poniedziałek, 18 marca 2013

Cierniem Koronowanie

Po długiej przerwie zamieszczam tekst kazania pasyjnego z Gorzkich Żalów:

Tajemnicę cierniem koronowania św. Marek opisuje w paru wierszach.

Żołnierze zaprowadzili Go na wewnętrzny dziedziniec, czyli pretorium, i zwołali całą kohortę. Ubrali Go w purpurę i uplótłszy wieniec z ciernia włożyli Mu na głowę. I zaczęli Go pozdrawiać: "Witaj, Królu Żydowski!" Przy tym bili Go trzciną po głowie, pluli na Niego i przyklękając oddawali Mu hołd. (Mk15, 16-19)

Św. Mateusz jest bardziej oszczędny w słowach

Żołnierze uplótłszy wieniec z ciernia włożyli Mu na głowę … i szydzili z Niego mówiąc „Witaj, Królu Żydowski” (Mt 27, 29)

Do cierpień fizycznych, jakie sprawia Jezusowi cierniowa korona, dochodzą drwiny żołnierzy. Szydzą z Niego, gdyż nazwał siebie Królem. W ten sposób Pan Jezus pokutuje za pychę ludzi.

Sługa Boża Katarzyna Emmerich, zrozumiała ogrom MIŁOŚCI, i miłością chciała odpowiedzieć. Dane jej było zakosztować wyjątkowego współudziału w ofierze miłości – za innych. S. Anna Katarzyna, augustianka z Dulmen, pozostawiła wyjątkowe świadectwo Męki Chrystusa. Jej rozważania, spisane przez Klemensa Brentano, nie są zwykłą relacją o okrutnym i niesprawiedliwym zabójstwie. Istotą tej relacji jest Miłość Jezusa ku wszystkim ludziom. Tak pisze o tajemnicy koronowania cierniem:

…na wewnętrznym dziedzińcu wartowni odbywało się koronowanie Jezusa cierniem. Zebrało się około pięćdziesięciu zbirów, czeladzi, parobków, dozorców więziennych, siepaczy, niewolników oraz kaci, którzy Jezusa biczowali. Wszyscy oni brali czynny udział w naigrawaniu się z Pana. I motłoch uliczny zaczął się cisnąć na ów dziedziniec, ale wnet nadszedł oddział rzymskich żołnierzy i otoczył zwartym szeregiem cały odwach, nie dopuszczając nikogo. Żołnierze sami śmiali się i szydzili a to prowokowało t1) zgraję do okrucieństwa, jak oklaski widzów prowokują aktora do lepszej gry.
Wytoczyli na środek ułamaną podstawę zrujnowanej kolumny, na tym postawili niski, okrągły stołek i z wynaturzonego okrucieństwa posypali go ostrymi kamykami i skorupami z naczyń. Przygotowawszy to siedzenie, zdarli znowu ze zranionego ciała Jezusa odzienie, a narzucili Mu krótki czerwony płaszcz żołnier-ski, podarty ze starości, nie sięgający nawet do kolan. Płaszcz ten leżał zwykle w kącie izby katowskiej, a ubierano w niego ubiczowanych złoczyńców, bądź dla szyderstw, bądź w celu osuszenia krwi z ran biczo-wanego. Teraz przywlekli Jezusa przed owo siedzenie, całą siłą brutalnie posadzili Go na nim, a następnie wtłoczyli Mu na głowę koronę cierniową.
Korona ta była wysoka, pleciona gęsto z trzech rodzajów gałęzi cierniowych, grubych na palec. Kolce z premedytacją zwrócone były prawie wszystkie do środka, ku głowie skazańca. Korona zrobiona była na kształt szerokiej taśmy i przybrała kształt diademu dopiero wówczas, gdy opasano nią głowę Jezusa i z tyłu mocno związano. Ciernie, zwrócone do środka, wnikały głęboko w głowę, przebijając nawet czaszkę
Do ręki dali Mu grubą trzcinę, pręt zakończony kością. Wszystko to robili z szyderczym namaszcze-niem, jak gdyby uroczyście koronowali Go na króla. Po chwili zaczęli znęcać się nad Nim w nowy sposób. Wydzierali Mu trzcinę z ręki i tłukli nią w cierniowy czepiec, by kolce głębiej wbijały się w głowę; krew zaczęła spływać Jezusowi po twarzy i zalewać Mu oczy. A oni klękali przed Nim, pokazywali Mu język, bili Go i pluli Mu w twarz, krzycząc „Witaj, Królu żydowski”. (Mt 27, 29). Wreszcie wśród szatańskiego śmie-chu wywrócili Go ze stołkiem na ziemię, lecz zaraz poderwali Go i posadzili na nowo, raniąc przy tym sko-rupami Jego ciało.
Papież Benedykt XVI w II części swojej książki „Jezus z Nazaretu” w ten sposób opisuje torturę ukoronowania cierniem:

… Żołnierze w okrutny sposób zabawiają się z Jezusem. Wiedzą, że rości sobie prawo do bycia kró-lem. Teraz jednak znajduje się w ich rękach i nie mogą sobie odmówić przyjemności upokarzania Go, poka-zania Mu własnej siły, a może nawet wyładowania na Nim, zastępczo, w swej złości na wielkich tego świata. Nakładają na Niego – na całym ciele zbitego i poranionego – karykaturalne oznaki cesarskiego majestatu: purpurowy płaszcz, splecioną z cierni koronę i berło z trzciny. Składają Mu hołd: „Witaj, Królu żydowski!” Ich hołd polega na policzkowaniu Go, przez co ponownie okazują Mu całą swą pogardę.
Historii religii znana jest postać karykatury króla – odmiany postaci „kozła ofiarnego”. Wkłada się na niego wszystko, co ludzi uwiera i w ten sposób chce się to usunąć z tego świata. Nie zdając sobie z tego sprawy, żołnierze dokonują tego, co w owych obrzędach nie mogło nastąpić: „Spadła nań chłosta zbawienna dla nas, a w jego ranach jest nasze uzdrowienie” (Iz 53,5). Tak ośmieszonego odprowadzają Jezusa do Piłata – ten zaś ukazuje Go tłumowi – ludzkości: „Ecce homo – Oto Człowiek”. (J19, 5). Rzymski sędzia jest może wstrząśnięty widokiem zbitej i wyszydzonej postaci tego tajemniczego oskarżonego. Liczy na współczucie tych, którzy Go zobaczą.
Ecce homo – słowa te same z siebie mają głębię, która sięga daleko poza ten jeden moment. W Jezu-sie ukazuje się człowiek jako taki. W Nim ukazuje się udręczenie wszystkich zbitych i sponiewieranych. W Jego udręce odzwierciedla się nieludzki charakter władzy człowieka, która w taki sposób potrafi deptać bez-silnych. W Nim odzwierciedla się to, co nazywamy grzechem: jakim się staje człowiek, gdy odwraca się od Boga i we własne ręce bierze panowanie nad światem
Jednak prawda jest jeszcze gdzie indziej: Jezusa nikt nie może pozbawić Jego wewnętrznej godności. Jest w Nim obecny ukryty Bóg. Nawet zbity i poniżony, człowiek nadal pozostaje obrazem Boga. Odkąd Jezus pozwolił się bić, odtąd właśnie poranieni i bici są obrazem Boga, który zechciał za nas cierpieć. Dlatego Jezus jest pośród swej Męki obrazem nadziei: Bóg jest po stronie cierpiących.
Na te wszystkie cierpienia Jezus nie reagował. Nie robił nic. Pozwalał, by robili wszystko, co chcieli. Stał się zabawką w rękach ludzi.

Święty Atanazy ujmuje znaczenie tego wydarzenia wspaniałymi słowami:

"Skazuje się Go na śmierć jak człowieka, a teraz, kiedy ma umrzeć, adoruje się Go jak Boga. Najpierw czyni się Go nikim, a potem obwołuje Królem. Zdziera się z Niego Jego ubogie szaty, aby nałożyć na Niego purpurę. Ignorują fakt, kim jest Ten, którego obrzucają wyzwiskami i szyderstwami, a jednocześnie nazywają Go prorokiem. Kiedy tak się z Niego naśmiewają, kiedy Go policzkują, przyznają Mu trofea zwycięzcy: purpurową chlamidę, koronę uplecioną z cierni, berło z trzciny. To prawda, że czynili to wszystko dla zaba-wy; a jednak, nieświadomie na ich nieszczęście, On przyjmował to, co było Mu należne".

Współczesny autor pisze: "Ewangeliści podkreślają z jednej strony niewinność Jezusa, a z drugiej, rzeczywistą niemożliwość rozpoznania, kim On jest naprawdę. Konkludując, zostaje aresztowany i skazany, wymierza Mu się karę, ponieważ jest nie do zniesienia - nie mieści się w znanych kryteriach, przyjmuje a zarazem krytykuje te, w których zostaje umieszczony. A w końcu zostaje zabity, ponieważ naprawdę jest Mesjaszem wysłanym przez Boga, Mesjaszem cierpiącym, a nie obrazem, który stworzyli sobie ludzie" (J. Radermarkers).

W urąganiu żołnierzy, pod koniec rzymskiego procesu, widoczne jest podobieństwo do sceny opisu-jącej obelgi, jakie zamykają proces judejski, przed Sanhedrynem który odbywał się (nielegalnie) w nocy.

Zatem nasze rozważanie nie może nie obejmować także i tego opisu.

"I niektórzy zaczęli pluć na Niego; zakrywali Mu twarz, policzkowali Go i mówili: Także słudzy bili Go pię-ściami po twarzy" (Mk 14, 65).

Opis krótki, ale pełen znaczenia.

Te same osoby, które wydały Jezusa na śmierć, oddają się scenie tak wulgarnej i okrutnej, która pasowałaby raczej do marnych żołnierzy.
Później dołączą i słudzy.
Według Marka to kapłani, pełni godności członkowie Sanhedrynu, osoby szanowane, plują na Jezu-sa.
rzeba od razu podkreślić zakończenie: ci nienaganni sędziowie, po tym jak uratowali prawne pozory to-czonego procesu, dali upust swoim prawdziwym uczuciom, jakie żywili do Jezusa. Trzeba tu wskazać, że wyrok nie był bezstronny, ale przesiąknięty uprzedzeniami i zawiścią.
Oprócz policzkowania i uderzeń (najprawdopodobniej najpierw były to uderzenia otwartą dłonią, a potem pięściami), dochodzi jeszcze nieprzyjemna gra: Jezusowi zostaje zakryta twarz. Zapraszają Go, by odgady-wał, by prorokował.
Ale co miał odgadywać?
Bardzo możliwe, że miał odpowiadać na pytanie: kto cię uderzył?
Istnieje wiele interpretacji tego wydarzenia. Trzeba jednak wychwycić fundamentalne znaczenie tego opisu: Chrystus wyśmiany jest Prorokiem w całym tego słowa znaczeniu; tym, który mówi w imieniu Boga. Chry-stus z opaską na oczach jest tym, który objawia nam oblicze Ojca.

"… Jezus pobity, maltretowany, pozwalający, by z niego szydzili, jest doskonałym obrazem Ojca. I to obja-wienie rozjaśnia nowym światłem relację Boga i ludzi, zapowiada i czyni możliwym zbawienie. Objawienie to jest tak konsternujące, że nie trzeba się dziwić, iż po dziewiętnastu wiekach chrześcijaństwa, jest ono nadal ukryte pod okazałym płaszczem nauki o Bogu bardziej filozoficznym, moralnym i religijnym, niż na-prawdę chrześcijańskim" (P. Lamarche).

Opis prezentowany przez Marka robi ogromne wrażenie.
Te powściągliwe osoby, które trzymają się procedury i przepytują, oskarżają, bulwersują się, skazują, są tymi samymi osobami, które podejmują przeciwko pozwanemu wulgarną grę rodem z koszar.
Nie są to dwie sytuacje, dwa różne zachowania. To tak, jakby zdjąwszy raz togę sędziego, ci sami ludzie mogli oddać się najniższym instynktom.
Marek daje nam do zrozumienia, że w głębi jest to takie samo zachowanie - okazanie braku szacunku.
Szyderstwa, splunięcia, policzki są zamaskowane płaszczem srogiego prawa i reguł, welonem niepo-koju o chwałę Boga.
Czasami zdarza się, że spotykamy osoby, które oskarżają wszystkich i wszystko. Nic i nikt nie umknie ich bezlitosnemu wyrokowi.
Ale zauważamy, najpierw ze zdziwieniem a potem z niesmakiem, że pod ich słowami i nienagannym za-chowaniem, ukrywa się coś podejrzanego, podłego.
Są niesprawiedliwi właśnie dlatego, że mają rację.
Prawo służy im do ukrywania pogardy, jaką żywią dla drugiego.
Można być po stronie prawa tylko wtedy, jeśli nie jest się przeciw komuś.

"Odgadnij".

Chcemy, żebyś miał dobrze zaciśniętą opaskę na oczach.
Po to Ci ją założyliśmy.
Jest to akt litości z naszej strony.
Litości dla nas, nie dla skazanego.
Chcemy kontynuować naszą okrutną grę, nie spotykając się z Twoim wzrokiem.
Potrzebujemy małego znieczulenia, żeby Cię zranić, żeby zadać cierpienie.
Ta opaska dodaje nam odwagi.
Jesteśmy pewni, że nie widzisz, skąd nadchodzi cios.
Nie rozumiemy, że Ty powinieneś widzieć.
Nie chodzi o "odgadnięcie" winnego.
Powinieneś widzieć, komu podarować przebaczenie.

Okrutna i bezsensowna scena zabawy sług i żołnierzy powinna zostać odwrócona. To nie skazany powinien odgadywać. To oni powinni odgadnąć, że pod szatami wyśmiewanego króla, wyszydzonego nieboraka, obrzuconego obelgami, kryje się jedyny, prawdziwy Król. Powinni odgadnąć, że Skazaniec, bę-dący w centrum ich wulgarnej zabawy, prowadzi nadzwyczaj poważną grę, grę w "szaloną" miłość.

Opisy wyszydzenia i ukoronowania cierniami przedstawiają dramat nierozpoznania. Tajemnica znajduje zatem swoje prawdziwe podsumowanie trochę później, na Kalwarii, gdzie będzie ktoś, kto rozpo-zna tożsamość Króla ukoronowanego cierniem i wyszydzonego, nawet w tych ostatnich chwilach.

Można powiedzieć, że cała droga Chrystusa przebiegała pod znakiem oczekiwania tego rozpoznania.
Oczekiwał go od pierwszej chwili, uważnie się rozglądając.
Był jeszcze Dziecięciem, kiedy przybyły niezwykłe osoby ze Wschodu, niosąc Mu wyszukane dary.
Ale jego nie było pośród nich. A poza tym było zbyt łatwo rozpoznać Jezusa i oddać Mu cześć, ponieważ gwiazda służyła za znak i nawet zatrzymała się "nad miejscem, gdzie było Dziecię" (Mt 2, 9).
Jezus szukał go w różnych sytuacjach pośród tłumu. Ale tłum zdecydował, że proklamuje Go królem w dniu najmniej dla Niego odpowiednim, czyli w dniu, w którym nakarmił tłum nadzwyczajnym cudem. Jezus odrzucił to, co więcej, uciekł. Łatwo rozpoznać i przyjąć Króla, który rozwiązuje za pomocą cudu problem braku chleba.
Niektórzy z uzdrowionych klękali i wykrzykiwali słowa uwielbienia. Nawet demony, które wychodziły z ciała jakiegoś nędznika, nie omieszkały objawić Jego tożsamości. I nawet ci, którzy byli obserwatorami Jego cudów, nie ociągali się, by iść i rozpowiadać wiadomość. On jednak tego nie chciał, krzyczał na nich, stanowczo im nakazywał, by nic nikomu nie mówili. Odrzucał ten rodzaj rozpoznania, zbyt łatwy, biorąc pod uwagę sprzyjającą sytuację.
Nadal czekał na kogoś, kto miał nadejść z daleka.
Może był to Piotr. Pewnego dnia doznał olśnienia.

- Ty jesteś Mesjasz! (Mk 8, 29).

Mogła to być ta chwila. W głębi duszy nie byłoby Mu przykro, gdyby to Piotr był człowiekiem, który Go rozpozna.
Może jesteśmy blisko. Zechciejmy zatem podyskutować. Pozwolił Mu spojrzeć na twarz o szorstkich rysach. "Syn Człowieczy" oszpecony cierpieniem, skazany przez własne władze, potępiony przez ważnych ludzi, opluty, wyszydzony, zamordowany jak zwykły łotr.
Przerażony Piotr zakrył twarz. To nie mógł być Chrystus. Nie pasował do obrazu, jaki nosił w sercu.
Nic z tego. Rozpoznanie po raz kolejny się nie udało. Nazwawszy Piotra szatanem, znowu oczekiwał.
Na górze Tabor trzej Apostołowie (wśród nich również Piotr) pokazują, że nareszcie zrozumieli, że jest Panem i od razu pomyśleli, żeby zająć sobie wygodne miejsce w Jego Królestwie.
Wówczas miał na sobie odświętny strój. A potem słychać było dość wyraźnie głos, który mówił: "To jest mój Syn!"
A gdy schodzili z góry "przykazał im, aby nikomu nie rozpowiadali o tym, co widzieli, zanim." (Mk 9, 9). Chciał, żeby rozpoznanie nastąpiło w mniej sprzyjających okolicznościach, na innej górze, tak różniącej się od tej. Tam nie wchodziłby już w grę problem szat - chociażby dlatego, że żołnierze zdarli je z Niego i grali o nie w kości. Tam nie byłoby żadnych głosów, które podpowiadałyby, jedynie złorzeczenia, szyderstwa i obelgi.

Przybył ktoś z daleka
Miał już odejść. Człowiek, który nadchodził z daleka nie mógł zdecydować się na przyjście. Kto wie, gdzie się zagubił. Bardzo możliwe, że wplątał się w jakieś kłopoty. O właśnie.
Łudził się jeszcze przez moment, że może jednak jest to Piotr. Ale z daleka słyszał jak ten przysięgał: "Nie znam tego człowieka" (Mk 14, 71).
Był zaskoczony, żywiąc nadzieję, że może przynajmniej w tym momencie łzy popłyną z oczu pierwszego Papieża.
Chyba się pomylił. Musi odejść, zanim pojawi się od tak dawna oczekiwany człowiek. Ale jeśli ma jakieś problemy, to trudno, żeby przyszedł w oczekiwanym momencie.
Z krzyża spojrzał raz jeszcze. Wokół byli jednak tylko ludzie, którzy może by Mu uwierzyli, ale pod warun-kiem, że zszedłby z krzyża. A On chciał, żeby rozpoznali Go po śladach gwoździ, po ranach rozdartych cierniami, po śladach splunięć.
Zrezygnowany zamknął oczy. Otworzył je jednak, słysząc chropowaty głos:

- "Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa" (Łk 23, 42).

Udało się. Nadszedł w ostatniej chwili. Człowiek, który miał przybyć z daleka, był blisko, obok Niego, na tej samej wysokości krzyża.
Łotr - właśnie on - któż mógłby się spodziewać, że to on będzie człowiekiem, który rozpozna Króla. Pierw-szy teolog Deus absconditus, ten, który umiał odkryć Boga ukrytego pod obrazem pospolitego złoczyńcy, ukrzyżowanego między łotrami.
Łotr - właśnie on - któż mógłby się spodziewać, był tryumfem, choć w chwili klęski, podczas gdy wierne dotąd wojska Jezusa były w rozsypce: ciało poorane biczem, korona cierniowa na głowie, nagi, wy-szydzony, będący celem wszystkich okrutnych żartów, wystawiony na ciosy, przybity do haniebnego tro-nu...
W mroku upadku łotr widział jasno. Pośród ciemności klęski rozróżniał dokładnie rysy Boskiego oblicza.
Rozpoznał je wówczas, kiedy było "zniekształcone", a nie "przemienione".

Teraz Chrystus może naprawdę odejść.

Może nareszcie wejść do swego Królestwa. Oczywiście w towarzystwie człowieka, który przybył z daleka.


Św. Faustyna notuje w Dzienniczku: Po chwili ujrzałam Pana, całego ranami pokrytego – i rzekł do mnie: Patrz kogoś zaślubiła. Ja zrozumiałam znaczenie tych słów i odpowiedziałam Panu: Jezu, więcej Cię kocham widząc Cię tak zranionego i wyniszczonego, niżeli-bym Cię ujrzała w majestacie. Jezus pyta: Dlaczego? – odpowiedziałam: Wielki majestat przeraża mnie, maleńką nicość, jaką jestem, a rany Twoje pociągają mnie do Serca Twego i mówią mi o wielkiej miłości Twojej ku mnie … Wpatrywałam się w rany Jego święte i czułam się szczęśliwa cierpiąc z Nim. (252)