piątek, 12 marca 2010

Muzułmanie a poprawność polityczna

Zamieszczam, otrzymaną od kolegi, interesującą wypowiedź Premiera Australii Kevin'a Rudd'a nt poprawności politycznej w relacjach z muzułmanami.

*Australijski premier:*

*Muzułmanie, pragnący żyć według prawa szariatu, mają opuścić Australię. Australijski rząd, analizując w środę problemy bezpieczeństwa, wskazał na islamskich radykałów jako czynnik zwiększający prawdopodobieństwo zamachów terrorystycznych. W dodatku, premier Kevin Rudd oburzył część australijskich muzułmanów mówiąc tego samego dnia,** że popiera monitoring tamtejszych meczetów przez służby specjalne. "To imigranci, nie Australijczycy, muszą się dostosować*. *Przyjąć tutejsze zwyczaje, albo stąd wyjechać. Take it, or leave it! - oświadczył Kevin Rudd."Mam już dość tego ogólnonarodowego zamartwiania się, czy my przypadkiem nie uchybiamy innym lub ich kulturze. Od czasów ataku terrorystycznego na Bali zetknęliśmy się z wielkim przypływem uczuć patriotycznych u większości Australijczyków.*

*Naszą kulturę od ponad dwustu lat w walce, poprzez próby, usiłowania i sukcesy, rozwijały miliony mężczyzn i kobiet poszukujących wolności. Mówimy przeważnie po angielsku. Nie po hiszpańsku, libańsku, arabsku, chińsku, japońsku, rosyjsku, chińsku, japońsku, rosyjsku czy w jakichś innych językach. Dlatego jeśli ktoś pragnie stać się cząstką australijskiej społeczności, niech uczy się naszego języka. Większość Australijczyków wierzy w Boga. To fakt, a nie skutek jakiejś
politycznej presji chrześcijańskiej prawicy, bo przecież nikt inny, lecz właśnie chrześcijanie, opierając się na chrześcijańskich zasadach stworzyli podwaliny narodu, co zresztą jest przejrzyście udokumentowane.
Toteż ściany szkół, w których uczą się nasze dzieci, są najwłaściwszym miejscem, żeby to zamanifestować.
Wszystkim, którzy twierdzą, że symbol Boga uraża ich uczucia, sugeruję, aby poszukali sobie jakiegoś innego miejsca zamieszkania, ponieważ Bóg pozostaje częścią naszej kultury. Akceptujemy odmienne przekonania religijne, nie pytając o powody, dla których zostały wybrane. W zamian jednak oczekujemy akceptacji naszej wiary, harmonijnego współistnienia z nami oraz pokojowego korzystania z przysługujących praw. To jest nasz kraj. Na naszej ziemi obowiązuje nasz styl życia.
I każdy ma możliwość cieszenia się tym wszystkim. Natomiast tych wszystkich, którzy się uskarżają, jęczą, których skręca na widok naszej flagi, roty ślubowania, wiary chrześcijańskiej czy naszego stylu życia zachęcam do odważnego skorzystania z jeszcze jednej wielkiej australijskiej wolności: prawa do opuszczenia kraju. Nie jesteś tutaj szczęśliwy, to wyjedź.*

*Nie zmuszaliśmy nikogo do przyjazdu. Przybyłeś z własnej woli. Wobec tego zaakceptuj kraj, w którym ty też zostałeś "zaakceptowany" - powiedział australijski premier Kevin Rudd.*

Święto kobiet ?

Zamieszczam tu, może trochę wbrew moim zasadom artykuł Sebastiana Pasławskiego nt "Święta Kobiet". Bez komentarza.

Koszmar 8 marca

(2007-03-08)

Dlaczego Dzień Kobiet obchodzony jest akurat 8 marca? Równie dobrze przecież mógłby przypadać na przykład 18 kwietnia lub też 3 lipca. Mało kto zadaje sobie tego typu pytanie. Znacznie łatwiej wręczyć kwiatka, robiąc przy tym wesołą minę.

Pytanie o 8 marca postawił sobie natomiast jeden z najwybitniejszych prawosławnych teologów Andrej Kurajew, jego wykład pod tytułem „Tajemnica 8 marca” zamieściła przed laty „Fronda” (nr 11/12). Rezultaty jego dociekań są zaskakujące, prowadzą do czasów biblijnych, gdy Żydzi mieszkali w Babilonie.

Andrej Kurajew, wychowany u Sowietów, przyznaje, że nigdy nie lubił tego „święta”. Nie można mu się dziwić, było ono znacznie intensywniej obchodzone w ZSRR niż PRL. „8 marca nie jest Dniem Kobiet, lecz Dniem Kobiet – Rewolucjonistek.

U progu rewolucji, 7 marca 1917 r., »Prawda« pisała, że jest to „dzień kobiecej Międzynarodówki Robotniczej”, rzucając hasła: »Niech żyje kobieta! Niech żyje Międzynarodówka«" – wspomina Kurajew.

Dzień Kobiet i Klara Zetkin

Rzeczywiście na pomysł obchodzenia Międzynarodowego Dnia Kobiet wpadła „ciotka rewolucji” Klara Zetkin, Żydówka z Niemiec. Dzień ten zatwierdziła Międzynarodówka komunistyczna w 1910 roku. „Oto przychodzi wam do głowy wspaniała idea, by stworzyć żeński oddział rewolucyjny i wykorzystać kobiecą energię do walki z »eksploratorami«. Dla konsolidacji tego ruchu i dla propagandy potrzebny jest wam symboliczny dzień, który byłby Dniem Kobiety – Rewolucjonistki”, pisze z przekąsem Kurajew.

Wyjaśnia to motywy powołania takiego dnia. Kobiety miały stać się jedną z sił uderzeniowych zbliżającej się rewolucji. Tłumaczy to jednak tylko motywy powołania tego dnia, nadal nie wyjaśnia, dlaczego akurat 8 marca?

Andrej Kurajew, analizując inicjatywę Klary Zetkin, pisze, że poszukiwała ona w historii, i to historii swojego żydowskiego narodu, kobiety, która mogłaby stać się wzorem zachowania dla kobiet jej współczesnych. „Trzeba było naśladować wzór. Mitotwórczy instynkt rewolucji żąda sformułowania następującego pytania: czy były w historii kobiety, które podrywały naród do walki z tyranem i odnosiły sukces?”, wyjaśnia Kurajew.

Święto Estery

Klara Zetkin sięgnęła po Esterę, żonę Kserksesa (Aswerusa), króla Babilonu. Jej czasy przypadły na koniec niewoli babilońskiej Żydów. Było to około 480 lat przed narodzinami Chrystusa. W tym czasie Żydzi, którzy chcieli, mogli z Babilonu wrócić do Jerozolimy, nie wszyscy jednak mieli na to ochotę. „Tysiące żydowskich rodzin zostało, by żyć w miastach perskiego imperium, i to bynajmniej nie na warunkach niewolniczych. Ta sytuacja z czasem zaczęła wprowadzać w zdumienie samych Persów. Rozglądając się wokół, przestali rozumieć: kto kogo zawojował? Czy Persowie zdobyli Jerozolimę (nie było ich tam wielu), czy Żydzi opanowali Babilon (było ich tak wielu)?”, pisze rosyjski teolog.

Król Kserkses postanowił rozwiązać ten problem i wyrżnąć wszystkich Żydów. Jednak jego żonie Esterze, o której nie wiedział, że pochodzi z narodu żydowskiego, udało się doprowadzić do zmiany jego planów. Wymogła na nim decyzję odwrotną. Nie domagała się litości, lecz śmierci dla wszystkich żydowskich wrogów. Tak te historyczne wydarzenia opisuje starotestamentowa Księga Estery: „król pozwala Żydom, mieszkającym w poszczególnych miastach, zgromadzić się i stanąć w obronie swego życia, aby mogli wytracić i wymordować, i wygubić wszystkich zbrojnych swoich wrogów wśród ludów i państw wraz z ich niemowlętami i kobietami, a także aby zabrali ich majętność” (Est 8, 11). Zamordowano wówczas 75 tysięcy Persów, wszystkich, których uznano za potencjalnych przeciwników, tak ogromna rzeź doprowadziła do upadku imperium perskiego.

Święto Purim

Z tej okazji religijni Żydzi obchodzą święto Purim. „Rozumiem święto na cześć wojennego zwycięstwa. Po otwartym i ryzykownym starciu – dzień triumfu – to męskie i uczciwe święto. Ale jak świętować dzień pogromu? Jak świętować dzień masakry tysięcy dzieci? I jak można pisać o »wesołym święcie Purim«?” – pyta Andrej Kurajew.

Masakra Persów przypadała na przełom lutego i marca. Purim jest ruchomym świętem, zawsze przypada w tym okresie. Gdy Klara Zetkin sięgała po tę tradycję, Purim obchodzono 8 marca. Aby ateistycznej ideologii komunizmu nie łączyć z judaistycznym świętem, Dzień Kobiet zaczął być obchodzony zawsze konkretnego dnia, czyli 8 marca.

Babilońska Estera stała się wzorem do naśladowania dla rewolucjonistek. Miały one przecież zniszczyć i wymordować swoich wrogów. Co też udało się w dużym stopniu podczas rewolucji i rządów bolszewików w Rosji i wielu innych krajach.

Doprawdy, gdy czyta się o dokonaniach Estery, Klary Zetkin i pań im podobnych, gdy poznaje się tradycję stojącą za Międzynarodowym Dniem Kobiet, to trudno nie przyznać, że świętuje się dzień mordu.

Z całą pewnością nie jest to dzień radości, każdego dnia w roku można kobietę obdarować kwiatkiem, ale zdecydowanie nie powinno się tego robić 8 marca.


Spotkanie z Matką

Jest interesujące, że w Ewangelii brak zapisu spotkania Jezusa z Matką podczas Drogi Krzyżowej. Scena ta została włączona dzięki tradycji, a utrwalona przez bogatą ikonografię, a ostatnio przez liczne filmy w tym przejmującą "Pasję", opartą na zapisie objawień Katarzyny Emmerich. Jedyną pewną, bo zapisaną w Ewangelii św. Jana sceną spotkania Matki z Synem, to moment pod Krzyżem (J 19, 25-27). Trzy jakże wymowne wiersze. Jeszcze w godzinie swojego przejścia do Ojca, Jezus myśli przede wszystkim o nas, o ludziach. Oddając Jana - Matce jako syna, oddaje nas wszystkich pod Jej opiekę, jako Jej dzieci.
Ale tematem dzisiejszych rozważań jest właśnie spotkanie Jezusa z Matką podczas Drogi Krzyżowej. Mimo braku udokumentowania w Ewangelii, było ono bardzo prawdopodobne. Maryja na pewno chciała towarzyszyć Synowi w tej ostatniej Drodze. Dla Jezusa to spotkanie było niewątpliwie bolesne, ale było też pocieszeniem. Bolesne, gdyż wiedział, jak bardzo Matka cierpi za każdym razem, kiedy Go bito i znieważano. Maryja mocno przeżywała w swoim sercu wszystkie upokorzenia Syna, każdą brutalność i drwiny - to było dla Jezusa podwójnie bolesne. Doświadczenie nam podpowiada, żeby ukrywać własne bóle i cierpienia przed najbliższymi, by przynajmniej im tego oszczędzić.
Lecz obecność Maryi była dla Jezusa również pocieszeniem. Wiedział, że jedynie Matka tak nap
rawdę Go rozumiała. I że nawet wtedy, kiedy Go nie pojmowała w pełni, to akceptowała wszystko co robił. W powołaniu Maryi było miejsce na to nadzwyczajne porozumienie między Nią a Jej Synem. Była Jego Matką, lecz także przyjacielem i towarzyszem. O ile w czasie publicznego życia Jezusa, Maryja stała w cieniu, jakby w ukryciu, pozostawiając troskę o Niego świętym kobietom, to wtedy, kiedy był znieważany i odrzucony przez wszystkich - Ona była blisko Niego. Ewangelia mówi, że była u stóp Krzyża. Także święci, którzy są jakby u podstaw Drogi Krzyżowej, odczuwali bardzo mocno, iż na tej drodze bolesnej, kiedy Jezus dźwigał swój Krzyż, była obecna Matka.
Spotkanie Maryi z Jezusem ma też pewne odniesienie do naszego życia. W swojej Matce, podczas Męki - Jezus widział nas. Toteż zawsze, gdy w chwili naszego cierpienia, przyjmujemy je bez szemrania, mówiąc np "Bądź wola Twoja", tym samym stajemy się dla Niego pocieszeniem w Jego drodze na Kalwarię. Bo nawet Jezus, będąc Bogiem, na tej ziemi potrzebował pomocy Matki. Takiej pomocy potrzebuje każdy z nas, choćby był mocny, z charakterem, silny, samodzielny, pewny siebie. Jest to pomoc macierzyńska, subtelna, delikatna. W tym spotkaniu Maryi z Jezusem, nie było trzeba wiele. Wystarczyło, że przeszła, że stanęła i że spojrzała z miłością.
W naszym codziennym życiu bardzo często odrzucamy wszystko co uosabia miękkość, delikatność. Dzisiejsze spotkanie uczy nas, że dobrze jest zaufać temu co macierzyńskie!
Bo macierzyństwo to serce!
Matka to serce!
W trudzie dźwigania codziennego Krzyża, potrzeba odrobiny serca. To spotkanie Chrystusa ze swoją Matką pokazuje nam, że nie wolno gardzić sercem, że trzeba się do niego odwoływać.
I oto tu - w samym centrum Męki - spotyka się Serce Dziecka z Sercem Matki. Tak jest w moim życiu osobistym. Tak jest też w dziejach ludzkości, w dziejach Kościoła. Tak też jest w moim codziennym obowiązku.
Szukam serca, szukam Matki.
Jakaż radość z tego, że jest to Matka Najświętsza. Spotykam się na tej Drodze z tą Matką i łączę moje życie z Jej życiem. Kroki mej drogi z Jej Drogą.
I jeszcze jeden syn i jeszcze jedna matka. Ksiądz Jerzy Popiełuszko i jego matka. Każdorazowe spotkanie tych dwojga miało właśnie taki bolesno - współczujący charakter. Matka księdza Jerzego na pewno zdawała sobie sprawę z niebezpieczeństw na jakie narażony był jej syn z racji swojej posługi. Ale nigdy nie odwodziła syna z obranej drogi. Już po śmierci księdza Jerzego wyraziła się jednoznacznie: "oddałam go Kościołowi i do Kościoła on należy".
Przy całej naszej uczuciowości, naszym oddaniu dzieciom, niech wzorem naszych relacji z nimi, będzie właśnie Matka Jezusa.
(Kazanie pasyjne nt 4 boleści NMP wygłoszone podczas Gorzkich Żalów w 3 niedzielę Wielkiego Postu 7.03.2010)

Przemienienie Pańskie



Homilia na 2 niedzielę Wielkiego Postu

[Rdz 15,5-12.17-18;Flp 3,17-4,1; Lk 9,28-36]

Uczestnicząc w niedzielnej liturgii słowa, spróbujmy namalować w swojej wyobraźni trzy obrazy. Najpierw ten najstarszy sprzed 4000 lat. Bohaterem pierwszej sceny jest Abram, który rozmawia z Bogiem. Przyszły patriarcha zawiera przymierze, pakt z Wszechmogącym. Czyni to według archaicznego i mało zrozumiałego dla nas rytu, znanego na Bliskim Wschodzie. Warto zauważyć, że inicjatorem tamtego spotkania był sam Bóg, to On zaprosił Abrama do współpracy. Ludzką odpowiedzią na tamto zaproszenie była wiara, oparta na silnym osobistym doświadczeniu obecności Boga, przychodzącego w tajemniczym ogniu. Wiemy, że wcześniej Abram wykonał sporo pracy. Przygotował zwierzęta ofiarne, poukładał je, czuwał przy nich i długo oczekiwał wreszcie zasnął. Spróbujmy wyobrazić sobie twarz Abrama w momencie pojawienia się ognia, w którym objawiła się obecność Boga. Warto zobaczyć w tej twarzy obecny równocześnie: lęk i zdumienie, zachwyt, niepokój i zarazem radość.

Drugim obrazem, który próbujemy namalować jest zdarzenie, jakie miało miejsce 2000 lat później. Była to wizyta Jezusa z trzema uczniami na Górze Tabor. Dlaczego Jezus zabrał uczniów na górę? Przede wszystkim chciał umocnić ich wiarę, a w ten sposób przygotować na zbliżające się trudne wydarzenia związane z Jego męką i śmiercią. Czas, przeżyty przez Piotra, Jakuba i Jana na Górze Tabor, był dla nich przede wszystkim chwilą doświadczenia bliskości Boga i umocnienia Jego łaską. Zwróćmy uwagę, że umocnienie to, nie dokonało się automatycznie. Najpierw uczniowie musieli zaufać, odpowiedzieć na zaproszenie Jezusa do modlitwy, na propozycję spędzenia wspólnie czasu w górach. Nie wiemy, czy Jezus na początku przedstawił im cel tamtej wyprawy. Być może nie wiedzieli dokładnie, po co tam idą. Udali się na górę, bo tak chciał Jezus. Górska wędrówka trzech rybaków, przyzwyczajonych raczej do żeglowania niż wspinaczki, nie należała do najłatwiejszych i zapewne można było znaleźć wiele innych, znacznie przyjemniejszych form wykorzystania wolnego czasu. Późniejsza przedłużająca się modlitwa i długie oczekiwanie również nie były łatwym doświadczeniem dla uczniów Jezusa, skoro tak łatwo zostali zmożeni snem.

Mimo tych niesprzyjających i tajemniczych, zewnętrznych okoliczności nie wątpimy, że wejście Piotra, Jakuba i Jana na Górę Tabor było potrzebne. Warto było tam być, aby zobaczyć „blask Nieba” i usłyszeć głos Stwórcy: „To jest mój Syn wybrany, Jego słuchajcie” (Łk 9,35).

Chcąc wreszcie namalować ostatni z trzech zapowiadanych obrazów, dodajmy kolejne 2000 lat. Przenieśmy się do XXI wieku, do naszej rzeczywistości. Tym razem bohaterem ostatniej sceny jestem ja/ty. Ja/ty – tzn. uczeń Jezusa, chrześcijanin Trzeciego Tysiąclecia. Czym dla mnie jest polecenie Boga adresowane do ludzkości, który nakazuje jej „słuchać” Chrystusa? Słuchać, tzn. doświadczać, uczestniczyć, przyjąć i także naśladować. Sądzę, że szczególnie dziś, uprzywilejowaną formą przemawiania Boga do ludzkiego serca, swoistą Górą Tabor i odnowieniem osobistego przymierza ze Stwórcą, jest czas Wielkiego Postu, jaki przeżywamy. Jesteśmy zaproszeni do słuchania Boga i doświadczania Jego obecności, do porządkowania i uzupełniania posiadanej hierarchii wartości, do odnowienia osobistej przyjaźni z Bogiem i umocnienia wiary. Nie jest to proces automatyczny. Raczej doświadczamy pewnej walki, pewnego trudu i oczekiwania.

Każdy z nas, pod wieloma względami przypomina utrudzonego Abrama, który dopiero nocą znalazł ukojenie swojego lęku, w chwili, gdy zobaczył płomień Bożej obecności i usłyszał Boży głos.
Przypominamy w tym apostołów z Góry Tabor, którzy po trudzie wspinaczki i modlitewnym czuwaniu, nagle czują się szczęśliwi, poznając prawdziwą tożsamość Jezusa.

Wejść w Wielki Post oznacza: podjąć świadomie wysiłek wejścia w doświadczenie ciszy. Ciszy, której tak bardzo nie lubi, a właściwie boi się, współczesny świat. Wielkopostna cisza wymaga nie tylko wyłączenia telewizora, radia czy komputera. Dużo ważniejsze jest wyciszenie serca, tak, aby znaleźć w nim te sprawy i te pytania, które są rzeczywiście najważniejsze w naszym życiu.

Wielkopostnemu doświadczeniu może towarzyszyć zarówno lęk, znużenie, zniechęcenie, jak również uczucie niepokoju, którego nie trzeba się bać, ani przed nim uciekać. Wystarczy przyjrzeć się z uwagą pojawiającym się lękom i obawom, spróbować określić prawdziwe ich przyczyny i zamienić je w zaufanie, oddając swój niepokój Temu, Który mnie zna, Który mnie kocha i Który liczy na mnie.

Bez wątpienia, z tych trzech obrazów, zaproponowanych do namalowania w swojej wyobraźni, najtrudniejszym do wykonania jest ostatni. Ale równocześnie jest on najważniejszym. Planując swój Wielki Post, trzeba być świadomym, że jego owoce zależą nie tyle od naszych postanowień, ale przede wszystkim od stopnia odkrycia mojego prawdziwego oblicza, kim jestem i świadomego odnowienia mojej osobistej relacji z Bogiem.

Homilia wygłoszona w kościele Wszystkich Świętych w Warszawie dnia 28.02.2010 o godz. 12.30