wtorek, 18 września 2012

Agresja - Szpital - Uleczenie sługi setnika


17 września 2012, poniedziałek


Dziś kolejna rocznica sowieckiej agresji na Polskę, zwana często "nóż w plecy". Po dwóch tygodniach rozpaczliwej obrony przed przeważającymi siłami hitlerowskich Niemiec Polskę zaatakował ogromna armia ze wschodu. Polskie siły wycofujące się na wschód nie miały możliwości reorganizacji i podjęcia obrony na dwu frontach, poszło wtedy do niewoli setki tysięcy żołnierzy. Najtragiczniejszy los spotkał kadrę dowódczą oraz wielu funkcjonariuszy państwowych ze wschodnich rubieży Rzeczpospolitej. Poddani śledztwu mającemu na celu przejście na służbę sowietom, ci którzy się temu oparli, w kwietniu 1949 roku zostali na
rozkaz Stalina rozstrzelani w lasach Katyńskich i innych. Do dziś postsowieckie władze Rosji, nie chcą w pełni wziąć odpowiedzialności za tą zbrodnię ludobójstwa.

Poprzedni mój wpis miał miejsce 12 września br. Usprawiedliwiałem się wtedy, że kilka dni nic nie pisałem. Dziś kolejne usprawiedliwienie. Znów przerwa, tym razem z prozaicznej przyczyny, 12 września wieczorem wylądowałem w szpitalu z powodu bólu w klatce piersiowej podczas wysiłku. Miało to miejsce gdy udawałem się na mszę do kościoła. Po powrocie do domu, źle się czując (słaby i nad miarę zmęczony) zmierzyłem ciśnieni moim nowym aparatem do mierzenia ciśnienia, a ten nowoczesny instrument wykazał arytmię serca, która zresztą po paru minutach przeszła. Nieco zaniepokojony zadzwoniłem do paru osób znających się na rzeczy i usłyszałem radę, bierz taksówkę i jedź na pogotowie, co też uczyniłem. Po badaniu i zrobieniu EKG zaproponowano mi pozostanie w szpitalu, dla wyjaśnienia co właściwie dzieje się z moim sercem. Przez kilka dni badano mnie na różne strony z czego w gruncie rzeczy
nic niepokojącego nie wynikło i wczoraj tj w poniedziałek 17.09 wypisano do domu. Zastanawiałem się poco to wszystko mi się wydarzyło i nasuwa się kilka wniosków
pozytywnych:
1. Ustawiono mi dawkowanie leków w sposób precyzyjny, co przy normalnym leczeniu ambulatoryjnym jest niezwykle trudne. Dzięki czemu jak na razie ciśnienie ustaliło się na "normalnym" poziomie. Przede wszystkim nie "skacze" to w górę to w dół.
2. Mogłem solidnie odpocząć, co po harówce z sierpnia i początku września było mi bardzo potrzebne. Spałem do 16 godzin w ciągu doby, mimo bardzo niewygodnego, twardego łóżka. Myślę, że był to gratisowy "uśmiech" Pana Boga.
3. Dzięki temu zyskałem konkretny argument abym był w przyszłości mniej eksploatowany. W ciągu dwu lat od święceń nabrałem nico doświadczenia w praxis liturgiczno - kancelaryjnych i wiele spraw załatwiam nieco szybciej niż na początku mojej posługi, ale jednak moje lata mijają i nie staję się młodszy. Moi koledzy są ode mnie 20 - 30 lat młodsi i o tyle też sprawniejsi i wydolni, i mimo obciążenia pracą w szkole mają więcej sił niż ja. Ta sytuacja uświadomiła mi, że nie mogę z nimi konkurować ani starać się im dorównać. Podobną sprawę przeżywałem już w Seminarium, gdzie różnica wieku między mną a kolegami była jeszcze większa, przekraczała czasem lat 40. Mam być po prostu bardziej roztropny a nie kozakować, jaki to ja jestem sprawny dziadek.
4. Może ostatnim, choć myślę wcale nie najpośledniejszym zyskiem tego pobytu w szpitalu było to, że schudłem około 3 kg. Myślę, że to dobra tendencja, obym szybko na parafialnej diecie nie odbił w górę. No i mimo, że jestem wciąż osłabiony (kilka dni przymusowego łóżka odebrało mi nieco sił) to czuję się dobrze.

Wczorajsza, poniedziałkowa Liturgia Słowa (1 Kor 11,17-26.33; Łk 7, 1-10) przypomina nam, że jako chrześcijanie głównym naszym powołaniem jest głoszenie Dobrej Nowiny o Jezusie Chrystusie zabitym na Krzyży, pogrzebanym w grobie i Zmartwychwstałym. Nie jest to tylko obowiązek księży czy biskupów, ale każdego chrześcijanina. Może nie każdy może głosić homilię czy kazanie, ale każdy z nas ma być świadkiem Jezusa, czyli swoim życiem, swoją postawą głosić wobec świata Prawdę, że Jezus żyje i ma coś ważnego do powiedzenia każdemu człowiekowi. Przede wszystkim, że kocha każdego z nas i może oraz chce każdemu pomóc w rozwiązywaniu jego problemów. Trzeba jedynie o to poprosić. Na mszę świętą nie przychodzimy jedynie po to aby się nasycić jakimiś wrażeniami, ani tym bardziej aby odbić kartę zegarową obecności i "wypełnić" w ten sposób obowiązek. Nie przychodzimy na mszę świętą dla znalezienia pociechy, choć być może taką otrzymamy. Nie przychodzimy też po yo aby nas inni widzieli i podziwiali i w ten sposób nakarmimy swoje ego. Jesteśmy na mszy razem aby doświadczyć, że Bóg jest większy od naszych grzechów i mocą swojego nieskończonego miłosierdzia dźwiga nas z naszych upadków. O tym mówi ta ewangeliczna opowieść o chorym słudze setnika. Uderzająca jest pokora setnika, który nie uznaje się godnego aby samemu prosić o cud, prosi o wstawiennictwo starszyznę żydowską w Kafarnaum. Także wiara w moc Jezusa, że przecież wystarczy Jego Słowo aby nastąpiło uzdrowienie, to wiara, że ten Rabbi posiada Moc Bożą. Ten werset "Panie nie jestem godzien abyś wszedł pod mój dach, ale rzeknij tylko słowo a będzie uzdrowiony mój sługa", weszło na stałe do liturgii, odmawiamy ten wers zawsze przed przyjęciem Ciała Pańskiego w Komunii Świętej. Ale czy mówimy to z wiarą setnika? A przecież każdy z nas ma chorego sługę na którym powinno nam szczególnie zależeć. To nasza dusza, zraniona przez grzech, może nie ciężki, ten wynaga sakramentu pojednania, ale lżejszej materii, nigdy nie powinniśmy przystępować do Komunii, myśląc to mi się należy. Zawsze jestem niegodny tego daru i to Jezus pochyla się nad moją biedą aby ją uleczyć.