sobota, 29 września 2012

Nowa Ewangelizacja

Nowa Ewangelizacja to w tym czasie bardzo gorący temat, na jej temat wypowiada się wiele osób, podejmowane są różne działania, dlatego pozwoliłem sobie na zamieszczenie tego wywiadu na który natrafiłem wiosną tego roku.

O nowej ewangelizacji z ojcem Ranierem Cantalamessą OFMCap, kaznodzieją Domu Papieskiego, rozmawia Cezary Sękalski.

Ukazuje Ojciec dwie formy przekazu ewangelicznego: kerygmat i didache. Pierwsza ma prowadzić słuchacza do osobistej relacji z Jezusem, a druga to nauczanie skierowane do osób już wierzących, aby zgodnie z wolą Bożą kształtowali swoje życie osobiste i wspólnotowe. Gdzie w tym kontekście można umiejscowić pojęcie nowej ewangelizacji?

Punktem wyjścia nowej ewangelizacji nie jest didache, ale kerygmat. Nie chodzi w niej bowiem o nauczanie moralności ani o pielęgnowanie cnót, ale o ogłaszanie Chrystusa umarłego i zmartwychwstałego. Najpierw trzeba doprowadzić człowieka do osobistej relacji z Chrystusem, a dopiero potem można włożyć na jego barki obowiązki wypływające z wiary. Jeśli zaczynamy głoszenie od zobowiązań moralnych, ludzie dzisiaj tego nie przyjmują. Nie oznacza to, oczywiście, że należy zarzucić katechezę, wykłady z etyki, naukę doktryny czy formację. Trzeba jednak w tym wszystkim najpierw przywrócić właściwe miejsce Chrystusowi.
Wielką pokusą jest dziś odwoływanie się tylko do didache, czyli do moralizowania. Ja też, kiedy byłem jeszcze profesorem, oddawałem się takiemu głoszeniu i wykładaniu doktryny. Istnieje poza tym inne niebezpieczeństwo – ponieważ problemy moralne są dziś tak bardzo ważne, zaczynamy się w nie angażować i właściwie na tym się kończy. Na etykę przyjdzie czas, ale potem. Jeśli przyjmiemy Chrystusa, będziemy umieli wprowadzać w życie zasady moralne, ale jeśli Go nie przyjmiemy, to nie ma żadnej etyki bez Niego.
Taki porządek był mniej istotny w minionych czasach, szczególnie w średniowieczu, ponieważ całe życie społeczne, rodzinne i kulturalne było przesycone wiarą. Dziś tak nie jest. Wiara już nie rodzi się w rodzinie czy w społeczeństwie. W naszym głoszeniu Dobrej Nowiny powinno być więc najpierw mocno zaakcentowane działanie ukierunkowane na doprowadzenie słuchacza do osobistej relacji z Chrystusem. To jest właśnie początek nowej ewangelizacji. Szczególne zasługi w takim głoszeniu mają współczesne ruchy kościelne, które stwarzają dorosłemu człowiekowi okazję do uczynienia osobistego aktu wiary. Nie chodzi bowiem o to, byśmy byli chrześcijanami tylko z nazwy, ale autentycznie należeli do Chrystusa.

Nowa ewangelizacja jest więc przesunięciem w kierunku kerygmatu... Czy jest to także odpowiedź Kościoła na współczesne zjawisko sekularyzacji?

Tak. Sekularyzacja oznacza przede wszystkim wyeliminowanie Boga z życia osobistego człowieka oraz z życia publicznego. Objawia się ona na różne sposoby, także na płaszczyźnie moralności. Dlatego w dialogu ze światem, który nie wierzy w Boga, trzeba podnosić także sprawy etyczne. Przede wszystkim ważne jest, by Kościół tworzył wspólnoty ludzi wierzących, które będą niosły jego przesłanie. Myślę, że dziś wielu świeckich właśnie to robi: tworzą grupy, bardzo zaangażowane, które świadomie wybierają Jezusa i starają się Go głosić.
Odpowiedzią na sekularyzację są także Światowe Dni Młodzieży. Ci młodzi ludzie w prosty, bezpośredni sposób dają świadectwo, że Jezus wszedł w ich życie.

Czy to oznacza, że nowa ewangelizacja jest niemożliwa bez wspólnoty? Potrzebuje wspólnoty świadków?

W dniu Pięćdziesiątnicy, po pierwszym przemówieniu św. Piotra, zrodziła się wspólnota chrześcijańska. I to właśnie ona pociągała innych do wiary. Nie wystarczą pojedynczy wędrowni kaznodzieje, którzy dokonają pierwszego ogłoszenia Ewangelii. Potrzeba, aby poszukujący światła mogli znaleźć chrześcijańską wspólnotę, w której żyje się zgodnie z etosem chrześcijańskim. Często nie jest to możliwe na poziomie zwyczajnego funkcjonowania tradycyjnej parafii, ponieważ tamtejsze zaangażowanie dokonuje się na bardzo wielu różnych polach. Dlatego Jan Paweł II mówił, że w tradycyjnych parafiach trzeba stworzyć miejsce dla nowych wspólnot. Oczywiście istnieją parafie wzorcowe, w których ewangelizacja rzeczywiście się dokonuje, ale są one rzadkie. Także dlatego, że w tradycyjnych parafiach przeważnie jedynym animatorem jest proboszcz, który po prostu nie jest w stanie zrobić wszystkiego. Natomiast w nowych ruchach, w nowych wspólnotach ujawniają się różne charyzmaty.

W dobie konsumpcjonizmu współczesne parafie niekiedy przekształcają się w swego rodzaju instytucje do świadczenia usług religijnych i dystrybucji sakramentów. A chyba powinny stawać się wspólnotą wspólnot?

Mówiłem o tym podczas rekolekcji dla Domu Papieskiego, że my, katoliccy księża, jesteśmy lepiej przygotowani do roli pasterzy dusz niż rybaków ludzi. Udzielamy sakramentów, głosimy słowo Boże, ale tylko tym, którzy przychodzą do kościoła. Słabiej radzimy sobie z tym, by wyjść poza kościół i tam głosić Ewangelię. Natomiast nowe ruchy i wspólnoty są lepiej przygotowane do tego, aby Dobrą Nowinę głosić wszystkim, którzy żyją z dala od Kościoła.

Jak w dzieło nowej ewangelizacji mogą włączyć się Grupy Modlitwy Ojca Pio?

Modlitwa zawsze jest istotnym elementem ewangelizacji. Jezus mówił: „Proście Pana, by posłał robotników na swoje żniwo”. Trzeba jednak uważać na pewne niebezpieczeństwo. Grupy Modlitwy są przeważnie skoncentrowane na tradycyjnej pobożności, która nie jest pociągająca dla tych, którzy są daleko od Kościoła. Członkowie Grup Modlitwy powinni zatem działać w następujący sposób: czerpać siłę ze wspólnot, które tworzą, by potem móc ewangelizować w domu, w pracy. Nawet jeśli nie są typowym ruchem ewangelizacyjnym, mogą dawać innym impuls i siłę do tego, by w swoim środowisku świadczyli o Chrystusie i w ten sposób włączali się w nową ewangelizację.

Notatek z lektur cd

Jak zapowiedziałem kolejna porcja zapisków z letnich lektur, parę krótkich refleksji:

Notatki wtóre
Pan Jezus obecny w Eucharystii dokonuje niesamowitych rzeczy w życiu tych ludzi, którzy całkowicie zwierzają Mu siebie, zrywając wszelkie więzy z jakimkolwiek grzechem. Jeżeli zaczniemy usuwać z naszego serca wszelkie blokady, to wtedy Chrystus uzdrawiającą mocą swojej miłości dokonuje najpierw najważniejszego - duchowego uzdrowienia, a jeżeli uzna to za potrzebne, to wtedy uzdrawia również choroby naszego ciała.

O świętości wg DUSZA APOSTOLSTWA Dom Jean-Baptista Chautard OCR
Świętość jest niczym innym jak życiem wewnętrznym posuniętym aż do najściślejszego zespolenia woli człowieka wolą Boga; dusza więc, idąc zwykłą drogą, nie może, za wyjątkiem cudu łaski, osiągnąć świętości inaczej jak tylko po wielu ciężkich wysiłkach i przebyciu wszystkich stopni życia oczyszczającego i oświecającego. (...) prawo życia wewnętrznego: "W czasie uświęcania się duszy działanie Boga i duszy idą drogami odwrotnymi; działanie Boga z każdym dniem wzrasta, dusza zaś działa coraz mniej."

bp Ryś o grzechu LIST 6/2012
Czym jest grzech uświadomiłem sobie, gdy natrafiłem na pewną pieśń z XV w. Śpiewano ją w okresie wielkanocnym i na Wniebowstąpienie. Opisuje ona dialog ludzi z Jezusem. Pytają Go, dlaczego po Zmartwychwstaniu dalej widać ślady Jego ran. Chrystus im odpowiada, że zachował je na sąd. Pamiętam, że kiedy czytałem tę pieśń, przeżyłem duży wstrząs. Dobrze by było stanąć przed sądem ostatecznym, na którym Pan Bóg otworzy przed nami książkę i powie nam: z tego przykazania zawaliłeś tyle razy, a z kolejnego to dwa razy więcej. Tyle że nie będzie żadnej książki. Będą podniesione ręce Jezusa, będzie Jego przebity bok i nogi.

O wychowaniu, o. Maciej Chanaka OP LIST 6/2012
... pytanie, jak przekazywać dzieciom wiarę skutecznie. Jeden z rodziców opowiadał ..., że nie za bardzo przykładał się do wychowywania swoich dzieci. Robił to bardzo świadomie, bo jego rodzice nieustannie prawili mu kazania i za dużo ich usłyszał. On w swoim domu postanowił tego nie robić. Pewnego dnia przy kolacji, gdy jego dzieci kończyły już liceum, przysłuchiwał się ich rozmowie. Wtedy uświadomił sobie, że jego dzieci podzielają jego poglądy. Rozpoznawali wartość tych rzeczy, które i dla niego były wartościowe. Odkrył, że jego dzieci są tam, gdzie on, chociaż nigdy ich nie pouczał.

O młodzieży, LIST 6/2012
(zapis z Ur 2000 r. p. Chr) Dzisiejsza młodzież jest zdegenerowana i brakuje jej dyscypliny, a dzieci nie słuchają już swoich rodziców.
(XIII w. mnich) Obecnie młodzi ludzie myślą wyłącznie o sobie. Nie mają czci dla rodziców. Są niecierpliwi. Mówią, jakby wszystko wiedzieli, a to, co dla nas jest mądrością, dla nich oznacza głupotę.

Kryzys wiary (Idziemy z 22.07.2012 ks. J. Pałyga)
Jest jedna wspólna kryzysogenna przyczyna. ... Jest nią nie tyle kryzys wiary, co kryzys religijności. Gdy słabnie pobożność, załamuje się życie religijne, a to prowadzi do destrukcji fundamentu, na którym opiera się zarówno życie małżeńskie, jak życie osób powołanych do służby kapłańskiej czy zakonnej.
Są ... inne przyczyny kryzysów, jak brak umiejętności panowania nad uczuciami, popędami, konflikty ... różnego rodzaju depresje.
Często powodem kryzysów są zaszłości, które miały miejsce przed zawarciem małżeństwa lub wstąpieniem do stanu duchownego.

piątek, 28 września 2012

Zapiski z letnich lektur

Dziś znowu sięgam do moich notatek z różnych lektur, tym razem o wierze:

Ks. T. Halik "Milczenie Boga" o wierze (Idziemy 22.07.2012)
... Wiara jest czymś więcej niż tylko świadomą zgodą z pewnymi twierdzeniami, ... jest raczej życiową orientacją przenikającą całego człowieka, dotykającą całej jego duszy, myśli i serca

... są ludzie, których wiara zamieszkała w części umysłu oświeconej rozumem. ... wiara nigdy nie zeszła do głębszej warstwy ich osobowości. ... Mają oni twarde i niewierzące serce, ich wnętrze opanowuje głęboka bezbożność, do której sami nie są w stanie ani nie mają ochoty się przyznać.
Inni, z których promieniuje pełna miłości otwartość na świat i ludzi, są wyjątkowo wrażliwi na tajemnicę istnienia. Bywa jednak, że na poziomie świadomego przekonania są często mocno alergiczni na wszystko, co pachnie religijnością. ... Bóg mieszka w nich choć bywa, że z powodu swej historii, nie chcą o religii słyszeć.
Wierzącym jest ten, kto przeżywa swoje życie jako dialog, kto stara się zrozumieć wyzwania, inspiracje, dary, rady czy ostrzeżenia, które mu przynosi samo życie i odpowiada na nie.
Niewierzącym jest ten, kto przeżywa swoje życie jako monolog, kto słucha sam siebie, nie przyjmuje innych, a tym samym nie traktuje poważnie też i Tego, który przez życiowe historie i przez innych ludzi stara się do niego przemówić.
Gdy ktoś twierdzi, że jest absolutnie niewierzący, często pytam go wtedy, jak wygląda ten Bóg, w którego nie wierzy? ... Gdy niewierzący opisze mi Boga, w którego nie wierzy, często muszęmu z ulgą pogratulować: "Bóg zapłać, że w takiego Boga nie wierzysz! W takiego Boga nie wierzę i ja!"

Lubię ks. Halika, może dlatego, że tak trafnie precyzuje to o czym myślę i mówię na temat wiary. Dla Jezusa sprawa wiary słuchaczy była czymś priorytetowym. Czytamy o tym nie jeden raz na kartach Rwangelii. A przecież Jezus w swoim nauczaniu nie podaje nam jakiejś doktryny w którą mają uwuerzy słuchacze. Oni mają Mojżesza i pewną relację do Boga. Jezusowi chodzi przedewszystkim, by uwierzyś Mu, Jego Miłości, że On jest Panem historii każdego człowieka i że wystarczy poprosić, by On wkroczył w nasze życie. Niestety Jak kiedyś tak i dzisiaj więcej pokładamy ufności w naszym działaniu, jak w Mocy Jezusa. A zgodnie z tym czego On nauczał, nie zaniedbując Prawa, trzeba zaufać Miłości.

Abp F.J.Martinez (GN 5.8.2012)wywiad o sytuacji chrześcijaństwa w Europie.
Już w XVII w myślano w Hiszpanii, że wiary ma bronić ten, kto rządzi. To sprawia, że ludzie widząc problem sekularyzacji, uważają, że problem mają rozwiązać rządzący. Z tym wiąże się kojarzenie w Hiszpanii Kościoła z władzą. A to prowadzi do antyklerykalizmu.
Nie jest to do końca złe. Lud ma wewnątrz chrześcijańskie serce, lecz zachowują się tak, jakby Kościół sprawił im zawód.
Ks. Abp napisał esej w którym stawia tezę, że odseparowanie wiary od życia miało swój początek już w myśli i działalności samego Kościoła, jeszcze zanim zostało podchwycone przez prąd umysłowy oświecenia. Teza wynikła zobserwacji problemu ww Grenadzie na południu, gdzie chrześcijaństwo wróciło w końcu XV w. Nie istnieje tu tradycja benedyktyńska, a więc tradycja ojców Kościoła, postrzegania Kościoła jako wspólnoty, w której wszystko widzi się przez pryzmat wiary. Bez tej tradycji bardzo ostro widać dramat nowoczesności i nowoczesnego chrześcijaństwa, w którym życie codzienne i wiara są od siebie oddzielone.
Kiedy nie ma tradycji ojców Kościoła, alternatywą dla nowoczesności jest tylko "antynowoczesność" czyli purytańska krytyka moralna oparta na zakazach albo poddanie życia społecznego ścisłej kontroli państwa.
Jak ewangelizować ludzi, którzy są daleko od Kościoła?
Trzeba zacząć od tego, by nie stawiać im warunków, nie żądać, by byli chrześcijanami, zanim odnajdą siebie i odnajdą Kościół. Ludzie powinni się czuć szanowani, wysłuchani, powinni zobaczyć, że Kościół interesuje się ich życiem. Trzeba zaczynać chrześcijaństwo na nowo, co nie jest takie trudne. Są zranieni, samotni, opuszczeni, są poganami poszukującymi samych siebie.
Sformułowanie "nowy początek" pochodzi od JP2, pisze: Jezus Chrystus jest nowym początkiem wszystkiego". Naszym zadaniem jest odkryć na nowo, że Chrystus wypełnia nasze człowieczeństwo. I nie dlatego, że podsuwa nam recepty na rozwiązanie problemów politycznych i społecznych, ale dlatego, że nadaje sens naszemu życiu i pozwala nam inaczej patrzeć na wszystkie ludzkie sprawy; na małżeństwo, życie rodzinne, pracę, gospodarkę, stosunki międzyludzkie, politykę. Postawienie Chrystusa w centrum naszego życia to jest właśnie nowy początek.
Ideał benedyktyński; benedyktyni ocalili szczątki upadającej kultury antycznej i dali początek Europie, wcale o tym nie myśląc. Chcieli po prostu żyć dla Chrystusa, nie przedkładać nic ponad Chrystusa (reg. św. Benedykta).
Dziś jest podobnie. W świecie, w którym panują zasady ideologiczne oświecenia, w którym nawet chrześcijaństwo jest "oświecone", Kościół umiera, powinny powstawać małe wspólnoty, które "nie przedkładają nic ponad Chrystusa". Jeśli umieścimy Chrystusa w centrum, wszystkie sprawy znajdą się na swoim miejscu: rodzina, praca, modlitwa - wszystko.
W XIX i pierwszej połowie XX wieku, kiedy Chrystus zniknął z pola widzenia, Jego miejsce zajęły ideologie, takie jak marksizm, obiecywały raj na ziemi. To się skończyło, bo ideologie całkowicie się skompromitowały. Teraz człowiek szuka szczęścia w bardzo zredukowanej formie. Szczęścia za niską cenę, polegającego na tym, żeby niezle zarabiać, kupować tanio i nie zadawać sobie żadnych pytań. To model człowieka turysty, który kręci się tu tam, ale nigdzie nie zapuszcza korzeni, wszędzie szuka atrakcji, żeby przyjemnie spędzić czas, ale wszystko traktuje powierzchownie. Czasem tęskni, by coś wielkiego wydarzyło się w jego życiu, ale w "masowej turystyce" nic się takiego nie dzieje. Kupuje więc usługi w przygotowanych pakietach i unika pytań o sens życia. Taka jest współczesna ideologia.
Komunizm był wrogiem jawnym, przeciwko któremu ludzie łatwiej się mobilizowali. Trudniejsi są wrogowie, którzy nie wydają się wrogami.
Kard. S. Wyszyński:
Chrześcijanin zna tylko dwa rodzaje osób: te, które są jego braćmi, i te, które jeszcze nie wiedzą, że są nimi".
"Jest łaską być w więzieniu i jest łaską wyjść z więzienia".

Ten wywiad przykuł moją uwagę ze względy na poruszany temat ewangelizacji a także myślę dobry opis dzisiejszej sytuacji. Polska w jakiś sposób podobna jest do Hiszpanii, pewne procesy przebiegają zbieżnie. W Hiszpanii wojna domowa z terrorem marksistowskim a potem autorytarna dyktatura Franko, spowodowały reakcje w stronę liberalizmu i dechrystianizacji. W Polsce podobną rolę odegrały dwie kolejne okupację, nazistowskich Niemiec i sowieckiej Rosji. Dziś po transformacji ustrojowej wielu poszło w kierunku liberalizmu możliwie we wszystkim, gubiąc gdzieś po drodze chrześcijańską tożsamość.

Przystanek Nowa Ewangelizacja, T. Jaklewicz - (GN 5.08.2012)
Istnieje niebezpieczeństwo, że będziemy debatować za biurkiem i zamienimy nową ewangelizację na wielość sympozjów i sesji, a nie zejdziemy w prozę Kościoła. … Grozi nam, że ewangelizację uznamy za zadanie niektórych ludzi czy ruchów, a nie każdej parafii, każdego biskupa, księdza i świeckiego.
Ewangelia o rozmnożeniu chleba; tysiące zgłodniałych wokół Jezusa i bezradność uczniów ”Ten obraz się dzisiaj powtarza” – mówi abp Fisichella. Tylu młodych na głodzie, spragnionych nie tylko muzyki i mocnych wrażeń, ale także sensu, miłości, nadziei, i skromne siły chrześcijan mających tylko pięć chlebów i dwie ryby. Kiedy mamy zanieść innym Ewangelię, widzimy wyraźnie nasze ubóstwo, nie mamy prawie nic. Bierzemy tę naszą nędzę i wkładamy ją w ręce Jezusa. On ją przemienia i zaczyna karmić głodnych. Jesteśmy silni tylko głupstwem Krzyża. To co jest słabością człowieka, w rękach Boga przemienia się w moc. Nie liczmy na nasze argumenty czy słowa. To Duch Święty poprzedza dzieło ewangelizacji. … Bywa, że zastanawiamy się czy jesteśmy dość silni? A pytanie powinno brzmieć, czy jesteśmy dość słabi, aby ewangelizować? Kiedy czujemy się wielcy – jesteśmy na najlepszej drodze, aby rozwalić każdą ewangelizację.
Nowe ruchy trzeba badać i włączać w Kościół. Niezbędna jest wzajemna otwartość ruchów na tradycyjne parafie, jak i parafii na nowe ruchy. Nawróceni mówią często wprost, że po powrocie do domu (np. z Przystanku Jezus k/ Kostrzynia, gdzie odbywa się Przystanek Woodstock) nie mają dokąd iść. Oni ledwo stoją na nogach, potrzebują wspólnoty, która im pomoże. Musi być w każdej parafii jakieś żywotne centrum, miejsce, w którym płonie ogień. (mówi bp Dajczak z diec Kosz-Kołobrz.).

Taka jest prawda o Nowej Ewangelizacji. Łatwo zamienić wspaniałą idee Jana Pawła II w płaską akcyjkę, która poza zaliczeniem "czegoś" do sprawozdania, nic nie daje. Czasem wręcz może spowodować wielkie szkody. Przypomina się pewna przypowieść Jezusa o tym jak to zły duch wyrzucony z człowieka błąka się po miejscach pustynnych i bezwodnych, gdzie jest mu źle. Wtedy wraca do człowieka i znajduje jego wnętrze pięknie wysprzątane. Idzie więc i zaprasza 7 innych złych duchów jeszcze bardziej złośliwych niż on sam i czyny takiego człowieka są później gorsze niż te wcześniejsze. Problem bowiem polega na tym, że człowiek nie znosi wewnętrznej pustki. Otrzymawszy Dobrą Nowinę wzbudza się w nim nadzieja na przemianę, ale jeśli nie zaprosi do swego wnętrza na stałe Jezusa, to pustka będzie go zżerać od środka i nie znajdując właściwego miejsca w Kościele machnie ręką na dobre doświadczenie i wróci do dawnego życia, które teraz może być znacznie gorsze.

poniedziałek, 24 września 2012

Co robić?

Może to z powodu, że nie znajdują moje posty jakiegoś odzewu u czytelników, w postaci komentarzy chwalących lub krytykujących (te ostatnie bardziej cenne), opadły mnie wątpliwości czy jest sensowne ich pisanie. Wiem, że parę 0osób niektóre z nich czytało, ale jakoś bez odzewu. Nie widzę też nowych fanów śledzących mojego bloga, a i ci dawniejsi jakoś rzadko tu zaglądają. Postanowiłem więc nieco zmienić formułę wpisów. Nie rezygnując z komentowania Słowa Bożego, będę czasen komentował niektóre wiadomości przeczytane w prasie. Niestety czytam prasę dość monotematyczną, bo o profilu katolickim, aliści i tu znajduję czasem kwiatki warte komentarza. Zaczynam więc:
W ostatnim numerze Gościa Niedzielnego zwróciłem uwagę na teksty Franciszka Kucharczyka. W notatce "Taki przypadek" czytamy, że Fundacja Wolność od Religii rozpoczyna akcję bilboardową z hasłami: "Nie zabijam, nie kradnę. Nie wierzę w Boga" oraz "Nie wierzysz w Boga? Nie jesteś sam" aby wywołać dyskusję o moralności i religijności. Wygląda na to, że inspiracja do tej akcji wyszła z kręgów Ruchu Palikota, co mnie nawet nie dziwi. Postrzegam tę partię jako dobrze przemyślany ruch w kierunku zdobywania poparcia poprzez zagospodarowanie elektoratu ludzi uwikłanych w trudne sytuacje moralne i nie potrafiących sobie z nimi poradzić. Określanie siebie jako osobistych wrogów Pana Boga, chętnie podejmowane przez media, ma w gruncie jeden cel. Idąc po trupach skrzywdzonych i oszukanych ludzi Ruch Palikota chce zdobyć dla siebie poparcie, aby z "postawu sukna" jakim jest Rzeczpospolita urwać dla siebie jak największy kawałek. Czysta prywata rodem z czasów Potopu Szwedzkiego opisana przec Sienkiewicza. Gdzie znajduje RP zwolenników? Odpowiedź znalazłem obok, w felietonie wyż. wym. autora pt "Odporność na pianę". Cytuję: "Metodę in vitro" 79% Polaków, a 16% jest przeciw - tak wyszło z najnowszego sondażu CBOS. (...) gdyby ludzie wiedzieli czym jest in vitro, nie popieraliby go. Jednak nawet jeśli nie wiedzą, to przecież wiedzą, że Kościół mówi tej metodzie NIE. Bo to akurat każdy katolik już wie. A skoro tak, to znaczy, że popierając tę metodę, on - katolik - mówi Kościołowi NIE." Jakoś wcale mnie nie dziwi wynik tego sondażu. Przed wielu laty trafiłem w codziennej prasie (niestety nie pamiętak gdzie to było) na wyniki szerokiego badania opinii na temat poglądów Polaków dotyczących spraw nauczania Kościoła. Pytano o deklarowaną przynależność do Kościoła a następnie o różne sprawy zasadnicze . Deklarowało się jako więrzący około 90% ankietowanych ale już na coniedzielną mszę przychodziło ca 30%, dopuszczało rozwody blisko 50%, aborcję koło 20%. Dane cytuję z pamięci, po latach więc za ich dokładność nie ręczę, chodzi mi raczej o skalę zjawiska, niż aptekarską dokładność. Sądząc z przeprowadzanych w Kościele badań nad dominikantes i communicantes (biorących udział w mszy niedzielnej oraz przyjmujących komunię) skala zjawiska obojętnienia na sprawy Pana Boga i Kościoła raczej wzrasta niż maleje. Gdy 23 lata temu emocjowaliśmy się odzyskaniem wolności spod sowieckiego buta, wyraziłem swój sceptycyzm, że czeka nas odpływ ludzi przychodzących do kościoła. Za czasów PRL-u ludzie garnęli się do Kościoła, szukając w Nim oparcia przeciwko reżimowi. Gdy nadseszła wolność, "ułuda bogactw i troski doczesne" zagłuszyły Słowo Boże i ludzie zaczęli się od Boga odwracać. Najpierw słabła religijność, a gdy jej zabrakło, to przyszedł upadek wiary a z nim i moralności. W ramce wyż. cyt. felietonu znalazłem myśl wyrachowaną: "Trzeba wiary żeby słuchać kościoła, żeby słuchać świata, wystarczy nie słuchać Kościoła". Chciałbym ten mój wpis zakończyć jakąś nutką optymizmu. A więc odwagi, to że ludzie buntują się przeciw Bogu to nic nowego. W mapisanym blisko 1000 lat prze Chrystusem Psalmie 2 czytamy: Dlaczego narody się buntują, czemu ludy knują daremne zamysły? Królowie ziemi powstają i władcy spiskują wraz z nimi przeciw Panu i przeciw Jego Pamazańcowi: Stargajmy Ich więzy i odrzućmy od siebie Ich pęta! Śmieje się Ten, który mieszka w niebie, Pan się z nich naigrawa, a wtedy mówi do nich w swoim gniewie i w swej zapalczywości ich trwoży: Przecież Ja ustanowiłem sobie króla na Syjonie, świętej górze mojej. Jakże aktualny jest dziś ten tekst. Dziś, tak jak 3000 lat temu, narody buntują się przeciwko Bogu i Jego Pomazańcowi, le przecież ani Boga nie można dotknąć, skrzywdzić, ani Kościoła. Przecież Jezus Chrystus zakładając swój Kościół dał obietnicę, że: "bramy pikielne go nie przemogą" a co dopiero ludzie. A w innym miejscu obiecał: "Ja jestem z wami aż do skończenia świata". A więc: "jeśli Bóg z nami, któż przeciwko nam". Czy mamy jako chrześcijanie założyć ręce i nic nie robić, otóż myślę, że nie. W dzisuejszym czytaniu brewiarzowym św Augustyn widzi to inaczej: "Zabłąkanej nie sprowadziliście, zagubionej nie odszukaliście". Poruszamy się wśród zbójców i narażeni jesteśmy na kły rozszalałych wilków, dlatego prosimy, byście modlili się za nas, narażonych na tak wielkie niebezpieczeństwo. A ponadto owce bywają uparte. Kiedy poszukujemy zabłąkanych, twierdzą w swym błędzie i zagubieniu, że nie należą do nas: "Czego chcecie od nas? Dlaczego nas szukacie?" Jak gdyby to, że błąkają się i giną, nie było wystarczającym powodem, abyśmy wołali i poszukiwali. "Jeśli zbłądziłem - powiada - jeśli zagubiłem się, czego chcesz ode mnie? Czemu mnie szukasz?" Otóż ponieważ trwasz w błędzie, chcę cię sprowadzić z powrotem, ponieważ zagubiłeś się, chcę cię odnaleźć. "A właśnie ja chcę błądzić, ja chcę ginąć". Ty chcesz błądzić, chcesz ginąć? Otóż ja jeszcze bardziej nie chcę. Powiem jasno, jestem natrętny. Wsłuchuję się w słowa Apostoła: "Głoś naukę, nastawaj w porę i nie w porę". Dla kogo w porę? Dla kogo nie w porę? Dla tych, którzy chcą, w porę; dla tych, którzy nie chcą, nie w porę. Rzeczywiście, jestem natrętny i powiem otwarcie: "Ty chcesz błądzić, chcesz ginąć, ja nie chcę". Zresztą, nie chce również Ten, którego się lękam. Gdybym ustąpił, posłuchaj, co mi powie, posłuchaj, jak mnie skarci: "Zabłąkanej nie sprowadziliście, zagubionej nie odszukaliście". Czyż mam się ciebie bać więcej niż Jego? "Wszyscy musimy stanąć przed trybunałem Chrystusa". Zabłąkaną owcę przywołam, zagubionej będę szukał. Chcesz, czy nie chcesz, tak będę czynił. Przebiegnę każdą ścieżynę, nawet jeśli podczas szukania ranić mnie będą krzewy leśne. Usunę wszelkie zagrody: o ile grożący Bóg pomnoży me siły, przemierzę wszystkie pastwiska. Zabłąkaną przywołam, zagubionej będę szukał. Jeśli nie chcesz, abym cierpiał, nie chciej błądzić, nie chciej się gubić. Nie dość, że boleję z powodu twego zabłąkania i zagubienia. Lękam się nadto, abym ciebie zaniedbując, nie zaszkodził tej, która jest mocną. Zauważ bowiem dalsze słowa: "Co było mocne, gnębiliście". Jeśli zaniedbam zabłąkaną i zagubioną, wówczas i ta, która jest mocną, zechce błądzić i zginąć. (z kazania św. Augustyna "O pasterzach) Czy trzeba coś jeszcze dodawać? Może tylko "biada mi gdybym nie głosił Ewangelii"

czwartek, 20 września 2012

Witamy w realnym świecie służby zdrowia

Dziś korzystając z tzw "wolnego dnia" postanowiłem załatwić zaległe sprawy. Po powrocie do domu napisałem do xpk sms:
Wiesz trzeba mieć zdrowie aby się leczyć. W ubiegłym tygodniu z powodu pobytu w szpitalu przepadła mi wizyta u uroliga, a że ostatni raz byłem u niego dwa lata temu postanowiłem to załatwić. Lekarz mnie przyjął, ale zajęło mi ro 7 godzin. Niby mogłem czekając na przyjęcie gdzieś sobie pojechać, albo coś załatwić, ale gdzie? Jazda po Warszawie w dzisiejszych czasach to mała przyjemność, czekałem więc pod gabinetem, czytając zgodnie z Twoim zaleceniem. Ćwiczyłem też (przu okazji) cierpliwość, walcząc z szemraniem i sądami wobec towarzyszy niedoli. Problem wg mnie polega na tym. NFZ daje lekarzowi 15 min na przyjęcie pacjenta i wtym czasie lekarz ma pacjenta zbadać, wszystko opisać, dać receptę. Zawsze to było mało czasu, ale lekarze jakoś sobie lekarze radzili. Dziś mało który sobie radzi. Dlaczego? Ano do gabinetu weszła nowoczesność w postaci komputera, co dla niwprawnego może stanowić utrudnienie. Całą dokumentację pacjenta należy wpisać do komputera, a równocześnie odręcznie zapisać w starej karcie chorobowej. Podwójna robota. Wszystko to trwa, stąd myślę opóźnienia wprzyjmowaniu pacjentów, przedemną o 15 wszedł pacjent zapisany na 13. Ale staram się nie szemrać. Dostałem skierowanie na PSA oraz na USG, oraz receptę, czyli wszystko poco przyszedłem, a że na USG muszę czekać 2 miesiące, cóż małe utrudnienie. Inną sprawą jest to, że według prawa opieka lekarska dla mnie powinna być bezpłatna. Swoje lata przepracowałem, składki na ZUS płaciłem, więc chyba się należy, tylko czy musi to tyle trwać? Oczywiście możesz powiedzieć, za pieniądze załatwiłbyś to sprawnie i szybciej, ale dlaczego właściwie mam płacić za coś co mi się bezpłatnie należy? Ale i tak zapłaciłem ... za parking, całe 32 PLN! I to by było na tyle. Buziaczki. Odpowiedź na sms umieściłem w tytule!

środa, 19 września 2012

Najważniejsza jest Miłość

Próbuję się zmieścić w dziś, by znowu nie tłumaczyć się, dlaczego jestem spóźniony. Zawsze to wygląda podejrzanie. Tłumaczy się, znaczy winny; nie tłumaczy się, znaczy olewa nas. Zawsze kontra, zawsze źle. Dlatego, jeśli tylko zdążę będę się starał umieszczać post, zwłaszcza te dotyczące Słowa, w dniu w którym słowo było proklamowane.
Dzisiejsze Słowo (1Kor 12,31-13,13; Łk 7, 31-35) wiele mówi o dzieciach i to w różnych kontekstach. Św. Paweł mówi o dzieciach: „Gdy byłem dzieckiem, mówiłem jak dziecko, czułem jak dziecko, myślałem jak dziecko. Kiedy zaś stałem się mężem, wyzbyłem się tego, co dziecięce.” Wskazuje nam drogę ku dorastaniu, choć Pan Jezus zachęca nas abyśmy się stali jak dzieci. Mamy więc coś co pachnie niespójnością, niekonsekwencją, wpuszcza nas w maliny. Dlaczego? Ano dlatego, że te teksty wzajemnie się uzupełniają. Rzeczywiście trzeba nam stać się jad dzieci, ufni wobec Ojca w niebie, jak dziecko ma zaufanie do swoich rodziców. Ale św. Paweł też ma rację. W którymś momencie naszego życia trzeba dorosnąć, trzeba przestać być dzieckiem. Dziecko nie odpowiada za swoje postępowanie. Za to co dziecko zrobi odpowiadają rodzice, opiekunowie, wychowawcy. Ale w którymś momencie życia dorastamy, stajemy się dorośli. Nie chodzi tu bynajmniej o tradycyjną osiemnastkę. Skończyłem lata, jestem pełnoletni, mogę nareszcie robić legalnie te wszystkie głupoty, które w majestacie prawa robią dorośli, i wtedy jestem dorosły. Nie, nie oto chodzi. Dorosłym stajemy się naprawdę, gdy podejmujemy odpowiedzialność przede wszystkim za siebie a także za drugiego człowieka, przyjaciela, współmałżonka, dzieci. A brać za kogoś odpowiedzialność, to realizacja w życiu przykazania miłości, w sposób na który wskazuje w hymnie o miłości św. Paweł.
A jak do tego ma się przypowieść o dzieciach na rynku. Wydaje się jakoś oderwana od życia. Jezus nam tłumaczy, w relacjach z drugim człowiekiem trzeba być na niego otwartym, w przeciwnym razie będziemy jak faryzeusze sądzić. Nieważne jak kto postępuje. Żyje ascetyczni, jak mnich, pewnie ma źle w głowie a może to diabeł go opętał, tak współcześni mądrzy tego świata osądzali Jana Chrzciciela. A jeśli ktoś żyje po bożemu, jest otwarty na ludzi, bez względu na to kim są, też w naszych oczach jest podejrzany, jak w oczach faryzeuszy podejrzany był Jezus Syn Człowieczy. Jadał z nieczystymi celnikami, przyjaźnił się z prostytutkami, za uczniów wziął sobie ciemnych amharez, jakiś rybaków z Galilei. Zawsze trzeba pamiętać, że jeśli kogoś osądzamy, Duch Święty nas opuszcza. Kim my właściwie jesteśmy, żeby mieć się za lepszych od innych? Boża mądrość polega na tym aby razem z Jezusem zająć ostatnie miejsce. Najlepsze miejsce.

Szukanie Boga

Wtorek, 18 września 2012r
Znów jestem spóźniony. Dlaczego tak się dzieje, że mimo ograniczenia zajęć mam coraz mniej czasu? Jedyne wytłumaczenie opisałem w blogu "Opowieści Starego Człowieka" na temat wszechogarniającego nas spisku, można to sprawdzić poprzez link do tego bloga. Ja przecież się nie zmieniam, tylko ten świat wokół mnie staje się inny, ulice się wydłużają, piętra coraz bardziej strome, druk coraz mniejszy a ludzie mówią coraz ciszej.
Uzupełniam więc wczorajszy dzień.

Święto św. Stanisława Kostki, zakonnika, patrona Polski.

Liturgia Słowa (Mdr 4, 7-15; Łk 2, 41-52) mówi o pewnym problemie z którym często wypada nam się zmierzyć. Zawsze trudno nam zaakceptować śmierć kogoś bliskiego, zawsze takie odejście pozostawia w nas żal i pewną pustkę, którą trudno nam zapełnić. Ale szczególnie trudno nam się pogodzić z sytuacją gdy odchodzi ktoś młody, stojący na progu życia, przed kim otwierają się dopiero wspaniałe być może perspektywy. Zadajemy wtedy pytanie, dlaczego? Dlaczego Bóg przecina nić życia tak wcześnie, nie pozwalając aby ten kwiat dopiero w zalążku rozkwitł i wydał owoce? Bywa, że sądzimy wtedy Boga. Albo dziecko, syn czy córka wybiera ścieżkę życia konsekrowanego w seminarium lub we wspólnocie zakonnej, tak jak to miało miejsce z dzisiejszym patronem, św. Stanisławem Kostką.
Nasz problem polega na tym, że myślimy kategoriami ludzkimi, doczesnymi, natomiast Bóg działa inaczej. Bóg stworzył nas z miłości i w Jego planie jest aby doprowadzić każdego człowieka do spotkania z Nim, by On podzielił się z nami swoim szczęściem, swoją pełnią. Bywa więc, że człowiek "spodobał się Bogu, znalazł Jego miłość, i żyjąc wśród grzeszników został przeniesiony. Zabrany został, by złość nie odmienił jego myśli albo ułuda nie uwiodła duszy" (z pierwszej lekcji dzisiejszego święta.
Jak odczytywać te Boże plany, jak rozumieć wolę Bożą w naszym życiu?
Pomóc może dzisiejsza ewangelia o odnalezieniu Jezusa w świątyni. Zdarza się bowiem, że będąc nawet ludźmi religijnymi, pobożnymi, gdzieś się pogubimy w świecie. Gdzieś się nam Jezus zagubił, jak Maryi i Józefowi. Trzeba wtedy iść ich śladami i szukać Go. Jak? Ano tak jak to zapisał Ewangelista Łukasz. Z bólem serce. Czyli ze wszystkich sił dążyć do powtórnego spotkania z Jezusem. A gdzie mamy Go szukać, gdzie Go znajdziemy? Najpewniej w Domu Ojca, czyli w Kościele.
I to by było na tyle.

wtorek, 18 września 2012

Agresja - Szpital - Uleczenie sługi setnika


17 września 2012, poniedziałek


Dziś kolejna rocznica sowieckiej agresji na Polskę, zwana często "nóż w plecy". Po dwóch tygodniach rozpaczliwej obrony przed przeważającymi siłami hitlerowskich Niemiec Polskę zaatakował ogromna armia ze wschodu. Polskie siły wycofujące się na wschód nie miały możliwości reorganizacji i podjęcia obrony na dwu frontach, poszło wtedy do niewoli setki tysięcy żołnierzy. Najtragiczniejszy los spotkał kadrę dowódczą oraz wielu funkcjonariuszy państwowych ze wschodnich rubieży Rzeczpospolitej. Poddani śledztwu mającemu na celu przejście na służbę sowietom, ci którzy się temu oparli, w kwietniu 1949 roku zostali na
rozkaz Stalina rozstrzelani w lasach Katyńskich i innych. Do dziś postsowieckie władze Rosji, nie chcą w pełni wziąć odpowiedzialności za tą zbrodnię ludobójstwa.

Poprzedni mój wpis miał miejsce 12 września br. Usprawiedliwiałem się wtedy, że kilka dni nic nie pisałem. Dziś kolejne usprawiedliwienie. Znów przerwa, tym razem z prozaicznej przyczyny, 12 września wieczorem wylądowałem w szpitalu z powodu bólu w klatce piersiowej podczas wysiłku. Miało to miejsce gdy udawałem się na mszę do kościoła. Po powrocie do domu, źle się czując (słaby i nad miarę zmęczony) zmierzyłem ciśnieni moim nowym aparatem do mierzenia ciśnienia, a ten nowoczesny instrument wykazał arytmię serca, która zresztą po paru minutach przeszła. Nieco zaniepokojony zadzwoniłem do paru osób znających się na rzeczy i usłyszałem radę, bierz taksówkę i jedź na pogotowie, co też uczyniłem. Po badaniu i zrobieniu EKG zaproponowano mi pozostanie w szpitalu, dla wyjaśnienia co właściwie dzieje się z moim sercem. Przez kilka dni badano mnie na różne strony z czego w gruncie rzeczy
nic niepokojącego nie wynikło i wczoraj tj w poniedziałek 17.09 wypisano do domu. Zastanawiałem się poco to wszystko mi się wydarzyło i nasuwa się kilka wniosków
pozytywnych:
1. Ustawiono mi dawkowanie leków w sposób precyzyjny, co przy normalnym leczeniu ambulatoryjnym jest niezwykle trudne. Dzięki czemu jak na razie ciśnienie ustaliło się na "normalnym" poziomie. Przede wszystkim nie "skacze" to w górę to w dół.
2. Mogłem solidnie odpocząć, co po harówce z sierpnia i początku września było mi bardzo potrzebne. Spałem do 16 godzin w ciągu doby, mimo bardzo niewygodnego, twardego łóżka. Myślę, że był to gratisowy "uśmiech" Pana Boga.
3. Dzięki temu zyskałem konkretny argument abym był w przyszłości mniej eksploatowany. W ciągu dwu lat od święceń nabrałem nico doświadczenia w praxis liturgiczno - kancelaryjnych i wiele spraw załatwiam nieco szybciej niż na początku mojej posługi, ale jednak moje lata mijają i nie staję się młodszy. Moi koledzy są ode mnie 20 - 30 lat młodsi i o tyle też sprawniejsi i wydolni, i mimo obciążenia pracą w szkole mają więcej sił niż ja. Ta sytuacja uświadomiła mi, że nie mogę z nimi konkurować ani starać się im dorównać. Podobną sprawę przeżywałem już w Seminarium, gdzie różnica wieku między mną a kolegami była jeszcze większa, przekraczała czasem lat 40. Mam być po prostu bardziej roztropny a nie kozakować, jaki to ja jestem sprawny dziadek.
4. Może ostatnim, choć myślę wcale nie najpośledniejszym zyskiem tego pobytu w szpitalu było to, że schudłem około 3 kg. Myślę, że to dobra tendencja, obym szybko na parafialnej diecie nie odbił w górę. No i mimo, że jestem wciąż osłabiony (kilka dni przymusowego łóżka odebrało mi nieco sił) to czuję się dobrze.

Wczorajsza, poniedziałkowa Liturgia Słowa (1 Kor 11,17-26.33; Łk 7, 1-10) przypomina nam, że jako chrześcijanie głównym naszym powołaniem jest głoszenie Dobrej Nowiny o Jezusie Chrystusie zabitym na Krzyży, pogrzebanym w grobie i Zmartwychwstałym. Nie jest to tylko obowiązek księży czy biskupów, ale każdego chrześcijanina. Może nie każdy może głosić homilię czy kazanie, ale każdy z nas ma być świadkiem Jezusa, czyli swoim życiem, swoją postawą głosić wobec świata Prawdę, że Jezus żyje i ma coś ważnego do powiedzenia każdemu człowiekowi. Przede wszystkim, że kocha każdego z nas i może oraz chce każdemu pomóc w rozwiązywaniu jego problemów. Trzeba jedynie o to poprosić. Na mszę świętą nie przychodzimy jedynie po to aby się nasycić jakimiś wrażeniami, ani tym bardziej aby odbić kartę zegarową obecności i "wypełnić" w ten sposób obowiązek. Nie przychodzimy na mszę świętą dla znalezienia pociechy, choć być może taką otrzymamy. Nie przychodzimy też po yo aby nas inni widzieli i podziwiali i w ten sposób nakarmimy swoje ego. Jesteśmy na mszy razem aby doświadczyć, że Bóg jest większy od naszych grzechów i mocą swojego nieskończonego miłosierdzia dźwiga nas z naszych upadków. O tym mówi ta ewangeliczna opowieść o chorym słudze setnika. Uderzająca jest pokora setnika, który nie uznaje się godnego aby samemu prosić o cud, prosi o wstawiennictwo starszyznę żydowską w Kafarnaum. Także wiara w moc Jezusa, że przecież wystarczy Jego Słowo aby nastąpiło uzdrowienie, to wiara, że ten Rabbi posiada Moc Bożą. Ten werset "Panie nie jestem godzien abyś wszedł pod mój dach, ale rzeknij tylko słowo a będzie uzdrowiony mój sługa", weszło na stałe do liturgii, odmawiamy ten wers zawsze przed przyjęciem Ciała Pańskiego w Komunii Świętej. Ale czy mówimy to z wiarą setnika? A przecież każdy z nas ma chorego sługę na którym powinno nam szczególnie zależeć. To nasza dusza, zraniona przez grzech, może nie ciężki, ten wynaga sakramentu pojednania, ale lżejszej materii, nigdy nie powinniśmy przystępować do Komunii, myśląc to mi się należy. Zawsze jestem niegodny tego daru i to Jezus pochyla się nad moją biedą aby ją uleczyć.

środa, 12 września 2012

Przeprosiny

Otwarłem dziś blog'a i widzę, że bardzo się ostatnio zaniedbałem. Nie wiem czy ktoś w ogóle to zauważył, wciąż nie mam, nie potrafię założyć rejestratora odwiedzin tej strony, podobno jest to możliwe, ale jak? Wybaczcie ale nie będę uzupełniał wpisów z ostatniego tygodnia. Za dużo tego by było. Czy w ogóle powinienem się usprawiedliwiać? Może nie watro. Ale nie usprawiedliwiając się, chcę wyjaśnić, że w tym czasie przygotowywałem się do sakramentu pojednania. Ot znalazł się gorliwiec, może ktoś powiedzieć. Gorliwiec nie gorliwiec, ale myślę, że do tego sakramentu warto się dobrze przygotować. Widzę bowiem, siedząc w konfesjonale, przychodzących do spowiedzi penitentów, którzy podchodzą jakby z marszu, bez żadnej refleksji nad swoim postępowaniem. Niektórzy używają nawet książeczki, niestety mają po pięćdziesiątce a książeczka jest od pierwszej Komunii Świętej. Inne są grzechy dziecka inne człowieka młodego a inne w sile wieku. Zauważyłem to po sobie, odkąd zostałem księdzem poszukiwałem jakiegoś wzoru rachunku sumienia dla kapłanów. Znalazłem nawet parę, ale nie wszystkie mi jakoś "leżały". Ostatnio w Wiadomościach Archidiecezji Warszawskiej znalazłem Varia a w nim rachunek sumienia dla kapłanów. Spróbowałem się nim posłużyć i jestem zadowolony. Nie zaspokoję ciekawości ewentualnych czytelników jakie sprawy wynikły z robienia tego egzaminu sumienia, co to to nie, takim ekshibicjonistą nie jestem, powiem tylko, że "dobroć" polega na tym, że zmusił mnie do głębszej refleksji nad sobą.
Czy obiecuję poprawę? Raczej nie, przynajmniej w sprawie regularnych codziennych wpisów w blogu. Chyba się starzeję i wiele czynności życiowych zabiera mi coraz więcej czasu. Pisałem o tym w blogu "Starego Człowieka", to taki blog córka, do którego można trafić poprzez odsyłacz z tego blogu. W każdym razie, ulica jakoś się bardzo wydłużyła, druk zmalał, wszyscy szepcą i chcą abym ich rozumiał, jakiś spisek przeciwko mnie staremu. A takie sprawy jak poranna toaleta jakoś bardzo w czasie się rozciągają, zupełnie nie rozumiem dlaczego, przecież gdy rano patrzę w lustro to zawsze widzę tego samego faceta. Cóż, to pewnie spisek masonów i cyklistów. Serdecznie pozdrawiam.

czwartek, 6 września 2012

Ludzi będziesz łowił!




Dziś Ewangelia o nauczaniu z łodzi, cudownym połowie ryb i powołaniu Piotra. Mam bardzo osobisty stosunek do tej Ewangelii. Tego dnia, kiedy Marzenka przed siedmiu laty odeszła do Pana, właśnie to Słowo było mi dane. Wtedy jeszcze nie pojmowałem, że Pan woła mnie do prezbiteratu. Ale to zupełnie inna historia.
Gdy uczymy się pływać, zaczynamy oswajać się z wodą, najpierw brodząc blisko brzegu, później wchodząc coraz głębiej. Ale żeby zacząć pływać, trzeba wejść do naprawdę głębokiej wody, gdzie nie można dotknąć dna. Tylko w takiej sytuacji można popłynąć.
Podobnie jest ze słuchaniem Słowa Dobrej Nowiny. Początkowo Ewangelii o Królestwie możemy słuchać na brzegu, Jezus stopniowo od niego się oddala, zaprasza nas byśmy za nim podążali. W naszej pobożności próbujemy iść za Jezusem, próbujemy jak Piotr z towarzyszami połowu. Ale jak on doświadczamy niepowodzenia. Nasze wysiłki są nieefektywne. Wydaje się nam, że robimy wszystko jak należy. Modlimy się. Uczestniczymy w życiu sakramentalnym, ale gdy przychodzi do konfrontacji z rzeczywistością świata, nasze sieci są puste. Brak nam argumentów. Podobnie jak Piotr czujemy zniechęcenie.
Wtedy to przychodzi do nas Jezus i mówi: „wypłyń na głębię”. Może też jak Piotr powiemy Jezusowi, tyle starań w moją działalność ewangelizacyjną włożyłem i bez. skutku. Obyśmy razem z Piotrem odważyli się na Słowo Jezusa jeszcze raz zarzucić sieć. Na tym polega ewangelizacja. To nie my poprzez nasze wysiłki prowadzimy ludzi do Jezusa, to On musi zacząć działać. Wtedy doświadczymy wspaniałych rzeczy. Połów będzie obfity. Może wtedy wreszcie uznamy swoją słabość i grzeszność. Zobaczymy swoją pychę i sądy w stosunku do innych ludzi, które czynią nasze działanie bezowocnym. Trzeba wtedy wołać razem z Piotrem, wyjdź ode3 mnie bo jestem człowiekiem grzesznym. Taka jest prawda o naszej kondycji. Uważamy się za dobrych, bo wykonujemy różne ryty pobożne, a potrzeba czegoś innego. Trzeba uwierzyć w Moc Jezusa i pozwolić, by On działał w nas.
A więc odwagi! Wypłyń na głębię. Nie utoniesz!

Tak wygląda łódź z czasów Jezusa wykopana z dna Jeziora Galilejskiego. Z takiej łodzi Jezus nauczał. Z takiej łodzi Piotr dokonał cudownego połowu

środa, 5 września 2012

Nauczanie Jezusa

Przez dwa dni, dziś trzeci, nie byłem „na blogu”. Zebrało się trochę zaległości.
W poniedziałek 03.09.2012 było wspomnienie św. Grzegorza.

Ewangelia była o nauczaniu Jezusa w Nazarecie i nie przyjęciu Go. Trudno być prorokiem we własnej ojczyźnie. Wielu tego doświadczało i doświadcza do dziś. Wystarczy wspomnieć Ojca Świętego Benedykta XVI, którego w Niemczech niezbyt chętnie słuchają. Jezus mówi swoim ziomkom pewną, gorzką dla nich prawdę, że są niedowiarkami. Przywołując przykłady z czasów Eliasza i Elizeusza, wskazuje na perspektywę odrzucenia Izraela, który nie rozpoznaje proroków, nie rozpozna Mesjasza a natomiast poganie przyjmą Go z wdzięcznością. Gdy ziomkowie chcą Go zabić, przechodzi między nimi, a oni w swojej zapalczywości nie są wstanie nic Mu uczynić. Nasuwa się skojarzenie z dzisiejszą rzeczywistością. Bywa, że jesteśmy bardzo mocno pewni siebie, swojej „wiary”, swojego katolicyzmu, a jednak gdy przychodzi co do czego wybieramy przemoc, wybieramy Barabasza a nie Jezusa.

We wtorek 04.09.2012 dzień powszedni.
Ewangelia o nauczaniu w synagodze w Kafarnaum i wyrzuceniu ducha nieczystego z opętanego. Interesujące może być to, że to właśnie złe duchy rozpoznają w Jezusie Mesjasza, Syna Bożego, a on zabrania im mówić. Dlaczego? Jezus chce być rozpoznanym przez naszą wiarę, mamy poprzez działanie Jezusa w naszej historii, rozpoznać w Nim Zbawiciela. Jezus chce uniknąć sensacji, nie chce aby widziano w nim Mesjasza na miarę wyobrażeń sobie współczesnych, jako zwycięskiego Króla, w rodzaju Dawida, tylko znacznie potężniejszego. Tego uczy nas poprzez swój Krzyż.

Dziś środa 05.09.2012 też dzień powszedni, choć także wspominamy (nieobowiązkowo) bł. Matkę Teresę z Kalkuty.

Dziś Ewangelii ciąg dalszy. Po nauczaniu w synagodze, w wieczór szabatowy, Jezus udaje się do domu Szymona, gdzie leży chora teściowa gospodarza. Szymon jakby nieśmiało, ale jednak prosi za nią i Jezus rozkazuje gorączce by opuściła chorą. Dwie sprawy z tum kojarzą mi się współcześnie. Po pierwsze mamy wzajemnie się wspierać, polecać czyjeś problemy Jezusowi, nie patrzeć tylko na własne interesy ale trochę dale, kto obok mnie potrzebuje mojej uwagi, mojego wsparcia. A po drugie, że Jezus zawsze w takim wypadku pochyla się nad naszymi biedami aby nas uleczyć, jednak nie tyle abyśmy zdrowi byli. Uleczenie przez Jezusa ma nas pobudzić do działania. Jezus sam zawsze jest w drodze, w działaniu i tego samego wymaga od nas, do takiej postawy nas uzdalnia. Ważne jest przy tym, że Jego nie można sobie zawłaszczyć, zatrzymać tylko dla siebie. Uleczeni mamy działać, a On idzie dalej wskazując nam drogę. Bo na to wyszedł.

niedziela, 2 września 2012

Kto nas zbawia?


Dziś 22 niedziela zwykła roku B, a ponieważ jest to początek roku szkolnego, biskupi wystosowali list pasterski w sprawie wychowania. Pewnie można go znaleźć na oficjalnych stronach KEP, tam należy go szukać. Odczytałem ten list, ale ponieważ dzisiejsze słowo wydało mi się ważne, na koniec dorzuciłem parę zdań.
Po pierwsze w lekcji z Powtórzonego Prawa uderzające jest zdanie: „Nic nie dodacie do tego, co ja wam nakazuję, i nic z tego nie odejmiecie, zachowując nakazy waszego Pana Boga, które na was nakładam”. Mojżesz mówi w imieniu Boga, nie Mojżesz bowiem jest autorem Prawa, ale sam Bóg, chociaż później mowa jest o Prawie Mojżeszowym. Krótko mówiąc, skoro to jest Prawo Boże, nie należy przy nim manipulować. Niestety to zdarza się dziś często i to w sensie makro, kiedy prawo stanowione przez władze rozmija się ze Prawem Bożym, a także w skali bardziej mikro, kiedy widząc swoją bezradność w wypełnianiu Bożych przykazań próbujemy je jakby obłaskawić, przykrawając na swoją miarę, do swoich możliwości.
Pomaga nam tu inne zdanie z drugiej lekcji z listu św. Jakuba. „Wprowadzajcie zaś słowo w czyn, a nie bądźcie tylko słuchaczami oszukującymi samych siebie”. Słowo Boże, Jego Prawo nie jest nam dane tylko dla naszego karmienia się intelektualnie. Zawsze zaprasza nas aby to Słowo wypełnić, aby po prostu żyć tym słowem, przestrzegać go. Zawsze mamy być świadkami, szczególnie wobec naszych dzieci, tylko w ten sposób można im cośkolwiek przekazać.
Ewangelia mówi o czystości rytualnej, którą w rozpaczliwy sposób próbowali zachować faryzeusze za czasów Jezusa. Zarzucali natomiast Jezusowi i Jego uczniom, lekceważenie tych tradycji. Jezus wielokrotnie próbuje ich przekonać, że od litery Prawa ważniejszy jest Jego Duch. Tak jest i tym razem. Mówi Jezus: „Nic nie wchodzi z zewnątrz w człowieka, co mogłoby uczynić nieczystym, lecz co wychodzi z człowieka, to czyni człowieka nieczystym” i dodaje jakie to świństwa rodzą się w sercu człowieka. Taka jest właśnie prawda o nas. Żaden demon nie ma do nas przystępu jeśli mu nie otworzymy drzwi naszego serca. Aby mógł wejść w nasze wnętrze, musimy na to pozwolić. Ma to jeszcze jeden wydźwięk. Często myślimy, że gdyby otaczający nas świat był inny, gdyby były inne struktury, wówczas bylibyśmy szczęśliwi. Sądzimy, że to charakter współmałżonka nas unieszczęśliwia, albo właściciel fabryki w której pracujemy nas okrada i że gdyby to zmienić, byłoby o wiele lepiej. A to nieprawda. Jezus dziś do nas mówi, że tak naprawdę tym co nas unieszczęśliwia jest nasze nienawrócone serce.
I to by było na tyle!!!
A komentarzem do tych rozważań niech bądą dwa obrazy przedstawiające Trójcę Świętą, naszego jedynego Zakonodawcę, jedynego Zbawcę, jedynego Parakleta.

sobota, 1 września 2012

Jak to z talentami było?

Dziś wspomnienie bł. Bronisławy

Drugie życie bł. Bronisławy
ks. Tomasz Jaklewicz
Niektórzy święci i błogosławieni mają bogatszy życiorys pośmiertny niż ten pierwszy, opisujący ich życie doczesne. Tak właśnie jest z bł. Bronisławą.
Niewiele znamy faktów z jej życia. Urodziła się ok. 1200 r. w Kamieniu na Opolszczyźnie w zamożnej rodzinie Odrowążów. Jej kuzynami byli św. Jacek i bł. Czesław. Bronisława jako szesnastolatka wstąpiła do klasztoru norbertanek na Zwierzyńcu w Krakowie. W młodym wieku została przełożoną. Podejmowała umartwienia, służyła chorym, karmiła głodnych. Miała ponoć dar modlitwy mistycznej. W chwili śmierci św. Jacka miała widzenie chwały, jakiej dostąpił jej kuzyn w niebie.
Życie Bronisławy przypadło na niespokojny czas. W 1241 r. na Kraków najechali Tatarzy. Siostry ukryły się wówczas wśród skał, które dotąd noszą nazwę Skał Panieńskich. Klasztor splądrowano i spalono. Żywoty Bronisławy akcentują jej wielkie nabożeństwo do Męki Pańskiej. W trudnych chwilach modliła się na wzgórzu Sikornik. Legenda mówi o widzeniu Chrystusa, który jej obiecał: „Bronisławo, krzyż Mój jest twoim, lecz i chwała Moja będzie twoją”. Zmarła 29 sierpnia 1259 r. na Sikorniku.
Grób Bronisławy odnaleziono dopiero w 1604 r. Podczas remontu klasztornego kościoła znaleziono pęknięcie w murze, a w nim skrzynkę z kośćmi. Nie było wprawdzie żadnego napisu, ale domyślono się, że szczątki należą do bł. Bronisławy, którą po śmierci uważano za świętą. Dlatego pochowano ją oddzielnie, a potem w obawie przed Tatarami zamurowano dla zabezpieczenia relikwii. Dopiero kanonizacja św. Jacka (1594) przypomniała postać Bronisławy, a odnalezione relikwie przyczyniły się do odnowienia jej kultu. Trumienkę ukryto po raz drugi w czasie najazdu Szwedów (1655). Znalezione po raz drugi kości Bronisławy w roku 1782 przeniesiono do kościoła, gdzie umieszczono w ścianie nawy południowej. Kult Bronisławy rozwinął się jednak na wzgórzu Sikornik. Postawiona tam kaplica stała się małym sanktuarium, do którego urządzano procesje z kościoła klasztornego. Kiedy w 1707 r. w Krakowie szalała cholera, mieszkańcy Zwierzyńca przypisywali Bronisławie to, że ich dzielnicę ominęła epidemia. Papież Grzegorz XVI zatwierdził kult oddawany Bronisławie 23 sierpnia 1839 r. Kraków obchodził beatyfikację Bronisławy bardzo uroczyście. Z kościoła dominikanów wyruszyła procesja przez miasto aż do kościoła norbertanek. Niesiono w niej trumienkę z relikwiami i osobny relikwiarz z głową Bronisławy. Odtąd kult bł. Bronisławy przeniósł się z Sikornika do samego kościoła Panien Norbertanek, zwłaszcza kiedy Austriacy zburzyli kaplicę na Sikorniku, a nową wystawili w obrębie fortyfikacji, którymi otoczyli kopiec Kościuszki.

Dziś ewangelia o talentach. Można by powiedzieć, że Jezus udziela nam całkiem współczesnej lekcji ekonomii Jak masz jakiś majątek to należy nim obracać aby pomnażać. Nie należy pieniędzy trzymać w pończosze ale w banku.
Ale Pan Jezus mówi nam „Królestwo Noże podobne jest…”, chodzi Mu więc o coś poważniejszego. Niektórzy egzegeci tłumaczą, że owe talenty to różne nasze zdolności, które w ciągu życia należy rozwijać. W jakimś sensie taaak…, ale. No właśnie jest pewne ale. Są bowiem ludzie, którzy nie mogą rozwinąć swoich zdolności nie ze swojej winy. Np. „Janko Muzykant” z nowelki Sienkiewicza. I co z nimi?
Myślę, że najbliższe prawdy będzie rozumienie przez talenty darów Ducha Świętego. Po pierwsze nie wszyscy otrzymują je w równym stopniu. Są to dary, jest to łaska, i Pan Bóg udzielając jednemu więcej a drugiemu mniej nie musi się prze nami tłumaczyć. Panu Bpgu nie chodzi o to aby wszyscy osiągnęli jakiś limit, a bez niego nie ma wstępu do Królestwa. Myślę, że Jemu chodzi o nasze zaangażowanie w pomnażaniu tych łask poprzez naszą aktywność duchową. Przede wszystkim poprzez modlitwę, udział w życiu sakramentalnym i inne działania np. post (asceza) i jałmużna. Zawsze mamy dążyć do tego co w górze, nigdy nie poprzestawać na poziomie zerowym, wyjściowym. Nie wolno nigdy myśleć „otrzymałem ,mniej niż Kowalska, to mogę spocząć na laurach, bo i tak jej nie dorównam.
Zawsze trzeba być czujnym