnie skoncentrować uwagę słuchaczy na sobie będącym „Chlebem z nieba”, na sobie będącym Znakiem, który daje Ojciec. Bóg, bowiem, mógłby ciągle zsyłać ludziom mannę i przepiórki. Bóg mógłby rozmnażać, a nawet stwarzać, codziennie chleb dla tłumów. Jednak staje się Chlebem i sam odczuwa głód fizyczny. Staje się zwyczajnym człowiekiem, urodzonym w "mieście chleba = Betlejem", zamieszkałym w zwyczajnym Nazarecie i to przez 30 lat, staje się chlebem połamanym na Golgocie.
Bóg mógłby okazywać troskę o swój lud i bliskość przez cuda dokonywane z wysokości nieba, a stał się tak prostym i trudnym równocześnie do zrozumienia dla wielu znakiem. I odkrywam w sobie, że przecież ja na podobieństwo Eliasza często nie takiego Boga potrzebuję. Ja potrzebuję Boga-Cudotwórcy, Boga działającego spektakularnie, działającego widzialnie z mocą. A tymczasem On objawia mi się jako człowiek, pod postacią chleba. A może temu światu, w którym żyję, światu który pełen jest przemocy, potrzebny jest taki właśnie znak: Bóg szaleńczo miłujący; Bóg utożsamiający się z najsłabszymi, bliski wszystkim doświadczającym przemocy. Bóg-Człowiek, który wie co to drzwi betlejemskiej gospody zamknięte przez swoich-ziomków; Bóg-Człowiek, który jako Dziecko doświadczył zagrożenia ze strony siepaczy Heroda mordujących dzieci w Betlejem; Bóg-Człowiek wyrzucony z synagogi w Nazarecie i wyprowadzony poza miasto z zamiarem stracenia go przez mieszkańców rodzinnego miasta; Bóg-Człowiek odrzucony i ukrzyżowany w Jerozolimie. Jak pisze o. Timothy Radcliffe OP Jezus to Człowiek, który „zostaje zmiażdżony przez silniejszych od siebie – potężne niedźwiedzie z Rzymu i Jerozolimy pożerają słabego Galilejczyka – a mimo to żyje wiecznie”. Bóg wchodzi w świat bezpardonowej konkurencji, w świat wykazywania tego, że „kto silniejszy, ten lepszy”. Wchodzi utożsamiając się z najsłabszymi. On pełen mocy Pan historii – Zmartwychwstały, który da się połamać i ukrzyżować, ale nie odwoła się do środków przemocy. A może temu światu, w którym żyję, światu który pełen jest przemocy, potrzebna jest taka szaleńcza miłość.
Jezus mówi o sobie: „z nieba zstąpiłem”, „jam jest chleb, który z nieba zstąpił”. A Żydzi protestują. Jakże On może mówić w ten sposób? Przecież on z ziemi pochodzi, znamy jego rodziców! Tak Słowo Boga, wiedza Boga zderza się ze słowem i wiedzą człowieka. Słowa, w których Jezus objawia prawdę o sobie, zderzyły się z już posiadanymi przez słuchaczy wiadomościami na Jego temat. Ta reakcja szemrania była dla Jezusa okazją do przypomnienia, że aby Go poznać i aby Go przyjąć potrzeba łaski z wysoka: „Nikt nie może przyjść do mnie, jeżeli go nie pociągnie Ojciec, który mnie posłał”. Prośmy o łaskę przyjęcia Boga takim, jakim się objawia.
Ks. Piotr Szyrszeń SDS
sobota, 11 sierpnia 2012
Bezradność
Dziś wspominamy w Kościele św. KlaręKlara urodziła się w Asyżu w roku 1193.
Idąc w ślady św. Franciszka założyła zakon żeński
oparty na jego Regule.
Zmarła 11 sierpnia 1253 r.
w klasztorze św. Damiana w Asyżu.
Czytamy Ewangelię z dnia (sobota XVIII tydz. zwykły)
Mt 17, 14-21
Gdy przyszli do tłumu, podszedł do Niego pewien człowiek i padając przed Nim na kolana, prosił: "Panie, zlituj się nad moim synem! Jest epileptykiem i bardzo cierpi; bo często wpada w ogień, a często w wodę. Przyprowadziłem go do Twoich uczniów, lecz nie mogli go uzdrowić". Na to Jezus odrzekł: "O plemię niewierne i przewrotne! Jak długo jeszcze mam być z wami; jak długo mam was cierpieć? Przyprowadźcie Mi go tutaj!" Jezus rozkazał mu surowo, i zły duch opuścił go. Od owej pory chłopiec odzyskał zdrowie. Wtedy uczniowie zbliżyli się do Jezusa na osobności i pytali: "Dlaczego my nie mogliśmy go wypędzić? On zaś im rzekł: "Z powodu małej wiary waszej. Bo zaprawdę, powiadam wam: Jeśli będziecie mieć wiarę jak ziarnko gorczycy, powiecie tej górze: "Przesuń się stąd tam!", a przesunie się. I nic niemożliwego nie będzie dla was. "Ten zaś rodzaj złych duchów wyrzuca się tylko modlitwą i postem"
W książeczce, z której już kiedyś korzystałem Ewangelia 2012, znalazłem komentarz do tej Ewangelii:
Są takie sytuacje, że człowiek czuje się bezradny. Nie widzi wtedy sposobu rozwiązania pewnych problemów, gubi się i traci nadzieję. Cóż może uczynić rodzic, który ma chore dziecko? Czasem chodzi od lekarza do lekarza i nic. Choroba nie ustępuje, kurczą się fundusze, a sytuacja robi się coraz trudniejsza.
Ojciec, który miał syna chorego na epilepsję, dotarł do Jezusa. Wcześniej był u Jego uczniów, ale niestety nie mogli sobie z tym przypadkiem poradzić. Dopiero dotarcie do Jezusa dało właściwy owoc. Zły duch opuścił chłopca i mógł cieszyć się zdrowiem.
Dlaczego jednak Jezus robi wyrzuty mówiąc: O plemię niewierne i przewrotne! Jak długo jeszcze mam być z wami; jak długo mam was cierpieć? Myślę, że Jezusowi chodzi o pewną naszą postawę, kiedy przychodzimy do Niego prosząc o ratunek. Jest to postawa roszczeniowa. Jesteśmy przecież pobożni, spełniamy wiele praktyk dobrych, a tu nagle spotyka nas katastrofa, choroba własna lub kogoś bliskiego, niemożnośc porozumienia się w rodzinie, z dziećmi, z współmałżonkiem, w pracy, każdy ma jakiś krzyż, i bywa, że trudno go udźwignąć. Przychodzimy w naszej bezradności do Jezusa z pretensją, domagając się wyrównania rachunków. Jezus mówiąc powyższe zdanie, zwraca nam uwagę: dlaczego nie chcesz zaakceptować swojego krzyża. Ojciec daje krzyż dla naszego nawrócenia, a my próbujemy się go pozbyć wchodząc w handel, naszymi dobrymi uczynkami z Jezusem. Ja tobie Panie Boże to, a Ty mi tamto. Ale mimo pewnego wyrzutu Jezus przecież pochyla się nad naszymi biedami i pomaga, leczy. Ale zwraca zawsze nam uwagę na stan naszej wiary. Interesujący jest fragment tego dialogu między Jezusem a ojcem dziecka, właśnie na ten temat, zapisany w Ewangelii św Marka:
Jezus zapytał ojca: "Od jak dawna to mu się zdarza?" Ten zaś odrzekł: "Od dzieciństwa. I często wrzucał go nawet w ogień i w wodę, żeby go zgubić. Lecz jeśli możesz co, zlituj się nad nami i pomóż nam." Jezus mu odrzekł: "Jeśli możesz? Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy." Natychmiast ojciec chłopca zawołał: "Wierzę, zaradź memu niedowiarstwu!"
Kilka dni temu, problem wiary wypłynął najpierw w formie lekkiego wyrzutu pod adresem Piotra, "czemu zwątpiłeś, małej wiary", a także w pochwale wiary kobiety kananejskiej, "wielka jest twoja wiara, niewiasto". Wiara kananejki wypływała z jej wielkiej pokory, pełnej świadomości, że nie ma prawa niczego się od Jezusa domagać, że wszystko jest łaską. Dziś znowu stajemy wobec problemu naszej wiary. Gdy brak nam wiary, wołajmy z ojcem epileptyka: "Wierzę, zaradź memu niedowiarstwu!"
I nie zapominajmy, że obok modlitwy, konieczny jest post jako działanie wspomagające w naszym szturmowaniu do nieba.
(kiedyś już pisałem na tych łamach na ten temat)
Idąc w ślady św. Franciszka założyła zakon żeński
oparty na jego Regule.
Zmarła 11 sierpnia 1253 r.
w klasztorze św. Damiana w Asyżu.
Czytamy Ewangelię z dnia (sobota XVIII tydz. zwykły)
Mt 17, 14-21
Gdy przyszli do tłumu, podszedł do Niego pewien człowiek i padając przed Nim na kolana, prosił: "Panie, zlituj się nad moim synem! Jest epileptykiem i bardzo cierpi; bo często wpada w ogień, a często w wodę. Przyprowadziłem go do Twoich uczniów, lecz nie mogli go uzdrowić". Na to Jezus odrzekł: "O plemię niewierne i przewrotne! Jak długo jeszcze mam być z wami; jak długo mam was cierpieć? Przyprowadźcie Mi go tutaj!" Jezus rozkazał mu surowo, i zły duch opuścił go. Od owej pory chłopiec odzyskał zdrowie. Wtedy uczniowie zbliżyli się do Jezusa na osobności i pytali: "Dlaczego my nie mogliśmy go wypędzić? On zaś im rzekł: "Z powodu małej wiary waszej. Bo zaprawdę, powiadam wam: Jeśli będziecie mieć wiarę jak ziarnko gorczycy, powiecie tej górze: "Przesuń się stąd tam!", a przesunie się. I nic niemożliwego nie będzie dla was. "Ten zaś rodzaj złych duchów wyrzuca się tylko modlitwą i postem"
W książeczce, z której już kiedyś korzystałem Ewangelia 2012, znalazłem komentarz do tej Ewangelii:
Są takie sytuacje, że człowiek czuje się bezradny. Nie widzi wtedy sposobu rozwiązania pewnych problemów, gubi się i traci nadzieję. Cóż może uczynić rodzic, który ma chore dziecko? Czasem chodzi od lekarza do lekarza i nic. Choroba nie ustępuje, kurczą się fundusze, a sytuacja robi się coraz trudniejsza.
Ojciec, który miał syna chorego na epilepsję, dotarł do Jezusa. Wcześniej był u Jego uczniów, ale niestety nie mogli sobie z tym przypadkiem poradzić. Dopiero dotarcie do Jezusa dało właściwy owoc. Zły duch opuścił chłopca i mógł cieszyć się zdrowiem.
Dlaczego jednak Jezus robi wyrzuty mówiąc: O plemię niewierne i przewrotne! Jak długo jeszcze mam być z wami; jak długo mam was cierpieć? Myślę, że Jezusowi chodzi o pewną naszą postawę, kiedy przychodzimy do Niego prosząc o ratunek. Jest to postawa roszczeniowa. Jesteśmy przecież pobożni, spełniamy wiele praktyk dobrych, a tu nagle spotyka nas katastrofa, choroba własna lub kogoś bliskiego, niemożnośc porozumienia się w rodzinie, z dziećmi, z współmałżonkiem, w pracy, każdy ma jakiś krzyż, i bywa, że trudno go udźwignąć. Przychodzimy w naszej bezradności do Jezusa z pretensją, domagając się wyrównania rachunków. Jezus mówiąc powyższe zdanie, zwraca nam uwagę: dlaczego nie chcesz zaakceptować swojego krzyża. Ojciec daje krzyż dla naszego nawrócenia, a my próbujemy się go pozbyć wchodząc w handel, naszymi dobrymi uczynkami z Jezusem. Ja tobie Panie Boże to, a Ty mi tamto. Ale mimo pewnego wyrzutu Jezus przecież pochyla się nad naszymi biedami i pomaga, leczy. Ale zwraca zawsze nam uwagę na stan naszej wiary. Interesujący jest fragment tego dialogu między Jezusem a ojcem dziecka, właśnie na ten temat, zapisany w Ewangelii św Marka:
Jezus zapytał ojca: "Od jak dawna to mu się zdarza?" Ten zaś odrzekł: "Od dzieciństwa. I często wrzucał go nawet w ogień i w wodę, żeby go zgubić. Lecz jeśli możesz co, zlituj się nad nami i pomóż nam." Jezus mu odrzekł: "Jeśli możesz? Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy." Natychmiast ojciec chłopca zawołał: "Wierzę, zaradź memu niedowiarstwu!"
Kilka dni temu, problem wiary wypłynął najpierw w formie lekkiego wyrzutu pod adresem Piotra, "czemu zwątpiłeś, małej wiary", a także w pochwale wiary kobiety kananejskiej, "wielka jest twoja wiara, niewiasto". Wiara kananejki wypływała z jej wielkiej pokory, pełnej świadomości, że nie ma prawa niczego się od Jezusa domagać, że wszystko jest łaską. Dziś znowu stajemy wobec problemu naszej wiary. Gdy brak nam wiary, wołajmy z ojcem epileptyka: "Wierzę, zaradź memu niedowiarstwu!"
I nie zapominajmy, że obok modlitwy, konieczny jest post jako działanie wspomagające w naszym szturmowaniu do nieba.
(kiedyś już pisałem na tych łamach na ten temat)
piątek, 10 sierpnia 2012
Posiew krwi
Patron Dnia
Św. Wawrzyniec
diakon i męczennik, patron ubogich
Św. Wawrzyniec był diakonem Kościoła rzymskiego za czasów papieża Sykstusa II. Był zarządcą dóbr kościelnych i opiekunem ubogich. Podczas prześladowania za cesarza Waleriana, przewidując swój koniec, rozdał majątek kościelny ubogim. W kilka dni po śmierci papieża Sykstusa, prefekt Rzymu zażądał wydania skarbu kościelnego. Wawrzyniec zgromadził ubogich i odpowiedział: "Oto są prawdziwe skarby Kościoła". Według legendy został umęczony na rozpalonej kracie 10 sierpnia 258 roku. Imię św. Wawrzyńca wymienia się w Kanonie rzymskim.
EWANGELIA
J 12, 24-26 Ziarno, które obumrze, przynosi plon obfity
Słowa Ewangelii wg św. Jana
Jezus powiedział do swoich uczniów:
Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity. Ten, kto kocha swoje życie, traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne.
A kto by chciał Mi służyć, niech idzie na Mną, a gdzie Ja jestem, tam będzie i mój sługa. A jeśli kto Mi służy, uczci go mój Ojciec.
Oto słowo Pańskie.
Wiele pracy musi włożyć rolnik, aby zebrać zboże. Kiedyś ścinał je sierpem, potem kosą. Później nastały żniwiarki, snopowiązałki konne i ciągnikowe. Dziś używa się kombajnów, które na polu ścinają zboże i odrazu je młócą. Tak wygląda krótka historia mechanizacji rolnictwa. Część ziarna trafia do młyna, gdzie przerabia się je na mąkę, ale część zachowuje się na siew w kolejnym roku. Czeka na odpowiedni czas , aby w tajemnicy ziemi dać nowe życie.
Jezus porównuje życie do ziarna wrzuconego w ziemię. Jego obumarcie oznacza nowe życie wielu ziaren. Gdyby jednak nie obumarło, pozostaje samo, a wraz z jego obumarciem kończy się jego życie, może powstać nowe życie, wiele nowych ziaren.
Ojcowie Kościoła porównują właśnie męczenników do takiego zasiewu. Krew męczenników stała się zasiewem, który wydał plon stukrotny. Takim był diakon Wawrzyniec wspominany w dzisiejszej liturgii. Zabity za czasów cezara Waleriana w 258 roku, jest jednym z wielu chrześcijan, którzy w tamtych czasach tracili życie za wiarę. Plon wydali kilkadziesiąt lat później po 313 roku. Tak jest i dzisiaj. Tak się składa, że w XX wieku, a także obecnie, chrześcijanie są znowu prześladowani. W ubiegłym wieku zginęło ich z powodu wyznawanej wiary więcej niż przez wcześniejsze 1900 lat. Z naszych męczenników można wspomnieć św. Maksymiliana Marię Kolbego czy bł. ks. Jerzego Popiełuszkę. Ale jak wspomniałem, codziennie gdzieś w świecie giną chrześcijanie, tylko dlatego, że wyznają Chrystusa. Wielu z nich jest anonimowych, niektórych znamy z imienia. Wstrząsająca jest historia Asi Bibi, chrześcijanki, skazanej na śmierć w Pakistanie z tzw bluźnierstwo dotyczące Mahometa. Ta historia wielokrotnie opisywana, trafiła na łamy prasy m in w GN z 12.08.2012. Asia napiła się wody należącej do muzułmańskich sąsiadów, którzy chcieli ją za ten fakt zlinczować. Asia broniąc się wyraziła się, że Jezus Chrystus oddał za nią życie, a cóż takiego dla was uczynił Mahomet. To zdanie posłużyło aby Asię oskarżyć o bluźnierstwo i skazać na śmierć. Już prawie dwa lata siedzi w celi śmierci, bez okien, bez saniteriatów. Każdy kto odważy się ją bronić narażony jest na śmierć. Mogła ocalić życie wyrzekając się wiary w Chrystusa, ale odmówiła. Na wolności pozostał mąż i ich pięcioro dzieci. Asia bardzo nie umierać, ale nie za cenę wyrzeczenia wiary. Społeczność międzynarodowa usiłuje naciskać na władze Pakistanu, by ocalić Asię, jak dotąd bezskutecznie. Może twój podpis pod apelem o uwolnienie Asi Bibi, pomoże
Dziś męczennicy znowu oddają swoją krew, dla nawrócenia świata, ufajmy, że jak się to stało w pierwwszych wiekach, to ziarno rzucone w ziemię, wyda stukrotny plon.
A oto link do petycji o uwolnienie Asi Bibi www.CallForMercy.com
Św. Wawrzyniec
diakon i męczennik, patron ubogich
Św. Wawrzyniec był diakonem Kościoła rzymskiego za czasów papieża Sykstusa II. Był zarządcą dóbr kościelnych i opiekunem ubogich. Podczas prześladowania za cesarza Waleriana, przewidując swój koniec, rozdał majątek kościelny ubogim. W kilka dni po śmierci papieża Sykstusa, prefekt Rzymu zażądał wydania skarbu kościelnego. Wawrzyniec zgromadził ubogich i odpowiedział: "Oto są prawdziwe skarby Kościoła". Według legendy został umęczony na rozpalonej kracie 10 sierpnia 258 roku. Imię św. Wawrzyńca wymienia się w Kanonie rzymskim.
EWANGELIA
J 12, 24-26 Ziarno, które obumrze, przynosi plon obfity
Słowa Ewangelii wg św. Jana
Jezus powiedział do swoich uczniów:
Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity. Ten, kto kocha swoje życie, traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne.
A kto by chciał Mi służyć, niech idzie na Mną, a gdzie Ja jestem, tam będzie i mój sługa. A jeśli kto Mi służy, uczci go mój Ojciec.
Oto słowo Pańskie.
Wiele pracy musi włożyć rolnik, aby zebrać zboże. Kiedyś ścinał je sierpem, potem kosą. Później nastały żniwiarki, snopowiązałki konne i ciągnikowe. Dziś używa się kombajnów, które na polu ścinają zboże i odrazu je młócą. Tak wygląda krótka historia mechanizacji rolnictwa. Część ziarna trafia do młyna, gdzie przerabia się je na mąkę, ale część zachowuje się na siew w kolejnym roku. Czeka na odpowiedni czas , aby w tajemnicy ziemi dać nowe życie.
Jezus porównuje życie do ziarna wrzuconego w ziemię. Jego obumarcie oznacza nowe życie wielu ziaren. Gdyby jednak nie obumarło, pozostaje samo, a wraz z jego obumarciem kończy się jego życie, może powstać nowe życie, wiele nowych ziaren.
Ojcowie Kościoła porównują właśnie męczenników do takiego zasiewu. Krew męczenników stała się zasiewem, który wydał plon stukrotny. Takim był diakon Wawrzyniec wspominany w dzisiejszej liturgii. Zabity za czasów cezara Waleriana w 258 roku, jest jednym z wielu chrześcijan, którzy w tamtych czasach tracili życie za wiarę. Plon wydali kilkadziesiąt lat później po 313 roku. Tak jest i dzisiaj. Tak się składa, że w XX wieku, a także obecnie, chrześcijanie są znowu prześladowani. W ubiegłym wieku zginęło ich z powodu wyznawanej wiary więcej niż przez wcześniejsze 1900 lat. Z naszych męczenników można wspomnieć św. Maksymiliana Marię Kolbego czy bł. ks. Jerzego Popiełuszkę. Ale jak wspomniałem, codziennie gdzieś w świecie giną chrześcijanie, tylko dlatego, że wyznają Chrystusa. Wielu z nich jest anonimowych, niektórych znamy z imienia. Wstrząsająca jest historia Asi Bibi, chrześcijanki, skazanej na śmierć w Pakistanie z tzw bluźnierstwo dotyczące Mahometa. Ta historia wielokrotnie opisywana, trafiła na łamy prasy m in w GN z 12.08.2012. Asia napiła się wody należącej do muzułmańskich sąsiadów, którzy chcieli ją za ten fakt zlinczować. Asia broniąc się wyraziła się, że Jezus Chrystus oddał za nią życie, a cóż takiego dla was uczynił Mahomet. To zdanie posłużyło aby Asię oskarżyć o bluźnierstwo i skazać na śmierć. Już prawie dwa lata siedzi w celi śmierci, bez okien, bez saniteriatów. Każdy kto odważy się ją bronić narażony jest na śmierć. Mogła ocalić życie wyrzekając się wiary w Chrystusa, ale odmówiła. Na wolności pozostał mąż i ich pięcioro dzieci. Asia bardzo nie umierać, ale nie za cenę wyrzeczenia wiary. Społeczność międzynarodowa usiłuje naciskać na władze Pakistanu, by ocalić Asię, jak dotąd bezskutecznie. Może twój podpis pod apelem o uwolnienie Asi Bibi, pomoże
Dziś męczennicy znowu oddają swoją krew, dla nawrócenia świata, ufajmy, że jak się to stało w pierwwszych wiekach, to ziarno rzucone w ziemię, wyda stukrotny plon.
A oto link do petycji o uwolnienie Asi Bibi www.CallForMercy.com
czwartek, 9 sierpnia 2012
Prywatny koniec świata
Wieczorem, 21.15
Kończy się dzień. Dziś już było spokojniej. Jutro też zapowiada się nieźle. Zobaczymy. Zawsze może się przecież zdażyć koniec świata. Podczas urlopu przeczytałem artykuł o tym, że gdy się zderzają dwie mgławice to może być nieprzyjemnie. Nie wiem. Nie znam się na astronomi, ale ponieważ temat końca świata jakoś leży w kręgu moich zainteresowań jako księdza, powinienem moje owieczki jakoś do tego przygotowywać, zacząłem nieco nad tą speawą przemyśliwać, co zaowocowało wierszem:
Koniec świata
Za cztery miliardy lat
Na Mleczną Drogę
wpadnie Andromeda,
Czy skończy się wtedy świat?
Mówią niektórzy znawcy
Co przyszłość poznać chcą,
że to już tylko roku pół;
Kalendarz Majów kończy się.
Myślę sobie, naiwnie nieco,
że takie dywagacje -
śmieszne są, gdyż może dziś,
prywatny koniec świata spotka mnie.
Wiem, wtedy spotkam Cię
przytulisz mnie mój Boże.
A więc, dlaczego składam dzięki,
gdy kończę jazdę samochodem?
Domatowo, 09.07.2012
Tak nawiasem mówiąc, w moim średnio długim życiu, przeżyłem już kilka "konkretnych" dat, w których miał nastąpić koniec świata. I choć się cieszę, że ten świat nadal istnieja a ja w nim egzystuję, to jakoś prognozy końca świata, jako jakiegoś kataklizmu, mnie nie ruszją, a przynajmniej niezbyt mocno. Bardziej się przejmuję, czy będę gotów na spotkanie z moim Bogiem, gdy przyjdzie mój prywatny koniec świata.
A przy okazji, to określenie "koniec świata", jest stanowczo nadużywabe, jakże często, gdy dziecko coś zbroi, słyszę to już koniec świata. A przecież wystarczy delikatnie skarcić psotnika, i wszystko wróci do normy, kolejny koniec świata za nami.
Kończy się dzień. Dziś już było spokojniej. Jutro też zapowiada się nieźle. Zobaczymy. Zawsze może się przecież zdażyć koniec świata. Podczas urlopu przeczytałem artykuł o tym, że gdy się zderzają dwie mgławice to może być nieprzyjemnie. Nie wiem. Nie znam się na astronomi, ale ponieważ temat końca świata jakoś leży w kręgu moich zainteresowań jako księdza, powinienem moje owieczki jakoś do tego przygotowywać, zacząłem nieco nad tą speawą przemyśliwać, co zaowocowało wierszem:
Koniec świata
Za cztery miliardy lat
Na Mleczną Drogę
wpadnie Andromeda,
Czy skończy się wtedy świat?
Mówią niektórzy znawcy
Co przyszłość poznać chcą,
że to już tylko roku pół;
Kalendarz Majów kończy się.
Myślę sobie, naiwnie nieco,
że takie dywagacje -
śmieszne są, gdyż może dziś,
prywatny koniec świata spotka mnie.
Wiem, wtedy spotkam Cię
przytulisz mnie mój Boże.
A więc, dlaczego składam dzięki,
gdy kończę jazdę samochodem?
Domatowo, 09.07.2012
Tak nawiasem mówiąc, w moim średnio długim życiu, przeżyłem już kilka "konkretnych" dat, w których miał nastąpić koniec świata. I choć się cieszę, że ten świat nadal istnieja a ja w nim egzystuję, to jakoś prognozy końca świata, jako jakiegoś kataklizmu, mnie nie ruszją, a przynajmniej niezbyt mocno. Bardziej się przejmuję, czy będę gotów na spotkanie z moim Bogiem, gdy przyjdzie mój prywatny koniec świata.
A przy okazji, to określenie "koniec świata", jest stanowczo nadużywabe, jakże często, gdy dziecko coś zbroi, słyszę to już koniec świata. A przecież wystarczy delikatnie skarcić psotnika, i wszystko wróci do normy, kolejny koniec świata za nami.
Panny mądre i głupie
Dziś jak już wspomniałem świętej Teresy Benedykty od Krzyża, dziewicy i męczennicy. W kościele czytana jest ewangelia o pannach.
Ewangelia wg św. Mateusza.
25, 1-13
Jezus opowiedział swoim uczniom tę przypowieść:
"Podobne jest królestwo niebieskie do dziesięciu panien, które wzięły swoje lampy i wyszły na spotkanie oblubieńca. Pięć z nich było nierozsądnych, a pięć roztropnych. Nierozsądne wzięły lampy, ale nie wzięły ze sobą oliwy. Roztropne zaś razem z lampami zabrały również oliwę w naczyniach. Gdy się oblubieniec opóźniał, zmorzone snem wszystkie zasnęły.
Lecz o północy rozległo się wołanie: «Oblubieniec idzie, wyjdźcie mu na spotkanie!» Wtedy powstały wszystkie owe panny i opatrzyły swe lampy. A nierozsądne rzekły do roztropnych: «Użyczcie nam swej oliwy, bo nasze lampy gasną». Odpowiedziały roztropne: «Mogłoby i nam, i wam nie wystarczyć. Idźcie raczej do sprzedających i kupcie sobie». Gdy one szły kupić, nadszedł oblubieniec: te, które były gotowe, weszły z nim na ucztę weselną i drzwi zamknięto. W końcu nadchodzą i pozostałe panny, prosząc: «Panie, panie, otwórz nam». Lecz on odpowiedział: «Zaprawdę powiadam wam, nie znam was».
Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny".
Ta Ewangelia daje nam materiał na dłuższą katechezę. W ramach porannej mszy spróbuję skupić się na jednym wątku. Naszej gotowości spotkania się z Bogiem. Z Oblubieńcem, którym jest Jezus Chrystus. To my wszyscy przychodzący do Kościoła szukamy spotkania z Bogiem. Czego nam potrzeba? Czego nam może brakuje? Jezus w przypowieści przywołuje obraz zaślubin dwojga młodych. Tak odbywało się wesele w wioskach palestyńskich za czasów Jezusa, tak odbywa się i dziś. Panny czekają na Oblubieńca, aby wprowadzić Go do sali weselnej. Trwają ostatnie negocjacje między rodzinami młodych. Ustalane są wszystkie sprawy. Takie negocjacje trwały długo, a im ważniejsz, bardziej znaczące rodziny się układały, tym dłużej to trwało. Wszystkie panny ze wsi czekają na Oblubieńca, a że sprawa się przeciąga, wszystkie zasnęły.
To nasza sytuacja. Wszyscy czekamy na spotkanie z Jezusem i często zasypiamy podczas tego czuwania. Wreszcie wołają, "Oblubieniec nadchodzi". Wszystkie panny się budzą, tak jak i każdy z nas kiedy przyjdzie na niego pora, aby się spotkać z Chrystusem. Panny wstają i zapalają swoje lampy. Dla nas ta lampa to nasza gorliwość, aby mogła w nas się rozpalić, potrzeba nam oliwy Ducha Świętego. W przypowieści okazuje się, że były takie, które miały tą oliwę a inne nie. Zawsze potrzeba nam czasu próby. Nie ma zmiłuj, albo masz albo nie. Te nierozsądne panny próbują jeszcze coś wytargować od tych roztropnych, użyczcie nam, bo nam zabrakło. A roztropne mówią, idźcie raczej do sprzedających, bo i nam mogłoby zabraknąć. Czy były w tym wypadku samolubne. Absolutnie nie. Gdyby Jezusowi chodziło tylko o oliwę to można by tak pomyśleć, ale tu chodzi o Ducha. Ducha Świętego nie zaczerpniesz od kolegi, koleżanki. Trzeba iść do sprzedających. A kto "sprzedaje Ducha Świętego"? Jego można "nabyć" w Kościele, trzeba więc zwrócić się do Kościoła. Ale uwaga, może okazać się, że będzie za późno. Możemy natrafić na zamknięte drzwi. Dlatego trzeba czuwać. Trzeba dbać o to, by nie zabrakło nam tej oliwy Ducha Świętego. Nie bądźmy głupi. Bądźmy mądrzy i roztropni, tą Bożą mądrością.
Amen
Ewangelia wg św. Mateusza.
25, 1-13
Jezus opowiedział swoim uczniom tę przypowieść:
"Podobne jest królestwo niebieskie do dziesięciu panien, które wzięły swoje lampy i wyszły na spotkanie oblubieńca. Pięć z nich było nierozsądnych, a pięć roztropnych. Nierozsądne wzięły lampy, ale nie wzięły ze sobą oliwy. Roztropne zaś razem z lampami zabrały również oliwę w naczyniach. Gdy się oblubieniec opóźniał, zmorzone snem wszystkie zasnęły.
Lecz o północy rozległo się wołanie: «Oblubieniec idzie, wyjdźcie mu na spotkanie!» Wtedy powstały wszystkie owe panny i opatrzyły swe lampy. A nierozsądne rzekły do roztropnych: «Użyczcie nam swej oliwy, bo nasze lampy gasną». Odpowiedziały roztropne: «Mogłoby i nam, i wam nie wystarczyć. Idźcie raczej do sprzedających i kupcie sobie». Gdy one szły kupić, nadszedł oblubieniec: te, które były gotowe, weszły z nim na ucztę weselną i drzwi zamknięto. W końcu nadchodzą i pozostałe panny, prosząc: «Panie, panie, otwórz nam». Lecz on odpowiedział: «Zaprawdę powiadam wam, nie znam was».
Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny".
Ta Ewangelia daje nam materiał na dłuższą katechezę. W ramach porannej mszy spróbuję skupić się na jednym wątku. Naszej gotowości spotkania się z Bogiem. Z Oblubieńcem, którym jest Jezus Chrystus. To my wszyscy przychodzący do Kościoła szukamy spotkania z Bogiem. Czego nam potrzeba? Czego nam może brakuje? Jezus w przypowieści przywołuje obraz zaślubin dwojga młodych. Tak odbywało się wesele w wioskach palestyńskich za czasów Jezusa, tak odbywa się i dziś. Panny czekają na Oblubieńca, aby wprowadzić Go do sali weselnej. Trwają ostatnie negocjacje między rodzinami młodych. Ustalane są wszystkie sprawy. Takie negocjacje trwały długo, a im ważniejsz, bardziej znaczące rodziny się układały, tym dłużej to trwało. Wszystkie panny ze wsi czekają na Oblubieńca, a że sprawa się przeciąga, wszystkie zasnęły.
To nasza sytuacja. Wszyscy czekamy na spotkanie z Jezusem i często zasypiamy podczas tego czuwania. Wreszcie wołają, "Oblubieniec nadchodzi". Wszystkie panny się budzą, tak jak i każdy z nas kiedy przyjdzie na niego pora, aby się spotkać z Chrystusem. Panny wstają i zapalają swoje lampy. Dla nas ta lampa to nasza gorliwość, aby mogła w nas się rozpalić, potrzeba nam oliwy Ducha Świętego. W przypowieści okazuje się, że były takie, które miały tą oliwę a inne nie. Zawsze potrzeba nam czasu próby. Nie ma zmiłuj, albo masz albo nie. Te nierozsądne panny próbują jeszcze coś wytargować od tych roztropnych, użyczcie nam, bo nam zabrakło. A roztropne mówią, idźcie raczej do sprzedających, bo i nam mogłoby zabraknąć. Czy były w tym wypadku samolubne. Absolutnie nie. Gdyby Jezusowi chodziło tylko o oliwę to można by tak pomyśleć, ale tu chodzi o Ducha. Ducha Świętego nie zaczerpniesz od kolegi, koleżanki. Trzeba iść do sprzedających. A kto "sprzedaje Ducha Świętego"? Jego można "nabyć" w Kościele, trzeba więc zwrócić się do Kościoła. Ale uwaga, może okazać się, że będzie za późno. Możemy natrafić na zamknięte drzwi. Dlatego trzeba czuwać. Trzeba dbać o to, by nie zabrakło nam tej oliwy Ducha Świętego. Nie bądźmy głupi. Bądźmy mądrzy i roztropni, tą Bożą mądrością.
Amen
Mówi Edyta Stein, s. Teresa Benedykta od Krzyża
Dziś święto św. Teresy Benedykty od Krzyża, patronki Europy. Jest mi bliska z kilku względów. Po pierwsze była karmelitanką jak moja rodzona siostra. Po drugie jest patronką mojej synowej Edyty, ufam, że będzie Ją wspierać. Zamieszczam więc fragment z pism świętej, myślę, że bardzo ważny.
Z wykładu św. Teresy Benedykty od Krzyża O Tajemnicy Narodzenia Pańskiego
(E. Stein, Z własnej głębi, Kraków 1978, s. 67-69)
Być dzieckiem Boga znaczy oddać się w ręce Boga
Być dzieckiem Boga znaczy oddać się w ręce Boga, czynić Jego wolę, złożyć w Jego Boskie ręce swoje troski i swoje nadzieje, nie męczyć się obawą o przyszłość. Na tym polega prawdziwa wolność i wesele synów Bożych. Posiada je niewielu ludzi, nawet prawdziwie pobożnych i po bohatersku gotowych na każde poświęcenie. Chodzą zawsze pochyleni pod ciężarem swych trosk i obowiązków. Wszyscy znamy przypowieść o ptakach niebieskich i liliach polnych. Ale jeśli spotkamy człowieka, który nie ma ani majątku, ani żadnego trwałego zabezpieczenia, a nie męczy się myślą o przyszłości - kręcimy głową, jakbyśmy znaleźli się wobec czegoś niezwykłego. Oczywiście, myliłby się bardzo ten, kto by czekał bezczynnie, aby Ojciec Niebieski zawsze się o wszystko dla niego starał. Ufność w Bogu jest niezawodna tylko wtedy, gdy godzimy się przyjąć z pokorą to, co na nas Bóg zsyła, bo tylko On jeden wie, co jest dla nas istotnie dobre. I jeśli czasem słuszniej będzie, że dopuści na nas raczej biedę i niedostatek aniżeli wygodne i zabezpieczone utrzymanie, albo też niepowodzenia i upokorzenia zamiast czci i poważania - trzeba i na to być gotowym oraz okazać ufność i poddanie. W ten sposób będziemy mogli żyć nie przytłoczeni ciężarem trosk o przyszłość, radując się chwilą obecną.
Słowa "Bądź wola Twoja" powinny stać się dla chrześcijanina normą życia, powinny regulować bieg dnia od rana do wieczora, być ciągle główną naszą myślą. Wszystkie inne troski Bóg przejmie na siebie, nam do końca życia pozostanie ta jedna, gdyż nigdy nie możemy być pewni, że zawsze znajdujemy się na drodze, która wiedzie ku Niemu. Jak pierwsi rodzice, którzy utracili dziecięctwo Boże i od Boga się oddalili, tak każdy z nas stoi nieustannie w obliczu wyboru nicości lub pełni Boskiego życia i prędzej czy później dotkliwie się o tym przekona. W początkach życia duchowego, kiedy zaczynamy się dopiero poddawać Bożemu kierownictwu, czując pewną i mocną rękę Boga, który nas prowadzi, to, co powinniśmy czynić, stoi przed nami jasne jak słońce. Ale nie zawsze tak bywa. Kto należy do Chrystusa, musi przeżyć całe Jego życie. Musi dojrzewać do wieku Chrystusowego, musi z Nim wejść na drogę krzyżową, przejść przez Ogrójec i wstąpić na Golgotę. Lecz wszystkie cierpienia zewnętrzne są niczym w porównaniu z ciemną nocą duchową, gdy gaśnie Boskie światło i milknie głos Pana. Bóg jest w tym doświadczeniu blisko, lecz ukrywa się i milczy. Dlaczego? Są to Boże tajemnice, których choć do końca nigdy nie przenikniemy, przecież możemy je nieco zrozumieć. Bóg stał się człowiekiem, aby nas uczynić uczestnikami swego życia. Ciemna noc życia rozpoczyna to uczestnictwo już na ziemi i chce doprowadzić do jego pełni, jako ostatecznego celu, ale w środku drogi zawiera się coś jeszcze. Chrystus jest Bogiem i człowiekiem; ten więc, kto chce żyć z Nim, musi uczestniczyć zarówno w Jego Boskim, jak i ludzkim życiu. Natura ludzka, którą Chrystus przyjął, dała Mu możność cierpienia i śmierci. Natura Boska, którą posiadał odwiecznie, nadała temu cierpieniu i śmierci wartość nieskończoną i moc odkupieńczą. Męka i śmierć Chrystusa powtarzają się w Jego Ciele Mistycznym i jego członkach. Każdy człowiek musi cierpieć i umierać, lecz jeśli jest żywym członkiem Mistycznego Ciała Chrystusa, jego cierpienie i śmierć nabierają odkupieńczej mocy dzięki Boskości Tego, który jest jego Głową.
RESPONSORIUM
por. 1 Kor 1, 23-24
W. My głosimy Chrystusa ukrzyżowanego, † który jest zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla pogan. *
Dla tych, którzy są powołani, / tak spośród Żydów, jak i spośród Greków, / Chrystus jest mocą i mądrością Bożą.
K. Pragnienie mojego serca i moja modlitwa wznoszą się do Boga o ich zbawienie.
W. Dla tych, którzy są powołani, / tak spośród Żydów, jak i spośród Greków, / Chrystus jest mocą i mądrością Bożą.
Z wykładu św. Teresy Benedykty od Krzyża O Tajemnicy Narodzenia Pańskiego
(E. Stein, Z własnej głębi, Kraków 1978, s. 67-69)
Być dzieckiem Boga znaczy oddać się w ręce Boga
Być dzieckiem Boga znaczy oddać się w ręce Boga, czynić Jego wolę, złożyć w Jego Boskie ręce swoje troski i swoje nadzieje, nie męczyć się obawą o przyszłość. Na tym polega prawdziwa wolność i wesele synów Bożych. Posiada je niewielu ludzi, nawet prawdziwie pobożnych i po bohatersku gotowych na każde poświęcenie. Chodzą zawsze pochyleni pod ciężarem swych trosk i obowiązków. Wszyscy znamy przypowieść o ptakach niebieskich i liliach polnych. Ale jeśli spotkamy człowieka, który nie ma ani majątku, ani żadnego trwałego zabezpieczenia, a nie męczy się myślą o przyszłości - kręcimy głową, jakbyśmy znaleźli się wobec czegoś niezwykłego. Oczywiście, myliłby się bardzo ten, kto by czekał bezczynnie, aby Ojciec Niebieski zawsze się o wszystko dla niego starał. Ufność w Bogu jest niezawodna tylko wtedy, gdy godzimy się przyjąć z pokorą to, co na nas Bóg zsyła, bo tylko On jeden wie, co jest dla nas istotnie dobre. I jeśli czasem słuszniej będzie, że dopuści na nas raczej biedę i niedostatek aniżeli wygodne i zabezpieczone utrzymanie, albo też niepowodzenia i upokorzenia zamiast czci i poważania - trzeba i na to być gotowym oraz okazać ufność i poddanie. W ten sposób będziemy mogli żyć nie przytłoczeni ciężarem trosk o przyszłość, radując się chwilą obecną.
Słowa "Bądź wola Twoja" powinny stać się dla chrześcijanina normą życia, powinny regulować bieg dnia od rana do wieczora, być ciągle główną naszą myślą. Wszystkie inne troski Bóg przejmie na siebie, nam do końca życia pozostanie ta jedna, gdyż nigdy nie możemy być pewni, że zawsze znajdujemy się na drodze, która wiedzie ku Niemu. Jak pierwsi rodzice, którzy utracili dziecięctwo Boże i od Boga się oddalili, tak każdy z nas stoi nieustannie w obliczu wyboru nicości lub pełni Boskiego życia i prędzej czy później dotkliwie się o tym przekona. W początkach życia duchowego, kiedy zaczynamy się dopiero poddawać Bożemu kierownictwu, czując pewną i mocną rękę Boga, który nas prowadzi, to, co powinniśmy czynić, stoi przed nami jasne jak słońce. Ale nie zawsze tak bywa. Kto należy do Chrystusa, musi przeżyć całe Jego życie. Musi dojrzewać do wieku Chrystusowego, musi z Nim wejść na drogę krzyżową, przejść przez Ogrójec i wstąpić na Golgotę. Lecz wszystkie cierpienia zewnętrzne są niczym w porównaniu z ciemną nocą duchową, gdy gaśnie Boskie światło i milknie głos Pana. Bóg jest w tym doświadczeniu blisko, lecz ukrywa się i milczy. Dlaczego? Są to Boże tajemnice, których choć do końca nigdy nie przenikniemy, przecież możemy je nieco zrozumieć. Bóg stał się człowiekiem, aby nas uczynić uczestnikami swego życia. Ciemna noc życia rozpoczyna to uczestnictwo już na ziemi i chce doprowadzić do jego pełni, jako ostatecznego celu, ale w środku drogi zawiera się coś jeszcze. Chrystus jest Bogiem i człowiekiem; ten więc, kto chce żyć z Nim, musi uczestniczyć zarówno w Jego Boskim, jak i ludzkim życiu. Natura ludzka, którą Chrystus przyjął, dała Mu możność cierpienia i śmierci. Natura Boska, którą posiadał odwiecznie, nadała temu cierpieniu i śmierci wartość nieskończoną i moc odkupieńczą. Męka i śmierć Chrystusa powtarzają się w Jego Ciele Mistycznym i jego członkach. Każdy człowiek musi cierpieć i umierać, lecz jeśli jest żywym członkiem Mistycznego Ciała Chrystusa, jego cierpienie i śmierć nabierają odkupieńczej mocy dzięki Boskości Tego, który jest jego Głową.
RESPONSORIUM
por. 1 Kor 1, 23-24
W. My głosimy Chrystusa ukrzyżowanego, † który jest zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla pogan. *
Dla tych, którzy są powołani, / tak spośród Żydów, jak i spośród Greków, / Chrystus jest mocą i mądrością Bożą.
K. Pragnienie mojego serca i moja modlitwa wznoszą się do Boga o ich zbawienie.
W. Dla tych, którzy są powołani, / tak spośród Żydów, jak i spośród Greków, / Chrystus jest mocą i mądrością Bożą.
środa, 8 sierpnia 2012
Pokora Kananejki
17.00
Kończy się dzień, trzeba nadrobić czas. i spisać homilię, którą dziś dwukrotnie mówiłem. Podobnie jak ta wczorajsza ewangelia, dzisiejsza dotyczy naszej postawy podczas modlitwy.
Mt15,21-28
Potem Jezus odszedł stamtąd i podążył w stronę Tyru i Sydonu. A oto kobieta kananejska, wyszedłszy z tamtych okolic, wołała: Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida! Moja córka jest ciężko dręczona przez złego ducha Lecz On nie odezwał się do niej ani słowem. Na to podeszli Jego uczniowie i prosili Go: Odpraw ją, bo krzyczy za nami! Lecz On odpowiedział: Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela. A ona przyszła, upadła przed Nim i prosiła: Panie, dopomóż mi! On jednak odparł: Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom a rzucić psom. A ona odrzekła: Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą z okruszyn, które spadają ze stołów ich panów. Wtedy Jezus jej odpowiedział: O niewiasto wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz! Od tej chwili jej córka była zdrowa.
Źródła Jordanu, leżą poza granicami historycznego Izraela. Panował tu kult pogański
Jak we wstępie wspomniałem dzisiejsza Ewangeli dotyczy znowu nas, naszej postawy. Po pierwsze Jezus udaje się poza granice Izraela. Tyr i Sydon to ziemie Fenicji, tereny zamieszkałe przez pogan. Także kobieta, będąca bohaterką dzisiejszego opowiadania, jest kananejką, a więc poganką. A my właśnie nie pochodzimy z narodu wybraneg, pochodzimy z pogaństwa. Tysiąc lat temu Chrystus przyszedł na nasze ziemie i podobnie jak ta niewiasta uwierzyliśmy w Niego, przyjmując chrzest. Ale czy zachowaliśmy wiarę tej kobiety. Jaka jest nasza wiara dziś. We wczorajszej Ewangelii Jezus wyrzuca Piotrowi, czemu zwątpiłeś, małej wiary. Dziś do tej niewiasty mówi, wielka jest twoja wiara. W innym miejscu mówi Jezus, gdybyście mieli wiarę jak ziarno gorczycy, powiedezielibyście tej morwie, tej górze, rzuć się w morze, a uczyniłaby to. Jaka jest więc nasza wiara?
Ważna jest postawa, tej niewiasty. Po pierwsze on uznaje w Jezusie Mesjasza, nie będąc żydówką, słyszała jednak o tym, że ma przyjść w Izraelu Mesjasz, słyszała, że Jezus leczy, uwalnia od złych duchów, zwraca się do Niego tytułem Mesjańskim, Synu Dawida. Wielu żydów nie chciało dostrzec tego.
Po drugie jest w swoim wołaniu o pomoc uparta, nie zraża się ani tym, że Jezus ją ignoruje, ani tym, że mówi o swoim posłaniu do zagubionych owiec z Izraela. Nawet nie buntuje się gdy Jezus określa ją jako psa. "Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom a rzucić psom". Jej naprawdę na czymś zależy. Akceptuje prawdę o sobie. To że jest z pogan, których żydzi porównywali do psów, zwierząt nieczystych. Ona jest poprostu bardzo pokorna.
Nam nawet na modlitwie trudno o pokorę. Jesteśmy pyszni. Uważamy, że nam się pewne sprawy należą. Przecież przychodzimy często do kościoła na mszę świętą. Odmawiamy różaniec. Mówimy pacierze. Chodzimy w pielgrzymkach. A gdy mamy problem, stajemy przed Bogiem w postawie roszczeniowej. Nam się to należy. Dleczego Boże pozwoliłeś, by mąż się rozpił, córka stała się dziwką, a syn narkomanem?
Nie chcę powiedzieć, że nasze pobożne praktyki są czymś złym, żeby sobie z nimi dać spokój. Wprost przeciwnie. Dobrze jest modlić się, dobrze jest przychodzić na mszę świętą, chodzić na pielgrzymki. To wszystko są bardzo dobre rzeczy. One nas do Boga zbliżają. Ale Bóg rozwiązuje nasze problemy egzystencjalne nie jako zapłatę za nasze pobożne życie. On nam to daje darmo, jako łaskę płynącą z Krzyża Jezusa Chrystusa. Bódźmy więc pokorni w naszych relacjach z Bogiem, a wszystko o co prosimy będzie nam udzielone. Jak tej kobiecie. Niech ci się stanie jak chcesz.
Kończy się dzień, trzeba nadrobić czas. i spisać homilię, którą dziś dwukrotnie mówiłem. Podobnie jak ta wczorajsza ewangelia, dzisiejsza dotyczy naszej postawy podczas modlitwy.
Mt15,21-28
Potem Jezus odszedł stamtąd i podążył w stronę Tyru i Sydonu. A oto kobieta kananejska, wyszedłszy z tamtych okolic, wołała: Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida! Moja córka jest ciężko dręczona przez złego ducha Lecz On nie odezwał się do niej ani słowem. Na to podeszli Jego uczniowie i prosili Go: Odpraw ją, bo krzyczy za nami! Lecz On odpowiedział: Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela. A ona przyszła, upadła przed Nim i prosiła: Panie, dopomóż mi! On jednak odparł: Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom a rzucić psom. A ona odrzekła: Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą z okruszyn, które spadają ze stołów ich panów. Wtedy Jezus jej odpowiedział: O niewiasto wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz! Od tej chwili jej córka była zdrowa.
Źródła Jordanu, leżą poza granicami historycznego Izraela. Panował tu kult pogański
Jak we wstępie wspomniałem dzisiejsza Ewangeli dotyczy znowu nas, naszej postawy. Po pierwsze Jezus udaje się poza granice Izraela. Tyr i Sydon to ziemie Fenicji, tereny zamieszkałe przez pogan. Także kobieta, będąca bohaterką dzisiejszego opowiadania, jest kananejką, a więc poganką. A my właśnie nie pochodzimy z narodu wybraneg, pochodzimy z pogaństwa. Tysiąc lat temu Chrystus przyszedł na nasze ziemie i podobnie jak ta niewiasta uwierzyliśmy w Niego, przyjmując chrzest. Ale czy zachowaliśmy wiarę tej kobiety. Jaka jest nasza wiara dziś. We wczorajszej Ewangelii Jezus wyrzuca Piotrowi, czemu zwątpiłeś, małej wiary. Dziś do tej niewiasty mówi, wielka jest twoja wiara. W innym miejscu mówi Jezus, gdybyście mieli wiarę jak ziarno gorczycy, powiedezielibyście tej morwie, tej górze, rzuć się w morze, a uczyniłaby to. Jaka jest więc nasza wiara?
Ważna jest postawa, tej niewiasty. Po pierwsze on uznaje w Jezusie Mesjasza, nie będąc żydówką, słyszała jednak o tym, że ma przyjść w Izraelu Mesjasz, słyszała, że Jezus leczy, uwalnia od złych duchów, zwraca się do Niego tytułem Mesjańskim, Synu Dawida. Wielu żydów nie chciało dostrzec tego.
Po drugie jest w swoim wołaniu o pomoc uparta, nie zraża się ani tym, że Jezus ją ignoruje, ani tym, że mówi o swoim posłaniu do zagubionych owiec z Izraela. Nawet nie buntuje się gdy Jezus określa ją jako psa. "Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom a rzucić psom". Jej naprawdę na czymś zależy. Akceptuje prawdę o sobie. To że jest z pogan, których żydzi porównywali do psów, zwierząt nieczystych. Ona jest poprostu bardzo pokorna.
Nam nawet na modlitwie trudno o pokorę. Jesteśmy pyszni. Uważamy, że nam się pewne sprawy należą. Przecież przychodzimy często do kościoła na mszę świętą. Odmawiamy różaniec. Mówimy pacierze. Chodzimy w pielgrzymkach. A gdy mamy problem, stajemy przed Bogiem w postawie roszczeniowej. Nam się to należy. Dleczego Boże pozwoliłeś, by mąż się rozpił, córka stała się dziwką, a syn narkomanem?
Nie chcę powiedzieć, że nasze pobożne praktyki są czymś złym, żeby sobie z nimi dać spokój. Wprost przeciwnie. Dobrze jest modlić się, dobrze jest przychodzić na mszę świętą, chodzić na pielgrzymki. To wszystko są bardzo dobre rzeczy. One nas do Boga zbliżają. Ale Bóg rozwiązuje nasze problemy egzystencjalne nie jako zapłatę za nasze pobożne życie. On nam to daje darmo, jako łaskę płynącą z Krzyża Jezusa Chrystusa. Bódźmy więc pokorni w naszych relacjach z Bogiem, a wszystko o co prosimy będzie nam udzielone. Jak tej kobiecie. Niech ci się stanie jak chcesz.
Modlitwa czyli chodzenie po wodach śmierci
Dziś trochę spraw z "mojego" ogródka, choć racze chodzi o poletko Pana Boga. Myślę o posłudze duszpasterskiej w parafii. Spowiadam ludzi, ale te sprawy objęte są tajemnicą, więc myślę, że nie o tym będę pisał. Drugą sprawą poważną, którą się na codzień zajmuję to celebrowanie Eucharystii i głoszenie przy tej okazji homilii. Wczoraj byłem mocno zajęty, więc nie dopadłem komputera, spróbuję więc uzupełnić to dzisiaj.
Mt14,22-36
Zaraz też przynaglił uczniów, żeby wsiedli do łodzi i wyprzedzili Go na drugi brzeg, zanim odprawi tłumy. Gdy to uczynił, wyszedł sam jeden na górę, aby się modlić. Wieczór zapadł, a On sam tam przebywał. Łódź zaś była już sporo stadiów oddalona od brzegu, miotana falami, bo wiatr był przeciwny. Lecz o czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze. Uczniowie, zobaczywszy Go kroczącego po jeziorze, zlękli się myśląc, że to zjawa, i ze strachu krzyknęli. Jezus zaraz przemówił do nich: Odwagi! Ja jestem, nie bójcie się! Na to odezwał się Piotr: Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie! A On rzekł: Przyjdź! Piotr wyszedł z łodzi, i krocząc po wodzie, przyszedł do Jezusa. Lecz na widok silnego wiatru uląkł się i gdy zaczął tonąć, krzyknął: Panie, ratuj mnie! Jezus natychmiast wyciągnął rękę i chwycił go, mówiąc: Czemu zwątpiłeś, małej wiary? Gdy wsiedli do łodzi, wiatr się uciszył. Ci zaś, którzy byli w łodzi, upadli przed Nim, mówiąc: Prawdziwie jesteś Synem Bożym. Gdy się przeprawiali, przyszli do ziemi Genezaret. Ludzie miejscowi, poznawszy Go, rozesłali [posłańców] po całej tamtejszej okolicy, znieśli do Niego wszystkich chorych i prosili, żeby przynajmniej frędzli Jego płaszcza mogli się dotknąć; a wszyscy, którzy się Go dotknęli, zostali uzdrowieni.
W kompendium Edycjii Świętego Pawła pt Ewangelia 2012, można przeczytać komentarz:
Znamy różne definicje modlitwy. Ta najbardziej przyjęta to "rozmowa z Bogiem". Inne to "słuchanie Boga", "słuchanie Słowa", albo "przebywanie z Bogiem". Ponadto szukamy miejsca na modlitwę i stosownej atmosfery, a okazuje się, że wiele zabiegów nie przynosi efektów.
Jezus daje nam prosty obraz. On odchodzi od tłumu. Tak zaczyna się Jego osobista modlitwa. Chrystus udaje się na górę, a miejsce to mówi o przybliżeniu się do rzeczywistości nieba i do osoby Ojca. Jezus modli się wieczorem, więc nie tak, aby Go wszyscy widzieli. On na tej górze, w mroku, przebywa sam, czylijest inaczej niż wtedy, gdy cisnął się tłum i byli blisko Niego uczniowie.
To nam pokazuje jak ma wyglądać nasza modlitwa. Serce wzniesione ku Bogu, wzwyż do nieba. Mamy się modlić w ciszy, nie na pokaz. Dobrze jest modlić się nocą. Doświadczenie mistrzów modlitwy podpowiada nam, że modlitwa nocą jest jakby skuteczniejsza, może dla tego, że w nocy zwykle śpimy i rezygnacja z tego, nas nieco kosztuje. To takie minimum naszej ascezy, którą możemy ofiarować w intencji na której nam zależy.
Oczywiście są i inne rodzaje modlitwy. Na przykład gdy małżonkowie modlą się wspólnie zgodnie ze słowami Pisma, że są dwoje w jednym ciele, taka modlitwa jest bardzo skuteczna, wzmacnia więź sakramentu małżeństwa. Także, gdy rodzice chcą swoje dzieci nauczyć modlitwy, nie ma innego sposobu, jak wspólne z dziećmi klęknięcie do pacierza. Istnieje oczywiście jeszcze modlitwa wspólnotowa, zgodna z zaleceniem Jezusa, "gdzie dwu albo trzech zbierze się w imie moje, tam Ja jestem między nimi".
Ale w dzisiejszej Ewangeli Jezus zachęca do modlitwy indywidualnej. Sprawia nam ona wiele trudu, czujemy się podczas niej jak ci uczniowie w łodzi na jeziorze, wiosłują a wiatr jest przeciwny. I my często klękamy do modlitwy, odmawiamy różaniec, lub wołamy w sercu w jakiejś ważnej dla nas sprawie i co? Nic nie wychodzi, wiatr rozproszenia w oczy, myśli uciekają, prawdziwa rozpacz. Ale nie pozostaje nic innego jak trwać. Tak jak ci uczniowie nie ustawali w wiosłowaniu, tak i my mamy nie ustawać. A wtedy, może już nad ranem, przecież Jezus przyjdzie. Jezioro po którym płyną uczniowie to te wszystkie nasze problemy z którymi się zmagamy, których nie potrafimy rozwiązać. Właśnie wtedy poprzez te wody śmierci przybliża się do nas Jezus. Uczniowie, gdy Go ujrzeli, krzyknęli z przerażenia. Może i nas przeraża perspektywa spotkania z Jezusem, może rozwiązanie, które On nam wskazuje nie jest takie miłe jak byśmy chcieli. Jezus uczniom i nam dodaje odwagi. Mówi: Ja jestem. On jest Panem każdej sytuacji, która może nam wydawać się niemożliwą do przezwyciężenia. Trzeba nam razem z Piotrem prosić, jeżli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie. Jeśli to Ty pokazujesz mi rozwiązanie problemu, to każ mi iść do Ciebie poprzez to wszystko co wygląda na śmierć. A Jezus do Piotra i do każdego z nas mówi: "Przyjdź". Piotr wychodzi z łodzi, opuszcza względnie bezpieczne, znane sobie miejsce, by iść do Jezusa. To właśnie trzeba i nam zrobić. Piotr kroczy po wodach śmierci, wpatrzony w swojego Mistrza. Ale w którymś momencie jakby dociera do niego, przecież po wodzie się nie chodzi, wiatr wieje w twarz a jezioro jest wzburzone. Potr jest rybakiem i wie co jest możliwe a co nie i zaczyna tonąć. Tak wygląda nasza sytuacja, gdy idąc ku Jezusowi, przestajemy ufać Jego Mocy, Jego prowadzeniu, a zaczynamy opierać się na sobie, na własnych możliwościach. Wtedy zaczynamy tonąć. Piotr w tym momencie zawołał "Panie ratuj", oby i nam nie zabrakło takiej modlitwy, gdy zwątpiwszy, pogrążymy się w śmierci. Jezus do Piotra wyciągnął rękę i wydobył z otchłani. Uczyni to i dla każdego z nas. Uwaga Jezusa skierowana do Piotra: "czemuś zwątpił, małej wiary?", nie jest myślę potępieniem. Wiara, której od nas oczekuje Jezus nie musi być odrazu wielka, ma być raczej dziecięcym zaufaniem do Ojca, że On wszystko może, że wszystko jest wstanie naprawić. Takiej nam wiary potrzeba, a wtedy uznamy w Jezusie naszego Zbawiciela.
I to by było na tyle.
Amen
Mt14,22-36
Zaraz też przynaglił uczniów, żeby wsiedli do łodzi i wyprzedzili Go na drugi brzeg, zanim odprawi tłumy. Gdy to uczynił, wyszedł sam jeden na górę, aby się modlić. Wieczór zapadł, a On sam tam przebywał. Łódź zaś była już sporo stadiów oddalona od brzegu, miotana falami, bo wiatr był przeciwny. Lecz o czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze. Uczniowie, zobaczywszy Go kroczącego po jeziorze, zlękli się myśląc, że to zjawa, i ze strachu krzyknęli. Jezus zaraz przemówił do nich: Odwagi! Ja jestem, nie bójcie się! Na to odezwał się Piotr: Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie! A On rzekł: Przyjdź! Piotr wyszedł z łodzi, i krocząc po wodzie, przyszedł do Jezusa. Lecz na widok silnego wiatru uląkł się i gdy zaczął tonąć, krzyknął: Panie, ratuj mnie! Jezus natychmiast wyciągnął rękę i chwycił go, mówiąc: Czemu zwątpiłeś, małej wiary? Gdy wsiedli do łodzi, wiatr się uciszył. Ci zaś, którzy byli w łodzi, upadli przed Nim, mówiąc: Prawdziwie jesteś Synem Bożym. Gdy się przeprawiali, przyszli do ziemi Genezaret. Ludzie miejscowi, poznawszy Go, rozesłali [posłańców] po całej tamtejszej okolicy, znieśli do Niego wszystkich chorych i prosili, żeby przynajmniej frędzli Jego płaszcza mogli się dotknąć; a wszyscy, którzy się Go dotknęli, zostali uzdrowieni.
W kompendium Edycjii Świętego Pawła pt Ewangelia 2012, można przeczytać komentarz:
Znamy różne definicje modlitwy. Ta najbardziej przyjęta to "rozmowa z Bogiem". Inne to "słuchanie Boga", "słuchanie Słowa", albo "przebywanie z Bogiem". Ponadto szukamy miejsca na modlitwę i stosownej atmosfery, a okazuje się, że wiele zabiegów nie przynosi efektów.
Jezus daje nam prosty obraz. On odchodzi od tłumu. Tak zaczyna się Jego osobista modlitwa. Chrystus udaje się na górę, a miejsce to mówi o przybliżeniu się do rzeczywistości nieba i do osoby Ojca. Jezus modli się wieczorem, więc nie tak, aby Go wszyscy widzieli. On na tej górze, w mroku, przebywa sam, czylijest inaczej niż wtedy, gdy cisnął się tłum i byli blisko Niego uczniowie.
To nam pokazuje jak ma wyglądać nasza modlitwa. Serce wzniesione ku Bogu, wzwyż do nieba. Mamy się modlić w ciszy, nie na pokaz. Dobrze jest modlić się nocą. Doświadczenie mistrzów modlitwy podpowiada nam, że modlitwa nocą jest jakby skuteczniejsza, może dla tego, że w nocy zwykle śpimy i rezygnacja z tego, nas nieco kosztuje. To takie minimum naszej ascezy, którą możemy ofiarować w intencji na której nam zależy.
Oczywiście są i inne rodzaje modlitwy. Na przykład gdy małżonkowie modlą się wspólnie zgodnie ze słowami Pisma, że są dwoje w jednym ciele, taka modlitwa jest bardzo skuteczna, wzmacnia więź sakramentu małżeństwa. Także, gdy rodzice chcą swoje dzieci nauczyć modlitwy, nie ma innego sposobu, jak wspólne z dziećmi klęknięcie do pacierza. Istnieje oczywiście jeszcze modlitwa wspólnotowa, zgodna z zaleceniem Jezusa, "gdzie dwu albo trzech zbierze się w imie moje, tam Ja jestem między nimi".
Ale w dzisiejszej Ewangeli Jezus zachęca do modlitwy indywidualnej. Sprawia nam ona wiele trudu, czujemy się podczas niej jak ci uczniowie w łodzi na jeziorze, wiosłują a wiatr jest przeciwny. I my często klękamy do modlitwy, odmawiamy różaniec, lub wołamy w sercu w jakiejś ważnej dla nas sprawie i co? Nic nie wychodzi, wiatr rozproszenia w oczy, myśli uciekają, prawdziwa rozpacz. Ale nie pozostaje nic innego jak trwać. Tak jak ci uczniowie nie ustawali w wiosłowaniu, tak i my mamy nie ustawać. A wtedy, może już nad ranem, przecież Jezus przyjdzie. Jezioro po którym płyną uczniowie to te wszystkie nasze problemy z którymi się zmagamy, których nie potrafimy rozwiązać. Właśnie wtedy poprzez te wody śmierci przybliża się do nas Jezus. Uczniowie, gdy Go ujrzeli, krzyknęli z przerażenia. Może i nas przeraża perspektywa spotkania z Jezusem, może rozwiązanie, które On nam wskazuje nie jest takie miłe jak byśmy chcieli. Jezus uczniom i nam dodaje odwagi. Mówi: Ja jestem. On jest Panem każdej sytuacji, która może nam wydawać się niemożliwą do przezwyciężenia. Trzeba nam razem z Piotrem prosić, jeżli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie. Jeśli to Ty pokazujesz mi rozwiązanie problemu, to każ mi iść do Ciebie poprzez to wszystko co wygląda na śmierć. A Jezus do Piotra i do każdego z nas mówi: "Przyjdź". Piotr wychodzi z łodzi, opuszcza względnie bezpieczne, znane sobie miejsce, by iść do Jezusa. To właśnie trzeba i nam zrobić. Piotr kroczy po wodach śmierci, wpatrzony w swojego Mistrza. Ale w którymś momencie jakby dociera do niego, przecież po wodzie się nie chodzi, wiatr wieje w twarz a jezioro jest wzburzone. Potr jest rybakiem i wie co jest możliwe a co nie i zaczyna tonąć. Tak wygląda nasza sytuacja, gdy idąc ku Jezusowi, przestajemy ufać Jego Mocy, Jego prowadzeniu, a zaczynamy opierać się na sobie, na własnych możliwościach. Wtedy zaczynamy tonąć. Piotr w tym momencie zawołał "Panie ratuj", oby i nam nie zabrakło takiej modlitwy, gdy zwątpiwszy, pogrążymy się w śmierci. Jezus do Piotra wyciągnął rękę i wydobył z otchłani. Uczyni to i dla każdego z nas. Uwaga Jezusa skierowana do Piotra: "czemuś zwątpił, małej wiary?", nie jest myślę potępieniem. Wiara, której od nas oczekuje Jezus nie musi być odrazu wielka, ma być raczej dziecięcym zaufaniem do Ojca, że On wszystko może, że wszystko jest wstanie naprawić. Takiej nam wiary potrzeba, a wtedy uznamy w Jezusie naszego Zbawiciela.
I to by było na tyle.
Amen
wtorek, 7 sierpnia 2012
Życie w antrakcie
Mam swoje lata, nie jest więc nic dziwnego, że muszę w nocy co parę godzin wstać aby załatwić sprawy, które i król na piechotę załatwia. Pozbywszy się pewnej ilości płynów, kieruję swoje kroki ku lodówce aby tam je uzupełnić. Którejś nocy, przyszło mi namyśl, że ta moja noc to jak wizyta w teatrze. Gdy zasypiam, śnię o różnych sprawach, czasem są to bardzo kolorowe sny, ale jak to w teatrze między poszczególnymi aktami czy odsłonami mamy właśnie antrakty, które wykorzystujemy w podobny sposób, idziemy do toalety i do bufetu. A ponieważ oglądane widowisko to pewna iluzja, więc właściwe życie odbywa się tak naprawdę w antrakcie. Sporo o tym myślałem i w końcu napisałem nawet wiersz na ten temat. Oto on:
Życie w antrakcie
Już przed wiekami starożytni Grecy
Ciekawe pisali dramaty
pokazywali sceny z życia bogów
ludzie to oglądali, lecz żyli w antraktach.
Gdy świat podbiła Roma
Cezar chciał mieć spokój z ludem
"panem et circenses" dawał mu
Lud cieszył się, ale żył w antrakcie.
Dziś władza znów serwuje
w mediach nowe igrzyska:
seriale, mecze, reklam tłok,
a my i tak żyjemy jak antrakcie.
A ja, kiedym zmęczony
w snach miewam widowiska,
to budząc się co parę godzin,
też żyję jak w antraktach.
Na koniec nieco gorzka puenta. Jakiś czas temu Wojciech Młynarski śpiewał "chleba mamy dość, teraz pora na igrzyska". Dziś myślę, że mamy po dziurki w nosie różnego rodzaju igrzysk,,serwowanych nam nie tylko w mediach ale i w realu, natomiast wielu ludziom brak właśnie codziennego chleba... Muuu!
Życie w antrakcie
Już przed wiekami starożytni Grecy
Ciekawe pisali dramaty
pokazywali sceny z życia bogów
ludzie to oglądali, lecz żyli w antraktach.
Gdy świat podbiła Roma
Cezar chciał mieć spokój z ludem
"panem et circenses" dawał mu
Lud cieszył się, ale żył w antrakcie.
Dziś władza znów serwuje
w mediach nowe igrzyska:
seriale, mecze, reklam tłok,
a my i tak żyjemy jak antrakcie.
A ja, kiedym zmęczony
w snach miewam widowiska,
to budząc się co parę godzin,
też żyję jak w antraktach.
Na koniec nieco gorzka puenta. Jakiś czas temu Wojciech Młynarski śpiewał "chleba mamy dość, teraz pora na igrzyska". Dziś myślę, że mamy po dziurki w nosie różnego rodzaju igrzysk,,serwowanych nam nie tylko w mediach ale i w realu, natomiast wielu ludziom brak właśnie codziennego chleba... Muuu!
poniedziałek, 6 sierpnia 2012
O pisaniu wierszy
Jak wspomniałem dawno nie napisałem wiersza, a oto dlaczego
Muza
Gdzie się podziałaś Muzo?
Dlaczego droczysz się z poetą?
A ona odpowiada z niebios,
Widzę grafomana, poety brakuje!
Muza
Gdzie się podziałaś Muzo?
Dlaczego droczysz się z poetą?
A ona odpowiada z niebios,
Widzę grafomana, poety brakuje!
Parafialne życie
Przeprosiny
Wszystkich moich czytelników przepraszam, że ich przez ponad rok zaniedbałem. Nie chcę się specjalnie tłumaczyć, tym niemniej gwoli wyjaśnienia. Życie w parafi absorbuje mnie bardzo i może dlatego nie szukałem pretekstu by siąść do komputera. Poza tym przez ponad rok nic nie napisałem, ani wierszem ani prozą. Ot taka proza życia.
Jestem w parafii św. Aleksandra ponad dwa lata i wygląda na to, że jeszcze jakiś czas tu zostanę. Tegoroczny urlop mam już za sobą od dwu tygodni i właśnie gdy za oknem nadupał, zostaliśmy z ks. Proboszczem we dwóch. Niby to i tak za wielu, powie jakiś porywczy antyklerykał. Ale oni mają zawsze za złe, bez względu na sytuację. Jest więc nas dóch a roboty sporo. W naszej parafi w dzień powszedni jest 5 mszy, na każdej głosimy słowo Boże, na każdej spowiadamy, wynika z tego, że pięciokrotnie w ciągu dnia odwiedzam kościól. Normalnie to nic nadzwyczajnego, ale niech się trafi pierwszy piątek miesiąca, to daje popalić, najmarniej godzinę trzeba posiedzieć za każdym razem. Najtrudniej w sobotę i w niedzielę. W sobotę mamy śluby a w niedzielę po prostu 7 mszy. Wczoraj jak przyszłem do kościoła o 7 rano to wróciłem do pokoju o 14 a popołudniu jeszcze dwie msze. Dobrze, że już za parę dni zaczną się koledzy księża zjeżdżać i sytuacja się nieco unormuje. Może nie marudziłbym tak gdyby nie wspomniany nadupał. No i jeszcze kancelaria w podwójnej dawce, a u nas naprawdę jest młyn. Jak popatrzę po innych parafiach, przeważne dyżur tylko popoudniu, u nas pięć dni w tygodniu rano i popołudniu i nie ma czasu policzyć much na suficie, cały czas coś się dzieje. A cóż takiego spytasz drogi czytelniku. Nic specjalnego, zwykłe ludzkie sprawy poprostu z życia wzięte
środa, 4 maja 2011
Wąska brama do Królestwa.
Tym razem coś aktualnego! Od mniej więcej miesiąca jestem posiadaczem samochodu. Po wielu latach znów mam swoje własne kółka i znowu mogę jeździć co jak zawsze sprawia mi wiele przyjemności. Nie jest to nic nadzwyczajnego, po prostu 15 letni Volkswagen Passat, ze sporym przebiegiem, ale wciąż dobrze utrzymany i sprawia mi frajdę jeżdżenie nim. Pytano się mnie, poco ci samochód, i właściwie nie mam na to pytanie dobrej odpowiedzi, może poza tą, że lubię jeździć, że sprawia mi to frajdę. Ale widzę też, że mam z tym problemy, bo o ile normalna jazda po mieście i dalej nie sprawia mi kłopotu, nawet parkowanie zaczynam powoli opanowywać, to problemem jest dla mnie za każdym razem wjazd i wyjazd z podwórka plebanii. Strasznie wąska jest ta brama i trudno na wąskim podwórzu dobrze się przed nią ustawić, aby dobrze w nią wcelować. Podobnie jest gdy wracam do domu, trzeba się nieźle napocić by dobrze wcelować i jeszcze trzeba poczekać nim pilot otworzy bramę aby mnie wpuścić. Samochód jest długi i stojąc przed bramą mocno wystaję na jezdnię, a samochody od Placu Trzech Krzyży często już z dużą prędkością nadjeżdżają. Więc ta brama jest dla mnie pewną zmorą i źródłem upokorzeń, gdy różni ludzie kiwają z politowaniem nade mną i z lekkip politowaniem okazują mi współczucie. Ale to przypomina mi słowa z Ewangelii:
"Wchodźcie przez ciasną bramę. Bo szeroka jest brama i przestronna ta droga, która prowadzi do zguby, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą. Jakże ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia, a mało jest takich, którzy ją znajdują."(Mt7, 13-14)
Moje wchodzenie przez ciasną bramę do Królestwa jest właśnie pełne takich stłuczeń, zahaczeń i obtarć. Trzeba być naprawdę malutkim i pokornym, by się w tę bramę wcisnąć. W Domus Galilee jest taka szczelina, przez którą trzeba się przecisnąć, nie można inaczej jak na czworaka i bez bagażu. Wszystko trzeba zostawić. A więc te moje upokorzenia z wjeżdżaniem w ciasną bramę na ul. Książęcej, są też dla mnie dobre, choć czasem przykro patrzeć na poobijany samochód. Ale jak do królestwa Bożego wchodzi się poprzez sakramenty chrztu i pojednania, tak i moje autko może przejść taką kurację odświeżającą, a moje upokorzenia tylko mi na dobre wyjdą.
"Wchodźcie przez ciasną bramę. Bo szeroka jest brama i przestronna ta droga, która prowadzi do zguby, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą. Jakże ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia, a mało jest takich, którzy ją znajdują."(Mt7, 13-14)
Moje wchodzenie przez ciasną bramę do Królestwa jest właśnie pełne takich stłuczeń, zahaczeń i obtarć. Trzeba być naprawdę malutkim i pokornym, by się w tę bramę wcisnąć. W Domus Galilee jest taka szczelina, przez którą trzeba się przecisnąć, nie można inaczej jak na czworaka i bez bagażu. Wszystko trzeba zostawić. A więc te moje upokorzenia z wjeżdżaniem w ciasną bramę na ul. Książęcej, są też dla mnie dobre, choć czasem przykro patrzeć na poobijany samochód. Ale jak do królestwa Bożego wchodzi się poprzez sakramenty chrztu i pojednania, tak i moje autko może przejść taką kurację odświeżającą, a moje upokorzenia tylko mi na dobre wyjdą.
niedziela, 10 kwietnia 2011
Święta Rodzina
Gdy myślę o Świętej Rodzinie, to dostrzegam dwa aspekty tematu. Po pierwsze myślę o Rodzinie z Betlejem, z Nazaretu, z Jerozolimy. Bardzo niedawno obchodziliśmy Boże Narodzenie i mogliśmy kontemplować nowonarodzone dzieciątko w Betlejemskim żłóbku. To Dziecię, wcielony Bóg, zechciało urodzić się w przeciętnej rodzinie izraelskiej, by być cał-kowicie zależnym od Rodziny, by w niej wzrastać jak każde zwykłe dziecko. W niedzielnej ewangelii spotykamy Jezusa w Jerozolimie, w domu Ojca. Ale to Dziecko wraca potem do Nazaretu i jest Im, Rodzicom poddany. Wzrasta w łasce u Boga i ludzi. Czym dla nas dzisiaj jest to Słowo o Jezusie. Może wzorcem jak ma wyglądać Rodzina? Ale czy takie morali-styczne spojrzenie na Świętą Rodzinę może nas zadowolić. Czy w naszych rodzinach jeste-śmy podobni do tego wzorca? Czy jest to w ogóle możliwe? Kochać dzieci tak jak Maryja i Józef kochali Jezusa. Być posłusznym rodzicom jak Jezus był posłuszny Maryi i Józefowi. Jeżeli będziemy patrzeć na to jak na zadanie do wykonania o naszych własnych siłach, to szybko może się okazać, że nie jesteśmy zdolni do takiej miłości. I wtedy możemy wybrać dwa rozwiązania: albo powiemy sobie, że skoro jest to niemożliwe, to, po co w ogóle sobie tym głowę zawracać. Żyjmy jak się da, a jak nie potrafimy sprostać wymaganiom, to tym gorzej dla tych wymagań. Odrzucamy je w kąt i albo szybko rozstajemy się ze swoją rodziną albo w najlepszym razie żyjemy obok siebie, bez miłości, bez żadnego w ogóle uczucia. Albo powiemy sobie no tak, to była Święta Rodzina, oni potrafili się w ten sposób kochać, bo Bóg ich do tego uzdolnił, ale ja nie jestem żaden święty, dla mnie to niemożliwe i odpuszczamy sobie wszystko, co najwyżej przykrawamy Bożą Miłość do naszych możliwości i robimy z Niej jakąś karykaturę. I każde z tych rozwiązań może się w naszym życiu przydarzyć. Po-zwólmy jednak sobie na szczerość, to nie ma nic wspólnego z chrześcijaństwem. Bo chrze-ścijaństwo to Dobra Nowina o Jezusie Zmartwychwstałym, w którym wszystko jest możliwe, także taka Miłość, jaką widzimy w Rodzinie z Betlejem, z Jerozolimy, z Nazaretu. Miłość pozwalająca żyć rodzinie w pokorze, prostocie i uwielbieniu, gdzie drugi jest dla nas Jezusem Chrystusem. Taka Miłość jest naprawdę możliwa mocą Jezusa, gdy uwierzymy całym ser-cem, że On nas kocha bez granic, za darmo, mimo naszych słabości i grzechów. On taką Mi-łość pokazał nam na drzewie Krzyża, oddając swoje życie za nas grzeszników, po to byśmy my nie musieli umierać. Byśmy mieli Życie Wieczne i mieli je w obfitości.
A potem jeszcze Jezus uświęcił rodzinę przez Cud przemiany wody w wino w Kanie Galilejskiej. Gdy Jego Matka dostrzegła, że młodzi nie mają wina, że brak im radości płyną-cej z wina, zwraca się do swego Syna z prośbą, wina nie mają. A potem mówi, uczyńcie wszystko, co wam powie. I Jezus przemienia naszą szarą rzeczywistość wody w wieczną radość wina. I to jest zadanie dla żyjących w małżeństwie. Zaprośmy do naszych domów Maryję i Jezusa. My może w naszym postrzeganiu rzeczywistości jesteśmy ślepi i już nie dostrzegamy, że w naszym życiu brak radości wina, jaka być może towarzyszyła nam na początku naszego małżeństwa. Ale Maryja dostrzeże nasze problemy i poprosi znów Syna, że wina nie mają. A nam powie, uczyńcie wszystko cokolwiek wam powie. I jeśli uwierzymy, że Jezus naprawdę nas kocha, jeśli Mu zaufamy i będziemy czynić to, o czym On nam mówi, to doświadczymy cudu przemiany. Nasze szare, może beznadziejne życie ulegnie przemianie, Mocą Jezusa, nie naszą, bo słabi jesteśmy. Ale Jego Bożą Mocą. I to jest drugi aspekt świętości rodziny. Mocą Bożą nasza rodzina ma być Świętą Rodziną.
Mogłem tego doświadczyć w swoim życiu i w życiu mojej rodziny. Powiedziałbym, że jestem tego świadkiem. A ukoronowaniem tej przemiany był akt odnowienia naszych ślubowań małżeńskich, jakich mogliśmy dokonać właśnie w 2003 r. w Kanie Galilejskiej podczas pielgrzymki do Ziemi Świętej. Wszystkie małżeństwa z naszej wspólnoty miały to szczęście i wiele z nich później wskazywało właśnie na to wydarzenie jako jedno z najważ-niejszych podczas naszej pielgrzymki.
A potem jeszcze Jezus uświęcił rodzinę przez Cud przemiany wody w wino w Kanie Galilejskiej. Gdy Jego Matka dostrzegła, że młodzi nie mają wina, że brak im radości płyną-cej z wina, zwraca się do swego Syna z prośbą, wina nie mają. A potem mówi, uczyńcie wszystko, co wam powie. I Jezus przemienia naszą szarą rzeczywistość wody w wieczną radość wina. I to jest zadanie dla żyjących w małżeństwie. Zaprośmy do naszych domów Maryję i Jezusa. My może w naszym postrzeganiu rzeczywistości jesteśmy ślepi i już nie dostrzegamy, że w naszym życiu brak radości wina, jaka być może towarzyszyła nam na początku naszego małżeństwa. Ale Maryja dostrzeże nasze problemy i poprosi znów Syna, że wina nie mają. A nam powie, uczyńcie wszystko cokolwiek wam powie. I jeśli uwierzymy, że Jezus naprawdę nas kocha, jeśli Mu zaufamy i będziemy czynić to, o czym On nam mówi, to doświadczymy cudu przemiany. Nasze szare, może beznadziejne życie ulegnie przemianie, Mocą Jezusa, nie naszą, bo słabi jesteśmy. Ale Jego Bożą Mocą. I to jest drugi aspekt świętości rodziny. Mocą Bożą nasza rodzina ma być Świętą Rodziną.
Mogłem tego doświadczyć w swoim życiu i w życiu mojej rodziny. Powiedziałbym, że jestem tego świadkiem. A ukoronowaniem tej przemiany był akt odnowienia naszych ślubowań małżeńskich, jakich mogliśmy dokonać właśnie w 2003 r. w Kanie Galilejskiej podczas pielgrzymki do Ziemi Świętej. Wszystkie małżeństwa z naszej wspólnoty miały to szczęście i wiele z nich później wskazywało właśnie na to wydarzenie jako jedno z najważ-niejszych podczas naszej pielgrzymki.
środa, 30 marca 2011
Kazanie św. Piotra Chryzologa, biskupa
Jesteśmy w czasie Wielkiego Postu, zamieszczam więc kolejny tekst na ten temat. Może się to komuś przyda.
(Kazanie 43)
Post wyjedna to, o co prosi modlitwa, a miłosierdzie to otrzyma
Istnieją trzy rzeczy, bracia, na których stoi wiara, wspiera się pobożność i trwa cnota. Są to: modlitwa, post i uczynki miłosierdzia. To, o co kołata modlitwa, zjednywa post, a osiąga miłosierdzie. Modlitwa, uczynki miłosierdzia i post - te trzy rzeczy stanowią jedno i dają sobie wzajemnie życie.
Duszą bowiem modlitwy jest post, a życiem postu miłosierdzie. Niech ich nikt nie rozłącza, gdyż nie znają podziału. Jeśli ktoś ma tylko jedno z nich lub nie posiada wszystkich razem, ten nic nie ma. Kto się więc modli, niech pości, a kto pości, niech spełnia uczynki miłosierdzia, niech wysłucha proszącego, który chce być słyszany. W ten sposób otwiera dla siebie uszy Boga, który nigdy się nie zamyka na głos błagającego.
Niech rozumie post ten, kto pości. Niech dostrzega głodnego ten, kto pragnie, aby Bóg widział, że on też łaknie. Miłosierdzie okazuje ten, co sam spodziewa się miłosierdzia. Kto szuka życzliwości, niech ją sam praktykuje. Każdy, kto pragnie otrzymywać, niech sam daje. Bezwstydnym niegodziwcem jest ten, który innym odmawia tego, o co sam prosi dla siebie.
Człowieku, niechże miłosierdzie będzie twoją naturą! Wtedy i ty dostąpisz miłosierdzia tak, jak tego pragniesz, ile tylko pragniesz i tak szybko, jak tylko pragniesz. Bądźże w taki sam sposób miłosierny dla innych.
A więc modlitwa, uczynki miłosierdzia i post niech będą naszą jedyną obroną u Boga, jedynym wstawiennictwem, jedną trójpostaciową modlitwą.
To, co stracimy przez wykroczenia, starajmy się odzyskać postem, w którym składajmy w ofierze nasze dusze, ponieważ nic godniejszego Bogu ofiarować nie możemy, jak to potwierdza prorok, gdy mówi: "Ofiarą dla Boga jest duch skruszony. Sercem skruszonym i uniżonym Bóg nie wzgardzi".
Człowiecze, złóż Bogu w ofierze swoją duszę i ofiaruj dar postu, aby był czystą żertwą i żywą ofiarą, która i tobie pozostaje, i Bogu jest oddana. Jeżeliby ktoś odmówił Panu tego daru, nie będzie usprawiedliwiony, ponieważ nikt nie może nie posiadać siebie jako daru do ofiarowania.
Żeby jednak modlitwa i post zostały przyjęte, muszą się do nich przyłączyć uczynki miłosierdzia. Post nie zaowocuje, jeżeli nie będzie użyźniony miłosierdziem. Posucha miłosierdzia powoduje uschnięcie postu. Czym dla ziemi jest deszcz, tym miłosierdzie dla postu. Chociaż bowiem post kształci serce, oczyszcza ciało, wykorzenia grzechy, zasiewa cnoty, to jednak gdy zabraknie orzeźwiających wód miłosierdzia, poszczący nie zbierze żadnych owoców.
Ty, który pościsz, pamiętaj, że gdy pości miłosierdzie, pości i twoja rola; jeżeli natomiast jesteś hojny w uczynkach miłosierdzia, twój spichlerz będzie obfitował. A zatem, człowieku, bacz, byś nie gubił oszczędzając, lecz zbieraj rozdzielając. Dając ubogiemu, daj samemu sobie, ponieważ czego nie zostawisz drugiemu, tego i sam nie będziesz miał.
(Kazanie 43)
Post wyjedna to, o co prosi modlitwa, a miłosierdzie to otrzyma
Istnieją trzy rzeczy, bracia, na których stoi wiara, wspiera się pobożność i trwa cnota. Są to: modlitwa, post i uczynki miłosierdzia. To, o co kołata modlitwa, zjednywa post, a osiąga miłosierdzie. Modlitwa, uczynki miłosierdzia i post - te trzy rzeczy stanowią jedno i dają sobie wzajemnie życie.
Duszą bowiem modlitwy jest post, a życiem postu miłosierdzie. Niech ich nikt nie rozłącza, gdyż nie znają podziału. Jeśli ktoś ma tylko jedno z nich lub nie posiada wszystkich razem, ten nic nie ma. Kto się więc modli, niech pości, a kto pości, niech spełnia uczynki miłosierdzia, niech wysłucha proszącego, który chce być słyszany. W ten sposób otwiera dla siebie uszy Boga, który nigdy się nie zamyka na głos błagającego.
Niech rozumie post ten, kto pości. Niech dostrzega głodnego ten, kto pragnie, aby Bóg widział, że on też łaknie. Miłosierdzie okazuje ten, co sam spodziewa się miłosierdzia. Kto szuka życzliwości, niech ją sam praktykuje. Każdy, kto pragnie otrzymywać, niech sam daje. Bezwstydnym niegodziwcem jest ten, który innym odmawia tego, o co sam prosi dla siebie.
Człowieku, niechże miłosierdzie będzie twoją naturą! Wtedy i ty dostąpisz miłosierdzia tak, jak tego pragniesz, ile tylko pragniesz i tak szybko, jak tylko pragniesz. Bądźże w taki sam sposób miłosierny dla innych.
A więc modlitwa, uczynki miłosierdzia i post niech będą naszą jedyną obroną u Boga, jedynym wstawiennictwem, jedną trójpostaciową modlitwą.
To, co stracimy przez wykroczenia, starajmy się odzyskać postem, w którym składajmy w ofierze nasze dusze, ponieważ nic godniejszego Bogu ofiarować nie możemy, jak to potwierdza prorok, gdy mówi: "Ofiarą dla Boga jest duch skruszony. Sercem skruszonym i uniżonym Bóg nie wzgardzi".
Człowiecze, złóż Bogu w ofierze swoją duszę i ofiaruj dar postu, aby był czystą żertwą i żywą ofiarą, która i tobie pozostaje, i Bogu jest oddana. Jeżeliby ktoś odmówił Panu tego daru, nie będzie usprawiedliwiony, ponieważ nikt nie może nie posiadać siebie jako daru do ofiarowania.
Żeby jednak modlitwa i post zostały przyjęte, muszą się do nich przyłączyć uczynki miłosierdzia. Post nie zaowocuje, jeżeli nie będzie użyźniony miłosierdziem. Posucha miłosierdzia powoduje uschnięcie postu. Czym dla ziemi jest deszcz, tym miłosierdzie dla postu. Chociaż bowiem post kształci serce, oczyszcza ciało, wykorzenia grzechy, zasiewa cnoty, to jednak gdy zabraknie orzeźwiających wód miłosierdzia, poszczący nie zbierze żadnych owoców.
Ty, który pościsz, pamiętaj, że gdy pości miłosierdzie, pości i twoja rola; jeżeli natomiast jesteś hojny w uczynkach miłosierdzia, twój spichlerz będzie obfitował. A zatem, człowieku, bacz, byś nie gubił oszczędzając, lecz zbieraj rozdzielając. Dając ubogiemu, daj samemu sobie, ponieważ czego nie zostawisz drugiemu, tego i sam nie będziesz miał.
wtorek, 29 marca 2011
Cierpienie
Problem cierpienia i rozumienie go, dlaczego spotyka nas krzyż, towarzyszy nam przez całe życie. Tak było i jest ze mną. Kiedyś moim najbardziej dokuczliwym krzyżem wydawało mi się, że jest moja totalna niemoc sprostania oczekiwaniom, które pokładali we mnie moi najbliżsi, rodzice, babcia, rodzeństwo, potem żona i dzieci. Także w szkole i na studiach wydawało mi się, że nie potrafię sprostać oczekiwaniom nauczycieli i wykładowców. Bardzo cierpiałem, gdy ktoś robił pod moim adresem jakąś, czasem cierpką uwagę, że to czy owo zaniedbałem, zapomniałem, czy nie potrafiłem dobrze wykonać. Myślałem kiedyś, że może wystarczy zmienić otoczenie, a dolegliwość, czy ucisk wywołana przez krzyż, zniknie, że krzyż można zostawić w domu, gdzieś pojechać i już nie cierpieć. Zrozumiałem jednak z czasem, że to nic nie daje. Krzyż zawsze mnie doganiał. Czasem przybierał inną postać, ale w gruncie rzeczy był to ten sam krzyż nie akceptacji przeze mnie siebie samego, mojej historii, sytuacji itp. Przekonałem się o tym gdy po śmierci Ojca, nie mogąc sprostać sytuacji opieki nad chorą Matką, poprostu uciekłem, jadąc na wymarzone wakacje. A tam, w obcym kraju zostałem nagle postawiony wobec konieczności porozumiewania się w obcym języku, którego co prawda uczyłem się, ale okazało się, że nie potrafię nim mówić. I to zostało mi w bolesny sposób wytknięte. Okazało się, że moim krzyżem nie jest nie możność sprostania sytuacji domowej, czy nieznajomość obcego języka. Krzyżem okazałem się sam dla siebie, z całą moją niemożnością zaakceptowania mojej niedoskonałości, historii i grzechów z przeszłości. Wiele lat było trzeba, abym to zrozumiał. Dziś mam ten sam krzyż co wtedy, ale inaczej do niego podchodzę. Nie jest to dla mnie monstrum, które mnie przeraża, ale mogę tę moją słabość powoli, powoli akceptować, gdyż wiem, że jest Ktoś kto mnie kocha takim jakim jestem, z wszystkimi moimi wadami, fobiami i lękami. Ja już poprostu nie muszę się bać. Czy to znaczy, że już nic nie sprawia mi cierpienia? Otóż nie, jest w moim życiu pewna sytuacja, która sprawia mi wiele bólu. Nie będąc wstanie tej sytuacji zmienić, nauczyłem się w tej intencji modlić i prosić Boga, by tą sytuację pilotował, aby uleczył moją córkę. Moja córka ma trudną historię i nie miejsce tu, by ją opisywać. Wystarczy, że powiem, że popełniła w życiu sporo błędów i teraz ponosi ich konsekwencje. Ale Ona wie, że Tym który może Jej pomóc jest Jezus i mam nadzieję, że kiedyś na tyle Mu zaufa, że wróci na właściwe ścieżki. Ja w każdym razie wspieram Ją moją modlitwą.
I właśnie w tym kontekście chcę tu przytoczyć fragment książki Jana Dobraczyńskiego, "Listy Nikodema". Dobraczyński napisał tę książkę dość dawno i myślę, że to najlepsza Jego ksiąka.
Pod postacią Nikodema możemy zobaczyć samego autora, człowieka religijnego, który poprzez cierpienie dochodzi do wiary, do bliskiej relacji z Jezusem.
"... wiedziałem, że jeśli odejdę od Niego bez słowa, nie znajdą już nigdzie ratunku dla Rut. Jąkając się zacząłem:
- Ja, Rabbi ...
Spojrzał na mnie znowu tym wzrokiem, w którym wyczytać można zdziwienie: dlaczego mnie nie pytasz? On zmusza człowieka, by wydobył z siebie myśl najskrytszą, której jeszcze nawet sam sobie nie uświadomił...
- Czy chcesz czego ode mnie? - zapytał.
Zająknąłem się. Wszystko się w tej chwili miało ustalić. Jego wzywające spojrzenie ułatwiało mi zadanie. A przecież - pozostałem sobą! Nie wspomniałem nic o Rut. Im skrytszej myśli domaga się ode mnie, tym ją trudniej wysłowić.
- Rabbi- wyszeptałem tylko - co mam czynić, by zyskać Królestwo?... To życie, które powiedziałeś..., że drugi raz... Pamiętasz?
Dał mi znak oczyma, że rozumie o co pytam.
- Wiesz przecież - odpowiedział - czego żąda prawo i jakie są nakazy, które przyniósł Mojżesz...
- Wiem... - potwierdziłem.
- I wiesz także - ciągnął - co jest największym przykazaniem... Więc o co jeszcze pytasz?
Rozłożyłem bezradnie ręce.
- Przykazań tamtych - słowa twardniały mi w ustach; wyrzucałem je z siebie, każde oddzielnie, jakbym wypluwał kamienie - nigdy nie przestałem wypełniać. Od młodych lat. Zawsze chciałem być w Domu Pańskim, zawsze kochałem okazałość Jego Przybytku... Służyłem Mu ze wszystkich sił, nade wszystko...
- A mimo to... - poddał.
- Tak - zawołałem - mimo to... czegoś mi braknie!
- I nie wiesz czego?
Milczał chwilę, zdawał się namyślać. Koniki polne zaczęły sykać w rozgrzanej trawie.
- Powiem ci więc - posłyszałem wreszcie. - Za wiele masz trosk, zmartwień, niepokojów, obaw... Oddaj mi je, oddaj mi to wszystko, Nikodemie, synu Nikodema, i przyjdź naśladować mnie...
- Jakże ja Ci oddam moje troski, Rabbi? - zapytałem. Głos mi nagle zaczął drżeć i ogarnęło mnie wielkie wzruszenie, bo czułem, że On dotknął rany mego serca.
- Oddaj mi je wszystkie - powtórzył łagodnie.
Nie tłumaczył mi swoich słów. Poczułem obawę, że powie tak samo, jak wówczas: jesteś uczony, znasz Pismo, powinieneś wiedzieć...
Cóż z tego, że jestem uczony? Nie wiem, nie wiem, nie wiem! Nieśmiało podniosłem na Niego wzrok. Ale widok Jego twarzy napełnił mnie otuchą: była na niej serdeczność ta sama, z jaką śledził odchodzących uczniów. Wyznałem:
- Ty wiesz, że Cię nie pojmuję, Rabbi...
Nie zganił mnie, nie zadrwił. Dobrotliwie zaczął mówić:
- Chcę, abyś mi oddał wszystko, co cię więzi... Chcę, abyś zdjął z pleców swój krzyż trosk i lęków, a wziął mój... Zamieńmy się krzyżami, Nikodemie!
Poczułem cień niesmaku. Cóż za porównanie! Krzyż jest narzędziem ohydnej kaźni i nieprzyjemnie jest nawet o nim wspominać. Tylko najnędzniejszy motłoch miejski lubuje się w oglądaniu takich widowisk. Na szczęście, Piłat przyrzekł ostatnio, że stosować będzie tę odrażającą karę tylko wobec łotrów bez czci i wiary...
- Poco mówić, Rabbi, o krzyżu? - sprzeciwiłem się. - To haniebna śmierć... Czy Twoje słowa miały znaczyć, że chciałbyś, aby Ci ktoś towarzyszył w ciężkiej próbie?
Niby echo odbite w górskim wąwozie powtórzył moje ostatnie słowa:
- Tak, chciałbym, aby mi ktoś towarzyszył w ciężkiej próbie...
Zawahałem się. Myśli i uczucia ważyły się we mnie. Przyszło mi do głowy, że może On wyczuł rosnącą niechęć, jaką budzi Jego osoba wśród faryzeuszów? Może oczekuje mojej pomocy? Równocześnie uświadomiłem sobie: obiecać Mu pomoc to - gest wielce lekkomyślny. Czy ja wiem, co On jeszcze zrobi lub powie? Nie lubię lekkomyślności. Ostrożnie podniosłem oczy: Jego wzrok podbija ludzi. Czy rozumiesz Justusie, czym jest odkrycie, że ten Człowiek mnie kocha? Gdy byliśmy chłopcami, świat zdawał się nam wzlatywać ku gwiazdom. Ale o ile więcej radości odczuwa człowiek, gdy uda mu się znaleźć miłość na krawędzi ludzkiego wieku... Chłopiec szuka miłości, ale jej nie zna. Człowiek, który przekroczył tajemniczy próg czterdziestu lat, wie, co warta jest taka zdobycz. i dlatego bardziej niż kiedykolwiek pożąda miłości drugiego człowieka... Żebyś ty wiedział, jak On patrzy! Cudami można rzesze kupić, ale zdobyć je można tylko tak. W tym się musi kryć tajemnica oddania tych amhaarezów. Nawet oni to odczuli przez swoją grubą skórę. Czy można powiedzieć komuś, kto ofiarował nam taką miłość, że nie chcemy mu czegoś obiecać? Jestem miękki i często zdarza mi się żałować wielu zrobionych obietnic. Może będę żałował i teraz. Nie wiadomo czego jeszcze zażąda ten Człowiek. On chce tak wiele! Powiedział: daj mi swoje troski i obawy... Wszystkie? To znaczy także troskę o Rut? Przecież to rzecz niemożliwa, aby On, który zgaduje myśli ludzkie, nie wiedział o tej chorobie? Chce wziąć wszystko ode mnie... Lecz cóż da mi w zamian? Także jakieś "wszystko"? Nazwał to krzyżem... Wstrętne porównanie! Byłem w latch, w których chłopiec przestaje być dzieckiem w domu, a przechodzi na naukę do mistrza, gdy żołnierze Koponiusza otoczyli Seforis kręgiem krzyżów... To było ostatnie wielkie szaleństwo! Cóż za ochydna rzecz... Słusznie mówi Pismo: przeklęty, kogo powieszono na krzyżu. Wiesz Justusie, naprawdę nie wiedziałem, jaką mam dać Mu odpowiedź. On ciągle patrzył na mnie i zdawało mi się, że Jego rozjaśnioną twarz przesłania znowu mgła. Lecz ten smutek nie pochłaniał Jego miłości. Może ją nawet jeszcze bardziej podkreślał (jeżeli to jest możliwe), bo nic nie jest miłością, jak miłość zrodzona wbrew żalom. I wtedy - nie mogłem się dłużej opierać. Powiedziałem:
- Jeżeli chcesz, Rabbi... jeżeli tylko chcesz - niech będzie...
Lecz w tej chwili ogarnął mnie lęk, lęk straszny, przejmujący, dławiący. Pisałem ci o tej pułapce... Czułem jakbym na nią stąpnął. On obdarza wszystkich, których chce pokonać. Czy jednak da temu, który przyrzekł mu wierność? Rut, o, Rut...! Spojrzałem na Niego i moje przerażenie jeszcze wzrosło. Z Jego oczu utkwionych we mnie, z oczu kochających jak sama miłość, zdawało mi się, że czytam wyrok... O, Addonaj! Zrozumiałem, że już nie mogę Go prosić jak Jair, że nie mogę nawet próbować wykraść Jego mocy jak ta kobieta z krwotokiem. Oddałem Rut za to spojrzenie! Addonaj! Addonaj! Addonaj! Jair ocalił córkę... Kobieta z Naim odzyskała syna... A ja? Pułapka, którą przeczuwałem, zatrzasnęła się... Nie ma odwrotu... Addonaj, litości...
(Dobraczyński Jan, "Listy Nikodema"; PAX Warszawa 1956, ss 146-150.)
Ta scena, tak plastycznie oddana przez autora, jakżesz bliska jest mojemu sercu. Ja też w moim cierpieniu mam zaufać Jezusowi, że On z mojej sytuacji, wyprowadzi dobro. Czy potrafię? Trochę w tym wszystkim wracam myślą do moich ucieczek od Krzyża, czy z Krzyża. Najpiękniej ujął to w swym wierszu ks. Jan Twardowski:
zdjęcie z Krzyża
Rozmaite zdjęcia z krzyża bywają,
na przykład:
zdjęcie z krzyża samotności
Ktoś cię nagle odnajdzie, ugości,
mówi na ty, jak w Kanie zatańczy.
doda miodu, ujmie szarańczy
Albo:
zdjęcie z krzyża choroby
Wstajesz z łoża jak Dawid młody -
I już jesteś do procy gotowy,
gotów guza nabić Goliatowi
Ale są takie krzyże ogromne,
gdy kochając - za innych się kona -
To z nich spada się, jak grona wyborne -
w Matki Bożej otwarte ramiona
(Twardowski Jan, ks. "Nie przyszedłem pana nawracać", wiersze 1945-1985, WAW Warszawa 1985 s 16.)
Mistrz Twardowski zawsze jest dla mnie niedościgłym wzorem, ale pokuszę się zacytować także własną twórczość:
Cierpienie
Cierpienie bywa różne
Wydaje się czasem małe
A czasem bardzo duże
Cierpienie bywa dotkliwe
Gdy ząb lub głowa bolą,
Tak bywa niewątpliwie.
Myślę jednak, że wtedy,
Gdy dusza cierpi, nie ciało
To jest najboleśniejsze w życiu.
Jest jeszcze inne cierpienie
Płacz dziecka, zwłaszcza małego,
Którego nie rozumiem.
A moje własne cierpienie
Pragnę Ci Boże zanieść,
by złączyć je z Męką Chrystusa.
Ufam, że Ty mój Boże
Ten szczery dar zachowasz
I spożytkujesz właściwie.
Dlatego Dobry Boże
Oddaję Ci te cierpienia,
Których tak całkiem nie rozumiem.
(7 grudnia 2006, u Ani kołysząc Julkę.)
I jeszcze jeden wiersz, o uciekaniu od krzyża. Czy mam to już za sobą. Może tak, ale czy ja znam siebie na tyle, bym mógł powiedzieć, że już nigdy spod krzyża nie ucieknę? To pytanie będzie się w moim życiu weryfikować.
Zejście z Krzyża ,
„Zejdź z Krzyża”, wołali do Jezusa
współcześni Mu faryzeusze;
A ja dziś mam ochotę uciec z krzyża
gdzie pieprz i wanilia rośnie.
Jezus Krzyż przyjął po to,
by człowiek nie był przymuszony,
od krzyża swego dziś uciekać,
aby w idolach się zabezpieczać.
W idolach szukamy dzisiaj życia,
imiona mają bardzo rozmaite:
pieniądz, seks, nad ludźmi władanie,
być ważnym dla kogoś drugiego.
Dla dzieci koniecznie potrzebnym,
w pracy bardzo poszukiwanym,
dla własnej rodziny niezbędnym;
W tym egzystencję swą pokładamy.
Gdy czujesz swoją nieprzydatność,
albo, gdy wszystko jest przypadkiem,
czujesz jak życie z ciebie wypływa,
i brak ci racji do pełni istnienia.
Gdy jestem w domu nieprzydatny,
bo stary, chory lub kaleka;
To widzę jak wiary mi brakuje,
iż Bóg jedynym wsparciem dla człowieka.
A wtedy Jezus mnie zaprasza,
bym w Jego ślady wszedł odważnie.
On przecież został odrzucony,
już poczynając od Betlejem.
Nieużytecznym sługą jestem,
tę prawdę trzeba na dziś przyjąć.
Mając poczucie swej wartości,
pokornie za Jezusem idę.
Cóż można jeszcze dziś powiedzieć,
faryzeuszom mym współczesnym.
„Eli, Eli, lamma sabahtani”.
W swej samotności spotykam Boga.
On ukazuje ścieżkę życia,
która prowadzi dziś przez Krzyż.
I nie ma dla mnie dziś innego bycia,
jak w Zmartwychwstaniu wiodącym wzwyż.
Warszawa; 2 września 2006
[czytając ks. R. Pisuli ─ „Kerygmat apostolski dzisiaj” str. 123 ─ 124]
I właśnie w tym kontekście chcę tu przytoczyć fragment książki Jana Dobraczyńskiego, "Listy Nikodema". Dobraczyński napisał tę książkę dość dawno i myślę, że to najlepsza Jego ksiąka.
Pod postacią Nikodema możemy zobaczyć samego autora, człowieka religijnego, który poprzez cierpienie dochodzi do wiary, do bliskiej relacji z Jezusem.
"... wiedziałem, że jeśli odejdę od Niego bez słowa, nie znajdą już nigdzie ratunku dla Rut. Jąkając się zacząłem:
- Ja, Rabbi ...
Spojrzał na mnie znowu tym wzrokiem, w którym wyczytać można zdziwienie: dlaczego mnie nie pytasz? On zmusza człowieka, by wydobył z siebie myśl najskrytszą, której jeszcze nawet sam sobie nie uświadomił...
- Czy chcesz czego ode mnie? - zapytał.
Zająknąłem się. Wszystko się w tej chwili miało ustalić. Jego wzywające spojrzenie ułatwiało mi zadanie. A przecież - pozostałem sobą! Nie wspomniałem nic o Rut. Im skrytszej myśli domaga się ode mnie, tym ją trudniej wysłowić.
- Rabbi- wyszeptałem tylko - co mam czynić, by zyskać Królestwo?... To życie, które powiedziałeś..., że drugi raz... Pamiętasz?
Dał mi znak oczyma, że rozumie o co pytam.
- Wiesz przecież - odpowiedział - czego żąda prawo i jakie są nakazy, które przyniósł Mojżesz...
- Wiem... - potwierdziłem.
- I wiesz także - ciągnął - co jest największym przykazaniem... Więc o co jeszcze pytasz?
Rozłożyłem bezradnie ręce.
- Przykazań tamtych - słowa twardniały mi w ustach; wyrzucałem je z siebie, każde oddzielnie, jakbym wypluwał kamienie - nigdy nie przestałem wypełniać. Od młodych lat. Zawsze chciałem być w Domu Pańskim, zawsze kochałem okazałość Jego Przybytku... Służyłem Mu ze wszystkich sił, nade wszystko...
- A mimo to... - poddał.
- Tak - zawołałem - mimo to... czegoś mi braknie!
- I nie wiesz czego?
Milczał chwilę, zdawał się namyślać. Koniki polne zaczęły sykać w rozgrzanej trawie.
- Powiem ci więc - posłyszałem wreszcie. - Za wiele masz trosk, zmartwień, niepokojów, obaw... Oddaj mi je, oddaj mi to wszystko, Nikodemie, synu Nikodema, i przyjdź naśladować mnie...
- Jakże ja Ci oddam moje troski, Rabbi? - zapytałem. Głos mi nagle zaczął drżeć i ogarnęło mnie wielkie wzruszenie, bo czułem, że On dotknął rany mego serca.
- Oddaj mi je wszystkie - powtórzył łagodnie.
Nie tłumaczył mi swoich słów. Poczułem obawę, że powie tak samo, jak wówczas: jesteś uczony, znasz Pismo, powinieneś wiedzieć...
Cóż z tego, że jestem uczony? Nie wiem, nie wiem, nie wiem! Nieśmiało podniosłem na Niego wzrok. Ale widok Jego twarzy napełnił mnie otuchą: była na niej serdeczność ta sama, z jaką śledził odchodzących uczniów. Wyznałem:
- Ty wiesz, że Cię nie pojmuję, Rabbi...
Nie zganił mnie, nie zadrwił. Dobrotliwie zaczął mówić:
- Chcę, abyś mi oddał wszystko, co cię więzi... Chcę, abyś zdjął z pleców swój krzyż trosk i lęków, a wziął mój... Zamieńmy się krzyżami, Nikodemie!
Poczułem cień niesmaku. Cóż za porównanie! Krzyż jest narzędziem ohydnej kaźni i nieprzyjemnie jest nawet o nim wspominać. Tylko najnędzniejszy motłoch miejski lubuje się w oglądaniu takich widowisk. Na szczęście, Piłat przyrzekł ostatnio, że stosować będzie tę odrażającą karę tylko wobec łotrów bez czci i wiary...
- Poco mówić, Rabbi, o krzyżu? - sprzeciwiłem się. - To haniebna śmierć... Czy Twoje słowa miały znaczyć, że chciałbyś, aby Ci ktoś towarzyszył w ciężkiej próbie?
Niby echo odbite w górskim wąwozie powtórzył moje ostatnie słowa:
- Tak, chciałbym, aby mi ktoś towarzyszył w ciężkiej próbie...
Zawahałem się. Myśli i uczucia ważyły się we mnie. Przyszło mi do głowy, że może On wyczuł rosnącą niechęć, jaką budzi Jego osoba wśród faryzeuszów? Może oczekuje mojej pomocy? Równocześnie uświadomiłem sobie: obiecać Mu pomoc to - gest wielce lekkomyślny. Czy ja wiem, co On jeszcze zrobi lub powie? Nie lubię lekkomyślności. Ostrożnie podniosłem oczy: Jego wzrok podbija ludzi. Czy rozumiesz Justusie, czym jest odkrycie, że ten Człowiek mnie kocha? Gdy byliśmy chłopcami, świat zdawał się nam wzlatywać ku gwiazdom. Ale o ile więcej radości odczuwa człowiek, gdy uda mu się znaleźć miłość na krawędzi ludzkiego wieku... Chłopiec szuka miłości, ale jej nie zna. Człowiek, który przekroczył tajemniczy próg czterdziestu lat, wie, co warta jest taka zdobycz. i dlatego bardziej niż kiedykolwiek pożąda miłości drugiego człowieka... Żebyś ty wiedział, jak On patrzy! Cudami można rzesze kupić, ale zdobyć je można tylko tak. W tym się musi kryć tajemnica oddania tych amhaarezów. Nawet oni to odczuli przez swoją grubą skórę. Czy można powiedzieć komuś, kto ofiarował nam taką miłość, że nie chcemy mu czegoś obiecać? Jestem miękki i często zdarza mi się żałować wielu zrobionych obietnic. Może będę żałował i teraz. Nie wiadomo czego jeszcze zażąda ten Człowiek. On chce tak wiele! Powiedział: daj mi swoje troski i obawy... Wszystkie? To znaczy także troskę o Rut? Przecież to rzecz niemożliwa, aby On, który zgaduje myśli ludzkie, nie wiedział o tej chorobie? Chce wziąć wszystko ode mnie... Lecz cóż da mi w zamian? Także jakieś "wszystko"? Nazwał to krzyżem... Wstrętne porównanie! Byłem w latch, w których chłopiec przestaje być dzieckiem w domu, a przechodzi na naukę do mistrza, gdy żołnierze Koponiusza otoczyli Seforis kręgiem krzyżów... To było ostatnie wielkie szaleństwo! Cóż za ochydna rzecz... Słusznie mówi Pismo: przeklęty, kogo powieszono na krzyżu. Wiesz Justusie, naprawdę nie wiedziałem, jaką mam dać Mu odpowiedź. On ciągle patrzył na mnie i zdawało mi się, że Jego rozjaśnioną twarz przesłania znowu mgła. Lecz ten smutek nie pochłaniał Jego miłości. Może ją nawet jeszcze bardziej podkreślał (jeżeli to jest możliwe), bo nic nie jest miłością, jak miłość zrodzona wbrew żalom. I wtedy - nie mogłem się dłużej opierać. Powiedziałem:
- Jeżeli chcesz, Rabbi... jeżeli tylko chcesz - niech będzie...
Lecz w tej chwili ogarnął mnie lęk, lęk straszny, przejmujący, dławiący. Pisałem ci o tej pułapce... Czułem jakbym na nią stąpnął. On obdarza wszystkich, których chce pokonać. Czy jednak da temu, który przyrzekł mu wierność? Rut, o, Rut...! Spojrzałem na Niego i moje przerażenie jeszcze wzrosło. Z Jego oczu utkwionych we mnie, z oczu kochających jak sama miłość, zdawało mi się, że czytam wyrok... O, Addonaj! Zrozumiałem, że już nie mogę Go prosić jak Jair, że nie mogę nawet próbować wykraść Jego mocy jak ta kobieta z krwotokiem. Oddałem Rut za to spojrzenie! Addonaj! Addonaj! Addonaj! Jair ocalił córkę... Kobieta z Naim odzyskała syna... A ja? Pułapka, którą przeczuwałem, zatrzasnęła się... Nie ma odwrotu... Addonaj, litości...
(Dobraczyński Jan, "Listy Nikodema"; PAX Warszawa 1956, ss 146-150.)
Ta scena, tak plastycznie oddana przez autora, jakżesz bliska jest mojemu sercu. Ja też w moim cierpieniu mam zaufać Jezusowi, że On z mojej sytuacji, wyprowadzi dobro. Czy potrafię? Trochę w tym wszystkim wracam myślą do moich ucieczek od Krzyża, czy z Krzyża. Najpiękniej ujął to w swym wierszu ks. Jan Twardowski:
zdjęcie z Krzyża
Rozmaite zdjęcia z krzyża bywają,
na przykład:
zdjęcie z krzyża samotności
Ktoś cię nagle odnajdzie, ugości,
mówi na ty, jak w Kanie zatańczy.
doda miodu, ujmie szarańczy
Albo:
zdjęcie z krzyża choroby
Wstajesz z łoża jak Dawid młody -
I już jesteś do procy gotowy,
gotów guza nabić Goliatowi
Ale są takie krzyże ogromne,
gdy kochając - za innych się kona -
To z nich spada się, jak grona wyborne -
w Matki Bożej otwarte ramiona
(Twardowski Jan, ks. "Nie przyszedłem pana nawracać", wiersze 1945-1985, WAW Warszawa 1985 s 16.)
Mistrz Twardowski zawsze jest dla mnie niedościgłym wzorem, ale pokuszę się zacytować także własną twórczość:
Cierpienie
Cierpienie bywa różne
Wydaje się czasem małe
A czasem bardzo duże
Cierpienie bywa dotkliwe
Gdy ząb lub głowa bolą,
Tak bywa niewątpliwie.
Myślę jednak, że wtedy,
Gdy dusza cierpi, nie ciało
To jest najboleśniejsze w życiu.
Jest jeszcze inne cierpienie
Płacz dziecka, zwłaszcza małego,
Którego nie rozumiem.
A moje własne cierpienie
Pragnę Ci Boże zanieść,
by złączyć je z Męką Chrystusa.
Ufam, że Ty mój Boże
Ten szczery dar zachowasz
I spożytkujesz właściwie.
Dlatego Dobry Boże
Oddaję Ci te cierpienia,
Których tak całkiem nie rozumiem.
(7 grudnia 2006, u Ani kołysząc Julkę.)
I jeszcze jeden wiersz, o uciekaniu od krzyża. Czy mam to już za sobą. Może tak, ale czy ja znam siebie na tyle, bym mógł powiedzieć, że już nigdy spod krzyża nie ucieknę? To pytanie będzie się w moim życiu weryfikować.
Zejście z Krzyża ,
„Zejdź z Krzyża”, wołali do Jezusa
współcześni Mu faryzeusze;
A ja dziś mam ochotę uciec z krzyża
gdzie pieprz i wanilia rośnie.
Jezus Krzyż przyjął po to,
by człowiek nie był przymuszony,
od krzyża swego dziś uciekać,
aby w idolach się zabezpieczać.
W idolach szukamy dzisiaj życia,
imiona mają bardzo rozmaite:
pieniądz, seks, nad ludźmi władanie,
być ważnym dla kogoś drugiego.
Dla dzieci koniecznie potrzebnym,
w pracy bardzo poszukiwanym,
dla własnej rodziny niezbędnym;
W tym egzystencję swą pokładamy.
Gdy czujesz swoją nieprzydatność,
albo, gdy wszystko jest przypadkiem,
czujesz jak życie z ciebie wypływa,
i brak ci racji do pełni istnienia.
Gdy jestem w domu nieprzydatny,
bo stary, chory lub kaleka;
To widzę jak wiary mi brakuje,
iż Bóg jedynym wsparciem dla człowieka.
A wtedy Jezus mnie zaprasza,
bym w Jego ślady wszedł odważnie.
On przecież został odrzucony,
już poczynając od Betlejem.
Nieużytecznym sługą jestem,
tę prawdę trzeba na dziś przyjąć.
Mając poczucie swej wartości,
pokornie za Jezusem idę.
Cóż można jeszcze dziś powiedzieć,
faryzeuszom mym współczesnym.
„Eli, Eli, lamma sabahtani”.
W swej samotności spotykam Boga.
On ukazuje ścieżkę życia,
która prowadzi dziś przez Krzyż.
I nie ma dla mnie dziś innego bycia,
jak w Zmartwychwstaniu wiodącym wzwyż.
Warszawa; 2 września 2006
[czytając ks. R. Pisuli ─ „Kerygmat apostolski dzisiaj” str. 123 ─ 124]
Subskrybuj:
Posty (Atom)