poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Sprzedaj co masz


(Mt 19,16-22)
Rada ubóstwa
Pewien człowiek zbliżył się do Jezusa i zapytał: „Nauczycielu, co dobrego mam czynić, aby otrzymać życie wieczne?” Odpowiedział mu: „Dlaczego Mnie pytasz o dobro? Jeden tylko jest Dobry. A jeśli chcesz osiągnąć życie, zachowaj przykazania”. Zapytał Go: „Które?” Jezus odpowiedział: „Oto te: nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, czcij ojca i matkę oraz miłuj swego bliźniego jak siebie samego”. Odrzekł Mu młodzieniec: „Przestrzegałem tego wszystkiego, czego mi jeszcze brakuje?” Jezus mu odpowiedział: „Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj, co posiadasz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną”.
Gdy młodzieniec usłyszał te słowa, odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości.


Dzisiejsza Ewangelia głosi nie tylko pochwałę ubóstwa, chyba że rozumiemy przez ubóstwo bycie u Boga, czyli pełne zawierzenie Bogu. Każdy z nas jest tym młodym człowiekiem pytającym o to jak powinien postępować aby być zbawionym, aby otrzymać życie wieczne. A przynajmniej dobrze by było właśnie o to pytać Boga w naszych modlitwach. Zauważmy w jaki sposób Jezus prowadzi tą rozmowę. Na pytanie młodego człowieka odpowiada pytaniem. „Dlaczego Mnie pytasz o dobro”. I dodaje, że dobry jest Bóg, a więc jeśli pytamy Jezusa o dobro, tym samym uznajemy w Nim Boga. I dalej Jezus wskazuje na zachowywanie przykazań jako warunku zbawienia. Jakby z ulgą młody człowiek deklaruje, że wszystkie wymienione przez Jezusa przykazania zachowywał. Taka deklaracja w kontekście, że właśnie uznał przed chwilą w Jezusie Boga jest, delikatnie mówiąc, pewną bezczelnością. Całe Pismo Święte mówi nam, że wszyscy grzeszymy. Św. Jan mówi wprost, kto mówi, że nie zgrzeszył, czyni Boga kłamcą; podobnie w swoich listach wyraża się św. Paweł. W Adamie wszyscy zgrzeszyli. Ale Jezus nie stawia go pod ścianę, tylko konfrontuje z pozostałymi przykazaniami, bo zauważmy, że na początku Jezus wymienia tylko przykazania z tzw. II tablicy, te które dotyczą relacji między ludźmi, „zapominając” jakby o tych dotyczących relacji między człowiekiem a Bogiem. Ale tym razem nie wymienia ich, proponuje po prostu aby młodzieniec poprzez pewien czyn pokazał, że kocha Boga całym sercem, całą dyszą i ze wszystkich sił. (Nie rozwijam tego tematu w tym miejscu. Kiedyś, we wcześniejszych postach pisałem o pokusach Jezusa, tam ten temat rozwinąłem). Dlaczego Jezus tak właśnie czyni? Niektórzy tłumaczą to, że Jezus wyróżnia jakby dwa stopnie naszego chrześcijaństwa, dla zwykłych ludzi i dla tych, którzy chcą czegoś więcej, powiedzmy szaraczkowie i wybrani np. mnisi. Ale za czasów Jezusa nie było jeszcze zakonów, pustelników, to wszystko przyszło później. Oczywiście Jezus mówi „jeśli chcesz”, ale myślę, że mówi tak bo stwarzając nas jako ludzi, Bóg podarował nam wolność, i nic nie jest wstanie nam jej odebrać, możemy tylko z niej sami zrezygnować, aby nie swoją wolę ale Bożą pełnić
Czyn jakim młodzieniec ma udowodnić swoją wiarę w Boga, jest pełne Mu zaufanie, że jeśli z uwagi na moją miłość do Niego, oddam swoje majętności, to wszystko co mnie zniewala, co stoi między mną a Bogiem, zawiera się w tym „sprzedaj wszystko, rozdaj ubogim (Jezus zawsze utożsamia się z ubogimi), i chodź za Mną”.
W jaki sposób mamy iść za Jezusem, w jakie Jego ślady mamy wstępować? Zawsze są to ślady na Via Crucis, prowadzące na Golgotę, na Krzyż. Nie ma innej drogi, która by prowadziła do życia wiecznego.

niedziela, 19 sierpnia 2012

Zajrzyj do moich wierszy

Czy zaglądałeś na mój inny blog pt „Wiersze tęsknoty i inne”; coś tam ostatnio dodałem.

Panie dobry jak chleb cd ...

niedziela, 19 sierpnia 2012 - 20:14:40


Mówiłem homilię dziś odprawiając mszę o 16.00 po południu. Inspirację wziąłem z rozważań ks. Kołodziejskiego, którą zamieściłem poniżej, we wcześniejszym post. Z najważniejszych spraw, które rozwinąłem to nasz stosunek do karmienia się Ciałem Pańskim. Zauważyłem bowiem, że z blisko 150 osób obecnych na niedzielnej mszy do Stołu Pańskiego przystępuje mniej niż połowa, bywa, że ledwo jedna czwarta. A reszta? Możliwe, że spory procent tej „reszty” ma „obiektywne”, nie do usunięcia od ręki przeszkody w uzyskaniu rozgrzeszenia. Istnieje jednak spory procent przychodzących na mszę, którzy mogliby przystąpić do komunii a tego nie robią. Dlaczego? Niektórzy są tak wychowani, że uważają, iż do Stołu Pańskiego można przystąpić raz, najwyżej dwa razy po spowiedzi, ale nie idą do niej czasami jakoś przewrotnie uważając, że przecież oni nie grzeszą, nie mają się więc z czego spowiadać. Inni mają pogmatwaną sytuację moralną, z której mogliby wyjść, ale z jakiś względów boją się, lub nie potrafią. Możliwości jest wiele.
W mojej homilii użyłem pewnego porównaniu. Przychodzenie na Mszę Świętą i nie przyjęcie Jezusa w Komunii, można porównać do przyjęcia u kogoś bardzo ważnego. Np. prezydenta lub może Ojca Świętego. Zostaliśmy zaproszeni na uroczysty obiad, ale z jakiś powodów wychodzimy przed głównym daniem, może przed uroczystym deserem? Wymawiając się wobec Gospodarza, że jego propozycja i menu nam nie odpowiada. Tak właśnie jest, gdy nie chcemy przyjąć Jezusa w Komunii Świętej.
W jakiś sposób rezygnujemy z życia wiecznego, które jest nam obiecane. Istnieje jeden warunek. Mówi o nim Jezus w dzisiejszej Ewangelii. Kto nie spożywa mojego Ciała i nie pije krwi mojej, nie będzie miał życia wiecznego. To bardzo poważne ostrzeżenie, Nie bądźmy głupi. Trzeba się nam nawrócić. Nie odkładać tego. Trzeba to zrobić jeszcze dziś. Teraz. Zaraz.

Panie dobry jak chleb

Brak pomysłu na dzisiejszą niedzielną, homilię. Może później coś mnie natchnie. Zamieszczam więc komentarz autorstwa ks. Kołodziejskiego z portalu KATOLIK. Niech mi będzie wybaczone. A obrazek przedstawia ikonę "Ostatnia Wieczerza" autor Kiko Arguelo


(J 6,51-58)
Jezus powiedział do tłumów: Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało za życie świata. Sprzeczali się więc między sobą Żydzi mówiąc: Jak On może nam dać /swoje/ ciało do spożycia? Rzekł do nich Jezus: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie. Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym. Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem. Kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije, trwa we Mnie, a Ja w nim. Jak Mnie posłał żyjący Ojciec, a Ja żyję przez Ojca, tak i ten, kto Mnie spożywa, będzie żył przeze Mnie. To jest chleb, który z nieba zstąpił – nie jest on taki jak ten, który jedli wasi przodkowie, a poumierali. Kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki.

Jak On może nam dać swoje ciało na pożywienie? Naprawdę można, a nawet trzeba pożywiać się Jego Ciałem, aby cieszyć się życiem jako darem, a nie dołączać do chóru narzekających osób, które mówią: nie mam chęci do życia, nic mnie nie cieszy, to życie jest takie trudne. Czy pragniesz żyć z Chrystusem i dla Chrystusa, który cię tak ukochał, że życie swoje za ciebie oddał?
Chleb zupełnie inny
Niedawno obchodziliśmy Uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, Matki Bożej Zielnej, święto plonów. Jezus mówi nam o swoim ciele w kontekście chleba, tego powszedniego, który jest owocem ziemi i pracy rąk ludzkich, a zarazem mocno podkreśla, że ten chleb, który On daje jest zupełnie inny, bo "z nieba zstąpił".
Maryja jest tą urodzajną glebą, która wydała plon stokrotny. W Niej słowo stało się ciałem, możemy powiedzieć chlebem, ponieważ z wiarą przyjęła ziarno w postaci Słowa. Jesteśmy zapraszani do przyjmowania go z wiarą.
Propozycja życia wiecznego
Kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Człowiek w swoją naturę ma wpisaną chęć do życia, dba o życie i zdrowie, odżywia się i leczy, aby jak najdłużej cieszyć się zdrowiem i życiem, ale wiemy, że dni nasze są policzone. Tymczasem Jezus przychodzi do człowieka z propozycją życia wiecznego, które nie ma końca i jest radością przebywania z Bogiem. Warunkiem osiągnięcia tego szczęścia jest przyjmowanie Eucharystii. Jakiż prosty i łatwy warunek do spełnienia, a jak wielka nagroda? Ileż razy człowiek podejmuje wiele wysiłku dla nagrody nieporównywalnie mniejszej.
Jezu, który jesteś z nami pod postacią Eucharystii, pragniesz nas karmić samym sobą. Ukryłeś się pod postacią chleba, ponieważ pragniesz mi powiedzieć, abym stawał się chlebem, czyli czymś powszednim, dostępnym dla każdego. Tylko Ty, Panie, taki jesteś. Każdy może przyjść do Ciebie, posilić się i odejść, nawet nie mówiąc "dziękuję".
Być dobrym jak chleb
Tyle lat posilam się Eucharystią, a ile jeszcze potrzebuję, abym był dobry jak chleb? I abym czuł ja i inni, z którymi żyję, że Jezus w postaci Chleba i Słowa jest moim najważniejszym pokarmem?
Wspominam stale pewną starszą panią z Milanówka (mojej pierwszej parafii), do której przychodziłem z Panem Jezusem w pierwsze piątki miesiąca. Nie mogła już przychodzić do kościoła, ale bardzo pragnęła przyjmować Komunię Świętą. Jezus był dla niej lekarstwem, pokarmem i przyjacielem. Kiedy była zdrowa – przez 50 lat – również nie opuściła żadnego pierwszego piątku. Trzeba było widzieć jej radosne oczy mimo podeszłego wieku i nielekkiego życia. Była osobą bardzo radosną, bo siły czerpała z "Chleba, który z nieba zstąpił".

ks. Marek Kołodziejski

sobota, 18 sierpnia 2012

Dopuśćcie dzieci i nie przeszkadzajcie im

Dziś sobota, Ewangelia krótka, podaję więc całość Liturgii Słowa:

PIERWSZE CZYTANIE (Ez 18,1-10.13b.30-32)
Odpowiedzialność osobista
Pan skierował do mnie te słowa: „Z jakiego powodu powtarzacie między sobą tę przypowieść o ziemi izraelskiej: «Ojcowie jedli zielone winogrona, a zęby ścierpły synom?» Na moje życie, mówi Pan Bóg. Nie będziecie więcej powtarzali tej przypowieści w Izraelu. Oto wszystkie osoby są moje: tak osoba ojca, jak osoba syna. Są moje. Umrze tylko ta osoba, która zgrzeszyła. Ktokolwiek jest sprawiedliwy i przestrzega prawa i sprawiedliwości, kto nie jada mięsa z krwią i oczu nie podnosi ku bożkom izraelskim, nie bezcześci żony bliźniego, nie zbliża się do żony w okresie jej nieczystości, nie krzywdzi nikogo, zwraca zastaw dłużnikowi, nie popełnia rozboju, łaknącemu udziela swego chleba, nagiego przyodziewa szatą, nie uprawia lichwy, nie żąda odsetek, odsuwa swą rękę od nieprawości, sprawiedliwie rozsądza między jednym człowiekiem a drugim, stosuje się do moich ustaw i zachowuje wiernie moje przykazania, postępując uczciwie - ten na pewno żyć będzie, mówi Pan Bóg. Lecz jeśliby zrodził syna gwałtownika i rozlewającego krew, winnego jednej z tych zbrodni, ten nie będzie żył. Ten na pewno umrze, a odpowiedzialność za krew jego spadnie na niego samego.
Dlatego, domu Izraela, będę was sądził, każdego według jego postępowania, mówi Pan Bóg. Nawróćcie się! Odstąpcie od wszystkich waszych grzechów, aby wam już więcej nie były sposobnością do przewiny. Odrzućcie od siebie wszystkie grzechy, któreście popełniali przeciwko Mnie, i stwórzcie sobie nowe serce i nowego ducha. Dlaczego mielibyście umrzeć, domu Izraela? Ja nie mam żadnego upodobania w śmierci, mówi Pan Bóg. Zatem nawróćcie się, a żyć będziecie”.


PSALM RESPONSORYJNY (Ps 51,12-13.14-15.18-19)
Refren: Stwórz, o mój Boże, we mnie serce czyste.
Stwórz, o Boże, we mnie serce czyste *
i odnów we mnie moc ducha.
Nie odrzucaj mnie od swego oblicza *
i nie odbieraj mi świętego ducha swego.

R
Przywróć mi radość z Twojego zbawienia *
i wzmocnij mnie duchem ofiarnym.
Będę nieprawych nauczał dróg Twoich *
i wrócą do Ciebie grzesznicy.

R
Ofiarą bowiem Ty się nie radujesz *
i całopalenia, choćbym dał, nie przyjmiesz.
Boże, moją ofiarą jest duch skruszony, *
pokornym i skruszonym sercem Ty, Boże, nie gardzisz.

R

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Por. Mt 11,25)
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi,
że tajemnice królestwa objawiłeś prostaczkom.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.


EWANGELIA (Mt 19,13-15)
Jezus błogosławi dzieci
Przynoszono do Jezusa dzieci, aby włożył na nie ręce i pomodlił się za nie; a uczniowie szorstko zabraniali im tego. Lecz Jezus rzekł: „Dopuśćcie dzieci i nie przeszkadzajcie im przyjść do Mnie; do takich bowiem należy królestwo niebieskie”. Włożył na nie ręce i poszedł stamtąd.

Mówiłem dziś w homilii, że ta sprawa z dziećmi w Ewangeliach jest bardzo istotna. Dopiero co, przed kilku dniami Jezus stawia nam warunek. „Jeśli nie staniecie się jak dzieci, nie wejdziecie do Królestwa Niebieskiego”. Dziś kolejne wezwanie, sformułowane w bardzo kategoryczny sposób. „Dopuśćcie dzieci i nie przeszkadzajcie im przyjść do Mnie”. Mówi tak do swoich uczniów, którzy szorstko przeciwstawiali się, by dzieci „zawracały” głowę Nauczycielowi. To nasz częsty problem. W różny sposób możemy dzieci nie dopuszczać do Jezusa. Przychodzą na mszę rodzice z dziećmi a pobożne osoby uciszają dzieci, mają za złe gdy rodzice sobie z dziećmi nie w pełni radzą. Potrafimy być w takich wypadkach naprawdę szorstcy. Oczywiście można powiedzieć, że duszpasterze organizują specjalne msze skierowane do dzieci i tam powinni kierować się rodzice z dziećmi. Ale może się przytrafić, że rodzice mają tych dzieci kilkoro i zawsze któreś jest w tym trudnym do opanowania wieku, co wtedy. Ano, bywa że, rodzice prze wiele lat „skazani” są na słuchanie infantylnych kazań i sami siłą rzeczy nie dostają właściwej strawy duchowej. Ale jest jeszcze inny rodzaj niedopuszczania dzieci do Jezusa. Dzieje się tak wtedy, gdy sami rodzice są w swojej relacji z Jezusem letni, obojętni i nie prowadzą dzieci do niego. Albo przez ignorancję, albo lenistwo, czasem przez braki we własnej formacji duchowej. Dziś Jezus dość kategorycznie domaga się aby dzieci do Niego dopuścić i nie przeszkadzać im w tym zbliżeniu się do Niego. Czego na w takim razie potrzeba. Potrzeba nam żarliwej i gorliwej relacji osobistej z Jezusem. Powinien być Kimś naprawdę ważnym przede wszystkim dla nas, wtedy nie będzie trudności aby dzieci do Niego doprowadzić. Dzieci doskonale wyczuwają co tak naprawdę jest ważne dla rodziców. Zawsze wybierają to co rodzice. Czasem Jezusa a czasem „pieniądze”.
Czego nam potrzeba?
Wskazówkę może nam podsunąć psalm responsoryjny. „Stwórz, o Boże, we mnie serce czyste i odnów we mnie moc ducha.” Tymi słowami modlił się król Dawid po swoim grzechu. Módlmy się i my w ten sposób.

piątek, 17 sierpnia 2012

No i jak się Wam podoba

Nowy wygląd i układ mojego bloga, trochę mnie to kosztowało zachodu, efekt nie jest do końca zadawalający. Trzeba jeszcze nad tym popracować. Ale może kiedyś.
Jest późno: 2012-08-17 23:12:46

Tak wyglądałem przed kilku laty.

A tak ostatnio, przy ołtarzu w Licheniu.


Zapraszam też na sam dół, na tzw koniec. Umiesciłem tam parę tekstów, po lewej stromie, myslę że warto do nich przynajmniej zajrzeć!

Co Bóg złączył

Dziś św. Jacka, polskiego dominikanina, mógłby być na nasze czasy patronem Nowej Ewangelizacji.
EWANGELIA
Nierozerwalność małżeństwa
Mt 19,3-12
Faryzeusze przystąpili do Jezusa, chcąc Go wystawić na próbę, i zadali Mu pytanie: „Czy wolno oddalić swoją żonę z jakiegokolwiek powodu?”
On odpowiedział: „Czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich jako mężczyznę i kobietę? I rzekł: «Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem». A tak już nie są dwoje, lecz jedno ciało. Co więc Bóg złączył, niech człowiek nie rozdziela”.
Odparli Mu: „Czemu więc Mojżesz polecił dać jej list rozwodowy i odprawić ją?”
Odpowiedział im: „Przez wzgląd na zatwardziałość serc waszych pozwolił wam Mojżesz oddalać wasze żony; lecz od początku tak nie było. A powiadam wam: Kto oddala swoją żonę, chyba w wypadku nierządu, a bierze inną, popełnia cudzołóstwo. I kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo”.
Rzekli Mu uczniowie: „Jeśli tak się ma sprawa człowieka z żoną, to nie warto się żenić”.
Lecz On im odpowiedział: „Nie wszyscy to pojmują, lecz tylko ci, którym to jest dane. Bo są niezdatni do małżeństwa, którzy z łona matki tak się urodzili; i są niezdatni do małżeństwa, których ludzie takimi uczynili; a są i tacy bezżenni, którzy dla królestwa niebieskiego sami zostali bezżenni.
Kto może pojąć, niech pojmuje”.


Odprawiałem dziś mszę w intencji małżeństwa obchodzącego właśnie 60 lat pożycia małżeńskiego. Do ich doświadczenia właśnie nawiązałem w homilii. Małżeństwo będące darem Boga dla ludzi jest czymś naprawdę pięknym i właśnie ludzie, którzy przeżyli w nim naprawdę wiele lat mogą to poświadczyć.
O co chodzi faryzeuszom. Ewangelista zapisał, że wystawiają Go na próbę. Chcą Jezusa przyłapać na jakimś fakcie, który będzie świadczył, że nie przestrzega Prawa Mojżeszowego - TORA. Jezus nie wchodzi w kazuistykę rabiniczną, ale odwołuje się do Tory, do początków. Cytuje fragmenty z dwu pierwszych rozdziałów Księgi Rodzaju. O zróżnicowaniu płci, przy ich pełnej równości, oraz do połączenia się dwojga, mężczyzny i niewiasty tak, że są jednym ciałem. tym samym ucina jakby problem. Dziś, gdy teorie genderowe są tak modne, dobrze jest sobie właśnie to przypomnieć. Faryzeusze próbują polemizować, powołując się na Mojżesza, że pozwolił napisać list rozwodowy. Jezus im odpowiadając wskazuje i nam, dlaczego dochodzi do rozwodów. Przyczyna zawsze leży w zatwardziałym sercu człowieka. Gdy serce jest twarde, skamieniałe, człowiek nie kieruje się miłością ale własnym honorem. Tym co może "spulchnić" kamienne serce człowieka, jest tylko Krzyż Jezusa Chrystusa. Nie rozwijam tego wątku, gdzieś na tych łamach kilkakrotnie pisałem o Krzyżu.
Gdy przed dwoma laty w maju otrzymałem święcenia prezbiteriatu, kończył się właśnie Rok Kapłański i z tej okazji pojechaliśmy w sześciu do Rzymu na te uroczystości. Tam pożyczywszy samochód pojechaliśmy do Casci nawiedzić grób św. Rity. Mamy w seminarium Redemptoris Mater w Warszawie specjalne nabożeństwo do tej świętej, gdyż jest jedną z patronek naszego seminarium. Wspominam o niej także dlatego, że jest patronką od spraw trudnych, wręcz w naszych oczach, beznadziejnych. Wychowana bardzo religijnie, wydana wcześnie za mąż, swoją postawą wpłynęła na męża, aby zmienił swoje obyczaje dotyczące prawa zemsty rodzinnej. Po śmierci męża i synów doprowadziła do zgody pomiędzy zwaśnionymi rodzinami i w końcu wstąpiła do klasztoru augustianek w Cascia. Wspominam o Niej, gdyż jej błogosławiony wpływ na męża i rodzinę opierał się na Jej posłuszeństwie. Najpierw rodzicom, potem mężowi. W jakiś sposób realizowała w życiu przesłanie św. Pawła, "żony bądźcie posłuszne mężom, tak jak Kościół jest poddany Chrystusowi. Jej pokora "podobała" się Bogu i zsyłał za Jej przyczyną wiele łask. Dziś kiedy tak trudno jest w małżeństwie o porozumienie, może być dobrą patronką w leczeniu tego co określamy brakiem dialogu.
Mówiłem jeszcze o wyborze stanu, ale to osobny temat, być może kiedyś coś na ten temat napiszę

czwartek, 16 sierpnia 2012

Odpuść nam nasze winy

A teraz dopiero ewangelia dzisiejsza. Czwartek XIX tygodnia.

EWANGELIA
Przypowieść o niemiłosiernym słudze
Mt 18,21-19,1
Piotr zbliżył się do Jezusa i zapytał: „Panie, ile razy mam przebaczyć, jeśli mój brat wykroczy przeciwko mnie? Czy aż siedem razy?”
Jezus mu odrzekł: „Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy.
Dlatego podobne jest królestwo niebieskie do króla, który chciał się rozliczyć ze swymi sługami. Gdy zaczął się rozliczać, przyprowadzono mu jednego, który był mu winien dziesięć tysięcy talentów. Ponieważ nie miał z czego ich oddać, pan kazał sprzedać go razem z żoną, dziećmi i całym jego mieniem, aby tak dług odzyskać. Wtedy sługa upadł przed nim i prosił go: «Panie, miej cierpliwość nade mną, a wszystko ci oddam». Pan ulitował się nad tym sługą, uwolnił go i dług mu darował.
Lecz gdy sługa ów wyszedł, spotkał jednego ze współsług, który był mu winien sto denarów. Chwycił go i zaczął dusić, mówiąc: «Oddaj, coś winien!» Jego współsługa upadł przed nim i prosił go: «Miej cierpliwość nade mną, a oddam tobie». On jednak nie chciał, lecz poszedł i wtrącił go do więzienia, dopóki nie odda długu.
Współsłudzy jego widząc, co się działo, bardzo się zasmucili. Poszli i opowiedzieli swemu panu wszystko, co zaszło. Wtedy pan jego wezwał go przed siebie i rzekł mu: «Sługo niegodziwy! Darowałem ci cały ten dług, ponieważ mnie prosiłeś. Czyż więc i ty nie powinieneś był się ulitować nad swoim współsługa, jak ja ulitowałem się nad tobą?» I uniesiony gniewem pan jego kazał wydać go katom, dopóki mu całego długu nie odda.
Podobnie uczyni wam Ojciec mój niebieski, jeżeli każdy z was nie przebaczy z serca swemu bratu”.
Gdy Jezus dokończył tych mów, opuścił Galileę i przeniósł się w granice Judei za Jordan.


Cóż można powiedzieć. Na pierwszy rzut oka widać dysproporcje między zadłużeniem pierwszego i drugiego sługi. Tak wygląda różnica między tym co zawiniliśmy Bogu, a co nam zawinili ludzie. Bóg w Chrystusie, w Jego Misterium Paschalnym, darowuje nam cały nasz dług. Wszystko. Nam jednak jest niezwykle trudno darować, przebaczyć tym, którzy wobec nas zawinili, często bardzo ciężko. Jednak wina bliźniego wobec nas jest wymierna, skończona, w przeciwieństwie do naszej winy, braku naszej odpowiedzi na nieskończenie wielką Miłość Boga do każdego z nas. Pytanie Piotra jest jak najbardziej zasadne. Pyta, czy mam przebaczać aż siedem razy? Liczba siedem w Izraelu oznaczała zawsze pełnię. Jezusowi jakby to nie wystarczało. Mówi przebaczaj siedemdziesiąt siedem razy, co należy rozumieć, przebaczaj zawsze, bo tak czyni Bóg. Chociażby w konfesjonale. Warto przy tej okazji zastanowić się, jak do naszych spowiedzi się przygotowujemy. Często bywa tak, że niektóre nasze relacje z Bogiem bagatelizujemy. Niedostrzegany tego, że łatwo nam zepchnąć Boga z właściwego dla Niego miejsca. Niedostrzegany jak między nami a Nim staje wiele spraw. Wygoda, bałaganiarstwo, lenistwo, względy ludzkie, one wszystkie bywają czasem ważniejsze od naszego spotkania z naszym Ojcem.
Módlmy się więc: przebacz nam nasze winy, jak i my przebaczamy naszym winowajcom.
A dlaczego obraz "Powrót syna marnotrawnego"? Bo tak nas przyjmuje Ojciec gdy do Niego wracamy.

Wniebowzięta

Dopiero dziś z opóźnieniem jednego dnia, zamieszczam wczorajsze czytania wraz homilią o. A. Pelanowskiego. Posłużyła mi gdy sam wczoraj miałem coś powiedzieć

Uroczystść Wniebowzięcia NMP 15.08.2012

PIERWSZE CZYTANIE
Niewiasta obleczona w słońce
Ap 11,19a;12,1.3-6a.10ab
Świątynia Boga w niebie się otwarła i Arka Jego Przymierza ukazała się w Jego świątyni. Potem ukazał się wielki znak na niebie: Niewiasta obleczona w słońce i księżyc pod jej stopami, a na jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu.
Ukazał się też inny znak na niebie: Oto wielki Smok ognisty, ma siedem głów i dziesięć rogów, a na głowach siedem diademów. Ogon jego zmiata trzecią część gwiazd z nieba i rzucił je na ziemię. Smok stanął przed mającą urodzić Niewiastą, ażeby skoro tylko porodzi, pożreć jej Dziecko.
I porodziła Syna - mężczyznę, który będzie pasł wszystkie narody rózgą żelazną. Dziecko jej zostało porwane do Boga i do Jego tronu. Niewiasta zaś zbiegła na pustynię, gdzie ma miejsce przygotowane przez Boga.
I usłyszałem donośny głos mówiący w niebie: „Teraz nastało zbawienie, potęga i królowanie Boga naszego i władza Jego Pomazańca


PSALM RESPONSORYJNY
Ps 45,7.10-12.14-15
Refren: Stoi Królowa po Twojej prawicy.
Tron Twój, Boże, trwa na wieki,
berłem sprawiedliwym berło Twego królestwa.
Córki królewskie wychodzą na spotkanie z Tobą,
królowa w złocie z Ofiru stoi po Twojej prawicy.

R
Posłuchaj, córko, spójrz i nakłoń ucha,
zapomnij o swym ludzie, o domu twego ojca.
Król pragnie twego piękna,
on twoim panem, oddaj mu pokłon.

R
Córa królewska wchodzi pełna chwały,
odziana w złotogłów.
W szacie wzorzystej prowadzą ją do króla,
za nią prowadzą do ciebie dziewice, jej druhny.

R

DRUGIE CZYTANIE

W Chrystusie wszyscy będą ożywieni
1 Kor 15,20-26
Bracia:
Chrystus zmartwychwstał jako pierwszy spośród tych, co pomarli. Ponieważ bowiem przez człowieka przyszła śmierć, przez człowieka też dokona się zmartwychwstanie. I jak w Adamie wszyscy umierają, tak też w Chrystusie wszyscy będą ożywieni, lecz każdy według własnej kolejności. Chrystus jako pierwszy, potem ci, co należą do Chrystusa, w czasie Jego przyjścia. Wreszcie nastąpi koniec, gdy przekaże królowanie Bogu i Ojcu i gdy pokona wszelką Zwierzchność, Władzę i Moc.
Trzeba bowiem, ażeby królował, aż położy wszystkich nieprzyjaciół pod swoje stopy. Jako ostatni wróg, zostanie pokonana śmierć.


ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ
Alleluja, alleluja, alleluja
Maryja została wzięta do nieba,
radują się zastępy aniołów.
Alleluja, alleluja, alleluja


EWANGELIA
Bóg wywyższa pokornych
Łk 1,39-56

W tym czasie Maryja wybrała się i poszła z pośpiechem w góry do pewnego miasta w pokoleniu Judy. Weszła do domu Zachariasza i pozdrowiła Elżbietę.
Gdy Elżbieta usłyszała pozdrowienie Maryi, poruszyło się dzieciątko w jej łonie, a Duch Święty napełnił Elżbietę. Wydała ona okrzyk i powiedziała:
„Błogosławiona jesteś między niewiastami i błogosławiony jest owoc Twojego łona. A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie? Oto, skoro głos Twego pozdrowienia zabrzmiał w moich uszach, poruszyło się z radości dzieciątko w moim łonie. Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Ci od Pana”.
Wtedy Maryja rzekła:
Wielbi dusza moja Pana,
i raduje się duch mój w Bogu, Zbawcy moim.
Bo wejrzał na uniżenie swojej Służebnicy.
Oto bowiem odtąd błogosławić mnie będą
wszystkie pokolenia.
Gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny.
Święte jest imię Jego.
A Jego miłosierdzie na pokolenia i pokolenia
Nad tymi, którzy się Go boją.
Okazał moc swego ramienia,
rozproszył pyszniących się zamysłami serc swoich.
Strącił władców z tronu, a wywyższył pokornych.
Głodnych nasycił dobrami, a bogatych z niczym odprawił.
Ujął się za swoim sługą, Izraelem,
pomny na swe miłosierdzie.
Jak obiecał naszym ojcom
Abrahamowi i jego potomstwu na wieki.
Szczęście wśród porażek


Homilia
O. Augustyn Pelanowski OSPPE

Od wieków wszystkich kusiło, by odczytać ów znak na niebie: Niewiasta obleczona w słońce, z księżycem pod stopami, otoczona dwunastoma gwiazdami. Księżyc niekoniecznie jest symbolem sił ciemności. Kiedy Jezus odsłonił swoją Boską postać na Taborze, Jego Oblicze było jak słońce, a szata się wybieliła. W hebrajskim języku „biały” i „księżyc” utożsamiają się w słowie LABAN. Być wpisanym w księżyc i słońce oraz otoczonym przez gwiazdy to być całkowicie ogarniętym przez Chrystusa.
Maryja zajmuje w Boskim planie zbawienia miejsce niewspółmierne z naszym – znajduje się w centrum, jako brama bramy, jako wejście do Tego, który stał się wejściem do domu Ojca. Jeśli Jezus jest bramą, to Maryję można porównać do OTWORZENIA tej bramy. Owszem, Jezus kluczami obdarował Piotra, ale posłuchajmy Apokalipsy: zanim ukazuje się Niewiasta w słońcu i gwiazdach, wpierw OTWORZYŁO się niebo i ukazała się Arka. Maryja podobnie jak OTWORZYŁA się na Boga, by mógł stać się człowiekiem, tak otwiera się na każdego człowieka, by stał się on najbliższy Bogu. Nie zostało to Jej jedynie ofiarowane, ale też było przez Nią przyjęte, jakby wyrzeźbione w bólach rodzenia. Od kołyski, aż po Pietę nieustannie odkrywała niebo w bólu i szczęście wewnątrz porażek.
Podejrzewano Ją o niemoralne prowadzenie się, nawet Józef miał wątpliwości. Potem musiała uciekać przed nienawiścią Heroda, znosiła upokorzenie zamkniętych drzwi w Betlejem, tułaczkę po Egipcie, słyszała najgorsze opinie o swoim Synu. Wreszcie, mimo wielu cudów i wspaniałego nauczania, musiała dowiedzieć się o wyroku i kiedy stanęła pod krzyżem, nic nie przypominało szczęścia nieba. Widzieć kształt piękna wieczności ukrytego w cierpieniu i odtrąceniu zdarza się tylko ludziom z wyjątkową przejrzystością sumienia, które jest okiem duszy. Niebo jest otwarte, ale musi być wywalczone, wykute dłonią posiniaczoną, lecz uzbrojoną, uderzającą w zwątpienie twarde jak marmur.
Każdy wie, kim jest Michał Anioł Buonarotti. Jest twórcą Sykstyny i Piety, a także nagiego Dawida stojącego we Florencji. Nikt z nas nie powie, że te arcydzieła są brzydkie albo nędzne. Dlaczego tworzył tak olśniewające pięknem postacie? Ponieważ Michał Anioł był człowiekiem cierpiącym z powodu własnej brzydoty i uważał ją za odpowiednik ułomności moralnej. We wczesnej młodości jego twarz została zniekształcona, w wieku dojrzałym okulał, gdy spadł z rusztowania, jego ciało było powykręcane od nieustannego wysiłku fizycznego i surowego trybu życia. Z ogromną determinacją dążył do piękna na niebiańskim wręcz poziomie, i je osiągał. Im bardziej poznamy naszą nędzę i im bardziej umęczona jest nasza walka o niebo, tym wspanialsze osiągniemy wysiłki w wieczności.

Cóż dodać. Wczoraj coś tam jeszcze mówiłem.
Maryja poszła w góry z pośpiechem, aby służyć starszej krewniaczce. Nie była to łatwa droga. Trzeba było pieszo iść tydzień. Szła zanieść Jezusa. To wskazówka dla nas przychodzących na Mszę Świętą. Przychodzimy spotkać się z Jezusem. A potem idziemy zanieść Go światu. Warto się zastanowić jak wygląda to nasze zanoszenie Jezusa. Czy ludzie, kimkolwiek są dostrzegają, jak Elżbieta, że coś w naszym życiu się wydarzyło? A może wracając do świata „zostawiamy” Jezusa gdzieś po drodze.
To ważny temat do refleksji

wtorek, 14 sierpnia 2012

Nie wszystko stracone

Może zbytnio panikuję. Nie wszystko poginęło. Czy tak jest ładniej, nie wiem. Może się przyzwyczaję, ale co z tytułem dzieje się niedobrze. Jak to zrozumieć. Technika mnie przerasta. A tytul miał być: Nie wszystko stracone, no i udało się go przywrócić.

Katastrofa !!!

No i stało się. Blogger eksperymentuje z interfejsem, i ja dałem się w to wciągnąć. Pluję sobie w brodę. Rwę resztki włosów z głowy, ale wszystko na próżno. Wszystko co w ubiegłym roku z dużym wysiłkiem przygotowałem, wszystko gdzieś wcięło i zaginęło w czeluściach sieci, być może już nieodwracalnie. A w dodatku to co pozostało wcale mi się nie podoba. Jakaś gazeta z tego wyszła

Anawim Jahwe

EWANGELIA (Mt 18,1-5.10.12-14)
Godność dzieci. Przypowieść o zabłąkanej owcy

Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.

Uczniowie przystąpili do Jezusa z zapytaniem: „Kto właściwie jest największy w królestwie niebieskim?” On przywołał dziecko, postawił je przed nimi i rzekł:
„Zaprawdę powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Kto się więc uniży jak to dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim. I kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje.
Strzeżcie się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych; albowiem powiadam wam: Aniołowie ich w niebie wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie.
Jak wam się zdaje? Jeśli kto posiada sto owiec i zabłąka się jedna z nich: czy nie zostawi dziewięćdziesięciu dziewięciu na górach i nie pójdzie szukać tej, która się zabłąkała? A jeśli mu się uda ją odnaleźć, zaprawdę powiadam wam: cieszy się nią bardziej niż dziewięćdziesięciu dziewięciu tymi, które się nie zabłąkały. Tak też nie jest wolą Ojca waszego, który jest w niebie, żeby zginęło jedno z tych małych”.


Oto słowo Pańskie.

Taka jest dzisiejsza Ewangelia. Zawsze mnie zaskakuje jak inne od naszego jest spojrzenie Boga na to kto jest ważny; jak inna jest Jego ekonomia. Na pytanie uczni, kto jest największy w Królestwie niebieskim, oj ci uczniowie Jezusa, tylko jedno im w głowie, zając dobre miejsce w królestwie. Pamiętamy tych dwu, oszczędzę im wstydu i nie przypomnę imion, co to chcieli zająć w Królestwie Jezusa po Jego prawej i lewej stronie. Pewnie by się jeszcze pokłócili, który ma być po której. Jakże to bliskie nam, chcielibyśmy zawsze być ważni, znani, docenieni. A jezus stawia przed nami dziecko. Dzieci w rodzinie izraelskiej były ważne, dobrze było mieć ich wiele, to świadczyło o Bożym błogosławieństwie, ale dziecko nie miało praw, było całkowicie poddane rodzicom, Ewangelista Łukasz podkreśla nawet, że Jezus nie wyłamywał się z tego, zapisuje, że był im (rodzicom) poddany. A teraz mówi, że aby wejść do Królestwa, trzeba się odmienić i stać jak dziecko. Wiemy wszyscy, że z czasem, kiedy się starzejemy, popadamy w demencję, dziecinniejemy, taki nasz los, ale w tym wypadku nie o to chodzi Jezusowi. Mamy się odmienić aby się stać jak dziecko. Myślę, że Jezusowi chodzi o pewną postawę charakterystyczną zwłaszcza dla małych dzieci. Małe dziecko ma pełne zaufanie do swoich rodziców, są dla niego najlepsi, najmądrzejsi, wszystko wiedzą, na wszystkim się znają. Dziecko z pełnym zaufaniem przychodzi do ojca i prosi go zreperowanie popsutej zabawki, zadaje trudne pytania, pewne, że uzyska odpowiedź. Mówię oczywiście o prawidłowo funkcjonującej rodzinie, bo zdarzają się oczywiście patologie, gdzie to nie funkcjonuje. Taka właśnie ma być nasza postawa wobec Boga, pełne zaufanie, że On nas kocha i droga po której nas prowadzi jest najlepszą z możliwych. Właśnie o takiej postawie miłości Boga do nas, mówi druga część dzisiejszej Ewangelii. Łukasz umieszcza tą przypowieść w innym kontekście, skierowując ją do faryzeuszów. Mateusz zapisuje ją w tym miejscu jako skierowaną do uczniów. Musieli być nieco zszokowani ci uczniowie, słysząc to porównanie, znali przecież zasady wypasu owiec i opieki nad nimi. Hodowla owiec zawsze w Izraelu miała duże znaczenie. Oni wiedzieli, że żaden roztropny pasterz nie postąpiłby według wskazań Jezusa. Nie można zostawić stada bez opieki, bo odszukawszy jedną owcę, można by potem nie odnaleźć tamtych dziewięćdziesięciu dziewięciu. Takie myślenie jest i dziś obecne nawet wśród ludzi Kościoła. Blisko już 30 lat temu jako katechiści wędrowni ewangelizowaliśmy w Bydgoszczy w ramach Drogi Neokatechumenalnej. Między innymi jeździliśmy od parafii do parafii opowiadając o naszym doświadczeniu i przepowiadając proboszczom Dobrą Nowinę o Jezusie. Odwiedziliśmy także proboszczów w Toruniu. Otóż jeden z nich posłuchawszy uprzejmie co mamy do powiedzenia, stwierdził, że on nigdy nie zostawiłby swoich gorliwych parafian, by biegać z oddalonymi. Cóż, nie wdawaliśmy się z księdzem w polemikę, ale na zakończenie poprosiliśmy o otwarcie Pisma Świętego, nie chciał tego uczynić i scedował to na swego wikariusza, który otworzył fragment z proroka Ezechiela o pasterzach, którzy nie troszczą się o owce. Nie komentowaliśmy tego, ale wikariusz spłoną jak wiśnia, i nie wiedział gdzie oczy schować.
Wracając do Ewangelii Jezus opowiadając swoje przypowieści, przykłady brał z otaczającego go świata, znanego słuchaczom i porównywał z rzeczywistością Królestwa. Zawsze w takim porównaniu było coś co nie pasowało do oglądanego świata. Prorok Izajasz mówi w imieniu Boga, "myśli moje nie są myślami waszymi, a drogi moje nie są myślami waszymi". Jezus próbuje nam przybliżyć to Boże myślenie. To tylko u Boga jest możliwe, w Jego ekonomi, szukanie zagubionej owieczki. Dlatego Jezus ustanowił sakrament pojednania. Ale uwaga, nam się wydaje czasem, że to my robimy "łaskę" Panu Bogu przychodząc do spowiedzi, nie zdajemy sobie sprawy, że to klęknięcie przy konfesjonale już jest dotknięciem Bożej łaski. Zechciejmy dobrze się do tego przygotować. Może pora odłożyć do pamiątek z dzieciństwa książeczkę otrzymaną przy I Komunii Świętej i zaopatrzyć się w modlitewnik z rachunkiem sumienia bardziej odpowiednim dla naszego aktualnego stanu. Czego wszystkim z całego serca życzę.
Ilustracja pochodzi z katakumb św. Kaliksta w Rzymie i przedstawia właśnie Jezusa jako Dobrego Pasterza.
A jak się to wszystko ma do św. Maksymiliana Marii Kolbego. Myślę, że jet on przykładem i tego dziecięcego zaufania do Boga, był też gorliwym naśladowcą Jezusa Dobrego Pasterza, szczególnie w szukaniu zagubionych owieczek. Służyły temu dziełu zakładane ośrodki, Niepokalanów w Polsce i w Japonii, wydawane książki i czasopisma. Myślę, że Jezus w XXw działałby właśnie tak, nowocześnie. Ja urodziłem się 2 miesiące przed śmiercią św. Maksymiliana, próbuję ewangelizować w różny sposób, także za pośrednictwem internetu, właśnie na tym blogu. Choć zdaję sobie sprawę, że jego zasięg jest aktualnie niewielki, ale może rozwinie się, kto wie?

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Eucharystia

Zabrakło mi dziś koncepcji o czym powiedzieć homilię do dzisiejszej liturgii słowa. Czytania tak średnio się przede mną otwierały i wtedy Duch natchną mnie, przecież kupujesz Oremus'a (książeczka z czytaniami oraz komentarzami do nich, na każdy dzień miesiąca wydawana przez Wydawnictwo Księży Marianów). Pomyślałem sobie, już kilkakrotnie znajdowałem tam inspirację by coś powiedzieć. I tak zrobiłem. W gruncie rzeczy dość bezczelnie wykorzystałem zamieszczony tam komentarz. Duch pomógł mi go nieco rozwinąć i wyszło chyba nieźle.
A oto tekst komentarza. (znów cytuje tekst nie mojego autorstwa, bez zgody autora i wydawnictwa, trodno może mnie nie rozszarpią?)
Ez 1, 2-5.24-28c
Dzisiejsze czytania łączą ze sobą trzy całkowicie różne sprawy. Prorok Ezechiel ogląda w widzeniu chwałę Bożą tak niepojętą, że pada na twarz. Uczniowie ze smutkiemprzyjmują zapowiedźśmierci i zmartwychwstania Chrystusa. Jezus udziela Piotrowi rady w kwestii tak przyziemnej, jak płacenie podatków.[jak się to ma do naszej rzeczywistości XXI w?].
Otóż, dobrze przeżywana Eucharystia zawiera właśnie w sobie te trzy elementy. Przystępujeny do chwały Bożego majestatu, sprawujemy pamiątkę śmierci i zmartwychwstania Jezusa oraz otrzymujemy śwqiatło i moc na konkretne życiowe sprawy.
I jak tu nie mówić, że Słowo Boże zawsze jest aktualne. Problem polega jednak na tym malutkimszczególiku, trzeba Eucharystię przeżyć DOBRZE.
A jak my Ją przeżywamy?

niedziela, 12 sierpnia 2012

Perły przed wieprze

W Gościu Niedzielnym z dzisiejszej niedzieli przeczytałem dwa artykuły, które wydały mi się na tyle ważne, że postanowiłem się do nich odnieść. Łączy je osoba Szymona Hołowni, dziennikarza i publicysty katolickiego, do niedawna pracującego w redakcij Newsweek'a, co niektórzy wyznawcy Chrystusa mieli mu za złe. Nie było mi dane dotąd poznać osobiście pana Szymona, choć przed dwu laty parokrotnie rozmawialiśmy telefonicznie. Chodziło o to, że pan Szymon chciał ze mną przeprowadzić wywiad telewizyjny, na co ja początkowo się zgodziłem, a po rozmowie z moimi przełożonymi wycofałem zgodę. Moja osoba wzbudzała w tym czasie pewne zainteresowanie mediów, najpierw KAI, późnie różnych czasopism i dzienników z Gazetą Wyborczą włącznie. Chodziło o to, że właśnie zostałem wyświęcony na księdza, a że byłem wcześniej żonaty, oraz mając dzieci i wnuki, wydawało się to być pewną sensacją rozpoczynającego się właśnie sezonu ogórkowego AD 2010. Znajomej dziennikarce z KAI opowiedziałem przez telefon trochę o sobie, ona dodatkowo odrobiła lekcję zbierając wiadomości na temat rodziny i mój gdzie się dało. Smaczku dla mediów dodawał fakt, że mój najstarszy syn był już od 17 lat księdzem, i asystował mi podczas święceń a późnie podczas mszy prymicyjnych. Po tej pierwszej rozmowie z KAI i całej wrzawie wokól mojej osoby, trochę się wystraszyłem i gwałtownie wycofywałem z wszystkich kontaktów z mediami, między innymi z audycji z panem Hołownią. Nie mogłem jednak zakneblować dziennikarzy, którzy pisali różne rzeczy, na szczęście nic specjalnie nie pozmyślali, łaska Boża była tu dla mnie oczywista. Po paru tygodniach na szczęście szum ucichł, pojawiły się inne "gorące" tematy i mogłem odetchnąć.
Wspomniane dwa artykuły w Gościu Niedzielnym, to Szymona Babuchowskiego, "Katolik do bicia" o manipulacjach tygodników Wprost i Newsweek'a, mających dokopać maksymalnie, Kościołowi, katolikom i wszystkim, którzy uznają się za uczniów Chrystusa. Nie będę opisywał treści artykułu, można go sobie przeczytać. Wspominam o nim tylko dlatego, że w Newsweek'u pracował właśnie Szymon Hołownia, i właśnie on, na skutek napastliwej polityki tygodnika w stosunku do Kościoła, księży, moralności chrześcijańskiej postanowił odejść z redakcji. Drugim artykułem, który mnie zainteresował, jest wywiad przeprowadzony z Szymonem Hołownią przez Szymona Babuchowskiego pt "Między okopanymi". Podtytuł wprowadza w meritum: "O podniecających sporach, nietrzymaniu sądu i Kościele, który psuje zabawę". Babuchowski pyta nie o to dlaczego odszedł z Newsweek'a ale dlaczego tak późno, Hołownia, odpowiada: "bardzo lubiłem pracę w Newsweek'u i wydawało mi się, że jest to miejsce, w którym jeszcze długo będę mógł wypowiadać swoje poglądy. ... żałuję ... bardzo dobrze odnajduję się w tym, co Tomasz Lis teraz nagle wyklina i na co złorzeczy - w byciu pomiędzy dwoma okopanymi obozami. Chyba tam jest moje miejsce. Mimo że pochodzę z jednego z nich".
Moja refleksja na temat tego co Hołownia nazywa "międzu okopanymi". To bardzo chwalebne być takim pomostem między róznymi obozami, ale istnieje parę niebezpieczeństw. Pomiędzy okopami stoi się okrakiem i jeśli stanowiska obu obozów się oddalają, coraz bardziej polaryzują, łatwo zrobić szpagat, który może się skończyć rozdarciem w kroku. Inną sprawą jest to, że niektórzy nazywają taką pozycję, siedzeniem okrakiem na barykadzie, to mało wygodne a jeszcze z obu stron jest się atakowanym. Pamiętam stary film "Zezowate szczęście" w którym Kobiela grający główną rolę nieudacznika Piszczyka trafia pomiędzy dwie manifestacje i próbując obie strony zadowolić, w końcu solidarnie dostaje baty od obu stron.
Pan Hołownia argumentuje w wywiadzie, że czuje się powołany do tego, by na "pseudo" argumenty przeciwników, występować z rzeczową polemiką. Pięknie, ale nie zawsze roztropnie. Jezus w którymś momencie wyraził się "nie rzucajcie pereł przed wieprze, aby się na was nie rzuciły i podeptały" (cytuję z pamięci, nie ręcząc za dosłowną zgodność cytatu z Biblią, chodzi mi o myśl w tym zawartą). Mogę podziwiać chwalebną donkiszoterię pana Szymona Hołowni, życząc mu jak najlepiej, ale obawiam się, że to walka z wiatrakami.
Myślę jednak, że do tzw świata, trzeba iść z przesłaniem Dobrej Nowiny. Próbować głosić ją w porę i nie w porę. Ta Nowina ma taką moc, że potrafi góry przenosić, a za tych, którzy nie chcą jej słuchać trzeba nam wszystkim się modlić.

Rachunek sumienia

Czuję się zupełnie bezradny. Właśnie wróciłem z kościoła gdzie na mszy świętej wygłosiłem "porywające kazanie", można by to porównać do tego sukcesu Eliasza, który zmierzył się z 400 prorokami baala. Taż musiałem się zmierzyć z ponad setką słuchaczy, którzy nie wiem czy byli zachwyceni przedłużającą się mszą. I mogę stwierdzić z całą odpowiedzialnością, że nie jestem lepszy od moich przodków, On przynajmniej byli głęboko religijni, rodzice, dziadkowie. A ja? Z moją religijnością w życiu bywało naprawdę kiepsko, a co dopiero mówić o wierze. Jakże brak mi zaufania do Boga. Moje nastroje wahają się od entuzjazmu do głębokiego upadku nastroju. Mówię piękne rzeczy na kazaniach, penitentom w konfesjonale, ale czy przepełnia to moje życie. Przecoeż ilekroć spotykam Jezusa twarzą w twarz, uciekam. A przecież wciąż Bóg przychodzi do mnie w swoich biednych, anawim Jahwe, a ja zamykam przed nim moje serce, mój portfel.
Jest to dla mnie jakimś wyrzutem sumienia, przed którym uciekam także robiąc wieczorny rachunek sumienia, jak w tym wierszu sprzed miesiąca:

Wieczorny rachunek sumienia!

Chwała Tobie Panie
za dzień tak spokojnie piękny


za ciszę lasu i nieba błękity
za czas modlitwy.

Wybaczysz Boże
niewierność codzienności
niezadowolone rozproszenie
samokoncentracji.

Wybaczysz Boże?
Że Cię nie wielbiłem
nie dziękowałem
na sobie skupiony.

Dzięki Ci Panie,
żeś jest miłosierny
łaskawie przebaczający.
Jezu Ufam Tobie.

(Domatowo 09.07.2012)

Ukrywanie swych błędów – zgubny stereotyp

Wciąż myśląc o własnym komentarzu do dzisiejszej liturgii słowa, natrafiłem na portalu KATOLIK na poniższy tekst o robieniu rachunku sumienia. Ponieważ myśli w nim zawarte wydają się być ważne, cytuję go poniżej, mając nadzieję, że Ojciec Krzysztof mi to wybaczy, a także, że Ty miły czytelniku przebrniesz przez ten cały dosyć długi tekst. Ale Twój trud nie będzie daremny. Naprawdę warto. Polecam!

Krzysztof Osuch SJ

Nie zazna szczęścia, kto błędy swe ukrywa; kto je wyznaje, porzuca – ten miłosierdzia dostąpi. (Prz 28, 13)

Znamienna łatwość
Czy to nie jest zastanawiające, że tak łatwo wskazujemy błędy naszych bliźnich, a swoje tak trudno? Czy to nie dziwne, że z zadowoleniem odsłaniamy cudze słabości, wady i grzechy, a niech ktoś spróbuje ujawniać nasze wady? To ciekawe, że bez większego namysłu wyliczamy liczne wady bliźnich, zaś zidentyfikowanie własnych wad przysparza nam tyle trudności. Z lekkością wypominamy cudze zaniedbania, zaś swoje pokrywamy milczeniem. A gdy ktoś próbuje je nam unaocznić czy wytknąć, to oburzamy się, nieraz bardzo gwałtownie. Jest w tym jakaś prawidłowość, że siebie spontanicznie oszczędzamy, zaś bliźni tak łatwo „wpadają” w ogień naszej krytyki. Skąd w nas tyle gotowości, by pod adresem innych formułować żądania, wymagania czy nawet oskarżenia (choćby tylko w myślach)? Skąd tyle determinacji w rozprawianiu się ze złem (faktycznym czy domniemanym) u bliźniego, a taki brak zdecydowania w eliminowaniu własnych wad i grzechów? – Najogólniej mówiąc, pewno nie znamy siebie. Nie znamy swoich wad i grzechów, dlatego tak łatwo i surowo sądzimy innych. Lekarstwem na tę sytuację jest rachunek sumienia. Ten w wydaniu św. Ignacego Loyoli ma pięć punktów – podejść[1]. Tym razem chciałbym przedstawić pewne objaśnienie do drugiego[2] punktu codziennego ignacjańskiego rachunku sumienia: Prosić o łaskę poznania grzechów i odrzucenia ich precz[3]. Jak widać, chodzi o łaskę do poznawania swoich grzechów, a nie cudzych! Te ostatnie poznajemy całkiem nieźle, choć niekoniecznie w duchu Ewangelii (por. Łk 6,37). Niestety, sami – bez wsparcia łaski – potrafimy jedynie „urodzić się w grzechu”, a potem trwać w grzesznym usposobieniu i popełniać różne grzechy. Poznanie rzeczywistości grzechu i odwrócenie się od grzechu staje się możliwe dzięki spotkaniu Jezusa Chrystusa i dzięki Duchowi Świętemu, który przekonuje świat o grzechu (por. J 16,8).

Znamienna trudność
Słowo Boże przestrzega nas przed mniemaniem, że grzechy własne poznaje się łatwo. Niestety, łatwo podlegamy zaślepieniu. Chętnie sobie schlebiamy. Grzesznik zaślepiony sam sobie schlebia i nie widzi winy swej, by ją mógł znienawidzić (Ps 36). Psalmista nie ma złudzeń, dlatego z przekonaniem prosi Boga: Oczyść mnie od tych błędów, które są skryte przede mną. Także od pychy broń swego sługę (Ps 19). Świadectwo Psalmisty zachęca nas, byśmy i my zechcieli zastanowić się nad swymi ukrytymi winami i błędami. Żeby je jednak w ogóle dojrzeć, trzeba mieć światło, i to wystarczająco jasne. Jego dawcą jest Duch Święty. Najczęściej bywa tak, że przybywa On wtedy, gdy sięgamy po Słowo Boże. Niezawodnie okaże się, że żywe jest słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca (Hbr 4,12).

Niezadowoleni – właściwie, dlaczego?
Uczucie niezadowolenia znamy wszyscy, jednak jego główną przyczynę jasno poznajemy dopiero po latach. Z trudem uznajemy, że to skutki własnych grzechów gnębią nas najbardziej; i że dojmujący smutek świadczy nie tyle o winie naszych bliźnich, co raczej o własnym upartym trwaniu w grzesznym rozmijaniu się ze swym Bogiem – Stwórcą i Ojcem.
Czucie się brudnym i przytłoczonym przez ciężar trudny do nazwania – może być oznaką tzw. chorobliwego poczucia winy, jednak zazwyczaj dochodzi tu do głosu prawidłowo działająca intuicja poznawcza (sumienie). Dokładniej mówiąc, to sam Duch Święty wywołuje w nas przykre uczucia, które przynaglają do zastanowienia się nad sobą i zwrócenia się ku Bogu. Zamiast zatem lękliwie tłumić niepokojące myśli i przykre odczucia (ciężaru, brudu i winy), lepiej jest je zbadać i rozpoznać w nich konkretne komunikaty Ducha Świętego, który naprowadza nas na odkrycie grzechu fundamentalnego, będącego „korzeniem” wszystkich innych grzechów, a także główną przyczyną niezadowolenia i nieszczęśliwego istnienia. Prośba z drugiego punktu rachunku sumienia – otwierając nas na działanie Ducha Świętego i podtrzymując pokorną świadomość naszego wewnętrznego zagmatwania i faktu sprzecznych dążeń oraz walki duchowej w nas – podprowadza też do odważnego wyznawania swego grzechu, i to w stylu ludzi Biblii: nie słuchałem Boga, nie byłem Mu posłuszny, nudziłem się Nim (dokładniej, nudziłem się moim biednym obrazem Boga). Nie odpowiadałem Bogu, gdy On zwracał się do mnie, lekceważyłem Jego polecenia i Jego wspaniałe obietnice... Jest też nadzieja, że dzięki oświeceniom Ducha Świętego zobaczymy i uznamy, że brudzą nas, obciążają i unieszczęśliwiają nie jakieś tam „drobiazgi” czy czysto zewnętrzne przekroczenie Prawa Bożego, lecz (aż) lekceważenie miłości Boga Ojca, niewiara w Jego miłość czy też ciągłe podejrzewanie i sprawdzanie Boga.

Błędne i naiwne mniemanie
Wątpiący o tym, że potrzebna nam jest regularna prośba z drugiego punktu rachunku sumienia niech zechcą zapytać siebie, czy aby nie za wcześnie uznali, że swe zmagania, by skażoną „naturę poddać łasce”(Henri de Lubac SJ), już mają za sobą. Niekiedy, w swej naiwności, błędnie mniemamy, że przebyliśmy już całą (lub prawie całą) duchową drogę do Boga, że jesteśmy już moralnie czyści i dogłębnie uświęceni. – W imię realizmu, dla otrzeźwienia, należałoby siebie zapytać: czy rzeczywiście wystarczająco wglądnąłem w to, jak bardzo (ja też) jestem uwikłany w «tajemnicę nieprawości»? I jakie płynie stąd zagrożenie dla mnie? Czy naprawdę mój dotychczasowy wgląd w siebie jest wystarczająco głęboki? A ponadto, czy poznałem już swoją wadę główną i te słabe miejsca, przez które nieprzyjaciel zwykł przenikać do mojego decyzyjnego centrum? A może jest nawet tak, że nie dość wyraźnie rozgraniczam dobro od zła i bez najmniejszego problemu poruszam się w szarej strefie, naiwnie mniemając, że sięgam szczytów czystości serca i ewangelicznej doskonałości. Być może te dwa zdania Tomasza Mertona dadzą mi do myślenia i pozwolą przeczuć, ile to duchowej pracy jest jeszcze przede mną: „Cokolwiek kochasz poza Bogiem jedynym, niezależnie, zaciemnia twój rozum, rujnuje twój osąd wartości moralnych, fałszuje twoje wybory. Nie możesz wtedy jasno odróżnić dobra od zła i poznać naprawdę wolę Bożą”. Św. Augustyn kwestionuje nas i wzywa do ładu jeszcze zwięźlej: „Gdy Bóg jest na pierwszym miejscu, wtedy wszystko jest na swoim miejscu”. Logicznie trzeba dopowiedzieć: gdy Bóg nie jest na pierwszym miejscu, wtedy nic nie jest na swoim miejscu.

Nie – „światu"
Mam na myśli nie świat w ogóle, lecz to w nim, co przeciwstawia się Bogu, a sens ludzkiego życia sprowadza do zaspokajania potrójnej pożądliwości. Wszystko bowiem, co jest na świecie, a więc: pożądliwość ciała, pożądliwość oczu i pycha tego życia nie pochodzi od Ojca, lecz od świata(1J 2, 16). Świat i ludzie na świecie są bardzo miłowani przez Boga Stwórcę (por. J 3, 16-17), jednak tenże świat zasługuje także na sąd w tej mierze, w jakiej zamyka się na Chrystusa: A sąd polega na tym, że światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło: bo złe były ich uczynki(J 3,19). Ludziom wartościującym „po światowemu” trudno jest uznać swój wielki błąd i nawrócić się do Boga. Bywają oni nie tylko dalecy od skruchy, ale potrafią być bardzo „misyjni” w szerzeniu swojej wiary – w samego tylko człowieka, w samą tylko doczesność i w spełnianie się człowieka poprzez zaspokajanie morderczych żądz (por. Jk 4,2).
Im ktoś jest mniej zaangażowany w świat Jezusowej Ewangelii, tym bardziej musi się liczyć z tym, że niepostrzeżenie przyswaja sobie „światowe” rozumienie człowieka, w którym nie ma miejsca na zatrwożenie grzechem. „Jest to dziwne – pisze kardynał Carlo Martini – ale gdy z jednej strony przybierają na sile zjawiska degradacji ludzkości poprzez różne formy nałogów indywidualnych i zbiorowych, zjawiska degradacji moralnej wszelkiego typu, to z drugiej strony upowszechnia się jakieś poczucie niewinności. Myśli się, iż wystarczy żyć mniej więcej uczciwie, nie zabijać, nie kraść, nie robić nikomu nic złego. Takie poczucie niewinności sprawia, że człowiek nie jest zdolny przyznać się do słabości, o których mówią teksty Pisma św., odsłaniające grzechy tkwiące w głębi ludzkiego serca”. [...] „Niezdolność do rzetelnego wglądu we własne sumienie rodzi wielką sprzeczność naszych czasów”. Ta sprzeczność wyraża się w tym, że „obok tak wielu przejawów zła, tak wielkie przekonanie o niewinności. Oba te zjawiska pozostają w sprzeczności z prawdziwym sensem łaski, która z jednej strony stanowi o godności człowieka, a z drugiej strony uświadamia mu jego grzech, który winien być przebaczony, aby człowiek został zrehabilitowany.”
Kardynał Martini kończy swą refleksję, zadając praktyczne pytanie: „Co może pomóc w pokonywaniu tego ciężkiego kryzysu ludzkich sumień?” – W odpowiedzi wskazał liturgię pokutną, sprawowaną wspólnotowo. Idąc za myślą Kardynała, chciałbym wskazać również codzienny rachunek sumienia jako środek wybitnie zaradzający ciężkiemu kryzysowi ludzkich sumień. A stale ponawiana prośba do Boga, by dał mi łaskę poznania moich grzechów i odrzucenia ich precz – ma w tym względzie szczególne znaczenie.

Wbrew wszystkiemu
Regularne i częste proszenie o łaskę poznania swych grzechów i odrzucenia ich w sposób zdecydowany – nie przychodzi nam łatwo. Grozi nam popadnięcie w zniechęcenie. W jakimś momencie pojawia się opór przed proszeniem. Powód? Stary człowiek w nas zawsze będzie wolał samooszukiwanie niż prawdę o bezsensie grzechu. Ponad prawdę przedkłada on własną wygodę, doraźne korzyści i przyjemności. Na szczęście jest w nas także człowiek nowy, duchowy, który nie chowa głowy w piasek i chce jasno widzieć, przez co rani Boga i oddala się od Niego. Trzeba nam niestrudzenie dokopywać się do duchowych dążeń (niezawodnie wpisanych w każdego człowieka) i w imię tych dążeń wołać do Boga Stwórcy, by dał nam łaskę poznania swych grzechów i przezwyciężenia ich z całą determinacją, a nie połowicznie.
Zakończmy to rozważanie słowami zachęty przypisywanej św. Janowi Chryzostomowi:

„Zaklinam was, bracia, nigdy nie odstępujcie od reguły modlitwy ani jej nie zaniedbujcie...
Jedząc i pijąc, w domu lub podróży, czy w trakcie jakiejkolwiek czynności
– mnich powinien stale wołać:
Panie, Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną.
Imię Pana naszego Jezusa Chrystusa, zstępujące w głębiny serca,
pokona węża władającego pastwiskami serca,
wybawi naszą duszę i przywiedzie ją do życia.
Trwajcie więc stale przy imieniu Pana naszego Jezusa Chrystusa,
tak aby serce pochłonęło Pana, a Pan serce, i żeby te dwie siły się zjednoczyły.
Nie dokona się tego jednak w kilka dni; wymaga to wielu lat i długiego czasu.
Potrzebny jest bowiem wielki i długotrwały trud,
aby wypędzić wroga i żeby mógł w nas zamieszkać Chrystus”.

Podobnie nalegające zaklinam was, bracia, można by odnieść do wytrwałego praktykowania codziennego rachunkiem sumienia, w tym także tego zalecenia: „Prosić o łaskę poznania grzechów i odrzucenia ich precz”.

Przypisy:
[1] Skrótowe omówienie pięciu punktów można znaleźć na stronie: http://www.jezuici.pl/centrsi/czytelnia/Osuch/codzienny.pdf Obszerniejsze omówienie w książce: Krzysztof Osuch SJ, Rachunek sumienia szczegółowy i ogólny. Jak codziennie ulepszać siebie, relacje z Bogiem i drugim człowiekiem, Wydawnictwo WAM, Kraków 2004
[2] Pierwszy z tych punktów, gdzie chodzi o widzenie dobrodziejstw Bożych i dziękowanie za nie, omówiłem w rozważaniu: http://www.mateusz.pl/mt/ko/ko-bwjsil.htm
[3] Ćwiczenia duchowne, nr 43 - www.jezuici.pl/ignatiana/cd.html

Przyjąć Boga takim, jakim się objawia

Dziś XIX niedziela zwykła, podaję wszystkie teksty czytań, ufam, że nikt nie będzie mnie z tego powodu ścigał. Nie podaję własnej homilii, tylko znalezioną na portalu KATOLIK homilię. Może później uzupełnię ją własnym komentarzem.


Przyjąć Boga takim, jakim się objawia
Ks. Piotr Szyrszeń SDS 2009-08-09


1 Krl 19,4-8; Ef 4,30-5,2; J 6,41-51

PIERWSZE CZYTANIE
Cudowny pokarm przywraca siły Eliaszowi
Czytanie z Pierwszej Księgi Królewskiej


1 Krl 19,4-8
Eliasz poszedł na pustynię na odległość jednego dnia drogi. Przyszedłszy, usiadł pod jednym z janowców i pragnąc umrzeć, rzekł: „Wielki już czas, o Panie! Odbierz mi życie, bo nie jestem lepszy od moich przodków!” Po czym położył się tam i zasnął.
A oto anioł, trącając go, powiedział mu: „Wstań i jedz!” Eliasz spojrzał, a oto przy jego głowie podpłomyk i dzban z wodą. Podniósł się więc, zjadł i wypił, i znowu się położył.
Powtórnie anioł Pana wrócił i trącając go, powiedział: „Wstań, jedz, bo przed tobą długa droga!” Powstawszy zatem, zjadł i wypił. Następnie mocą tego pożywienia szedł czterdzieści dni i czterdzieści nocy, aż do Bożej góry Horeb.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY
Ps 34,2-3.4-5.6-7.8-9

Refren: Wszyscy zobaczcie, jak nasz Pan jest dobry.
Będę błogosławił Pana po wieczne czasy,
Jego chwała będzie zawsze na moich ustach.
Dusza moja chlubi się Panem,
niech słyszą to pokorni i niech się weselą.

Wysławiajcie razem ze mną Pana,
wspólnie wywyższajmy Jego imię.
Szukałem pomocy u Pana, a On mnie wysłuchał
i wyzwolił od wszelkiej trwogi.

Spójrzcie na Niego, a rozpromienicie się radością,
oblicza wasze nie zapłoną wstydem.
Oto zawołał biedak i Pan go usłyszał,
i uwolnił od wszelkiego ucisku.

Anioł Pański otacza szańcem bogobojnych,
aby ich ocalić.
Skosztujcie i zobaczcie, jak Pan jest dobry,
szczęśliwy człowiek, który znajduje w Nim ucieczkę.


DRUGIE CZYTANIE
Naśladować Boga, który objawił swoją miłość w Chrystusie
Czytanie z Listu świętego Pawła Apostoła do Efezjan
Ef 4,30-5,2

Bracia:
Nie zasmucajcie Bożego Ducha Świętego, którym zostaliście opieczętowani na dzień odkupienia. Niech zniknie spośród was wszelka gorycz, uniesienie, gniew, wrzaskliwość, znieważanie - wraz z wszelką złością. Bądźcie dla siebie nawzajem dobrzy i miłosierni. Przebaczajcie sobie nawzajem, tak jak i Bóg nam przebaczył w Chrystusie.
Bądźcie więc naśladowcami Boga jako dzieci umiłowane i postępujcie drogą miłości, bo i Chrystus was umiłował i samego siebie wydał za nas w ofierze i dani na wdzięczną wonność Bogu.
Oto słowo Boże.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ
J 6,51
Alleluja, alleluja, alleluja
Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba.
Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki.
Alleluja, alleluja, alleluja

EWANGELIA
Chleb żywy, który zstąpił z nieba
Słowa Ewangelii według świętego Jana
J 6,41-51

Żydzi szemrali przeciwko Jezusowi, dlatego że powiedział: „Jam jest chleb, który z nieba zstąpił”, i mówili: „Czyż to nie jest Jezus, syn Józefa, którego ojca i matkę znamy? Jakżeż może On teraz mówić: «Z nieba zstąpiłem»?” Jezus im odpowiedział: «Nie szemrajcie między sobą. Nikt nie może przyjść do Mnie, jeżeli go nie pociągnie Ojciec, który Mnie posłał; Ja zaś wskrzeszę go w dniu ostatecznym. Napisane jest u Proroków: «Oni wszyscy będą uczniami Boga». Każdy, kto od Ojca usłyszał i nauczył się, przyjdzie do Mnie. Nie znaczy to, aby ktokolwiek widział Ojca; jedynie Ten, który jest od Boga, widział Ojca. Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Kto we Mnie wierzy, ma życie wieczne.
Jam jest chleb życia. Ojcowie wasi jedli mannę na pustyni i pomarli. To jest chleb, który z nieba zstępuje: kto go spożywa, nie umrze. Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało za życie świata”.
Oto słowo Pańskie.

HOMILIA

Patrzymy dziś na Eliasza, który idzie na pustynię. Warto jednak pytać o powód czy motyw podjęcia przez niego tej drogi. Eliasz w zasadzie ucieka na pustynię, ucieka z lęku przed gniewem Izebel, żony króla Achaba; ta bowiem zagroziła mu śmiercią. Jeszcze niedawno wygrał, dzięki mocy z wysoka, batalię z 450 prorokami Baala. Wygrał tę walkę mocny mocą Boga, mocny wiarą. A teraz ucieka przed groźbą śmierci, którą usłyszał z ust kobiety, z ust Izebel.
Eliasz wydaje się być zmęczony życiem tak bardzo, że modli się do Boga o śmierć. Bóg wysłuchując jego prośby, zamiast odebrać mu życie, karmi go, daje mu pokarm na drogę. Bóg nie chce, aby Eliasz porzucił życie czy uciekał przed życiem, ale pragnie by cieszył się pełnią życia. Bóg daje Eliaszowi pokarm, mocą którego ten podejmuje drogę na górę. Ta góra stanie się dla Eliasza miejscem spotkania Boga, miejscem objawienia się Boga i miejscem poznania Boga. Idzie 40 dni i 40 nocy, tzn. tyle czasu, ile potrzeba, by w pełni spotkać się z Bogiem. Liczba „40” wskazuje na pełnię.
Tam, na górze, Eliasz odkryje Pana w łagodnym powiewie wiatru, choć chyba spodziewał się go spotkać raczej w gwałtownej wichurze rozwalającej góry i druzgocącej skały, w trzęsieniu ziemi czy w ogniu. W każdym razie zdawał się Eliasz czekać na Boga mocnego, zdawał się czekać na Boga, który zadziała tak, jak wówczas, gdy wygrywał batalię z prorokami Baala. Bóg jednak objawił się inaczej, nie po myśli Eliasza: w szumie łagodnego powiewu. Nie tego pewno oczekiwał Eliasz. „Na co mi się zda szmer łagodnego powiewu przeciw gniewowi Izebel?” – mógł pytać. „Mnie potrzeba mocy takiej, jak w owej wichurze czy trzęsieniu ziemi” – mógłby mówić.
Bóg w odpowiedzi na modlitwę Eliasza ani nie odbiera mu życia ani nie usuwa z jego życia groźnej królewskiej małżonki, ale zachęca swojego proroka do podjęcia na nowo misji, która zastała mu powierzona. Zaufaj Bogu, którego moc objawia się w słabości! – zdaje się Bóg mówić. Zaufaj Bogu, który czasem działa spektakularnie, ale nie zawsze! Ucz się myślenia, patrzenia, reagowania po Bożemu! Przyjmij Boga takim, jakim On jest i jakim się objawia!
W Ewangelii wsłuchujemy się dziś w kolejny fragment tzw. mowy eucharystycznej Jezusa, wygłoszonej po cudownym rozmnożeniu chleba. Kościół w swej matczynej roztropności podzielił nam rozdział szósty Ewangelii wg św. Jana na pięć części (pierwszą część stanowił opis rozmnożenia, którego słuchaliśmy dwa tygodnie temu; cztery pozostałe części, odczytywane w kolejne niedziele, to tzw. mowa eucharystyczna; dziś słyszymy drugą jej część); nie chodzi bowiem tylko o to, by wiedzieć, by przeczytać, ale o to by wchodzić w głąb Słowa Jezusa, które nie jest słowem łatwym.
W ubiegłą niedzielę, czytając pierwszą część mowy eucharystycznej przemierzaliśmy drogę od skoncentrowania się na tym, co Jezus może dać, do skoncentrowania się na Nim jako Dawcy. Jezus pragnął i pragnie skoncentrować uwagę słuchaczy na sobie będącym „Chlebem z nieba”, na sobie będącym Znakiem, który daje Ojciec. Bóg, bowiem, mógłby ciągle zsyłać ludziom mannę i przepiórki. Bóg mógłby rozmnażać, a nawet stwarzać, codziennie chleb dla tłumów. Jednak staje się Chlebem i sam odczuwa głód fizyczny. Staje się zwyczajnym człowiekiem, urodzonym w "mieście chleba = Betlejem", zamieszkałym w zwyczajnym Nazarecie i to przez 30 lat, staje się chlebem połamanym na Golgocie.
Bóg mógłby okazywać troskę o swój lud i bliskość przez cuda dokonywane z wysokości nieba, a stał się tak prostym i trudnym równocześnie do zrozumienia dla wielu znakiem. I odkrywam w sobie, że przecież ja na podobieństwo Eliasza często nie takiego Boga potrzebuję. Ja potrzebuję Boga-Cudotwórcy, Boga działającego spektakularnie, działającego widzialnie z mocą. A tymczasem On objawia mi się jako człowiek, pod postacią chleba. A może temu światu, w którym żyję, światu który pełen jest przemocy, potrzebny jest taki właśnie znak: Bóg szaleńczo miłujący; Bóg utożsamiający się z najsłabszymi, bliski wszystkim doświadczającym przemocy. Bóg-Człowiek, który wie co to drzwi betlejemskiej gospody zamknięte przez swoich-ziomków; Bóg-Człowiek, który jako Dziecko doświadczył zagrożenia ze strony siepaczy Heroda mordujących dzieci w Betlejem; Bóg-Człowiek wyrzucony z synagogi w Nazarecie i wyprowadzony poza miasto z zamiarem stracenia go przez mieszkańców rodzinnego miasta; Bóg-Człowiek odrzucony i ukrzyżowany w Jerozolimie. Jak pisze o. Timothy Radcliffe OP Jezus to Człowiek, który „zostaje zmiażdżony przez silniejszych od siebie – potężne niedźwiedzie z Rzymu i Jerozolimy pożerają słabego Galilejczyka – a mimo to żyje wiecznie”. Bóg wchodzi w świat bezpardonowej konkurencji, w świat wykazywania tego, że „kto silniejszy, ten lepszy”. Wchodzi utożsamiając się z najsłabszymi. On pełen mocy Pan historii – Zmartwychwstały, który da się połamać i ukrzyżować, ale nie odwoła się do środków przemocy. A może temu światu, w którym żyję, światu który pełen jest przemocy, potrzebna jest taka szaleńcza miłość.
Jezus mówi o sobie: „z nieba zstąpiłem”, „jam jest chleb, który z nieba zstąpił”. A Żydzi protestują. Jakże On może mówić w ten sposób? Przecież on z ziemi pochodzi, znamy jego rodziców! Tak Słowo Boga, wiedza Boga zderza się ze słowem i wiedzą człowieka. Słowa, w których Jezus objawia prawdę o sobie, zderzyły się z już posiadanymi przez słuchaczy wiadomościami na Jego temat. Ta reakcja szemrania była dla Jezusa okazją do przypomnienia, że aby Go poznać i aby Go przyjąć potrzeba łaski z wysoka: „Nikt nie może przyjść do mnie, jeżeli go nie pociągnie Ojciec, który mnie posłał”. Prośmy o łaskę przyjęcia Boga takim, jakim się objawia.
Ks. Piotr Szyrszeń SDS

sobota, 11 sierpnia 2012

Bezradność

Dziś wspominamy w Kościele św. Klarę
Klara urodziła się w Asyżu w roku 1193.
Idąc w ślady św. Franciszka założyła zakon żeński
oparty na jego Regule.
Zmarła 11 sierpnia 1253 r.
w klasztorze św. Damiana w Asyżu.

Czytamy Ewangelię z dnia (sobota XVIII tydz. zwykły)
Mt 17, 14-21
Gdy przyszli do tłumu, podszedł do Niego pewien człowiek i padając przed Nim na kolana, prosił: "Panie, zlituj się nad moim synem! Jest epileptykiem i bardzo cierpi; bo często wpada w ogień, a często w wodę. Przyprowadziłem go do Twoich uczniów, lecz nie mogli go uzdrowić". Na to Jezus odrzekł: "O plemię niewierne i przewrotne! Jak długo jeszcze mam być z wami; jak długo mam was cierpieć? Przyprowadźcie Mi go tutaj!" Jezus rozkazał mu surowo, i zły duch opuścił go. Od owej pory chłopiec odzyskał zdrowie. Wtedy uczniowie zbliżyli się do Jezusa na osobności i pytali: "Dlaczego my nie mogliśmy go wypędzić? On zaś im rzekł: "Z powodu małej wiary waszej. Bo zaprawdę, powiadam wam: Jeśli będziecie mieć wiarę jak ziarnko gorczycy, powiecie tej górze: "Przesuń się stąd tam!", a przesunie się. I nic niemożliwego nie będzie dla was. "Ten zaś rodzaj złych duchów wyrzuca się tylko modlitwą i postem"

W książeczce, z której już kiedyś korzystałem Ewangelia 2012, znalazłem komentarz do tej Ewangelii:
Są takie sytuacje, że człowiek czuje się bezradny. Nie widzi wtedy sposobu rozwiązania pewnych problemów, gubi się i traci nadzieję. Cóż może uczynić rodzic, który ma chore dziecko? Czasem chodzi od lekarza do lekarza i nic. Choroba nie ustępuje, kurczą się fundusze, a sytuacja robi się coraz trudniejsza.
Ojciec, który miał syna chorego na epilepsję, dotarł do Jezusa. Wcześniej był u Jego uczniów, ale niestety nie mogli sobie z tym przypadkiem poradzić. Dopiero dotarcie do Jezusa dało właściwy owoc. Zły duch opuścił chłopca i mógł cieszyć się zdrowiem.
Dlaczego jednak Jezus robi wyrzuty mówiąc: O plemię niewierne i przewrotne! Jak długo jeszcze mam być z wami; jak długo mam was cierpieć? Myślę, że Jezusowi chodzi o pewną naszą postawę, kiedy przychodzimy do Niego prosząc o ratunek. Jest to postawa roszczeniowa. Jesteśmy przecież pobożni, spełniamy wiele praktyk dobrych, a tu nagle spotyka nas katastrofa, choroba własna lub kogoś bliskiego, niemożnośc porozumienia się w rodzinie, z dziećmi, z współmałżonkiem, w pracy, każdy ma jakiś krzyż, i bywa, że trudno go udźwignąć. Przychodzimy w naszej bezradności do Jezusa z pretensją, domagając się wyrównania rachunków. Jezus mówiąc powyższe zdanie, zwraca nam uwagę: dlaczego nie chcesz zaakceptować swojego krzyża. Ojciec daje krzyż dla naszego nawrócenia, a my próbujemy się go pozbyć wchodząc w handel, naszymi dobrymi uczynkami z Jezusem. Ja tobie Panie Boże to, a Ty mi tamto. Ale mimo pewnego wyrzutu Jezus przecież pochyla się nad naszymi biedami i pomaga, leczy. Ale zwraca zawsze nam uwagę na stan naszej wiary. Interesujący jest fragment tego dialogu między Jezusem a ojcem dziecka, właśnie na ten temat, zapisany w Ewangelii św Marka:
Jezus zapytał ojca: "Od jak dawna to mu się zdarza?" Ten zaś odrzekł: "Od dzieciństwa. I często wrzucał go nawet w ogień i w wodę, żeby go zgubić. Lecz jeśli możesz co, zlituj się nad nami i pomóż nam." Jezus mu odrzekł: "Jeśli możesz? Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy." Natychmiast ojciec chłopca zawołał: "Wierzę, zaradź memu niedowiarstwu!"
Kilka dni temu, problem wiary wypłynął najpierw w formie lekkiego wyrzutu pod adresem Piotra, "czemu zwątpiłeś, małej wiary", a także w pochwale wiary kobiety kananejskiej, "wielka jest twoja wiara, niewiasto". Wiara kananejki wypływała z jej wielkiej pokory, pełnej świadomości, że nie ma prawa niczego się od Jezusa domagać, że wszystko jest łaską. Dziś znowu stajemy wobec problemu naszej wiary. Gdy brak nam wiary, wołajmy z ojcem epileptyka: "Wierzę, zaradź memu niedowiarstwu!"
I nie zapominajmy, że obok modlitwy, konieczny jest post jako działanie wspomagające w naszym szturmowaniu do nieba.
(kiedyś już pisałem na tych łamach na ten temat)

piątek, 10 sierpnia 2012

Posiew krwi

Patron Dnia
Św. Wawrzyniec
diakon i męczennik, patron ubogich

Św. Wawrzyniec był diakonem Kościoła rzymskiego za czasów papieża Sykstusa II. Był zarządcą dóbr kościelnych i opiekunem ubogich. Podczas prześladowania za cesarza Waleriana, przewidując swój koniec, rozdał majątek kościelny ubogim. W kilka dni po śmierci papieża Sykstusa, prefekt Rzymu zażądał wydania skarbu kościelnego. Wawrzyniec zgromadził ubogich i odpowiedział: "Oto są prawdziwe skarby Kościoła". Według legendy został umęczony na rozpalonej kracie 10 sierpnia 258 roku. Imię św. Wawrzyńca wymienia się w Kanonie rzymskim.


EWANGELIA
J 12, 24-26 Ziarno, które obumrze, przynosi plon obfity

Słowa Ewangelii wg św. Jana

Jezus powiedział do swoich uczniów:
Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity. Ten, kto kocha swoje życie, traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne.
A kto by chciał Mi służyć, niech idzie na Mną, a gdzie Ja jestem, tam będzie i mój sługa. A jeśli kto Mi służy, uczci go mój Ojciec.


Oto słowo Pańskie.

Wiele pracy musi włożyć rolnik, aby zebrać zboże. Kiedyś ścinał je sierpem, potem kosą. Później nastały żniwiarki, snopowiązałki konne i ciągnikowe. Dziś używa się kombajnów, które na polu ścinają zboże i odrazu je młócą. Tak wygląda krótka historia mechanizacji rolnictwa. Część ziarna trafia do młyna, gdzie przerabia się je na mąkę, ale część zachowuje się na siew w kolejnym roku. Czeka na odpowiedni czas , aby w tajemnicy ziemi dać nowe życie.
Jezus porównuje życie do ziarna wrzuconego w ziemię. Jego obumarcie oznacza nowe życie wielu ziaren. Gdyby jednak nie obumarło, pozostaje samo, a wraz z jego obumarciem kończy się jego życie, może powstać nowe życie, wiele nowych ziaren.
Ojcowie Kościoła porównują właśnie męczenników do takiego zasiewu. Krew męczenników stała się zasiewem, który wydał plon stukrotny. Takim był diakon Wawrzyniec wspominany w dzisiejszej liturgii. Zabity za czasów cezara Waleriana w 258 roku, jest jednym z wielu chrześcijan, którzy w tamtych czasach tracili życie za wiarę. Plon wydali kilkadziesiąt lat później po 313 roku.
Tak jest i dzisiaj. Tak się składa, że w XX wieku, a także obecnie, chrześcijanie są znowu prześladowani. W ubiegłym wieku zginęło ich z powodu wyznawanej wiary więcej niż przez wcześniejsze 1900 lat.
Z naszych męczenników można wspomnieć św. Maksymiliana Marię Kolbego czy bł. ks. Jerzego Popiełuszkę. Ale jak wspomniałem, codziennie gdzieś w świecie giną chrześcijanie, tylko dlatego, że wyznają Chrystusa. Wielu z nich jest anonimowych, niektórych znamy z imienia. Wstrząsająca jest historia Asi Bibi, chrześcijanki, skazanej na śmierć w Pakistanie z tzw bluźnierstwo dotyczące Mahometa. Ta historia wielokrotnie opisywana, trafiła na łamy prasy m in w GN z 12.08.2012. Asia napiła się wody należącej do muzułmańskich sąsiadów, którzy chcieli ją za ten fakt zlinczować. Asia broniąc się wyraziła się, że Jezus Chrystus oddał za nią życie, a cóż takiego dla was uczynił Mahomet. To zdanie posłużyło aby Asię oskarżyć o bluźnierstwo i skazać na śmierć. Już prawie dwa lata siedzi w celi śmierci, bez okien, bez saniteriatów. Każdy kto odważy się ją bronić narażony jest na śmierć.
Mogła ocalić życie wyrzekając się wiary w Chrystusa, ale odmówiła. Na wolności pozostał mąż i ich pięcioro dzieci. Asia bardzo nie umierać, ale nie za cenę wyrzeczenia wiary. Społeczność międzynarodowa usiłuje naciskać na władze Pakistanu, by ocalić Asię, jak dotąd bezskutecznie. Może twój podpis pod apelem o uwolnienie Asi Bibi, pomoże
Dziś męczennicy znowu oddają swoją krew, dla nawrócenia świata, ufajmy, że jak się to stało w pierwwszych wiekach, to ziarno rzucone w ziemię, wyda stukrotny plon.
A oto link do petycji o uwolnienie Asi Bibi www.CallForMercy.com

czwartek, 9 sierpnia 2012

Prywatny koniec świata

Wieczorem, 21.15
Kończy się dzień. Dziś już było spokojniej. Jutro też zapowiada się nieźle. Zobaczymy. Zawsze może się przecież zdażyć koniec świata. Podczas urlopu przeczytałem artykuł o tym, że gdy się zderzają dwie mgławice to może być nieprzyjemnie. Nie wiem. Nie znam się na astronomi, ale ponieważ temat końca świata jakoś leży w kręgu moich zainteresowań jako księdza, powinienem moje owieczki jakoś do tego przygotowywać, zacząłem nieco nad tą speawą przemyśliwać, co zaowocowało wierszem:

Koniec świata

Za cztery miliardy lat
Na Mleczną Drogę
wpadnie Andromeda,
Czy skończy się wtedy świat?

Mówią niektórzy znawcy
Co przyszłość poznać chcą,
że to już tylko roku pół;
Kalendarz Majów kończy się.

Myślę sobie, naiwnie nieco,
że takie dywagacje -
śmieszne są, gdyż może dziś,
prywatny koniec świata spotka mnie.

Wiem, wtedy spotkam Cię
przytulisz mnie mój Boże.
A więc, dlaczego składam dzięki,
gdy kończę jazdę samochodem?

Domatowo, 09.07.2012

Tak nawiasem mówiąc, w moim średnio długim życiu, przeżyłem już kilka "konkretnych" dat, w których miał nastąpić koniec świata. I choć się cieszę, że ten świat nadal istnieja a ja w nim egzystuję, to jakoś prognozy końca świata, jako jakiegoś kataklizmu, mnie nie ruszją, a przynajmniej niezbyt mocno. Bardziej się przejmuję, czy będę gotów na spotkanie z moim Bogiem, gdy przyjdzie mój prywatny koniec świata.
A przy okazji, to określenie "koniec świata", jest stanowczo nadużywabe, jakże często, gdy dziecko coś zbroi, słyszę to już koniec świata. A przecież wystarczy delikatnie skarcić psotnika, i wszystko wróci do normy, kolejny koniec świata za nami.

Panny mądre i głupie

Dziś jak już wspomniałem świętej Teresy Benedykty od Krzyża, dziewicy i męczennicy. W kościele czytana jest ewangelia o pannach.
Ewangelia wg św. Mateusza.
25, 1-13

Jezus opowiedział swoim uczniom tę przypowieść:
"Podobne jest królestwo niebieskie do dziesięciu panien, które wzięły swoje lampy i wyszły na spotkanie oblubieńca. Pięć z nich było nierozsądnych, a pięć roztropnych. Nierozsądne wzięły lampy, ale nie wzięły ze sobą oliwy. Roztropne zaś razem z lampami zabrały również oliwę w naczyniach. Gdy się oblubieniec opóźniał, zmorzone snem wszystkie zasnęły.
Lecz o północy rozległo się wołanie: «Oblubieniec idzie, wyjdźcie mu na spotkanie!» Wtedy powstały wszystkie owe panny i opatrzyły swe lampy. A nierozsądne rzekły do roztropnych: «Użyczcie nam swej oliwy, bo nasze lampy gasną». Odpowiedziały roztropne: «Mogłoby i nam, i wam nie wystarczyć. Idźcie raczej do sprzedających i kupcie sobie». Gdy one szły kupić, nadszedł oblubieniec: te, które były gotowe, weszły z nim na ucztę weselną i drzwi zamknięto. W końcu nadchodzą i pozostałe panny, prosząc: «Panie, panie, otwórz nam». Lecz on odpowiedział: «Zaprawdę powiadam wam, nie znam was».
Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny".


Ta Ewangelia daje nam materiał na dłuższą katechezę. W ramach porannej mszy spróbuję skupić się na jednym wątku. Naszej gotowości spotkania się z Bogiem. Z Oblubieńcem, którym jest Jezus Chrystus. To my wszyscy przychodzący do Kościoła szukamy spotkania z Bogiem. Czego nam potrzeba? Czego nam może brakuje? Jezus w przypowieści przywołuje obraz zaślubin dwojga młodych. Tak odbywało się wesele w wioskach palestyńskich za czasów Jezusa, tak odbywa się i dziś. Panny czekają na Oblubieńca, aby wprowadzić Go do sali weselnej. Trwają ostatnie negocjacje między rodzinami młodych. Ustalane są wszystkie sprawy. Takie negocjacje trwały długo, a im ważniejsz, bardziej znaczące rodziny się układały, tym dłużej to trwało. Wszystkie panny ze wsi czekają na Oblubieńca, a że sprawa się przeciąga, wszystkie zasnęły.
To nasza sytuacja. Wszyscy czekamy na spotkanie z Jezusem i często zasypiamy podczas tego czuwania. Wreszcie wołają, "Oblubieniec nadchodzi". Wszystkie panny się budzą, tak jak i każdy z nas kiedy przyjdzie na niego pora, aby się spotkać z Chrystusem. Panny wstają i zapalają swoje lampy. Dla nas ta lampa to nasza gorliwość, aby mogła w nas się rozpalić, potrzeba nam oliwy Ducha Świętego. W przypowieści okazuje się, że były takie, które miały tą oliwę a inne nie. Zawsze potrzeba nam czasu próby. Nie ma zmiłuj, albo masz albo nie. Te nierozsądne panny próbują jeszcze coś wytargować od tych roztropnych, użyczcie nam, bo nam zabrakło. A roztropne mówią, idźcie raczej do sprzedających, bo i nam mogłoby zabraknąć. Czy były w tym wypadku samolubne. Absolutnie nie. Gdyby Jezusowi chodziło tylko o oliwę to można by tak pomyśleć, ale tu chodzi o Ducha. Ducha Świętego nie zaczerpniesz od kolegi, koleżanki. Trzeba iść do sprzedających. A kto "sprzedaje Ducha Świętego"? Jego można "nabyć" w Kościele, trzeba więc zwrócić się do Kościoła. Ale uwaga, może okazać się, że będzie za późno. Możemy natrafić na zamknięte drzwi. Dlatego trzeba czuwać. Trzeba dbać o to, by nie zabrakło nam tej oliwy Ducha Świętego. Nie bądźmy głupi. Bądźmy mądrzy i roztropni, tą Bożą mądrością.
Amen


Mówi Edyta Stein, s. Teresa Benedykta od Krzyża

Dziś święto św. Teresy Benedykty od Krzyża, patronki Europy. Jest mi bliska z kilku względów. Po pierwsze była karmelitanką jak moja rodzona siostra. Po drugie jest patronką mojej synowej Edyty, ufam, że będzie Ją wspierać. Zamieszczam więc fragment z pism świętej, myślę, że bardzo ważny.

Z wykładu św. Teresy Benedykty od Krzyża O Tajemnicy Narodzenia Pańskiego
(E. Stein, Z własnej głębi, Kraków 1978, s. 67-69)

Być dzieckiem Boga znaczy oddać się w ręce Boga
Być dzieckiem Boga znaczy oddać się w ręce Boga, czynić Jego wolę, złożyć w Jego Boskie ręce swoje troski i swoje nadzieje, nie męczyć się obawą o przyszłość. Na tym polega prawdziwa wolność i wesele synów Bożych. Posiada je niewielu ludzi, nawet prawdziwie pobożnych i po bohatersku gotowych na każde poświęcenie. Chodzą zawsze pochyleni pod ciężarem swych trosk i obowiązków. Wszyscy znamy przypowieść o ptakach niebieskich i liliach polnych. Ale jeśli spotkamy człowieka, który nie ma ani majątku, ani żadnego trwałego zabezpieczenia, a nie męczy się myślą o przyszłości - kręcimy głową, jakbyśmy znaleźli się wobec czegoś niezwykłego. Oczywiście, myliłby się bardzo ten, kto by czekał bezczynnie, aby Ojciec Niebieski zawsze się o wszystko dla niego starał. Ufność w Bogu jest niezawodna tylko wtedy, gdy godzimy się przyjąć z pokorą to, co na nas Bóg zsyła, bo tylko On jeden wie, co jest dla nas istotnie dobre. I jeśli czasem słuszniej będzie, że dopuści na nas raczej biedę i niedostatek aniżeli wygodne i zabezpieczone utrzymanie, albo też niepowodzenia i upokorzenia zamiast czci i poważania - trzeba i na to być gotowym oraz okazać ufność i poddanie. W ten sposób będziemy mogli żyć nie przytłoczeni ciężarem trosk o przyszłość, radując się chwilą obecną.
Słowa "Bądź wola Twoja" powinny stać się dla chrześcijanina normą życia, powinny regulować bieg dnia od rana do wieczora, być ciągle główną naszą myślą. Wszystkie inne troski Bóg przejmie na siebie, nam do końca życia pozostanie ta jedna, gdyż nigdy nie możemy być pewni, że zawsze znajdujemy się na drodze, która wiedzie ku Niemu. Jak pierwsi rodzice, którzy utracili dziecięctwo Boże i od Boga się oddalili, tak każdy z nas stoi nieustannie w obliczu wyboru nicości lub pełni Boskiego życia i prędzej czy później dotkliwie się o tym przekona. W początkach życia duchowego, kiedy zaczynamy się dopiero poddawać Bożemu kierownictwu, czując pewną i mocną rękę Boga, który nas prowadzi, to, co powinniśmy czynić, stoi przed nami jasne jak słońce. Ale nie zawsze tak bywa. Kto należy do Chrystusa, musi przeżyć całe Jego życie. Musi dojrzewać do wieku Chrystusowego, musi z Nim wejść na drogę krzyżową, przejść przez Ogrójec i wstąpić na Golgotę. Lecz wszystkie cierpienia zewnętrzne są niczym w porównaniu z ciemną nocą duchową, gdy gaśnie Boskie światło i milknie głos Pana. Bóg jest w tym doświadczeniu blisko, lecz ukrywa się i milczy. Dlaczego? Są to Boże tajemnice, których choć do końca nigdy nie przenikniemy, przecież możemy je nieco zrozumieć. Bóg stał się człowiekiem, aby nas uczynić uczestnikami swego życia. Ciemna noc życia rozpoczyna to uczestnictwo już na ziemi i chce doprowadzić do jego pełni, jako ostatecznego celu, ale w środku drogi zawiera się coś jeszcze. Chrystus jest Bogiem i człowiekiem; ten więc, kto chce żyć z Nim, musi uczestniczyć zarówno w Jego Boskim, jak i ludzkim życiu. Natura ludzka, którą Chrystus przyjął, dała Mu możność cierpienia i śmierci. Natura Boska, którą posiadał odwiecznie, nadała temu cierpieniu i śmierci wartość nieskończoną i moc odkupieńczą. Męka i śmierć Chrystusa powtarzają się w Jego Ciele Mistycznym i jego członkach. Każdy człowiek musi cierpieć i umierać, lecz jeśli jest żywym członkiem Mistycznego Ciała Chrystusa, jego cierpienie i śmierć nabierają odkupieńczej mocy dzięki Boskości Tego, który jest jego Głową.


RESPONSORIUM
por. 1 Kor 1, 23-24

W. My głosimy Chrystusa ukrzyżowanego, † który jest zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla pogan. *
Dla tych, którzy są powołani, / tak spośród Żydów, jak i spośród Greków, / Chrystus jest mocą i mądrością Bożą.
K. Pragnienie mojego serca i moja modlitwa wznoszą się do Boga o ich zbawienie.
W. Dla tych, którzy są powołani, / tak spośród Żydów, jak i spośród Greków, / Chrystus jest mocą i mądrością Bożą.