środa, 28 sierpnia 2013

Domatowo wspomnienia.

Wiele razy już przyjeżdżałem do Donatowa, już nie pomnę od kiedy, ale pewnie od blisko 10 lat. Najczęściej latem, ale bywało, że spędzałem tu kilka dni i zimową porą. Domatowo, to wieś na Kaszubach, gdzieś w pół drogi między Puckiem a Wejherowem, trochę zagubiona w lasach. Moi kuzyni Oskarowie Wilscy wybudowali tu drewnianą chałupkę,
jako miejsce letniskowego wypoczynku dla siebie, swoich dzieci i przyjaciół. Od lat byliśmy z Marzenkę z Nimi zaprzyjaźnieni, korzystaliśmy często z ich gościnności, jeszcze gdy Ania i Mateusz byli mali. Pomieszkiwaliśmy u Nich najpierw na Zaspie, a później w Gdyni. Do Domatowa przyjechałem po raz pierwszy jeszcze za życia Marzenki, bodajże z Patrykiem, który miał coś koło 3 lat i bardzo marudził za swoją mamą Anią. Przyjeżdżałem tu i po śmierci Marzenki, w czasie wakacji. Był to okres, kiedy trochę pisałem wiersze(zamieszczałem je w blogu Wiersze Tęsknoty i inne) a także różne rozważania i opowiastki, a wśród nich Opowieści Starego Człowieka (zamieściłem sporo z nich w blogu Starego Człowieka).
Trochę przydługi ten wstęp. Piotr byłby to skomentował: Ty Tata musisz zawsze robić dłuuugieee wstępy!
Ale potrzebowałem takiego wstępu, gdyż znowu jestem w Domatowo, znowu siedzę w izdebce na pięterku
i znowu patrzę przez okno. Jak w 2007 roku. Nawet pora podobna. Właśnie wtedy 26.08. siedziałem jak dziś przy oknie i napisałem poniższy tekst

Stary Człowiek wygląda przez okno.
Stary Człowiek z zachwytem wyglądał przez okno izdebki w której umieściła go Kuzynka. Widok roztaczający się przed jego oczyma był bowiem rzeczywiście wspaniały. Szare, leniwie przesuwające się po niebie chmury, żywo kontrastowały z wszystkimi odcieniami zieleni lasów, pól i łąk. Szarzyzna chmur powodowała, że niewielki staw na wprost okna lśnił czystym srebrem, pomarszczonym lekkimi powiewami wiatru.
Wiatr był rzeczywiście leciutki, tylko najmniejsze gałązki drzew się poruszały, wpadał jednak do izdebki i chłodził nieco rozgorączkowaną twarz Starego Człowieka. Ostatnio pisanie nie szło mu zupełnie i pomysł, by opisać widok z okna spodobał się Mu się bardzo.
– Może opis czegoś z natury, wyciśnie z niego coś prawdziwego. – westchnął z nadzieją.
Za stawem, na wprost okna, teren podnosił się lekko i był pocięty szachownicą pól. Trudno byłoby ponazywać wszystkie odcienie zieleni tam występujące. Szarozielony łan żyta mocno kontrastował z ciemnozielonym poletkiem buraków, przechodzących w jeszcze ciemniejszy pas ziemniaków. Wyżej do okopowych przylegała do okopowych, żółtozielona uprawa jakiejś rośliny motylkowej.
– Może to łubin? Ale czy ja się na tym znam? Zresztą z tej odległości, któż zdoła to rozpoznać? – Stary Człowiek dalej wpatrywał się w widok za oknem.
Obok ciemnej zieleni kartofliska widniał fragment już zaoranego pola, być może po młodych ziemniakach, a dalej w prawo, zieleniło się jasno duże pole pastwiska.
Całość od góry zamknięta była pierzeją liściastego lasu, o tej porze roku jednolicie ciemnozielonego.
– Za dwa, trzy miesiące – kolorystyka się zmieni. Każde z tych drzew, będzie się pysznić wszystkimi odcieniami żółci, brązu i czerwieni, a pola będą brunatne po świeżej orce. –
Spojrzał znowu na staw. Od równo uprawionego zbocza, oddzielała staw, niechlujna połać dzikiego pastwiska, na którym kilka kęp drzew dawało nieco ciemniejsze plamy. Sam staw też był zasłonięty nieco drzewami oraz dachem stojącego obok domu.
Tak to wyglądało wtedy. A dziś? Wystarczy spojrzeć na załączone zdjęcie. Teren za stawem gdzieś praktycznie zniknął. Przez te 6 lat drzewa sporo wyrosły i zasłoniły ów malowniczy, wielokolorowy widoczek. To trochę jak z upływem czasu. Mi się wyfaje, że czas stoi w miejscu, ale gdy popatrzę na moje dzieci, na wnuki, widzę, że jednak czas upływa. Ale dla mnie jakby się cofał. Przed tymi 6 laty, kiedy pisywałem opowiadania o Starym Człowieku, sam czułem się staro. Dzisiaj obiektywnie patrząc postarzałem się o te 6 lat, a przecież duchem jakbym odmłodniał. Owszem, ruszam się wolniej, coraz bardziej niezgrabnie. Wiele czynności sprawia mi trudność, lecz duchem jakby mi lat ubywało. Przyszłość jest dla mnie tajemnicą. Nie wiem gdzie mnie Pan pośle, gdzie złożę swoje graty, ale myślę, Pan o tym wie, Pan los mój zabezpieczy. Czego mam się lękać, przed czym mam czuć trwogę? Wierzę, że kiedyś napewno dobroć Twą Panie zobaczę. I to mi wystarcza. Przynajmniej na dziś.