W dosyć dawnym nr Naszego Dziennika znalazłem artykuł Piotra na temat jak wygląda relacja prawa w stosunku do życia nienarodzonych. Za Jego zgądą umieszczam go na tej stronie, zaznaczając, że był drukowany w ND nr 227 br z 28.09.2012; jest dosyć długi ale warto przeczytać, Piotr naprawdę zna się na tych sprawach.
Śpiący strażnik
Prawo wobec ochrony życia nienarodzonych
Ks. dr hab. Piotr Kieniewicz MIC
Prawo jest częścią życia społecznego. Musi być. W ludzką strukturę wpisane jest dążenie do uporządkowania naszej egzystencji. Co więcej, do uporządkowania wedle określonego schematu. Dzieje się tak dlatego, że świat stworzony ma wewnętrzną strukturę wykraczającą poza mierzalne naukami przyrodniczymi wzorce. Jest to struktura obejmująca także wymiar moralny, a więc odnoszący się do prawdy i dobra, które człowiek może swoim rozumem rozpoznać i w sposób wolny wybrać i przyjąć. Wówczas, gdy przyjętej prawdzie podporządkuje swoje życie, swoje poszczególne wybory, także ono zostanie wpisane – tym razem na mocy świadomej i wolnej decyzji – w tę strukturę stworzenia.
Prawo jest częścią życia społecznego. Musi być. W ludzką strukturę wpisane jest dążenie do uporządkowania naszej egzystencji; co więcej, do uporządkowania wedle określonego schematu. Dzieje się tak dlatego, że świat stworzony ma wewnętrzną strukturę, wykraczającą poza mierzalne naukami przyrodniczymi wzorce. Jest to struktura obejmująca także wymiar moralny, a więc odnoszący się do prawdy i dobra, które człowiek może swoim rozumem rozpoznać, i w sposób wolny wybrać i przyjąć. Wówczas, gdy przyjętej prawdzie podporządkuje swoje życie, swoje poszczególne wybory, także ono zostanie wpisane – tym razem na mocy świadomej i wolnej decyzji – w tę strukturę stworzenia.
Można postawić pytanie (skądinąd zadane w swoim czasie przez namiestnika Judei Poncjusza Piłata): „Cóż to jest prawda?”. Innymi słowy, o jaką prawdę chodzi? Odpowiedź jest prosta – chodzi o prawdę o człowieku: kim jest człowiek i jaka jest jego natura. Prostota pytania wcale nie ułatwia odpowiedzi, tym bardziej że doświadczenie wolności i świadomości skłania nas do stwierdzenia, że człowieczeństwo wykracza poza cielesność. Co więcej, gdzieś w głębi serca nosimy w sobie przekonanie, że nasze życie sięga poza doczesność, czego świadectwem są słowa Horacego: „Non omnis moriar” („nie wszystek umrę”). Tej intuicji wieczności towarzyszy drugie przeczucie, mianowicie że jej kształt będzie uzależniony od sposobu przeżycia tego „tu i teraz”. Stąd właśnie biorą się wysiłki, by życie doczesne tak przeżyć, aby wieczność była szczęśliwa i pełna. Częścią tej pracy są starania, by uporządkować życie poprzez prawo, które będzie dobre – nie tylko w sensie „rozumne”, „skuteczne”, „potrzebne”, ale właśnie dobre w moralnym sensie tego słowa.
Tak na prawo stanowione patrzę jako teolog moralista, mając jednocześnie pełną świadomość, że nazbyt często jestem w swojej wizji osamotniony. Pragmatyczne nastawienie współczesnej cywilizacji, domagające się rozwiązań skutecznych i natychmiastowych, nie zostawia zbyt wiele miejsca dla refleksji etycznej. Bywa, że nie zostawia go wcale. Co ciekawe, nie oznacza to całkowitego braku odniesień do porządku moralnego w prawie, zazwyczaj jednak znajdują się one w zapisach najbardziej ogólnych. Przepisy szczegółowe i wykonawcze niekiedy je rozmywają, a niekiedy wprost im zaprzeczają. Szczególnym obszarem takiego konfliktu prawa jest kwestia ochrony ludzkiego życia w jego sytuacjach granicznych: na początku i na końcu.
Niewątpliwie jest to bardzo groźna tendencja, gdyż prowadzi do stopniowego rozmiękczania sumień i wrażliwości moralnej społeczeństwa. Tym ważniejsze i cenniejsze są inicjatywy takie jak zorganizowana przed kilkoma dniami (24-25 września) na Uniwersytecie Warszawskim konferencja „Doktrynalne podstawy i prawne uwarunkowania ochrony życia ludzkiego w fazie prenatalnej – perspektywa międzynarodowa”, którą patronatem objęła księżna Luksemburga. Wbrew wszystkim tendencjom i niekonsekwencjom w przepisach spotkanie pokazało, że prawo może i powinno stać na straży ludzkiego życia i bronić jego wartości. Trzeba tylko, by ludzie chcieli…
Zakwestionowana godność
U podstaw troski o życie ludzkie stoi mniej lub bardziej uświadomione przekonanie o jego wartości wynikającej z wielkiej godności osoby ludzkiej. Problem w tym, że kiedy prawnicy mówią o godności, często używają sformułowań sugerujących, iż godność jest wartością nadawaną przez prawodawcę. Tymczasem godność nie zależy od tego, czy się ją nada, czy nie, lub też czy się ją uzna, czy nie… Godność osoby ludzkiej wynika z samego faktu, że człowiek jest osobą, choćby wszyscy twierdzili, iż życie tej osoby nie jest warte istnienia.
Trzeba powiedzieć wyraźnie, że sposób, w jaki mówimy o człowieku, wpływa na to, jak go traktujemy. Jeśli pojawiają się sformułowania sugerujące „nadawanie” godności, może w niejednym sercu zrodzić się pokusa, by tę godność komuś niejako odebrać, by ją zakwestionować.
Taka sytuacja ma miejsce właśnie w odniesieniu do dzieci powołanych do istnienia w laboratoriach podczas procedury in vitro. Gdy rozwijają się na szalkach Petriego, naukowcy zdają się zapominać, że mają do czynienia z ludźmi. W procedurze selekcji preimplantacyjnej wybierają najlepiej rozwinięte „embriony”, traktując osobę ludzką jako materiał biologiczny pozbawiony wewnętrznej wartości, czyli godności właściwej człowiekowi.
Nie jest to jedyny przypadek naruszenia godności dziecka w jego najwcześniejszej fazie rozwoju. Już samo pozyskiwanie informacji na temat zdrowia poczętego dziecka z założeniem, że pozwoli się żyć wyłącznie temu, które okaże się zdrowe, jest fundamentalnym naruszeniem jego osobowej godności. Dlatego, jakkolwiek może to brzmieć dziwnie, z moralnego punktu widzenia (a zdaniem przynajmniej niektórych prawników, także z punktu widzenia prawa karnego) rodzice w ogóle nie mają prawa do informacji o zdrowiu dziecka, jeśli taka informacji nie służyłaby wprost dobru dziecka, tym bardziej zatem, jeśli taka informacja mogłaby doprowadzić do decyzji o jego uśmierceniu.
Totalitarna retoryka
Problem nie kończy się wyłącznie na kwestii ochrony życia dzieci poczętych, ponieważ to samo nastawienie zaczyna pojawiać się w stosunku do osób już urodzonych. Znamienne jest, że toczone obecnie dysputy prawne ukierunkowane są na dalsze osłabienie – i tak już wątłej – pozycji nienarodzonego dziecka w systemie prawnym krajów rozwiniętych. Chociaż wiedza medyczna (embriologia) dowodzi, że ludzki embrion jest człowiekiem na embrionalnym etapie swojego rozwoju, nie jest jednak traktowany jak człowiek, równy ludziom już urodzonym w godności i statusie społecznym, a co za tym idzie - w prawach. Jest to poważna niespójność, wyrastająca z różnego potraktowania dwóch podmiotów: matki i jej dziecka, z przeciwstawienia sobie jej prawa do prywatności i jego prawa do istnienia.
Wyroki Sądu Najwyższego USA z 1973 roku legalizujące aborcję w Ameryce i otwierające pole do legalizacji aborcji w wielu innych krajach oparte są na tej retoryce prawa do prywatności. W istocie jednak są pozbawione merytorycznego uzasadnienia, a nierzadko – jak w przypadku USA – sprzeciwiają się konstytucyjnym fundamentom porządku prawnego. Problem jednak w tym, że uchwalone z racji pozamerytorycznych, z tych samych racji nadal są utrzymywane w mocy. Znaczna część społeczeństwa amerykańskiego – a uczciwie trzeba powiedzieć, że podobne poglądy ma bardzo wielu Europejczyków – chce utrzymania tego priorytetu swobody decyzji matki nad prawem do życia jej dziecka tylko dlatego, że tak jest „wygodniej”. Odmowa uznania człowieczeństwa i osobowego statusu nienarodzonego dziecka ma zatem charakter pozamerytoryczny i totalitarny, tak samo jak pozamerytoryczne i totalitarne są jakiekolwiek rasistowskie czy dyskryminujące prawa.
Próba przezwyciężenia tej koszmarnej tendencji została podjęta na Węgrzech. Nowa konstytucja wprost objęła ochroną życie ludzkie od początku, ale – co ciekawe i smutne zarazem – nie uczyniła prawa dopuszczającego aborcję nielegalnym z mocy samego prawa, rzekomo dlatego, że „początek” nie jest precyzyjnie zdefiniowany i zidentyfikowany z poczęciem. Nie można zaprzeczyć, że jest to tłumaczenie nieco pokrętne, ponieważ ani biologia, ani elementarna logika nie daje możliwości, by cokolwiek innego niż poczęcie było początkiem ludzkiego życia.
Warto zauważyć, że podobna niekonsekwencja ma miejsce w niejednym systemie prawnym, także polskim, który w jednych przepisach obejmuje ochroną każdego człowieka od poczęcia do naturalnej śmierci, a w innych mu tej ochrony – a nawet samego człowieczeństwa – odmawia. Polskie prawo konstytucyjne rozpoznaje fundamentalną wartość życia ludzkiego, jednakże prawo karne nie chroni tego życia w tym samym stopniu, co w odniesieniu do ludzi już urodzonych. Ze społecznego punktu widzenia sytuacja jest dalece niepokojąca. Niekonsekwencje w prawie stanowionym sprawiają bowiem, że prawo traci autorytet i zdolność skutecznego działania.
Polskie prawo mówi o „dziecku poczętym” (od poczęcia do porodu), ale odróżnia jego status od „dziecka” (którym się owa istota „staje” od pierwszych skurczów porodu), przyznając im różną ochronę prawną, w obu wypadkach jednak niższą od ochrony przyznanej dorosłemu człowiekowi. Problem w tym, że istniejące prawo nie jest w praktyce stosowane. Przykładowo, prawo karne przewiduje kary za uszkodzenie ciała dziecka poczętego, co w równej mierze dotyczy dziecka in utero (w łonie matki), jak i dziecka in vitro (w laboratorium, na szalkach Petriego). Tymczasem choć procedury związane z in vitro – jak na przykład selekcja preimplantacyjna i aborcja selektywna oznaczają w praktyce uśmiercenie niektórych dzieci, wymiar sprawiedliwości całkowicie te sytuacje ignoruje.
Rozmiękczanie sumień
Walka o życie nienarodzonych jest niezwykle trudna, o czym uczestnicy ruchów i inicjatyw pro-life niejednokrotnie się już zdążyli przekonać. Na gruncie prawa nader często przybiera ona charakter sporu o pojęcia, choć myliłby się ten, kto by sądził, że chodzi tylko o walkę o słowa. W istocie chodzi o rzeczywistość znacznie ważniejszą: o uznanie prawdziwego i pełnego człowieczeństwa tych, którzy się jeszcze nie narodzili. Zmaganie jest tym trudniejsze, że przepisy, używając niezwykle podobnych terminów, mówią o różnych rzeczywistościach. Przykładowo, „życie ludzkie” nie jest tym samym, co „życie człowieka”. Mógłby ktoś zapytać, jak to jest możliwe? Ano możliwe jest w sytuacji, gdy na jednych się patrzy podmiotowo (na rodzica), a na innych przedmiotowo (na dziecko) i przeciwstawia się ich sobie.
Do najbardziej drastycznej sytuacji tego przeciwstawienia sobie matki i jej dziecka dochodzi wtedy, gdy otoczenie wmówi jej, że powinna się swojego dziecka obawiać. To lęk sprawia, że nienarodzonemu odmawiane jest prawo do życia. Ten lęk ma różne punkty zaczepienia. Jedni boją się ograniczeń wynikających z pojawienia się dziecka w życiu, inni – skandalu i wykluczenia społecznego. Najczęściej jednak motywem jest lęk przed chorobą i niepełnosprawnością dziecka i związanego z tym trudu. I tu pojawia się motywacja, zwana eugeniczną, zgodnie z którą prawo do życia mają tylko zdrowi. Widać to w niewiarygodnej wręcz niespójności argumentacji eugenicznej i pozaprawnym, emocjonalnym nastawieniu nacechowanym strachem przed obecnością w społeczeństwie osób dotkniętych chorobą lub kalectwem.
Współczesne prawo często daje przyzwolenie właśnie na takie eugeniczne podejście, usprawiedliwiając je utylitarnymi argumentami, jakoby egzystencja naznaczona cierpieniem była niewarta życia, troski i miłości. Współczesny świat kusi wizją, w której nauka usuwa cierpienie z życia. Dla „cywilizacji śmierci” życie utożsamiane jest z witalnością, nie znajduje miejsca na cierpienie. Ale jest to niebezpieczna wizja, ponieważ cierpienie jest potrzebne dla rozwoju człowieka i ludzkiej społeczności.
Tymczasem w eugenice nie ma miejsca ani na cierpienie, ani na współczucie. Straszenie cierpieniem nie ma wiele wspólnego ze współczuciem. Oczywiście w dyskusjach podnoszone są argumenty odwołujące się do postaw humanitarnych, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że od tych teorii bardziej decydująca jest niezdolność do zniesienia widoku cierpiącego człowieka.
Warto zauważyć, że eugenika nie kwestionuje człowieczeństwa chorego czy też obarczonego wadami nienarodzonego dziecka. A skoro człowieczeństwo dziecka poczętego nie przeszkadza legislatorom do odmawiania mu prawa do życia, nie powinno być problemu z zakwestionowaniem tego prawa u dzieci po urodzeniu. W ten sposób wprowadzony do medycznej retoryki eugeniczny sposób myślenia doprowadza do rozmiękczenia sumień, ale także do zmiany obowiązującego prawa.
Do podobnego efektu próbuje się doprowadzić na jeszcze jednej drodze. Od pewnego czasu daje się zauważyć prawdziwą ofensywę Planned Parenthood (i innych podobnych organizacji) w UNESCO i ONZ, by wprowadzić homoseksualną retorykę w prawo odnoszące się do rodziny. Próbuje się przedefiniować terminologię (poczęcie, małżeństwo, rodzina, osoba, człowiek) używaną w dokumentach i niekiedy odnosi się wrażenie, że zabiegi te mają działać wstecz, tzn. w odniesieniu do dawniejszych dokumentów. Dlatego jest rzeczą absolutnie konieczną, by z ogromną dbałością pilnować oryginalnego znaczenia używanej w dokumentach terminologii. Trzeba nieustannie monitorować projekty powstających aktów prawnych, by nie dopuścić do zmiany znaczenia pojęć, które określają tożsamość człowieka, zakres jego praw i obowiązków oraz jego miejsce w strukturze społecznej.
Opuszczałem konferencję prawników z nieco mieszanymi uczuciami, choć podniesiony na duchu. Z jednej strony zobaczyłem, jak wielkim labiryntem jest świat stanowionego prawa, jak wiele jest w nim niekonsekwencji, kompromisów (mniej lub bardziej zgniłych) i niejasności. Z drugiej strony dostrzegłem w tym gąszczu wiele znaków nadziei, śladów działania sumienia domagającego się wierności prawdzie o człowieku i jego godności. Największym zaś z tych znaków była obecność wspaniałych ludzi – prawników z Polski, USA, Niemiec, Austrii, Hiszpanii i Węgier, którzy nie zważając na opinie otoczenia, głośno dawali świadectwo o obowiązku ochrony życia ludzkiego od początku do końca. I za to świadectwo im dziękuję, bo jak długo są ludzie dobrej woli, tak długo Bóg może działać w świecie.
Nie będą to komentarze dotyczące spraw bieżących a raczej moje własne snucie rozważań, ot taki rodzaj megalomanii
niedziela, 21 października 2012
środa, 17 października 2012
Człowiek - reprodukcja czy stworzenie?
W jednym z ostatnich nr Gościa Niedzielnego natrafiłem na wspomnieniowy artykuł o nadaniu Josephowi kardynałowi Ratzingerowi doktoratu na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim w 1988r. Interesujące jest to o czym mówił znakomity teolog dogmatyczny, będący w tamtym czasie szefem Kongregacji ds Wiary. Nie wypowiadał się na temat swojej specjalności, nie zabrał też głosu na temat upadającego reżimu komunistycznego. Przedstawił za to błyskotliwą wizję problemu sztucznego zapłodnienia. W tamtych latach ta procedura była jeszcze w powijakach i wielu ludzi fascynowało się osiągnięciami medycyny. Dziś gdy dyskusje na ten temat są jeszcze gorętsze, warto sięgnąć do tego tekstu, jest on dosyć długi, należy więc uzbroić się nieco w cierpliwość, ale naprawdę warto.
Joseph kardynał Ratzinger
CZŁOWIEK - REPRODUKCJA CZY STWORZENIE?
Teologiczne pytania dotyczące początku życia ludzkiego
1. Reprodukcja i prokreacja: filozoficzny problem dwu terminologii
Kim jest człowiek? To może nazbyt filozoficznie brzmiące pytanie weszło w zupełnie nowe stadium swej aktualności, odkąd stało się możliwe „zrobić” człowieka, lub – jak to ujmuje fachowa terminologia – reprodukować go w probówce. Ta właśnie nowa moc, jaką człowiek zdobył, znalazła swój wyraz również w nowym języku.
Dotychczas pojęciom, za pomocą których wyrażano zapoczątkowanie życia człowieka, nadawano postać językową spłodzenia i zrodzenia; języki romańskie dysponują ponadto słowem „prokreacja”, które wskazuje na Stwórcę. Teraz natomiast miejsce i rolę najzwięźlejszego opisu przekazywania życia zdaje się przejmować słowo „reprodukcja”.
Obie terminologie nie muszą się zresztą wcale wykluczać; każdej z nich odpowiada inny sposób patrzenia na badaną rzeczywistość, każda odsłania odpowiednio różne jej aspekty. Lecz przecież język zmierza każdorazowo do ujęcia całości. Stąd nie da się zaprzeczyć, że poprzez opozycję słów ujawniają się bardziej podstawowe problemy: dochodzą do głosu dwie całkowicie przeciwstawne wizje człowieka, a nawet dwa zupełnie odmienne sposoby rozumienia rzeczywistości w ogóle.
Spróbujmy więc najpierw scharakteryzować sam ten nowy język na podstawie jego własnych wewnętrznych źródeł, by móc z kolei dotknąć – z należną dla sprawy precyzją – głębiej sięgających problemów. Słowo „reprodukcja” wskazuje na proces zapoczątkowania życia nowego człowieka w oparciu o biologiczne poznanie właściwości organizmów żywych. Im to właśnie – w odróżnieniu od wytworów – przysługuje zdolność „samoreprodukcji” J. Monod mówi np. o trzech cechach charakteryzujących organizm żywy. Są to: właściwa mu teleonomia. swoista dla niego morfogeneza oraz niezmienna reprodukcja. Na tę niezmienność kładzie się nacisk: raz dany kod genetyczny jest wciąż na nowo nieodmiennie „reprodukowany”: każde nowe indywiduum jest dokładnym powtórzeniem tego samego „zapisu”. „Reprodukcja” ujawnia więc w pierwszym rzędzie genetyczną tożsamość: dane indywiduum tylko „reprodukuje” wciąż na nowo to, co wspólne; słowo to wskazuje ponadto na mechaniczny charakter całego procesu. Proces ten można dokładnie opisać. J. Léjeune tak oto ujął zwięźle istotę procesu ludzkiej reprodukcji: „Dzieci wykazują ciągłą jedność ze swoimi rodzicami dzięki materialnemu nosicielowi, jakim jest molekuła DNA. w którą zostaje wpisana – w niezmiennym mikrojęzyku – cała informacja genetyczna. W główce plemnika znajduje się podzielona na 23 jednostki metrowa nić DNA [...] W chwili połączenia 23 chromosomów męskich przenoszonych przez plemnik i 23 żeńskich, znajdujących się w komórce jajowej, zostaje zebrana kompletna informacja, konieczna, a zarazem wystarczająca, dla określenia genetycznej konstytucji nowego bytu ludzkiego”.
Możemy więc powiedzieć w sposób bardzo uproszczony, że „reprodukcja” gatunku „człowiek” – dokonuje się poprzez złączenie się dwu nosicieli informacji genetycznej. Niepodobna kwestionować trafności tego opisu, czy jest on jednak kompletny? Narzucają się tutaj wprost dwa pytania: Czy reprodukowana w taki oto sposób istota jest jedynie kolejnym indywiduum, jeszcze tylko jednym egzemplarzem gatunku „człowiek” – czy też jest czymś więcej: osobą, to znaczy istotą, która z jednej strony reprezentuje to, co wspólne dla gatunku ludzkiego, lecz z drugiej strony jest przecież kimś zasadniczo nowym, jedynym w swoim rodzaju, niereprodukowalnym, kto przez swą niepowtarzalność wykracza ponad bycie tylko jednostką tej samej wspólnej natury? Jeśli jednak tak jest, to co jest źródłem tej niepowtarzalności? Wiąże się z tym drugie właśnie pytanie: W jaki sposób łączą się wymienieni nosiciele informacji? To z pozoru banalne niemal pytanie stało się dziś miejscem fundamentalnego sporu, dzielącego nie tylko przeciwstawne sobie teorie na temat człowieka, lecz również ich wcielenia w dziedzinie PRAXIS, co zresztą bardziej jeszcze zaostrzyło już istniejącą między nimi opozycję. A przecież odpowiedź na to pytanie wydaje się zrazu, jak już wcześniej nadmieniono, czymś najoczywistszym w świecie: Obie dopełniające się wzajemnie informacje łączą się poprzez zjednoczenie się mężczyzny i kobiety, poprzez ich „stawanie się jednym ciałem”, jak to wyraża Biblia. Biologiczny proces „reprodukcji” zostaje włączony w osobowe wydarzenie cielesno-duchowego obcowania ze sobą dwojga ludzi.
Z chwilą jednak, gdy w laboratorium udało się, wydzielić, mówiąc najkrócej, biochemiczną część z całości owego wydarzenia, zjawiło się zaraz pytanie: Jak dalece konieczny jest związek ich obu? Czy jest on dla tego wydarzenia istotny, czy winno i czy musi tak być, czy też chodzi tu – mówiąc językiem Hegla – tylko o podstęp przyrody, która posługuje się wzajemną skłonnością ludzi do siebie, podobnie jak to czyni wówczas, gdy – w świecie roślin – wykorzystuje wiatr, pszczoły lub inne jeszcze owady, jako środek transportu nasienia? Czyż nie można by więc i w akcie zjednoczenia się ludzi wyodrębnić centralnego w nim momentu, jako istotnie i jedynie ważnego, od tego, co w nim tylko faktyczne, przyrodnicze, i nie powierzyć w konsekwencji całej przyrodniczej strony tego zjednoczenia innym, racjonalnie sterowanym metodom? Tutaj podnoszą się wszakże i z przeciwnej strony różne pytania: Czy można związek mężczyzny i kobiety określić jako proces tylko czysto biologiczny, a więc związek, w którym domniemana duchowa więź obojga byłaby również li tylko pułapką oszukującej ich przyrody, tak iż w gruncie rzeczy działaliby oni wcale nie jako osoby, lecz jako osobniki, jako indywidua gatunku? Czy też – wręcz przeciwnie – musi się stwierdzić: Poprzez miłość dwu osób i poprzez duchową wolność, z której ich miłość wypływa, dochodzi do głosu nowy wymiar rzeczywistości, której to rzeczywistości z kolei odpowiada to, że również i dziecko nie jest tylko i jedynie powtórzeniem niezmiennej informacji genetycznej, lecz jest osobą, w nowości i wolności swojego „ja”, stanowi po prostu nowe centrum w świecie? I czy nie jest ofiarą ślepoty ten, kto temu Nowemu przeczy, redukując jego Wszystko do czystej mechaniki, tyle że – aby móc to uczynić – musi przedtem wymyślić irracjonalny i okrutny mit podstępnej natury?
Kolejne pytanie, które czeka na odpowiedź, rodzi się z następującego stwierdzenia: jest rzeczą oczywistą, iż w laboratorium można dziś wyizolować ów biochemiczny proces i w laboratoryjny sposób łączyć informacje genetyczne. Nie można zatem związku pomiędzy biochemicznym procesem a duchowo-osobowym obcowaniem ludzi definiować w kategoriach tej konieczności, jaka właściwa jest dla sfery fizykalnej: tu daje się ten związek rozdzielić, tu da się postąpić – równie dobrze – inaczej! Pozostaje jednak nadal pytanie, czy nie istnieją innego rodzaju jeszcze konieczności, oprócz konieczności czysto przyrodniczej? Stąd, jeśli nawet to, co biologiczne, daje się technicznie oddzielić od tego, co osobowe, to czy nie istnieje – mimo to – nadal ich głębsza nierozłączalność, czy nie istnieje nadal wyższa konieczność ich łączenia? Czy w gruncie rzeczy nie dokonano tu już negacji samego człowieka, gdy uznano tylko konieczność praw przyrody za jedyną konieczność, a przekreślono tę, która stawia wolność człowieka wobec powinności? Innymi słowy: Jeśli jedynie „reprodukcję” traktuję jako coś, co realnie się liczy, wszystko zaś inne, co mieści się nadto w pojęciu „prokreacja”, uznaję li tylko za mętną, pozbawioną waloru naukowego gadaninę, to czy już przez to samo nie zaprzeczyłem, że człowiek jest człowiekiem? Tylko czy wówczas ma jeszcze jakikolwiek sens dyskusja kogokolwiek z kimkolwiek i jaki wówczas sens ma racjonalność laboratorium, a w końcu racjonalność samej nauki?
Dopiero w wyniku poczynionych dotąd uwag możemy precyzyjnie sformułować problem naszego dzisiejszego rozważania: Dzięki czemu powstanie nowego człowieka jest czymś więcej niż tylko „reprodukcją”? Czym jest owo „więcej”? Pytanie to – jak już podkreślono – nabrało szczególnej aktualności od momentu, gdy stało się możliwym „zreprodukować” człowieka w laboratorium, a więc poza kontekstem osobowego zjednoczenia cielesnego mężczyzny i kobiety. Istotnie, dziś można faktycznie odłączyć biologiczny proces od naturalno-osobowego wydarzenia, jakim jest jednoczenie się kobiety i mężczyzny. Tej to właśnie faktycznej rozłączalności staje naprzeciw – głoszona przez Kościół, jako biblijnie ugruntowana – etyczna nierozłączalność. W grę wchodzą – po obu stronach – fundamentalne wybory duchowe. Albowiem nawet działalność w naukowych laboratoriach nie wypływa z samych tylko mechanistycznych przesłanek, lecz jest owocem i wyrazem podstawowej orientacji w sposobie patrzenia na świat i na człowieka. Oto dlaczego warto dokonać najpierw podwójnego spojrzenia wstecz, zanim przystąpimy do uargumentowania własnego w tej sprawie stanowiska. Wejrzyjmy więc najpierw pokrótce w kulturową prehistorię idei sztucznej „reprodukcji” człowieka, potem zaś skierujmy uwagę w stronę biblijnego przekazu dotyczącego naszego problemu.
2. Dialog z historią
2.1. „Homunculus” w historii kultury
Pomysł „wyprodukowania” człowieka skrystalizował się po raz pierwszy w żydowskiej kabale wraz z ideą golema. U podstaw tej idei leży sformułowana w księdze Jezira (około 500 r. p. Chr.) myśl o stwórczej mocy liczb. Wedle tej idei poprzez uporządkowane recytowanie wszelkich możliwych stwórczych układów liter uda się w końcu stworzyć homunculusa, czyli golema, człowieczka. Już w XIII w. pojawia się w tym kontekście pomysł śmierci Boga: oto wreszcie wyprodukowany homunculus zrywa ze słowa EMETH (prawda) pierwszą literę aleph. Wynik jest taki, że na jego czole w miejsce napisu: „Bóg – Jahwe jest Prawdą”, pojawia się motto: „Bóg umarł”. Golem objaśnia następnie ten napis poprzez porównanie, które – streszczając – tak oto się kończy: „Gdy będziecie mogli jak Bóg stworzyć człowieka, wówczas się powie: Nie ma już innego Boga na świecie poza człowiekiem...” Stworzenie zostaje tu powiązane z siłą, potęgą. Potęga jest w ręku tych, którzy potrafią wyprodukować człowieka; tą samą potęgą detronizują oni Boga; nie jawi się On więcej w polu ich widzenia. Pozostaje oczywiście pytanie, czy ci nowi potentaci, którzy znaleźli klucz do języka stworzenia i teraz już sami mogą kombinować dowolnie materiałem budowlanym, pamiętają jeszcze o tym, iż mogą robić to, co robią, tylko dlatego, że już zastali liczby i litery, których znaczeniami nauczyli się posługiwać.
Najbardziej znana wersja idei „homunculusa” znajduje się w drugiej części Fausta J. W. Goethego. Właśnie Wagnerowi, spragnionemu wiedzy słudze wielkiego Doktora Fausta, udaje się w czasie jego nieobecności dokonać mistrzowskiego wyczynu. „Ojcem” tej nowej sztuki nie jest tu więc duch dociekający sensu rzeczy i szukający sensu całości, ale raczej pozytywista, który chce umieć i móc – jak można by krótko scharakteryzować Wagnera Osobliwe, pomimo to, człowieczek z probówki rozpoznaje natychmiast w Mefistofelesie swojego kuzyna: Goethe ustala w ten sposób wewnętrzne pokrewieństwo pomiędzy sztucznie wyprodukowanym światem pozytywizmu a duchem negacji. Oczywiście dla Wagnera i dla typu jego racjonalności moment ów jest chwilą najwyższego triumfu:
WAGNER
[...]
za chwilę coś wielkiego się stanie!
MEFISTOFELES
No, cóż takiego?
WAGNER
Robię człowieka.
MEFISTOFELES
Człowieka? Z kim? ach pewnie parkę miłą
zwabiłeś do tej nory – nie dojrzę z daleka.
WAGNER
Broń Boże! Przestarzałość! To się tak robiło!
Od dziś sposób płodzenia odmieni się cale;
za chwilę sam obaczysz, że ja się nie chwalę.
[...]
pożądanie, chęć owa, tak nam ongi bliska,
owo branie, dawanie – to przeszłość zamarła!
Ostawmy ją zwierzętom! Lecz człowiek przyszłości,
wielki – nie może powstać z cielesnej miłości.
A nieco dalej:
Przypadek? Zbyjmy śmiechem! Myśl się w wszystko wciela!
Myśl rozwagą poparta, kiedyś z swego wątku
wysnuje bez wątpienia nawet myśliciela.
[...]
Mówię ci świecie! – świat mnie słucha –
życie już nie jest tajnią mglistą.
Goethe uwydatnia w tych wierszach z całą wyrazistością dwie siły napędową w dążeniu do sztucznego wyprodukowania człowieka i chce przez to poddać krytyce pewien rodzaj wiedzy przyrodniczej, odrzucając go jako „wagnerowski”: na pierwszym miejscu bowiem stawia sobie on za cel zdarcie ze świata wszelkiej tajemnicy, zupełne przejrzenie świata i zredukowanie go do płaskiej, jednowymiarowej racjonalności, chcącej dowieść, że wszystko potrafi zrobić. Poza tym Goethe widzi tu jakby pogardę dla „natury” i jej tajemniczego wyższego rozumu, w imię racjonalności, która planuje i sprawdza się w celowych działaniach. Symbolem ograniczoności, błędu i podrzędności tego typu racjonalności i jej wytworów jest szkło: „homunculus” żyje w probówce, „invitro”:
Poznaj właściwość wszechrzeczy –
naturalnemu - mało jest wszechświata,
sztucznemu starczy taka szklana chata.
Goethe stawia prognozę, że to szkło – bariera sztuczności – musi się w końcu rozbić o rzeczywistość. Ponieważ homunculus zostaje sztucznie zabrany przez swego producenta (machera) samej naturze, wymknie mu się (i tak kiedyś) z jego rąk. Stoi on w ciągłym napięciu pomiędzy pełnym troski lękiem o chroniące go szkło („Nichtgleichwird's Glas und Flammekosten”) a niecierpliwą chęcią rozbicia go w nieustannym dążeniu do stania się rzeczywistym.
Sam Goethe widzi kres na swój sposób pojednawczo: homunculus wraca do wnętrza żywiołu, w hymn wszechświata, w jego stwórczą moc: do „Erosa, który wszystko zapoczątkował”. Płomień, w który się zamienia, to ogień cudu przemiany. Lecz jeśli Goethe i tu zastępuje wyrok pojednaniem, podobnie jak to uczyni u kresu drogi życia Fausta, to przecież rozbijanie się szkła pośród płomieni jest sądem nad roszczeniem zawartym w produkowaniu, które chce zastąpić miejsce stawania się i które musi się w końcu rozbić – po pełnej sprzeczności wędrówce – o „ogień” i „falę”.
Już niemal na progu urzeczywistnienia tych pomysłów Aldous Huxley w 1932 r. napisał swą negatywną utopię Nowy wspaniały świat (Brave New World). W jego całkowicie i w pełni naukowym świecie staje się oczywiste, że ludzie mogą być hodowani już tylko w laboratorium.
Człowiek wyemancypował się ostatecznie ze swej natury; nie chce być więcej istotą naturalną. Każdy będzie – według potrzeby – tworzony w laboratorium w zależności od funkcji, jaką będzie spełniał. Seksualność już od dawna nie ma nic wspólnego z przekazywaniem życia; samo przypomnienie, iż niegdyś tak było, jest niemal obrazą dla zaplanowanego człowieka. Zamiast tego seksualność staje się środkiem oszołomienia, dzięki któremu życie jest znośniejsze, staje się suigeneris pozytywistyczną barierą, która chroni świadomość człowieka oszczędzając mu niepokojących pytań dotyczących istoty bytu. Stąd seksualność nie powinna mieć również nic wspólnego z więziami osobowymi, z wiernością i miłością – to wprowadziłoby człowieka z powrotem w dawne kręgi jego osobowej egzystencji. W tym świecie nie ma też już bólu, żadnych trosk, jest tylko racjonalność i oszołomienie: wszystko dla wszystkich jest z góry zaplanowane. Powstaje jednak pytanie: kto jest podmiotem tak programowanej racjonalności? Jest nim „Światowa Rada Nadzorcza”, a więc racjonalność na rozkaz, czyli racjonalność, która sama obnaża swą bezdenną nierozumność.
Huxley pisał swą książkę, jak to sam w 1949 r. wyznał, jako sceptyk-esteta, który chciał umiejscowić człowieka pomiędzy alternatywami: obłędem i bezmyślnością, naukową utopią i barbarzyńskim zabobonem”. Dopiero w przedmowie z roku 1949, a potem raz jeszcze w książce Pożegnanie z pięknym nowym światem z 1958 r., zaznaczył wyraźnie, że jego dzieło powinno być rozumiane jako głos w sprawie wolności – jako wezwanie skierowane do ludzi, aby pomiędzy obłędem i bezmyślnością szukali wąskiej przestrzeni życia w wolności”. Huxley jest – rzecz zrozumiała – bardziej precyzyjny i przekonywający w swej krytyce niż w propozycjach pozytywnych, które rozwinął w sposób raczej ogólnikowy. Jedno wszakże pokazuje całkiem jasno: świat racjonalnego planowania, świat naukowego sterowania „reprodukcją” człowieka, nie jest światem wolności. Przeciwnie, właśnie fakt, że zaistnienie człowieka redukuje się do reprodukcji, jest wyrazem negacji osobowej wolności: reprodukcja jest przecież montażem konieczności; jej świat jest tą rzeczywistością, którą opisuje kabała – kombinacją liter i liczb: kto zna jej kod, ten ma moc nad wszechświatem. Czy jest to tylko przypadek, że nikt dotąd nie przedstawił poetyckiej wizji przyszłości, w której człowiek byłby produkowany w probówce, „invitro”? A może już w samym pomyśle takiego świata zawiera się zaprzeczenie i ostateczne wyeliminowanie tego wymiaru człowieka, który poezja wydobywa na światło dzienne?
2.2. Pochodzenie człowieka w świetle Biblii
Po przeglądzie najbardziej znanych historycznych ujęć ideologii reprodukcji zwróćmy się teraz do dzieła, które jest rozstrzygającym źródłem dla idei prokreacji człowieka: do Biblii. Jest zrozumiałe, że także i tutaj nie może być mowy o wyczerpującej analizie; chodzi tylko o pierwsze niejako spojrzenie na niektóre charakterystyczne wypowiedzi zawarte w Biblii, a dotyczące naszego tematu. Możemy się tu ograniczyć w zasadzie do pierwszych rozdziałów Księgi Rodzaju, w których biblijny obraz człowieka i stworzenia postawiony jest w sposób zasadniczy. Pierwszy istotny punkt został precyzyjnie ujęty w homiliach św. Grzegorza z Nyssy na temat Księgi Rodzaju: „Ale człowiek, w jaki sposób został on uczyniony? Bóg nie powiedział: niech stanie się człowiek! [...] stworzenie człowieka jest czymś wyższym niż stworzenie wszystkiego innego. «Bóg wziął [...]». On chce uformować nasze ciało własnymi rękami”. Musimy wciąż powracać do tego tekstu, skoro mamy mówić nie tylko o pierwszym człowieku, lecz o każdym człowieku; okazuje się, że Biblia mówi o pierwszym człowieku to, co odnosi się według jej przekonania do każdego człowieka. Obrazowi rąk Boga. które kształtują człowieka z ziemi, odpowiada w młodszym przekazie o stworzeniu, w tak zwanym źródle Kapłańskim, następująca wypowiedź: „Uczyńmy człowieka na obraz i podobieństwo nasze” (Rdz l, 26). W obu przypadkach chodzi o to, aby przedstawić człowieka w specyficzny sposób jako stworzenie Boże; w obu też idzie o to, aby przedstawić go nie tylko jako egzemplarz klasy istot żywych, lecz jako kogoś, kto każdorazowo jest kimś nowym, w kim dokonuje się coś więcej niż tylko reprodukcja: to nowy początek, początek, który przekracza wszystkie kombinacje zawartego w nim materiału informacyjnego, który coś innego jeszcze, owszem, Kogoś innego jeszcze zakłada i w ten sposób kieruje myśl ku „Bogu”. Jeszcze ważniejszą jest rzeczą, że tylko przy akcie stworzenia człowieka zostaje powiedziane – „jako mężczyznę i kobietę stworzył ich”. Inaczej niż przy stworzeniu zwierząt i roślin, gdzie wydane zostaje proste polecenie rozmnażania się, tutaj zostaje płodność wyraźnie związana z byciem mężczyzną i byciem kobietą. Akcent położony na akt stwórczy Boga nie czyni zbędną ludzkiej więzi, przeciwnie, podnosi jej rangę: właśnie dlatego, że działa tu wprost sam Bóg. „transport” chromosomów nie może być realizowany w sposób dowolny – jego droga musi być godna interwencji stwórczej. Ta godna droga może być wedle Biblii tylko ta jedna: takie jednoczenie się mężczyzny i kobiety, przez które „stają się jednym ciałem”.
W ten sposób dotknęliśmy dwóch istotnych określeń właściwych językowi biblijnemu, które muszą być jeszcze bliżej przemyślane. Opis raju kończy się słowami, które brzmią jak powiedzenie prorockie o istocie przeznaczenia człowieka: „Dlatego opuści mężczyzna ojca i matkę i połączy się ze swoją żoną i staną się jednym ciałem” (Rdz 2, 24). Co to znaczy: „staną się jednym ciałem”? Spierano się na ten temat wiele; jedni mówią, że chodzi o obcowanie cielesne, inni, że mowa jest o dziecku, w którym obydwoje stapiają się w jedno ciało. Trudno tu o całkowitą pewność, ale F. J. Delitsch jest chyba najbliższy prawdy, kiedy mówi, że chodzi tu o wyrażenie „duchowej jedności, o obejmującą wszystko osobową wspólnotę”. W każdym razie owo najgłębsze stawanie się jednym mężczyzny i kobiety jest tu widziane jako powołanie człowieka i jako miejsce, w którym wypełnia się stwórcze zadanie przekazane człowiekowi, ponieważ odpowiada ono – przy zachowaniu pełnej wolności – wezwaniu jego własnej istoty.
Ten sam kierunek myślenia wyznacza nam inne słowo, które spotkaliśmy już wcześniej: wspólnota cielesna mężczyzny i kobiety jest określona w Starym Testamencie słowem „poznanie”. „Adam poznał swoją żonę Ewę” oznacza na początku historii przekazanie życia ludzkiego (Rdz 4, 1). Nie byłoby zapewne rzeczą słuszną próbować włożyć zbyt wiele filozofii w ten słowny zwrot. W pierwszym rzędzie chodzi tutaj, jak słusznie powiedział G. von Rad, po prostu o „czystość języka”, który pragnie zachować respekt dla tajemnicy tego, co najgłębsze we wzajemnym odniesieniu ludzi. Ważne jest następnie, że hebrajski termin „jāda” oznacza poznanie w sensie doświadczenia, zaufania. Cl. Westermann idzie krok dalej stwierdzając, że „jāda” oznacza „nie tyle poznać i wiedzieć w sensie poznania przedmiotowego jako «coś znać» lub «coś wiedzieć», ile raczej poznać w spotkaniu”. Użycie tego terminu do opisu aktu płciowego ma wedle tego autora wskazywać, „że tutaj cielesny stosunek mężczyzny i kobiety nie jest w pierwszym rzędzie czymś fizjologicznym, lecz czymś osobowym”. Tak oto raz jeszcze ujawnia się tu nierozdzielność wszystkich wymiarów ludzkiego bytu, które właśnie w ich wzajemnym przenikaniu stanowią o swoistości tej istoty, jaką jest człowiek; to właśnie ta swoistość zostaje zagubiona wszędzie tam, gdzie izoluje się poszczególne jej elementy.
Jak jednak wyobraża sobie Biblia konkretnie stawanie się człowieka? Chciałbym wskazać na trzy tylko miejsca, które dają na to zupełnie wyraźną odpowiedź. „Twoje ręce mnie uczyniły i ukształtowały” - zwraca się modlący do swojego Boga (Ps 119, 73). „Tyś bowiem nerki moje ukształtował, Ty utkałeś mnie w łonie mej matki [...] nie tajna ci moja istota, kiedy w ukryciu nabierałem kształtów, gdym w głębi ziemi się splatał” (Ps 139, 13. 15). „Twe dłonie kształt mi nadały (...) Wspomnij żeś z gliny mnie ulepił [...] Czy mnie nie zlałeś jak mleko, czy jak serowi twardnąć nie dałeś?" (Hi 10, 8-10). W tych tekstach staje się widoczne coś bardzo ważnego. Po pierwsze autorzy Biblii wiedzą bardzo dobrze, że człowiek zostaje „utkany” w łonie matki, że on tam „twardnieje jak ser”. Lecz tono matki jest zarazem utożsamiane z głębokościami ziemi, dzięki czemu każdy modlący się słowami Biblii może powiedzieć o sobie: Twoje ręce mnie utworzyły, uformowałeś mnie jak glinę. Obraz, który przedstawia stworzenie Adama, dotyczy w ten sam sposób każdego człowieka. Każdy człowiek jest Adamem – nowym początkiem. Adam to każdy człowiek! Wydarzenie fizjologiczne to więcej niż wydarzenie fizjologiczne. Każdy człowiek z osobna to coś więcej niż tylko nowa kombinacja informacji. Powstanie człowieka to stworzenie. Cud stworzenia na tym właśnie polega, że wydarza się ono nie obok, lecz wewnątrz procesów żyjącego bytu, że dokonuje się wewnątrz jego „niezmiennej reprodukcji”.
Dołączmy jeszcze ostatnie, bardzo zagadkowe słowo, które uzupełnia ten obraz. Podczas zrodzenia pierwszego w ogóle człowieka. Ewa – wedle przekazu Biblii – wybuchła okrzykiem radości: „Uzyskałam mężczyznę od Pana” (Rdz 4, l ). Osobliwe i bardzo dyskutowane jest tu to słowo „uzyskałam”, ale też dla istotnie ważnych powodów trzeba powiedzieć, że jest ono osobliwe, wszak musi wyrazić zupełnie jedyny w swoim rodzaju stan rzeczy. Słowo to znaczy – analogicznie do innych antycznych języków Wschodu – „stworzenie poprzez płodzenie, rodzenie”. Innymi słowy: okrzyk radości wyraża całą dumę, całe szczęście kobiety, która stała się matką, lecz wyraża też świadomość, że każde ludzkie płodzenie i rodzenie dokonuje się przy zupełnie szczególnym „udziale” Boga, że jest samoprzekroczeniem człowieka, w którym daje on więcej, niż ma i jest: poprzez to, co ludzkie w płodzeniu i rodzeniu, dokonuje się stworzenie.
3. Wyjątkowość pochodzenia człowieka
Aktualność biblijnych wypowiedzi jest oczywista. Ale człowiekowi współczesnemu, dla którego pozytywistyczne zawężenie horyzontu myślenia wydaje się dziś niemal obowiązkiem intelektualnej uczciwości, narzuca się zapewne pytanie: Czy trzeba tu dla tych wszystkich spraw aż Boga przywoływać? Czy nie jest to mitologizacja, która niczego nie wyjaśnia, za to umieszcza wolność człowieka w obliczu dyktatu danych natury? Czy natura nie zostaje w ten sposób tabuizowana, duch zaś – odwrotnie – naturalizowany, skoro pole manewru jego wolności chce się tu poddać wymaganiom porządku natury, jako wyrazowi rzekomej woli Bożej?
Podejmując tego rodzaju dysputę musimy sobie z jednego jasno zdać sprawę: to, co się orzeka o Bogu i człowieku jako osobie, jako nowym początku, nie może być w tej samej formie wprowadzone w ramy pozytywnie sprawdzalnej wiedzy, jak np. to, co można stwierdzić za pomocą aparatury w kwestii mechanizmu reprodukcji. Wypowiedzi o Bogu i o człowieku chcą wszak na to właśnie zwrócić uwagę, że człowiek samemu sobie zaprzecza, czyli neguje bezsporną rzeczywistość, jeżeli odrzuca możliwość wyjścia w swym myśleniu poza laboratorium. Tak zatem „dowieść” prawomocności syntezy biblijnej można najlepiej ujawniając aporie jej zaprzeczenia. Goethe przewidział, że szklany świat „homunculusa”, czyli człowieka, który siebie zredukował do reprodukcji, sam się kiedyś nieuchronnie rozbije o rzeczywistość. W ekologicznym kryzysie świata współczesnego słyszy się już chyba coś z brzęku tłuczonego szkła. Jeszcze K. Marks mógł pełen entuzjazmu proklamować walkę człowieka z naturą w celu jej ujarzmienia. „Walka z naturą” i „wyzwolenie człowieka” były dla niego wręcz synonimami. Dzisiaj zaczynamy przeżywać lęk na myśl o takim wyzwoleniu. Użycie natury prowadzi do jej zużycia, a wyobrażenie, że dopiero techniczny rozum doprowadzi do racjonalnego urządzenia nieracjonalnej rzeczywistości, już od dawna uchodzi za mit fantastów. Wewnętrzny rozum stworzenia jest większy od rozumu człowieka techniki, rozumu, który na dodatek jako czysty rozum wcale w rzeczywistości nie istnieje, istnieje raczej jako wyraz interesów grupy z całą krótkowzrocznością stronniczo zaprogramowanych przez nią celów, krótkowzrocznością, która za dzisiejszy zysk już jutro zapłaci życiem.
W ten sposób dochodzimy do najgłębszych warstw aporii. Pogląd, że ethos przychodzący ku nam z wnętrza natury rzeczywistości jest tylko mitem, prowadzi zaraz do zastąpienia idei wolności montowaniem układu konieczności, co przecież oznacza definitywne zaprzeczenie wszelkiej wolności. Redukcja rzeczywistości związana z tym poglądem oznacza więc w efekcie, owszem, na pierwszym miejscu, negację człowieka jako człowieka. Tak oto rośnie niebezpieczeństwo, iż pękające szkło probówki zabije nie tylko własnego mieszkańca, lecz uderzy w ogóle w człowieka, że jego także zniszczy. Związek logiczny między jednym i drugim jest nieunikniony. Może się zrazu wydać czymś niewinnym oddzielenie aktu jednoczenia się mężczyzny z kobietą od rzekomego tabu natury w imię walki z mitem jej ubóstwienia. Może się dalej wydać postępem wyizolowanie biologicznej strony tego aktu i powierzenie jej ekspertom z laboratorium. Potem będzie sprawą już tylko logiki uznać, że poczęcie człowieka to nic więcej jak tylko reprodukcja. Potem musi się już po prostu przyjąć – mocą tej samej logiki, że wszystko, co wykracza poza reprodukcję, to nic innego, jak tylko mityczna iluzja; uwolniony od mitu człowiek będzie już tylko kombinacją informacji, przy czym – sterując ewolucją – będzie sobie mógł dowolnie wynajdywać wciąż nowe kombinacje. Tak oto wolność człowieka raz uwolniona wraz z wolnością badań od ethosu – już w samym swym założeniu niesie zaprzeczenie wolności. To, co pozostaje, to moc „Światowej Rady Nadzorczej”, techniczna racjonalność; ona stoi w służbie tego tylko, co konieczne, czego przypadkowość kombinacji chce zaraz zastąpić logiką programowania. Huxley ma w tym punkcie absolutną rację. Ta racjonalność i jej wolność to sprzeczność sama w sobie, to absurdalne zuchwalstwo.
Aporią dla logiki reprodukcji jest człowiek. O niego rozbija się szkło i ukazuje, że jest skorupą tego, co sztuczne. „Natura”, której respektowania przy przekazywaniu życia człowieka domaga się Kościół, nie jest tylko bezprawnie „zsakralizowanym” biologicznym lub fizjologicznym faktem: ta „natura” to raczej godność samej osoby, lub trzech osób, które tu wchodzą w grę. Godność ta objawia się także w cielesności, do niej przeto musi się także odnosić owa logika daru z siebie, która została wpisana w stworzenie i w serce człowieka, jak to wspaniale wyraził św. Tomasz z Akwinu: „Miłość jest ze swej natury pra-darem, z którego pochodzą wszystkie inne dary”. Tego rodzaju rozważania uwidaczniają, jak stwórczy akt Boga może głęboko wejść w to, co z pozoru zdaje się być tylko fizjologicznym, kierowanym przez prawa przyrody procesem: proces kierowany przez prawa natury unoszony jest i staje się możliwy mocą osobowego aktu miłości, poprzez który ludzie dają sobie nie mniej, lecz samych siebie nawzajem. To właśnie wydarzenie daru staje się miejscem, w którym uaktywnia się dar Boga, miejscem, w którym Jego stwórcza miłość staje się widoczna w postaci nowego początku.
Alternatywa, wobec której stanęliśmy dziś, daje się teraz ująć bardzo precyzyjnie: można uznać za jedynie rzeczywiste albo tylko to, co mechaniczne, co zdeterminowane prawami przyrody, wszystko zaś to, co osobowe – jak miłość, dar z siebie – potraktować wyłącznie jako piękny pozór, psychologicznie użyteczny, lecz w końcu nierealny i nieważny. Dla tego stanowiska widzę jedno tylko określenie: negacja człowieka. Kto podda się tej logice, dla niego stanie się oczywiście również idea Boga mitycznym gadaniem bez żadnej treści realnej. Pojawia się jednak inna możliwość ukazująca drogę dokładnie odwrotna: można uznać to, co osobowe, za właściwą, owszem, silniejszą i wyższą formę rzeczywistości, formę, która innych form – w tym tego, co biologiczne i mechaniczne – nie zamienia w pozór, przeciwnie, przyjmuje je w siebie i wprowadza w nie przez to zupełnie nowy wymiar. Wówczas nie tylko pojęcie Boga zachowuje swój sens i doniosłość, wówczas także pojęcie natury ujawnia się w nowym świetle, gdyż nie jest ona wtedy li tylko układem liter i liczb, lecz przeciwnie, niesie w sobie przesłanie moralne, które ją wyprzedza i które zwraca się ku człowiekowi, aby w nim znaleźć przyjęcie. Leży w samej naturze rzeczy, że sprawy słuszności jednego z dwojga wymienionych fundamentalnych rozstrzygnięć w laboratorium rozstrzygnąć niepodobna. O samozaprzeczeniu człowieka rozstrzygnąć może tylko człowiek sam decydując: czy wybrać samego siebie, czy też się przekreślić.
Czy trzeba jeszcze bronić tej wizji rzeczywistości przeciwko zarzutowi, że jest ona sprzeczna z duchem nauki i postępu? Myślę, że stało się dostatecznie jasne, iż koncepcja człowieka, która jego zaistnienia nie pozwala zredukować do reprodukcji, lecz widzi je jako prokreację, w żaden sposób nie zaprzecza ani nie uszczupla jakiegokolwiek wymiaru rzeczywistości. Proklamacja prymatu osoby jest zarazem proklamacją wolności, albowiem tylko i wyłącznie wtedy, gdy istnieje osoba i gdy ona właśnie stanowi centrum skupiające w sobie całą rzeczywistość człowieka, istnieje też w ogóle wolność. Wykluczenie człowieka, wykluczenie ethosu nie pomnaża wolności, lecz wyrywa ją z jej własnych korzeni. Dlatego też pojęcie Boga nie staje w opozycji do ludzkiej wolności, lecz stanowi jej warunek i fundament. Przestajemy właściwie mówić o człowieku w należny mu sposób, o jego godności, o jego prawach, gdy mowę o Bogu skażemy – jako nienaukową – na wygnanie z obrębu rzetelnego myślenia, przenosząc ją w sferę czegoś, co jedynie subiektywne, choć może budujące. Mowa o Bogu należy do mowy o człowieku, stąd należy ona także do posłannictwa uniwersytetu. Jest ona w szczególności prawem i obowiązkiem katolickiego uniwersytetu. To wcale nie przypadek, że fenomen uniwersytetu ukształtował się tam właśnie, gdzie co dnia rozbrzmiewa zdanie: „na początku był Logos” – a więc Sens, Rozum, wypełnione rozumnością Słowo. Logos zrodził logos i stworzył dla niego przestrzeń. Jedynie przy założeniu pierwotnej, wewnętrznej rozumności świata, jego zakorzenienia w Rozumie, mógł w ogóle ludzki rozum postawić pytanie o Rozum świata w jego całości i w poszczególnych jego aspektach. Gdy jednak racjonalność tę dostrzega się tylko w pewnych wymiarach świata, neguje się ją zaś jako podstawę jego całości, wówczas i universitas rozpada się zmieniając się w bezładny konglomerat poszczególnych dyscyplin. Lecz stąd płynie zaraz fałszywy i zgubny dla całości ludzkiego życia i działania wniosek, że rozum obowiązuje tylko w niektórych rejonach naszej egzystencji, rzeczywistość natomiast jako całość jest irracjonalna. Skutki tego stają się widoczne. Toteż jest to z gruntu fałszywa aporia, gdy w imię wolności i postępu obwieścić się pragnie zasadę skuteczności, sukcesu czy technicznej wykonalności jako jedyną normę nauki i w jej imię rozprawić z rzekomym „tabuizowaniem” natury. Miejsce owej chybionej alternatywy musi więc zająć nową syntezą nauki i mądrości, w której pytanie o część nie przesłoni widzenia całości, zaś troska o całość nie pomniejszy zatroskania o to, co jest tylko jej częścią.
Ta nowa synteza jest wielkim wyzwaniem duchowym, wobec którego dzisiaj stoimy. To tu rozstrzygnie się, czy ludzkość będzie miała przyszłość, przyszłość godną człowieka, czy też zdążać będzie w stronę chaosu i samozniszczenia człowieka i stworzenia.
tłum. ks. Tadeusz Styczeń SDS
Joseph kardynał Ratzinger
CZŁOWIEK - REPRODUKCJA CZY STWORZENIE?
Teologiczne pytania dotyczące początku życia ludzkiego
1. Reprodukcja i prokreacja: filozoficzny problem dwu terminologii

Dotychczas pojęciom, za pomocą których wyrażano zapoczątkowanie życia człowieka, nadawano postać językową spłodzenia i zrodzenia; języki romańskie dysponują ponadto słowem „prokreacja”, które wskazuje na Stwórcę. Teraz natomiast miejsce i rolę najzwięźlejszego opisu przekazywania życia zdaje się przejmować słowo „reprodukcja”.
Obie terminologie nie muszą się zresztą wcale wykluczać; każdej z nich odpowiada inny sposób patrzenia na badaną rzeczywistość, każda odsłania odpowiednio różne jej aspekty. Lecz przecież język zmierza każdorazowo do ujęcia całości. Stąd nie da się zaprzeczyć, że poprzez opozycję słów ujawniają się bardziej podstawowe problemy: dochodzą do głosu dwie całkowicie przeciwstawne wizje człowieka, a nawet dwa zupełnie odmienne sposoby rozumienia rzeczywistości w ogóle.
Spróbujmy więc najpierw scharakteryzować sam ten nowy język na podstawie jego własnych wewnętrznych źródeł, by móc z kolei dotknąć – z należną dla sprawy precyzją – głębiej sięgających problemów. Słowo „reprodukcja” wskazuje na proces zapoczątkowania życia nowego człowieka w oparciu o biologiczne poznanie właściwości organizmów żywych. Im to właśnie – w odróżnieniu od wytworów – przysługuje zdolność „samoreprodukcji” J. Monod mówi np. o trzech cechach charakteryzujących organizm żywy. Są to: właściwa mu teleonomia. swoista dla niego morfogeneza oraz niezmienna reprodukcja. Na tę niezmienność kładzie się nacisk: raz dany kod genetyczny jest wciąż na nowo nieodmiennie „reprodukowany”: każde nowe indywiduum jest dokładnym powtórzeniem tego samego „zapisu”. „Reprodukcja” ujawnia więc w pierwszym rzędzie genetyczną tożsamość: dane indywiduum tylko „reprodukuje” wciąż na nowo to, co wspólne; słowo to wskazuje ponadto na mechaniczny charakter całego procesu. Proces ten można dokładnie opisać. J. Léjeune tak oto ujął zwięźle istotę procesu ludzkiej reprodukcji: „Dzieci wykazują ciągłą jedność ze swoimi rodzicami dzięki materialnemu nosicielowi, jakim jest molekuła DNA. w którą zostaje wpisana – w niezmiennym mikrojęzyku – cała informacja genetyczna. W główce plemnika znajduje się podzielona na 23 jednostki metrowa nić DNA [...] W chwili połączenia 23 chromosomów męskich przenoszonych przez plemnik i 23 żeńskich, znajdujących się w komórce jajowej, zostaje zebrana kompletna informacja, konieczna, a zarazem wystarczająca, dla określenia genetycznej konstytucji nowego bytu ludzkiego”.
Możemy więc powiedzieć w sposób bardzo uproszczony, że „reprodukcja” gatunku „człowiek” – dokonuje się poprzez złączenie się dwu nosicieli informacji genetycznej. Niepodobna kwestionować trafności tego opisu, czy jest on jednak kompletny? Narzucają się tutaj wprost dwa pytania: Czy reprodukowana w taki oto sposób istota jest jedynie kolejnym indywiduum, jeszcze tylko jednym egzemplarzem gatunku „człowiek” – czy też jest czymś więcej: osobą, to znaczy istotą, która z jednej strony reprezentuje to, co wspólne dla gatunku ludzkiego, lecz z drugiej strony jest przecież kimś zasadniczo nowym, jedynym w swoim rodzaju, niereprodukowalnym, kto przez swą niepowtarzalność wykracza ponad bycie tylko jednostką tej samej wspólnej natury? Jeśli jednak tak jest, to co jest źródłem tej niepowtarzalności? Wiąże się z tym drugie właśnie pytanie: W jaki sposób łączą się wymienieni nosiciele informacji? To z pozoru banalne niemal pytanie stało się dziś miejscem fundamentalnego sporu, dzielącego nie tylko przeciwstawne sobie teorie na temat człowieka, lecz również ich wcielenia w dziedzinie PRAXIS, co zresztą bardziej jeszcze zaostrzyło już istniejącą między nimi opozycję. A przecież odpowiedź na to pytanie wydaje się zrazu, jak już wcześniej nadmieniono, czymś najoczywistszym w świecie: Obie dopełniające się wzajemnie informacje łączą się poprzez zjednoczenie się mężczyzny i kobiety, poprzez ich „stawanie się jednym ciałem”, jak to wyraża Biblia. Biologiczny proces „reprodukcji” zostaje włączony w osobowe wydarzenie cielesno-duchowego obcowania ze sobą dwojga ludzi.
Z chwilą jednak, gdy w laboratorium udało się, wydzielić, mówiąc najkrócej, biochemiczną część z całości owego wydarzenia, zjawiło się zaraz pytanie: Jak dalece konieczny jest związek ich obu? Czy jest on dla tego wydarzenia istotny, czy winno i czy musi tak być, czy też chodzi tu – mówiąc językiem Hegla – tylko o podstęp przyrody, która posługuje się wzajemną skłonnością ludzi do siebie, podobnie jak to czyni wówczas, gdy – w świecie roślin – wykorzystuje wiatr, pszczoły lub inne jeszcze owady, jako środek transportu nasienia? Czyż nie można by więc i w akcie zjednoczenia się ludzi wyodrębnić centralnego w nim momentu, jako istotnie i jedynie ważnego, od tego, co w nim tylko faktyczne, przyrodnicze, i nie powierzyć w konsekwencji całej przyrodniczej strony tego zjednoczenia innym, racjonalnie sterowanym metodom? Tutaj podnoszą się wszakże i z przeciwnej strony różne pytania: Czy można związek mężczyzny i kobiety określić jako proces tylko czysto biologiczny, a więc związek, w którym domniemana duchowa więź obojga byłaby również li tylko pułapką oszukującej ich przyrody, tak iż w gruncie rzeczy działaliby oni wcale nie jako osoby, lecz jako osobniki, jako indywidua gatunku? Czy też – wręcz przeciwnie – musi się stwierdzić: Poprzez miłość dwu osób i poprzez duchową wolność, z której ich miłość wypływa, dochodzi do głosu nowy wymiar rzeczywistości, której to rzeczywistości z kolei odpowiada to, że również i dziecko nie jest tylko i jedynie powtórzeniem niezmiennej informacji genetycznej, lecz jest osobą, w nowości i wolności swojego „ja”, stanowi po prostu nowe centrum w świecie? I czy nie jest ofiarą ślepoty ten, kto temu Nowemu przeczy, redukując jego Wszystko do czystej mechaniki, tyle że – aby móc to uczynić – musi przedtem wymyślić irracjonalny i okrutny mit podstępnej natury?
Kolejne pytanie, które czeka na odpowiedź, rodzi się z następującego stwierdzenia: jest rzeczą oczywistą, iż w laboratorium można dziś wyizolować ów biochemiczny proces i w laboratoryjny sposób łączyć informacje genetyczne. Nie można zatem związku pomiędzy biochemicznym procesem a duchowo-osobowym obcowaniem ludzi definiować w kategoriach tej konieczności, jaka właściwa jest dla sfery fizykalnej: tu daje się ten związek rozdzielić, tu da się postąpić – równie dobrze – inaczej! Pozostaje jednak nadal pytanie, czy nie istnieją innego rodzaju jeszcze konieczności, oprócz konieczności czysto przyrodniczej? Stąd, jeśli nawet to, co biologiczne, daje się technicznie oddzielić od tego, co osobowe, to czy nie istnieje – mimo to – nadal ich głębsza nierozłączalność, czy nie istnieje nadal wyższa konieczność ich łączenia? Czy w gruncie rzeczy nie dokonano tu już negacji samego człowieka, gdy uznano tylko konieczność praw przyrody za jedyną konieczność, a przekreślono tę, która stawia wolność człowieka wobec powinności? Innymi słowy: Jeśli jedynie „reprodukcję” traktuję jako coś, co realnie się liczy, wszystko zaś inne, co mieści się nadto w pojęciu „prokreacja”, uznaję li tylko za mętną, pozbawioną waloru naukowego gadaninę, to czy już przez to samo nie zaprzeczyłem, że człowiek jest człowiekiem? Tylko czy wówczas ma jeszcze jakikolwiek sens dyskusja kogokolwiek z kimkolwiek i jaki wówczas sens ma racjonalność laboratorium, a w końcu racjonalność samej nauki?
Dopiero w wyniku poczynionych dotąd uwag możemy precyzyjnie sformułować problem naszego dzisiejszego rozważania: Dzięki czemu powstanie nowego człowieka jest czymś więcej niż tylko „reprodukcją”? Czym jest owo „więcej”? Pytanie to – jak już podkreślono – nabrało szczególnej aktualności od momentu, gdy stało się możliwym „zreprodukować” człowieka w laboratorium, a więc poza kontekstem osobowego zjednoczenia cielesnego mężczyzny i kobiety. Istotnie, dziś można faktycznie odłączyć biologiczny proces od naturalno-osobowego wydarzenia, jakim jest jednoczenie się kobiety i mężczyzny. Tej to właśnie faktycznej rozłączalności staje naprzeciw – głoszona przez Kościół, jako biblijnie ugruntowana – etyczna nierozłączalność. W grę wchodzą – po obu stronach – fundamentalne wybory duchowe. Albowiem nawet działalność w naukowych laboratoriach nie wypływa z samych tylko mechanistycznych przesłanek, lecz jest owocem i wyrazem podstawowej orientacji w sposobie patrzenia na świat i na człowieka. Oto dlaczego warto dokonać najpierw podwójnego spojrzenia wstecz, zanim przystąpimy do uargumentowania własnego w tej sprawie stanowiska. Wejrzyjmy więc najpierw pokrótce w kulturową prehistorię idei sztucznej „reprodukcji” człowieka, potem zaś skierujmy uwagę w stronę biblijnego przekazu dotyczącego naszego problemu.
2. Dialog z historią
2.1. „Homunculus” w historii kultury
Pomysł „wyprodukowania” człowieka skrystalizował się po raz pierwszy w żydowskiej kabale wraz z ideą golema. U podstaw tej idei leży sformułowana w księdze Jezira (około 500 r. p. Chr.) myśl o stwórczej mocy liczb. Wedle tej idei poprzez uporządkowane recytowanie wszelkich możliwych stwórczych układów liter uda się w końcu stworzyć homunculusa, czyli golema, człowieczka. Już w XIII w. pojawia się w tym kontekście pomysł śmierci Boga: oto wreszcie wyprodukowany homunculus zrywa ze słowa EMETH (prawda) pierwszą literę aleph. Wynik jest taki, że na jego czole w miejsce napisu: „Bóg – Jahwe jest Prawdą”, pojawia się motto: „Bóg umarł”. Golem objaśnia następnie ten napis poprzez porównanie, które – streszczając – tak oto się kończy: „Gdy będziecie mogli jak Bóg stworzyć człowieka, wówczas się powie: Nie ma już innego Boga na świecie poza człowiekiem...” Stworzenie zostaje tu powiązane z siłą, potęgą. Potęga jest w ręku tych, którzy potrafią wyprodukować człowieka; tą samą potęgą detronizują oni Boga; nie jawi się On więcej w polu ich widzenia. Pozostaje oczywiście pytanie, czy ci nowi potentaci, którzy znaleźli klucz do języka stworzenia i teraz już sami mogą kombinować dowolnie materiałem budowlanym, pamiętają jeszcze o tym, iż mogą robić to, co robią, tylko dlatego, że już zastali liczby i litery, których znaczeniami nauczyli się posługiwać.
Najbardziej znana wersja idei „homunculusa” znajduje się w drugiej części Fausta J. W. Goethego. Właśnie Wagnerowi, spragnionemu wiedzy słudze wielkiego Doktora Fausta, udaje się w czasie jego nieobecności dokonać mistrzowskiego wyczynu. „Ojcem” tej nowej sztuki nie jest tu więc duch dociekający sensu rzeczy i szukający sensu całości, ale raczej pozytywista, który chce umieć i móc – jak można by krótko scharakteryzować Wagnera Osobliwe, pomimo to, człowieczek z probówki rozpoznaje natychmiast w Mefistofelesie swojego kuzyna: Goethe ustala w ten sposób wewnętrzne pokrewieństwo pomiędzy sztucznie wyprodukowanym światem pozytywizmu a duchem negacji. Oczywiście dla Wagnera i dla typu jego racjonalności moment ów jest chwilą najwyższego triumfu:
WAGNER
[...]
za chwilę coś wielkiego się stanie!
MEFISTOFELES
No, cóż takiego?
WAGNER
Robię człowieka.
MEFISTOFELES
Człowieka? Z kim? ach pewnie parkę miłą
zwabiłeś do tej nory – nie dojrzę z daleka.
WAGNER
Broń Boże! Przestarzałość! To się tak robiło!
Od dziś sposób płodzenia odmieni się cale;
za chwilę sam obaczysz, że ja się nie chwalę.
[...]
pożądanie, chęć owa, tak nam ongi bliska,
owo branie, dawanie – to przeszłość zamarła!
Ostawmy ją zwierzętom! Lecz człowiek przyszłości,
wielki – nie może powstać z cielesnej miłości.
A nieco dalej:
Przypadek? Zbyjmy śmiechem! Myśl się w wszystko wciela!
Myśl rozwagą poparta, kiedyś z swego wątku
wysnuje bez wątpienia nawet myśliciela.
[...]
Mówię ci świecie! – świat mnie słucha –
życie już nie jest tajnią mglistą.
Goethe uwydatnia w tych wierszach z całą wyrazistością dwie siły napędową w dążeniu do sztucznego wyprodukowania człowieka i chce przez to poddać krytyce pewien rodzaj wiedzy przyrodniczej, odrzucając go jako „wagnerowski”: na pierwszym miejscu bowiem stawia sobie on za cel zdarcie ze świata wszelkiej tajemnicy, zupełne przejrzenie świata i zredukowanie go do płaskiej, jednowymiarowej racjonalności, chcącej dowieść, że wszystko potrafi zrobić. Poza tym Goethe widzi tu jakby pogardę dla „natury” i jej tajemniczego wyższego rozumu, w imię racjonalności, która planuje i sprawdza się w celowych działaniach. Symbolem ograniczoności, błędu i podrzędności tego typu racjonalności i jej wytworów jest szkło: „homunculus” żyje w probówce, „invitro”:
Poznaj właściwość wszechrzeczy –
naturalnemu - mało jest wszechświata,
sztucznemu starczy taka szklana chata.
Goethe stawia prognozę, że to szkło – bariera sztuczności – musi się w końcu rozbić o rzeczywistość. Ponieważ homunculus zostaje sztucznie zabrany przez swego producenta (machera) samej naturze, wymknie mu się (i tak kiedyś) z jego rąk. Stoi on w ciągłym napięciu pomiędzy pełnym troski lękiem o chroniące go szkło („Nichtgleichwird's Glas und Flammekosten”) a niecierpliwą chęcią rozbicia go w nieustannym dążeniu do stania się rzeczywistym.
Sam Goethe widzi kres na swój sposób pojednawczo: homunculus wraca do wnętrza żywiołu, w hymn wszechświata, w jego stwórczą moc: do „Erosa, który wszystko zapoczątkował”. Płomień, w który się zamienia, to ogień cudu przemiany. Lecz jeśli Goethe i tu zastępuje wyrok pojednaniem, podobnie jak to uczyni u kresu drogi życia Fausta, to przecież rozbijanie się szkła pośród płomieni jest sądem nad roszczeniem zawartym w produkowaniu, które chce zastąpić miejsce stawania się i które musi się w końcu rozbić – po pełnej sprzeczności wędrówce – o „ogień” i „falę”.
Już niemal na progu urzeczywistnienia tych pomysłów Aldous Huxley w 1932 r. napisał swą negatywną utopię Nowy wspaniały świat (Brave New World). W jego całkowicie i w pełni naukowym świecie staje się oczywiste, że ludzie mogą być hodowani już tylko w laboratorium.
Człowiek wyemancypował się ostatecznie ze swej natury; nie chce być więcej istotą naturalną. Każdy będzie – według potrzeby – tworzony w laboratorium w zależności od funkcji, jaką będzie spełniał. Seksualność już od dawna nie ma nic wspólnego z przekazywaniem życia; samo przypomnienie, iż niegdyś tak było, jest niemal obrazą dla zaplanowanego człowieka. Zamiast tego seksualność staje się środkiem oszołomienia, dzięki któremu życie jest znośniejsze, staje się suigeneris pozytywistyczną barierą, która chroni świadomość człowieka oszczędzając mu niepokojących pytań dotyczących istoty bytu. Stąd seksualność nie powinna mieć również nic wspólnego z więziami osobowymi, z wiernością i miłością – to wprowadziłoby człowieka z powrotem w dawne kręgi jego osobowej egzystencji. W tym świecie nie ma też już bólu, żadnych trosk, jest tylko racjonalność i oszołomienie: wszystko dla wszystkich jest z góry zaplanowane. Powstaje jednak pytanie: kto jest podmiotem tak programowanej racjonalności? Jest nim „Światowa Rada Nadzorcza”, a więc racjonalność na rozkaz, czyli racjonalność, która sama obnaża swą bezdenną nierozumność.
Huxley pisał swą książkę, jak to sam w 1949 r. wyznał, jako sceptyk-esteta, który chciał umiejscowić człowieka pomiędzy alternatywami: obłędem i bezmyślnością, naukową utopią i barbarzyńskim zabobonem”. Dopiero w przedmowie z roku 1949, a potem raz jeszcze w książce Pożegnanie z pięknym nowym światem z 1958 r., zaznaczył wyraźnie, że jego dzieło powinno być rozumiane jako głos w sprawie wolności – jako wezwanie skierowane do ludzi, aby pomiędzy obłędem i bezmyślnością szukali wąskiej przestrzeni życia w wolności”. Huxley jest – rzecz zrozumiała – bardziej precyzyjny i przekonywający w swej krytyce niż w propozycjach pozytywnych, które rozwinął w sposób raczej ogólnikowy. Jedno wszakże pokazuje całkiem jasno: świat racjonalnego planowania, świat naukowego sterowania „reprodukcją” człowieka, nie jest światem wolności. Przeciwnie, właśnie fakt, że zaistnienie człowieka redukuje się do reprodukcji, jest wyrazem negacji osobowej wolności: reprodukcja jest przecież montażem konieczności; jej świat jest tą rzeczywistością, którą opisuje kabała – kombinacją liter i liczb: kto zna jej kod, ten ma moc nad wszechświatem. Czy jest to tylko przypadek, że nikt dotąd nie przedstawił poetyckiej wizji przyszłości, w której człowiek byłby produkowany w probówce, „invitro”? A może już w samym pomyśle takiego świata zawiera się zaprzeczenie i ostateczne wyeliminowanie tego wymiaru człowieka, który poezja wydobywa na światło dzienne?
2.2. Pochodzenie człowieka w świetle Biblii
Po przeglądzie najbardziej znanych historycznych ujęć ideologii reprodukcji zwróćmy się teraz do dzieła, które jest rozstrzygającym źródłem dla idei prokreacji człowieka: do Biblii. Jest zrozumiałe, że także i tutaj nie może być mowy o wyczerpującej analizie; chodzi tylko o pierwsze niejako spojrzenie na niektóre charakterystyczne wypowiedzi zawarte w Biblii, a dotyczące naszego tematu. Możemy się tu ograniczyć w zasadzie do pierwszych rozdziałów Księgi Rodzaju, w których biblijny obraz człowieka i stworzenia postawiony jest w sposób zasadniczy. Pierwszy istotny punkt został precyzyjnie ujęty w homiliach św. Grzegorza z Nyssy na temat Księgi Rodzaju: „Ale człowiek, w jaki sposób został on uczyniony? Bóg nie powiedział: niech stanie się człowiek! [...] stworzenie człowieka jest czymś wyższym niż stworzenie wszystkiego innego. «Bóg wziął [...]». On chce uformować nasze ciało własnymi rękami”. Musimy wciąż powracać do tego tekstu, skoro mamy mówić nie tylko o pierwszym człowieku, lecz o każdym człowieku; okazuje się, że Biblia mówi o pierwszym człowieku to, co odnosi się według jej przekonania do każdego człowieka. Obrazowi rąk Boga. które kształtują człowieka z ziemi, odpowiada w młodszym przekazie o stworzeniu, w tak zwanym źródle Kapłańskim, następująca wypowiedź: „Uczyńmy człowieka na obraz i podobieństwo nasze” (Rdz l, 26). W obu przypadkach chodzi o to, aby przedstawić człowieka w specyficzny sposób jako stworzenie Boże; w obu też idzie o to, aby przedstawić go nie tylko jako egzemplarz klasy istot żywych, lecz jako kogoś, kto każdorazowo jest kimś nowym, w kim dokonuje się coś więcej niż tylko reprodukcja: to nowy początek, początek, który przekracza wszystkie kombinacje zawartego w nim materiału informacyjnego, który coś innego jeszcze, owszem, Kogoś innego jeszcze zakłada i w ten sposób kieruje myśl ku „Bogu”. Jeszcze ważniejszą jest rzeczą, że tylko przy akcie stworzenia człowieka zostaje powiedziane – „jako mężczyznę i kobietę stworzył ich”. Inaczej niż przy stworzeniu zwierząt i roślin, gdzie wydane zostaje proste polecenie rozmnażania się, tutaj zostaje płodność wyraźnie związana z byciem mężczyzną i byciem kobietą. Akcent położony na akt stwórczy Boga nie czyni zbędną ludzkiej więzi, przeciwnie, podnosi jej rangę: właśnie dlatego, że działa tu wprost sam Bóg. „transport” chromosomów nie może być realizowany w sposób dowolny – jego droga musi być godna interwencji stwórczej. Ta godna droga może być wedle Biblii tylko ta jedna: takie jednoczenie się mężczyzny i kobiety, przez które „stają się jednym ciałem”.
W ten sposób dotknęliśmy dwóch istotnych określeń właściwych językowi biblijnemu, które muszą być jeszcze bliżej przemyślane. Opis raju kończy się słowami, które brzmią jak powiedzenie prorockie o istocie przeznaczenia człowieka: „Dlatego opuści mężczyzna ojca i matkę i połączy się ze swoją żoną i staną się jednym ciałem” (Rdz 2, 24). Co to znaczy: „staną się jednym ciałem”? Spierano się na ten temat wiele; jedni mówią, że chodzi o obcowanie cielesne, inni, że mowa jest o dziecku, w którym obydwoje stapiają się w jedno ciało. Trudno tu o całkowitą pewność, ale F. J. Delitsch jest chyba najbliższy prawdy, kiedy mówi, że chodzi tu o wyrażenie „duchowej jedności, o obejmującą wszystko osobową wspólnotę”. W każdym razie owo najgłębsze stawanie się jednym mężczyzny i kobiety jest tu widziane jako powołanie człowieka i jako miejsce, w którym wypełnia się stwórcze zadanie przekazane człowiekowi, ponieważ odpowiada ono – przy zachowaniu pełnej wolności – wezwaniu jego własnej istoty.
Ten sam kierunek myślenia wyznacza nam inne słowo, które spotkaliśmy już wcześniej: wspólnota cielesna mężczyzny i kobiety jest określona w Starym Testamencie słowem „poznanie”. „Adam poznał swoją żonę Ewę” oznacza na początku historii przekazanie życia ludzkiego (Rdz 4, 1). Nie byłoby zapewne rzeczą słuszną próbować włożyć zbyt wiele filozofii w ten słowny zwrot. W pierwszym rzędzie chodzi tutaj, jak słusznie powiedział G. von Rad, po prostu o „czystość języka”, który pragnie zachować respekt dla tajemnicy tego, co najgłębsze we wzajemnym odniesieniu ludzi. Ważne jest następnie, że hebrajski termin „jāda” oznacza poznanie w sensie doświadczenia, zaufania. Cl. Westermann idzie krok dalej stwierdzając, że „jāda” oznacza „nie tyle poznać i wiedzieć w sensie poznania przedmiotowego jako «coś znać» lub «coś wiedzieć», ile raczej poznać w spotkaniu”. Użycie tego terminu do opisu aktu płciowego ma wedle tego autora wskazywać, „że tutaj cielesny stosunek mężczyzny i kobiety nie jest w pierwszym rzędzie czymś fizjologicznym, lecz czymś osobowym”. Tak oto raz jeszcze ujawnia się tu nierozdzielność wszystkich wymiarów ludzkiego bytu, które właśnie w ich wzajemnym przenikaniu stanowią o swoistości tej istoty, jaką jest człowiek; to właśnie ta swoistość zostaje zagubiona wszędzie tam, gdzie izoluje się poszczególne jej elementy.
Jak jednak wyobraża sobie Biblia konkretnie stawanie się człowieka? Chciałbym wskazać na trzy tylko miejsca, które dają na to zupełnie wyraźną odpowiedź. „Twoje ręce mnie uczyniły i ukształtowały” - zwraca się modlący do swojego Boga (Ps 119, 73). „Tyś bowiem nerki moje ukształtował, Ty utkałeś mnie w łonie mej matki [...] nie tajna ci moja istota, kiedy w ukryciu nabierałem kształtów, gdym w głębi ziemi się splatał” (Ps 139, 13. 15). „Twe dłonie kształt mi nadały (...) Wspomnij żeś z gliny mnie ulepił [...] Czy mnie nie zlałeś jak mleko, czy jak serowi twardnąć nie dałeś?" (Hi 10, 8-10). W tych tekstach staje się widoczne coś bardzo ważnego. Po pierwsze autorzy Biblii wiedzą bardzo dobrze, że człowiek zostaje „utkany” w łonie matki, że on tam „twardnieje jak ser”. Lecz tono matki jest zarazem utożsamiane z głębokościami ziemi, dzięki czemu każdy modlący się słowami Biblii może powiedzieć o sobie: Twoje ręce mnie utworzyły, uformowałeś mnie jak glinę. Obraz, który przedstawia stworzenie Adama, dotyczy w ten sam sposób każdego człowieka. Każdy człowiek jest Adamem – nowym początkiem. Adam to każdy człowiek! Wydarzenie fizjologiczne to więcej niż wydarzenie fizjologiczne. Każdy człowiek z osobna to coś więcej niż tylko nowa kombinacja informacji. Powstanie człowieka to stworzenie. Cud stworzenia na tym właśnie polega, że wydarza się ono nie obok, lecz wewnątrz procesów żyjącego bytu, że dokonuje się wewnątrz jego „niezmiennej reprodukcji”.
Dołączmy jeszcze ostatnie, bardzo zagadkowe słowo, które uzupełnia ten obraz. Podczas zrodzenia pierwszego w ogóle człowieka. Ewa – wedle przekazu Biblii – wybuchła okrzykiem radości: „Uzyskałam mężczyznę od Pana” (Rdz 4, l ). Osobliwe i bardzo dyskutowane jest tu to słowo „uzyskałam”, ale też dla istotnie ważnych powodów trzeba powiedzieć, że jest ono osobliwe, wszak musi wyrazić zupełnie jedyny w swoim rodzaju stan rzeczy. Słowo to znaczy – analogicznie do innych antycznych języków Wschodu – „stworzenie poprzez płodzenie, rodzenie”. Innymi słowy: okrzyk radości wyraża całą dumę, całe szczęście kobiety, która stała się matką, lecz wyraża też świadomość, że każde ludzkie płodzenie i rodzenie dokonuje się przy zupełnie szczególnym „udziale” Boga, że jest samoprzekroczeniem człowieka, w którym daje on więcej, niż ma i jest: poprzez to, co ludzkie w płodzeniu i rodzeniu, dokonuje się stworzenie.
3. Wyjątkowość pochodzenia człowieka
Aktualność biblijnych wypowiedzi jest oczywista. Ale człowiekowi współczesnemu, dla którego pozytywistyczne zawężenie horyzontu myślenia wydaje się dziś niemal obowiązkiem intelektualnej uczciwości, narzuca się zapewne pytanie: Czy trzeba tu dla tych wszystkich spraw aż Boga przywoływać? Czy nie jest to mitologizacja, która niczego nie wyjaśnia, za to umieszcza wolność człowieka w obliczu dyktatu danych natury? Czy natura nie zostaje w ten sposób tabuizowana, duch zaś – odwrotnie – naturalizowany, skoro pole manewru jego wolności chce się tu poddać wymaganiom porządku natury, jako wyrazowi rzekomej woli Bożej?
Podejmując tego rodzaju dysputę musimy sobie z jednego jasno zdać sprawę: to, co się orzeka o Bogu i człowieku jako osobie, jako nowym początku, nie może być w tej samej formie wprowadzone w ramy pozytywnie sprawdzalnej wiedzy, jak np. to, co można stwierdzić za pomocą aparatury w kwestii mechanizmu reprodukcji. Wypowiedzi o Bogu i o człowieku chcą wszak na to właśnie zwrócić uwagę, że człowiek samemu sobie zaprzecza, czyli neguje bezsporną rzeczywistość, jeżeli odrzuca możliwość wyjścia w swym myśleniu poza laboratorium. Tak zatem „dowieść” prawomocności syntezy biblijnej można najlepiej ujawniając aporie jej zaprzeczenia. Goethe przewidział, że szklany świat „homunculusa”, czyli człowieka, który siebie zredukował do reprodukcji, sam się kiedyś nieuchronnie rozbije o rzeczywistość. W ekologicznym kryzysie świata współczesnego słyszy się już chyba coś z brzęku tłuczonego szkła. Jeszcze K. Marks mógł pełen entuzjazmu proklamować walkę człowieka z naturą w celu jej ujarzmienia. „Walka z naturą” i „wyzwolenie człowieka” były dla niego wręcz synonimami. Dzisiaj zaczynamy przeżywać lęk na myśl o takim wyzwoleniu. Użycie natury prowadzi do jej zużycia, a wyobrażenie, że dopiero techniczny rozum doprowadzi do racjonalnego urządzenia nieracjonalnej rzeczywistości, już od dawna uchodzi za mit fantastów. Wewnętrzny rozum stworzenia jest większy od rozumu człowieka techniki, rozumu, który na dodatek jako czysty rozum wcale w rzeczywistości nie istnieje, istnieje raczej jako wyraz interesów grupy z całą krótkowzrocznością stronniczo zaprogramowanych przez nią celów, krótkowzrocznością, która za dzisiejszy zysk już jutro zapłaci życiem.
W ten sposób dochodzimy do najgłębszych warstw aporii. Pogląd, że ethos przychodzący ku nam z wnętrza natury rzeczywistości jest tylko mitem, prowadzi zaraz do zastąpienia idei wolności montowaniem układu konieczności, co przecież oznacza definitywne zaprzeczenie wszelkiej wolności. Redukcja rzeczywistości związana z tym poglądem oznacza więc w efekcie, owszem, na pierwszym miejscu, negację człowieka jako człowieka. Tak oto rośnie niebezpieczeństwo, iż pękające szkło probówki zabije nie tylko własnego mieszkańca, lecz uderzy w ogóle w człowieka, że jego także zniszczy. Związek logiczny między jednym i drugim jest nieunikniony. Może się zrazu wydać czymś niewinnym oddzielenie aktu jednoczenia się mężczyzny z kobietą od rzekomego tabu natury w imię walki z mitem jej ubóstwienia. Może się dalej wydać postępem wyizolowanie biologicznej strony tego aktu i powierzenie jej ekspertom z laboratorium. Potem będzie sprawą już tylko logiki uznać, że poczęcie człowieka to nic więcej jak tylko reprodukcja. Potem musi się już po prostu przyjąć – mocą tej samej logiki, że wszystko, co wykracza poza reprodukcję, to nic innego, jak tylko mityczna iluzja; uwolniony od mitu człowiek będzie już tylko kombinacją informacji, przy czym – sterując ewolucją – będzie sobie mógł dowolnie wynajdywać wciąż nowe kombinacje. Tak oto wolność człowieka raz uwolniona wraz z wolnością badań od ethosu – już w samym swym założeniu niesie zaprzeczenie wolności. To, co pozostaje, to moc „Światowej Rady Nadzorczej”, techniczna racjonalność; ona stoi w służbie tego tylko, co konieczne, czego przypadkowość kombinacji chce zaraz zastąpić logiką programowania. Huxley ma w tym punkcie absolutną rację. Ta racjonalność i jej wolność to sprzeczność sama w sobie, to absurdalne zuchwalstwo.
Aporią dla logiki reprodukcji jest człowiek. O niego rozbija się szkło i ukazuje, że jest skorupą tego, co sztuczne. „Natura”, której respektowania przy przekazywaniu życia człowieka domaga się Kościół, nie jest tylko bezprawnie „zsakralizowanym” biologicznym lub fizjologicznym faktem: ta „natura” to raczej godność samej osoby, lub trzech osób, które tu wchodzą w grę. Godność ta objawia się także w cielesności, do niej przeto musi się także odnosić owa logika daru z siebie, która została wpisana w stworzenie i w serce człowieka, jak to wspaniale wyraził św. Tomasz z Akwinu: „Miłość jest ze swej natury pra-darem, z którego pochodzą wszystkie inne dary”. Tego rodzaju rozważania uwidaczniają, jak stwórczy akt Boga może głęboko wejść w to, co z pozoru zdaje się być tylko fizjologicznym, kierowanym przez prawa przyrody procesem: proces kierowany przez prawa natury unoszony jest i staje się możliwy mocą osobowego aktu miłości, poprzez który ludzie dają sobie nie mniej, lecz samych siebie nawzajem. To właśnie wydarzenie daru staje się miejscem, w którym uaktywnia się dar Boga, miejscem, w którym Jego stwórcza miłość staje się widoczna w postaci nowego początku.
Alternatywa, wobec której stanęliśmy dziś, daje się teraz ująć bardzo precyzyjnie: można uznać za jedynie rzeczywiste albo tylko to, co mechaniczne, co zdeterminowane prawami przyrody, wszystko zaś to, co osobowe – jak miłość, dar z siebie – potraktować wyłącznie jako piękny pozór, psychologicznie użyteczny, lecz w końcu nierealny i nieważny. Dla tego stanowiska widzę jedno tylko określenie: negacja człowieka. Kto podda się tej logice, dla niego stanie się oczywiście również idea Boga mitycznym gadaniem bez żadnej treści realnej. Pojawia się jednak inna możliwość ukazująca drogę dokładnie odwrotna: można uznać to, co osobowe, za właściwą, owszem, silniejszą i wyższą formę rzeczywistości, formę, która innych form – w tym tego, co biologiczne i mechaniczne – nie zamienia w pozór, przeciwnie, przyjmuje je w siebie i wprowadza w nie przez to zupełnie nowy wymiar. Wówczas nie tylko pojęcie Boga zachowuje swój sens i doniosłość, wówczas także pojęcie natury ujawnia się w nowym świetle, gdyż nie jest ona wtedy li tylko układem liter i liczb, lecz przeciwnie, niesie w sobie przesłanie moralne, które ją wyprzedza i które zwraca się ku człowiekowi, aby w nim znaleźć przyjęcie. Leży w samej naturze rzeczy, że sprawy słuszności jednego z dwojga wymienionych fundamentalnych rozstrzygnięć w laboratorium rozstrzygnąć niepodobna. O samozaprzeczeniu człowieka rozstrzygnąć może tylko człowiek sam decydując: czy wybrać samego siebie, czy też się przekreślić.
Czy trzeba jeszcze bronić tej wizji rzeczywistości przeciwko zarzutowi, że jest ona sprzeczna z duchem nauki i postępu? Myślę, że stało się dostatecznie jasne, iż koncepcja człowieka, która jego zaistnienia nie pozwala zredukować do reprodukcji, lecz widzi je jako prokreację, w żaden sposób nie zaprzecza ani nie uszczupla jakiegokolwiek wymiaru rzeczywistości. Proklamacja prymatu osoby jest zarazem proklamacją wolności, albowiem tylko i wyłącznie wtedy, gdy istnieje osoba i gdy ona właśnie stanowi centrum skupiające w sobie całą rzeczywistość człowieka, istnieje też w ogóle wolność. Wykluczenie człowieka, wykluczenie ethosu nie pomnaża wolności, lecz wyrywa ją z jej własnych korzeni. Dlatego też pojęcie Boga nie staje w opozycji do ludzkiej wolności, lecz stanowi jej warunek i fundament. Przestajemy właściwie mówić o człowieku w należny mu sposób, o jego godności, o jego prawach, gdy mowę o Bogu skażemy – jako nienaukową – na wygnanie z obrębu rzetelnego myślenia, przenosząc ją w sferę czegoś, co jedynie subiektywne, choć może budujące. Mowa o Bogu należy do mowy o człowieku, stąd należy ona także do posłannictwa uniwersytetu. Jest ona w szczególności prawem i obowiązkiem katolickiego uniwersytetu. To wcale nie przypadek, że fenomen uniwersytetu ukształtował się tam właśnie, gdzie co dnia rozbrzmiewa zdanie: „na początku był Logos” – a więc Sens, Rozum, wypełnione rozumnością Słowo. Logos zrodził logos i stworzył dla niego przestrzeń. Jedynie przy założeniu pierwotnej, wewnętrznej rozumności świata, jego zakorzenienia w Rozumie, mógł w ogóle ludzki rozum postawić pytanie o Rozum świata w jego całości i w poszczególnych jego aspektach. Gdy jednak racjonalność tę dostrzega się tylko w pewnych wymiarach świata, neguje się ją zaś jako podstawę jego całości, wówczas i universitas rozpada się zmieniając się w bezładny konglomerat poszczególnych dyscyplin. Lecz stąd płynie zaraz fałszywy i zgubny dla całości ludzkiego życia i działania wniosek, że rozum obowiązuje tylko w niektórych rejonach naszej egzystencji, rzeczywistość natomiast jako całość jest irracjonalna. Skutki tego stają się widoczne. Toteż jest to z gruntu fałszywa aporia, gdy w imię wolności i postępu obwieścić się pragnie zasadę skuteczności, sukcesu czy technicznej wykonalności jako jedyną normę nauki i w jej imię rozprawić z rzekomym „tabuizowaniem” natury. Miejsce owej chybionej alternatywy musi więc zająć nową syntezą nauki i mądrości, w której pytanie o część nie przesłoni widzenia całości, zaś troska o całość nie pomniejszy zatroskania o to, co jest tylko jej częścią.
Ta nowa synteza jest wielkim wyzwaniem duchowym, wobec którego dzisiaj stoimy. To tu rozstrzygnie się, czy ludzkość będzie miała przyszłość, przyszłość godną człowieka, czy też zdążać będzie w stronę chaosu i samozniszczenia człowieka i stworzenia.
tłum. ks. Tadeusz Styczeń SDS
wtorek, 2 października 2012
Wiara - moje lektury "Gość Niedzielny z 30.09.2012r.
Dziś wybrane fragmenty nt wiary, jak jej bronić.
BMW, tym razem to nie marka prestiżowego auta a anagram ewangelizacji Krakowa: "Bliżej, Mocniej, Więcej". (s.4.)
"Jan Paweł II powtarzał, że wiara której się nie przekazuje, degeneruje się" - przypomina bp Grzegorz Ryś. 17 czerwca przewodniczący Zespołu ds Nowej Ewangelizacji KEP odprawił uroczystą Mszę św w bazylice Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach. Modlił się ... w intencji ewangelizacji Grodu Kraka. ... padało często pytanie (ze stronyodpowiedzialnych za ewangelizację Krakowa), czy już jesteśmy dość mocni, przygotowani, gotowi, żeby to dzieło podjąć - opowiadał bp Ryś, - dziś wiemy, że to nie jest dobre pytanie! Nie jest ważne, czy jesteśmy dość mocni! Pytanie najważniejsze brzmi inaczej, czy jesteśmy w wystarczającym stopniu mali. Bóg posługuje się tym co najmniejsze. ... Nie należy pytać się, kto z nas jest największy i jak się to uda. Uda się, jeśli będziemy się robić coraz mniejsi, bo wtedy Bóg może więcej działać. - Bóg posłuży się tym co mamy.
(s.5) Papież Benedykt XVI
... logika Boga jest zawsze inna od naszej. Z tego powodu naśladowanie Pana wymaga od człowieka głębokiego nawrócenia, zmiany sposobu myślenia i życia, wymaga otwarcia serca na słuchanie, aby pozwolić się oświecić i wewnętrznie przemienić. Kluczowym punktem w którym człowiek różni się od Boga, jest pycha, w Bogu nie ma pychy, ponieważ On jest, aby kochać i dawać życie; w nas, ludziach, natomiast pycha jest wewnętrznie zakorzeniona i wymaga nieustannej czujności i oczyszczenia. My, którzy jesteśmy maluczcy, pragniemy wydawać się wielkimi, być pierwszymi, podczas gdy Bóg nie obawia się uniżyć i stać się ostatnim. (Anioł Pański 23.09)
Nuncjusz ma głos,(s. 6) wybór fragmentów z przemówienia abp Celestyno Migliore:
"...dziś potrzeba bardziej niż kiedykolwiek chrześcijan, którzy wierzą w Chrystusa; potrzeba ich bardziej, niż osób, które na wszelkie sposoby wychwalają chrześcijaństwoi bronią chrześcijańskiej kultury i moralności, choć to oczywiście też jest ważne. Aby mieć takich właśnie chrześcijan, musimy formować kapłanów nie tylko na „obrońców” chrześcijaństwa, ale przede wszystkim na ludzi, którzy jako pierwsi wierzą w Chrystusa"...
"...cywilizacja chrześcijańskiej Europy została zbudowana przez ludzi, których celem wcale nie było budowanie „cywilizacji chrześcijańskiej”, lecz raczej zbudowali ją ludzie, którzy po prostu chcieli głęboko wierzyć w Chrystusa i zachowywać się w sposób spójny z tą wiarą..."
Cytując Benedykta XVI ogłaszającego Rok Wiary
"Nie jest jego zamiarem ugruntowanie wiary i życia chrześcijańskiego jako antidotum na zło dzisiejszych czasów, utożsamiane przede wszystkim z: nihilizmem, relatywizmem, liberalizmem, sekularyzacją. Bycie chrześcijaninem oznacza pozostawanie w relacji z osobą, z Chrystusem. Tej Osoby nie można potraktować jako „narzędzia” do zmiany sensu i orientacji kultury współczesnego świata"...
ks. Tomasz Jaklewicz
Potrzebujemy nowej apologii wiary katolickiej, czyli spokojnej, inteligentnej, przekonującej obrony wiary przed dzisiejszymi zarzutami. Taka „amunicja” jest potrzebna na duszpasterskim froncie. (s.24-26)
... słabość katechetycznych materiałów ma głębsze źródło. To w jakiejś mierze skutek odejścia Kościoła od apologetyki, czyli nauki o obronie wiary przed zarzutami stawianymi jej przez ateistów, deistów lub ludzi negujących potrzebę Kościoła. Rok Wiary jest dobrym momentem, aby upomnieć się o nową apologetykę, czyli wypracowanie przekonujących odpowiedzi na argumenty tych, którzy podważają dziś katolicką wiarę...
W Pierwszym Liście św. Piotra czytamy: „Bądźcie zawsze gotowi do obrony (pros apologian) wobec każdego, kto domaga się od was uzasadnienia (gr. logou, dosłownie „słowa”) tej nadziei, która w was jest” (3,15). Autor dodaje, że należy to czynić z delikatnością, respektem i czystym sumieniem (3,16). To klasyczny tekst biblijny, który zwraca uwagę, że wiara potrzebuje obrony i uzasadnienia, zwłaszcza gdy jest kwestionowana. Apologia to właśnie mowa obrończa, odpowiedź na zarzuty, zestaw rozumnych argumentów, które usprawiedliwiają określoną postawę czy wybór....
Pierwszą autoapologię przeprowadził sam Jezus. Wobec własnego narodu uzasadniał swoją mesjańską godność Syna Bożego i posłannictwo. Nastawienie apologetyczne towarzyszyło także autorom Ewangelii i innych pism Nowego Testamentu. ...
św. Łukasz: Chce on „zbadać wszystko po kolei” i przekonać adresata o „całkowitej pewności nauk”. Wiara chrześcijańska ma racjonalną podstawę, nie jest oparta na mitach, ale na faktach związanych z Jezusem Chrystusem. ...
Apologetami kierowała dwojaka troska: zależało im na obronie chrześcijaństwa, a z drugiej strony kierowali się intencją misyjną, chcieli przedstawić treści wiary w języku i kategoriach myślowych zrozumiałych dla ludzi swojej epoki. ...
Ciekawy wkład do apologetyki katolickiej wniósł
Blaise Pascal (1623–1662). Ten wielki matematyk i fizyk zakwestionował przydatność czysto racjonalnych argumentów na rzecz wiary i zwrócił uwagę na tzw. racje serca. Pascal pracował nad wielkim dziełem – „Apologią religii chrześcijańskiej”. Śmierć przerwała jego prace. Zostały tylko zapiski, intuicje, okruchy, które poskładano w „Myśli”, jedno z najbardziej wpływowych dzieł teologicznych wszech czasów. Pascal podkreślał, że problem Boga dotyczy każdego człowieka. Nikt nie może się uchylić od wyboru. Każdy musi poddać się Wielkiemu Zakładowi: albo obstawia Boga, albo nie. Ryzyko jest zawsze, choć – jak wykazywał Pascal – obstawiając ateizm, ryzykujesz znacznie bardziej, niż wybierając wiarę. ...
Na fali odnowy związanej z Soborem Watykańskim II modna stała się krytyka apologetyki jako nauki anachronicznej, konfrontacyjnej, defensywnej. Kościół nie może widzieć wszędzie wrogów, powiadano. Musi rozmawiać ze światem, patrzeć pozytywnie, nie powinien się bronić, ale dialogować. Dokonało się więc przekształcenie apologetyki w teologię fundamentalną, która miała być pozytywnym, niepolemicznym wykładem dawnych treści apologetycznych. ...
Oczywiście, że miłość i dialog są czymś ważnym, ba, najważniejszym w chrześcijaństwie, ale nigdy nie kosztem prawdy. ...
Teologia posoborowa bywała momentami bardziej krytyczna wobec Kościoła niż świata. Niektórzy reprezentanci „postępowej” teologii ulegli złudzeniu, że dzisiejszy świat to „raj na ziemi” i można głosić w nim Ewangelię bez napięć czy konfliktów. Dobra Nowina nie jest tylko leczeniem świata, ale także egzorcyzmowaniem. Ewangelia to również walka z mocami ciemności. To jest ogień, który pali. Sól, która momentami piecze. ...
Jan Paweł II w przesłaniu do teologów fundamentalnych z 2001 r. stwierdził: „Podejmując pozytywny wysiłek, nie można jednak zapominać o apologetyce. (…) Również chrześcijanin początku trzeciego tysiąclecia oczekuje z jednej strony przekonujących uzasadnień wiary dla samego siebie – ad intra, aby mógł budować na nich pewność własnej tożsamości religijnej, z drugiej zaś przepełnionych duchem dialogu i apostolstwa argumentów niezbędnych do jej obrony ad extra”. ...
kard. William Levada w wywiadzie dla GN stwierdził: „Katolicy, także ci piastujący wysokie stanowiska w społeczeństwie, wykazują się pewną nieśmiałością, gdy zapytamy ich o to, czym jest ich wiara, jaka jest jej wartość we współczesnym świecie. Właśnie dlatego sądzę, że potrzebujemy nowego przyjrzenia się apologetyce. Jesteśmy dziś w nowej sytuacji, pojawiają się nowe pytania, na które trzeba odpowiadać, i wierni muszą być na to przygotowani. W tym sensie uważam, że potrzebujemy nowej apologetyki”. ...
... potrzeba nowej apologetyki podanej w popularnej formie, w języku zrozumiałym dla czytelnika gazet. Wiara bywa dziś kwestionowana i ośmieszana. Neopogańska kultura z szyderczym uśmiechem szerzy mnóstwo fałszywych informacji o historii Kościoła.Pojawiło się zjawisko tzw. nowego ateizmu, który usilnie pracuje nad pełnym „wyzwoleniem” ludzi od wpływów religii (R. Dawkins, C. Hitchens i inni). Z tego typu postawami nie zawsze możliwy jest dialog. Trzeba nazywać po imieniu zło, demaskować diabelskie sztuczki, którymi nafaszerowany jest świat popkultury, i zarazem przekonująco proponować Chrystusa. To zadania nowej apologetyki. Znakomitym przykładem takiej błyskotliwej, „zdroworozsądkowej”, zadziornej i pełnej humoru apologetyki było pisarstwo G.K. Chestertona czy bardziej melancholijnego C.S. Lewisa ...Przykładem nowej apologetyki są książki Vittoria Messoriego, włoskiego dziennikarza, byłego libertyna i antyklerykała, który po nawróceniu cały swój talent wykorzystuje w jednym celu – w przekonywaniu do wiary. Jego pierwsza religijna książka „Opinie o Jezusie” odniosła światowy sukces, sprzedano ponad pół miliona jej egzemplarzy. Messori w wywiadzie rzece („Dlaczego wierzę?”) tak formułuje swoje
credo: „Nieustraszona obrona i nieustanne proponowanie dowodów na to, by wierzyć. W sposób spokojny, a przez to właśnie nieustępliwy, w oparciu o dane, wiadomości, rozumowanie, a nie sentymentalne wezwania albo błyskotliwe retoryczne dyskursy, lub, co gorsza, inwektywy i narzekania na podłość czasów”. ...
BMW, tym razem to nie marka prestiżowego auta a anagram ewangelizacji Krakowa: "Bliżej, Mocniej, Więcej". (s.4.)
"Jan Paweł II powtarzał, że wiara której się nie przekazuje, degeneruje się" - przypomina bp Grzegorz Ryś. 17 czerwca przewodniczący Zespołu ds Nowej Ewangelizacji KEP odprawił uroczystą Mszę św w bazylice Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach. Modlił się ... w intencji ewangelizacji Grodu Kraka. ... padało często pytanie (ze stronyodpowiedzialnych za ewangelizację Krakowa), czy już jesteśmy dość mocni, przygotowani, gotowi, żeby to dzieło podjąć - opowiadał bp Ryś, - dziś wiemy, że to nie jest dobre pytanie! Nie jest ważne, czy jesteśmy dość mocni! Pytanie najważniejsze brzmi inaczej, czy jesteśmy w wystarczającym stopniu mali. Bóg posługuje się tym co najmniejsze. ... Nie należy pytać się, kto z nas jest największy i jak się to uda. Uda się, jeśli będziemy się robić coraz mniejsi, bo wtedy Bóg może więcej działać. - Bóg posłuży się tym co mamy.
(s.5) Papież Benedykt XVI
... logika Boga jest zawsze inna od naszej. Z tego powodu naśladowanie Pana wymaga od człowieka głębokiego nawrócenia, zmiany sposobu myślenia i życia, wymaga otwarcia serca na słuchanie, aby pozwolić się oświecić i wewnętrznie przemienić. Kluczowym punktem w którym człowiek różni się od Boga, jest pycha, w Bogu nie ma pychy, ponieważ On jest, aby kochać i dawać życie; w nas, ludziach, natomiast pycha jest wewnętrznie zakorzeniona i wymaga nieustannej czujności i oczyszczenia. My, którzy jesteśmy maluczcy, pragniemy wydawać się wielkimi, być pierwszymi, podczas gdy Bóg nie obawia się uniżyć i stać się ostatnim. (Anioł Pański 23.09)
Nuncjusz ma głos,(s. 6) wybór fragmentów z przemówienia abp Celestyno Migliore:
"...dziś potrzeba bardziej niż kiedykolwiek chrześcijan, którzy wierzą w Chrystusa; potrzeba ich bardziej, niż osób, które na wszelkie sposoby wychwalają chrześcijaństwoi bronią chrześcijańskiej kultury i moralności, choć to oczywiście też jest ważne. Aby mieć takich właśnie chrześcijan, musimy formować kapłanów nie tylko na „obrońców” chrześcijaństwa, ale przede wszystkim na ludzi, którzy jako pierwsi wierzą w Chrystusa"...
"...cywilizacja chrześcijańskiej Europy została zbudowana przez ludzi, których celem wcale nie było budowanie „cywilizacji chrześcijańskiej”, lecz raczej zbudowali ją ludzie, którzy po prostu chcieli głęboko wierzyć w Chrystusa i zachowywać się w sposób spójny z tą wiarą..."
Cytując Benedykta XVI ogłaszającego Rok Wiary
"Nie jest jego zamiarem ugruntowanie wiary i życia chrześcijańskiego jako antidotum na zło dzisiejszych czasów, utożsamiane przede wszystkim z: nihilizmem, relatywizmem, liberalizmem, sekularyzacją. Bycie chrześcijaninem oznacza pozostawanie w relacji z osobą, z Chrystusem. Tej Osoby nie można potraktować jako „narzędzia” do zmiany sensu i orientacji kultury współczesnego świata"...
ks. Tomasz Jaklewicz
Potrzebujemy nowej apologii wiary katolickiej, czyli spokojnej, inteligentnej, przekonującej obrony wiary przed dzisiejszymi zarzutami. Taka „amunicja” jest potrzebna na duszpasterskim froncie. (s.24-26)
... słabość katechetycznych materiałów ma głębsze źródło. To w jakiejś mierze skutek odejścia Kościoła od apologetyki, czyli nauki o obronie wiary przed zarzutami stawianymi jej przez ateistów, deistów lub ludzi negujących potrzebę Kościoła. Rok Wiary jest dobrym momentem, aby upomnieć się o nową apologetykę, czyli wypracowanie przekonujących odpowiedzi na argumenty tych, którzy podważają dziś katolicką wiarę...
W Pierwszym Liście św. Piotra czytamy: „Bądźcie zawsze gotowi do obrony (pros apologian) wobec każdego, kto domaga się od was uzasadnienia (gr. logou, dosłownie „słowa”) tej nadziei, która w was jest” (3,15). Autor dodaje, że należy to czynić z delikatnością, respektem i czystym sumieniem (3,16). To klasyczny tekst biblijny, który zwraca uwagę, że wiara potrzebuje obrony i uzasadnienia, zwłaszcza gdy jest kwestionowana. Apologia to właśnie mowa obrończa, odpowiedź na zarzuty, zestaw rozumnych argumentów, które usprawiedliwiają określoną postawę czy wybór....
Pierwszą autoapologię przeprowadził sam Jezus. Wobec własnego narodu uzasadniał swoją mesjańską godność Syna Bożego i posłannictwo. Nastawienie apologetyczne towarzyszyło także autorom Ewangelii i innych pism Nowego Testamentu. ...
św. Łukasz: Chce on „zbadać wszystko po kolei” i przekonać adresata o „całkowitej pewności nauk”. Wiara chrześcijańska ma racjonalną podstawę, nie jest oparta na mitach, ale na faktach związanych z Jezusem Chrystusem. ...
Apologetami kierowała dwojaka troska: zależało im na obronie chrześcijaństwa, a z drugiej strony kierowali się intencją misyjną, chcieli przedstawić treści wiary w języku i kategoriach myślowych zrozumiałych dla ludzi swojej epoki. ...
Ciekawy wkład do apologetyki katolickiej wniósł
Blaise Pascal (1623–1662). Ten wielki matematyk i fizyk zakwestionował przydatność czysto racjonalnych argumentów na rzecz wiary i zwrócił uwagę na tzw. racje serca. Pascal pracował nad wielkim dziełem – „Apologią religii chrześcijańskiej”. Śmierć przerwała jego prace. Zostały tylko zapiski, intuicje, okruchy, które poskładano w „Myśli”, jedno z najbardziej wpływowych dzieł teologicznych wszech czasów. Pascal podkreślał, że problem Boga dotyczy każdego człowieka. Nikt nie może się uchylić od wyboru. Każdy musi poddać się Wielkiemu Zakładowi: albo obstawia Boga, albo nie. Ryzyko jest zawsze, choć – jak wykazywał Pascal – obstawiając ateizm, ryzykujesz znacznie bardziej, niż wybierając wiarę. ...
Na fali odnowy związanej z Soborem Watykańskim II modna stała się krytyka apologetyki jako nauki anachronicznej, konfrontacyjnej, defensywnej. Kościół nie może widzieć wszędzie wrogów, powiadano. Musi rozmawiać ze światem, patrzeć pozytywnie, nie powinien się bronić, ale dialogować. Dokonało się więc przekształcenie apologetyki w teologię fundamentalną, która miała być pozytywnym, niepolemicznym wykładem dawnych treści apologetycznych. ...
Oczywiście, że miłość i dialog są czymś ważnym, ba, najważniejszym w chrześcijaństwie, ale nigdy nie kosztem prawdy. ...
Teologia posoborowa bywała momentami bardziej krytyczna wobec Kościoła niż świata. Niektórzy reprezentanci „postępowej” teologii ulegli złudzeniu, że dzisiejszy świat to „raj na ziemi” i można głosić w nim Ewangelię bez napięć czy konfliktów. Dobra Nowina nie jest tylko leczeniem świata, ale także egzorcyzmowaniem. Ewangelia to również walka z mocami ciemności. To jest ogień, który pali. Sól, która momentami piecze. ...
Jan Paweł II w przesłaniu do teologów fundamentalnych z 2001 r. stwierdził: „Podejmując pozytywny wysiłek, nie można jednak zapominać o apologetyce. (…) Również chrześcijanin początku trzeciego tysiąclecia oczekuje z jednej strony przekonujących uzasadnień wiary dla samego siebie – ad intra, aby mógł budować na nich pewność własnej tożsamości religijnej, z drugiej zaś przepełnionych duchem dialogu i apostolstwa argumentów niezbędnych do jej obrony ad extra”. ...
kard. William Levada w wywiadzie dla GN stwierdził: „Katolicy, także ci piastujący wysokie stanowiska w społeczeństwie, wykazują się pewną nieśmiałością, gdy zapytamy ich o to, czym jest ich wiara, jaka jest jej wartość we współczesnym świecie. Właśnie dlatego sądzę, że potrzebujemy nowego przyjrzenia się apologetyce. Jesteśmy dziś w nowej sytuacji, pojawiają się nowe pytania, na które trzeba odpowiadać, i wierni muszą być na to przygotowani. W tym sensie uważam, że potrzebujemy nowej apologetyki”. ...
... potrzeba nowej apologetyki podanej w popularnej formie, w języku zrozumiałym dla czytelnika gazet. Wiara bywa dziś kwestionowana i ośmieszana. Neopogańska kultura z szyderczym uśmiechem szerzy mnóstwo fałszywych informacji o historii Kościoła.Pojawiło się zjawisko tzw. nowego ateizmu, który usilnie pracuje nad pełnym „wyzwoleniem” ludzi od wpływów religii (R. Dawkins, C. Hitchens i inni). Z tego typu postawami nie zawsze możliwy jest dialog. Trzeba nazywać po imieniu zło, demaskować diabelskie sztuczki, którymi nafaszerowany jest świat popkultury, i zarazem przekonująco proponować Chrystusa. To zadania nowej apologetyki. Znakomitym przykładem takiej błyskotliwej, „zdroworozsądkowej”, zadziornej i pełnej humoru apologetyki było pisarstwo G.K. Chestertona czy bardziej melancholijnego C.S. Lewisa ...Przykładem nowej apologetyki są książki Vittoria Messoriego, włoskiego dziennikarza, byłego libertyna i antyklerykała, który po nawróceniu cały swój talent wykorzystuje w jednym celu – w przekonywaniu do wiary. Jego pierwsza religijna książka „Opinie o Jezusie” odniosła światowy sukces, sprzedano ponad pół miliona jej egzemplarzy. Messori w wywiadzie rzece („Dlaczego wierzę?”) tak formułuje swoje
credo: „Nieustraszona obrona i nieustanne proponowanie dowodów na to, by wierzyć. W sposób spokojny, a przez to właśnie nieustępliwy, w oparciu o dane, wiadomości, rozumowanie, a nie sentymentalne wezwania albo błyskotliwe retoryczne dyskursy, lub, co gorsza, inwektywy i narzekania na podłość czasów”. ...
sobota, 29 września 2012
Nowa Ewangelizacja
Nowa Ewangelizacja to w tym czasie bardzo gorący temat, na jej temat wypowiada się wiele osób, podejmowane są różne działania, dlatego pozwoliłem sobie na zamieszczenie tego wywiadu na który natrafiłem wiosną tego roku.
O nowej ewangelizacji z ojcem Ranierem Cantalamessą OFMCap, kaznodzieją Domu Papieskiego, rozmawia Cezary Sękalski.
Ukazuje Ojciec dwie formy przekazu ewangelicznego: kerygmat i didache. Pierwsza ma prowadzić słuchacza do osobistej relacji z Jezusem, a druga to nauczanie skierowane do osób już wierzących, aby zgodnie z wolą Bożą kształtowali swoje życie osobiste i wspólnotowe. Gdzie w tym kontekście można umiejscowić pojęcie nowej ewangelizacji?
Punktem wyjścia nowej ewangelizacji nie jest didache, ale kerygmat. Nie chodzi w niej bowiem o nauczanie moralności ani o pielęgnowanie cnót, ale o ogłaszanie Chrystusa umarłego i zmartwychwstałego. Najpierw trzeba doprowadzić człowieka do osobistej relacji z Chrystusem, a dopiero potem można włożyć na jego barki obowiązki wypływające z wiary. Jeśli zaczynamy głoszenie od zobowiązań moralnych, ludzie dzisiaj tego nie przyjmują. Nie oznacza to, oczywiście, że należy zarzucić katechezę, wykłady z etyki, naukę doktryny czy formację. Trzeba jednak w tym wszystkim najpierw przywrócić właściwe miejsce Chrystusowi.
Wielką pokusą jest dziś odwoływanie się tylko do didache, czyli do moralizowania. Ja też, kiedy byłem jeszcze profesorem, oddawałem się takiemu głoszeniu i wykładaniu doktryny. Istnieje poza tym inne niebezpieczeństwo – ponieważ problemy moralne są dziś tak bardzo ważne, zaczynamy się w nie angażować i właściwie na tym się kończy. Na etykę przyjdzie czas, ale potem. Jeśli przyjmiemy Chrystusa, będziemy umieli wprowadzać w życie zasady moralne, ale jeśli Go nie przyjmiemy, to nie ma żadnej etyki bez Niego.
Taki porządek był mniej istotny w minionych czasach, szczególnie w średniowieczu, ponieważ całe życie społeczne, rodzinne i kulturalne było przesycone wiarą. Dziś tak nie jest. Wiara już nie rodzi się w rodzinie czy w społeczeństwie. W naszym głoszeniu Dobrej Nowiny powinno być więc najpierw mocno zaakcentowane działanie ukierunkowane na doprowadzenie słuchacza do osobistej relacji z Chrystusem. To jest właśnie początek nowej ewangelizacji. Szczególne zasługi w takim głoszeniu mają współczesne ruchy kościelne, które stwarzają dorosłemu człowiekowi okazję do uczynienia osobistego aktu wiary. Nie chodzi bowiem o to, byśmy byli chrześcijanami tylko z nazwy, ale autentycznie należeli do Chrystusa.
Nowa ewangelizacja jest więc przesunięciem w kierunku kerygmatu... Czy jest to także odpowiedź Kościoła na współczesne zjawisko sekularyzacji?
Tak. Sekularyzacja oznacza przede wszystkim wyeliminowanie Boga z życia osobistego człowieka oraz z życia publicznego. Objawia się ona na różne sposoby, także na płaszczyźnie moralności. Dlatego w dialogu ze światem, który nie wierzy w Boga, trzeba podnosić także sprawy etyczne. Przede wszystkim ważne jest, by Kościół tworzył wspólnoty ludzi wierzących, które będą niosły jego przesłanie. Myślę, że dziś wielu świeckich właśnie to robi: tworzą grupy, bardzo zaangażowane, które świadomie wybierają Jezusa i starają się Go głosić.
Odpowiedzią na sekularyzację są także Światowe Dni Młodzieży. Ci młodzi ludzie w prosty, bezpośredni sposób dają świadectwo, że Jezus wszedł w ich życie.
Czy to oznacza, że nowa ewangelizacja jest niemożliwa bez wspólnoty? Potrzebuje wspólnoty świadków?
W dniu Pięćdziesiątnicy, po pierwszym przemówieniu św. Piotra, zrodziła się wspólnota chrześcijańska. I to właśnie ona pociągała innych do wiary. Nie wystarczą pojedynczy wędrowni kaznodzieje, którzy dokonają pierwszego ogłoszenia Ewangelii. Potrzeba, aby poszukujący światła mogli znaleźć chrześcijańską wspólnotę, w której żyje się zgodnie z etosem chrześcijańskim. Często nie jest to możliwe na poziomie zwyczajnego funkcjonowania tradycyjnej parafii, ponieważ tamtejsze zaangażowanie dokonuje się na bardzo wielu różnych polach. Dlatego Jan Paweł II mówił, że w tradycyjnych parafiach trzeba stworzyć miejsce dla nowych wspólnot. Oczywiście istnieją parafie wzorcowe, w których ewangelizacja rzeczywiście się dokonuje, ale są one rzadkie. Także dlatego, że w tradycyjnych parafiach przeważnie jedynym animatorem jest proboszcz, który po prostu nie jest w stanie zrobić wszystkiego. Natomiast w nowych ruchach, w nowych wspólnotach ujawniają się różne charyzmaty.
W dobie konsumpcjonizmu współczesne parafie niekiedy przekształcają się w swego rodzaju instytucje do świadczenia usług religijnych i dystrybucji sakramentów. A chyba powinny stawać się wspólnotą wspólnot?
Mówiłem o tym podczas rekolekcji dla Domu Papieskiego, że my, katoliccy księża, jesteśmy lepiej przygotowani do roli pasterzy dusz niż rybaków ludzi. Udzielamy sakramentów, głosimy słowo Boże, ale tylko tym, którzy przychodzą do kościoła. Słabiej radzimy sobie z tym, by wyjść poza kościół i tam głosić Ewangelię. Natomiast nowe ruchy i wspólnoty są lepiej przygotowane do tego, aby Dobrą Nowinę głosić wszystkim, którzy żyją z dala od Kościoła.
Jak w dzieło nowej ewangelizacji mogą włączyć się Grupy Modlitwy Ojca Pio?
Modlitwa zawsze jest istotnym elementem ewangelizacji. Jezus mówił: „Proście Pana, by posłał robotników na swoje żniwo”. Trzeba jednak uważać na pewne niebezpieczeństwo. Grupy Modlitwy są przeważnie skoncentrowane na tradycyjnej pobożności, która nie jest pociągająca dla tych, którzy są daleko od Kościoła. Członkowie Grup Modlitwy powinni zatem działać w następujący sposób: czerpać siłę ze wspólnot, które tworzą, by potem móc ewangelizować w domu, w pracy. Nawet jeśli nie są typowym ruchem ewangelizacyjnym, mogą dawać innym impuls i siłę do tego, by w swoim środowisku świadczyli o Chrystusie i w ten sposób włączali się w nową ewangelizację.
O nowej ewangelizacji z ojcem Ranierem Cantalamessą OFMCap, kaznodzieją Domu Papieskiego, rozmawia Cezary Sękalski.
Ukazuje Ojciec dwie formy przekazu ewangelicznego: kerygmat i didache. Pierwsza ma prowadzić słuchacza do osobistej relacji z Jezusem, a druga to nauczanie skierowane do osób już wierzących, aby zgodnie z wolą Bożą kształtowali swoje życie osobiste i wspólnotowe. Gdzie w tym kontekście można umiejscowić pojęcie nowej ewangelizacji?
Punktem wyjścia nowej ewangelizacji nie jest didache, ale kerygmat. Nie chodzi w niej bowiem o nauczanie moralności ani o pielęgnowanie cnót, ale o ogłaszanie Chrystusa umarłego i zmartwychwstałego. Najpierw trzeba doprowadzić człowieka do osobistej relacji z Chrystusem, a dopiero potem można włożyć na jego barki obowiązki wypływające z wiary. Jeśli zaczynamy głoszenie od zobowiązań moralnych, ludzie dzisiaj tego nie przyjmują. Nie oznacza to, oczywiście, że należy zarzucić katechezę, wykłady z etyki, naukę doktryny czy formację. Trzeba jednak w tym wszystkim najpierw przywrócić właściwe miejsce Chrystusowi.
Wielką pokusą jest dziś odwoływanie się tylko do didache, czyli do moralizowania. Ja też, kiedy byłem jeszcze profesorem, oddawałem się takiemu głoszeniu i wykładaniu doktryny. Istnieje poza tym inne niebezpieczeństwo – ponieważ problemy moralne są dziś tak bardzo ważne, zaczynamy się w nie angażować i właściwie na tym się kończy. Na etykę przyjdzie czas, ale potem. Jeśli przyjmiemy Chrystusa, będziemy umieli wprowadzać w życie zasady moralne, ale jeśli Go nie przyjmiemy, to nie ma żadnej etyki bez Niego.
Taki porządek był mniej istotny w minionych czasach, szczególnie w średniowieczu, ponieważ całe życie społeczne, rodzinne i kulturalne było przesycone wiarą. Dziś tak nie jest. Wiara już nie rodzi się w rodzinie czy w społeczeństwie. W naszym głoszeniu Dobrej Nowiny powinno być więc najpierw mocno zaakcentowane działanie ukierunkowane na doprowadzenie słuchacza do osobistej relacji z Chrystusem. To jest właśnie początek nowej ewangelizacji. Szczególne zasługi w takim głoszeniu mają współczesne ruchy kościelne, które stwarzają dorosłemu człowiekowi okazję do uczynienia osobistego aktu wiary. Nie chodzi bowiem o to, byśmy byli chrześcijanami tylko z nazwy, ale autentycznie należeli do Chrystusa.
Nowa ewangelizacja jest więc przesunięciem w kierunku kerygmatu... Czy jest to także odpowiedź Kościoła na współczesne zjawisko sekularyzacji?
Tak. Sekularyzacja oznacza przede wszystkim wyeliminowanie Boga z życia osobistego człowieka oraz z życia publicznego. Objawia się ona na różne sposoby, także na płaszczyźnie moralności. Dlatego w dialogu ze światem, który nie wierzy w Boga, trzeba podnosić także sprawy etyczne. Przede wszystkim ważne jest, by Kościół tworzył wspólnoty ludzi wierzących, które będą niosły jego przesłanie. Myślę, że dziś wielu świeckich właśnie to robi: tworzą grupy, bardzo zaangażowane, które świadomie wybierają Jezusa i starają się Go głosić.
Odpowiedzią na sekularyzację są także Światowe Dni Młodzieży. Ci młodzi ludzie w prosty, bezpośredni sposób dają świadectwo, że Jezus wszedł w ich życie.
Czy to oznacza, że nowa ewangelizacja jest niemożliwa bez wspólnoty? Potrzebuje wspólnoty świadków?
W dniu Pięćdziesiątnicy, po pierwszym przemówieniu św. Piotra, zrodziła się wspólnota chrześcijańska. I to właśnie ona pociągała innych do wiary. Nie wystarczą pojedynczy wędrowni kaznodzieje, którzy dokonają pierwszego ogłoszenia Ewangelii. Potrzeba, aby poszukujący światła mogli znaleźć chrześcijańską wspólnotę, w której żyje się zgodnie z etosem chrześcijańskim. Często nie jest to możliwe na poziomie zwyczajnego funkcjonowania tradycyjnej parafii, ponieważ tamtejsze zaangażowanie dokonuje się na bardzo wielu różnych polach. Dlatego Jan Paweł II mówił, że w tradycyjnych parafiach trzeba stworzyć miejsce dla nowych wspólnot. Oczywiście istnieją parafie wzorcowe, w których ewangelizacja rzeczywiście się dokonuje, ale są one rzadkie. Także dlatego, że w tradycyjnych parafiach przeważnie jedynym animatorem jest proboszcz, który po prostu nie jest w stanie zrobić wszystkiego. Natomiast w nowych ruchach, w nowych wspólnotach ujawniają się różne charyzmaty.
W dobie konsumpcjonizmu współczesne parafie niekiedy przekształcają się w swego rodzaju instytucje do świadczenia usług religijnych i dystrybucji sakramentów. A chyba powinny stawać się wspólnotą wspólnot?
Mówiłem o tym podczas rekolekcji dla Domu Papieskiego, że my, katoliccy księża, jesteśmy lepiej przygotowani do roli pasterzy dusz niż rybaków ludzi. Udzielamy sakramentów, głosimy słowo Boże, ale tylko tym, którzy przychodzą do kościoła. Słabiej radzimy sobie z tym, by wyjść poza kościół i tam głosić Ewangelię. Natomiast nowe ruchy i wspólnoty są lepiej przygotowane do tego, aby Dobrą Nowinę głosić wszystkim, którzy żyją z dala od Kościoła.
Jak w dzieło nowej ewangelizacji mogą włączyć się Grupy Modlitwy Ojca Pio?
Modlitwa zawsze jest istotnym elementem ewangelizacji. Jezus mówił: „Proście Pana, by posłał robotników na swoje żniwo”. Trzeba jednak uważać na pewne niebezpieczeństwo. Grupy Modlitwy są przeważnie skoncentrowane na tradycyjnej pobożności, która nie jest pociągająca dla tych, którzy są daleko od Kościoła. Członkowie Grup Modlitwy powinni zatem działać w następujący sposób: czerpać siłę ze wspólnot, które tworzą, by potem móc ewangelizować w domu, w pracy. Nawet jeśli nie są typowym ruchem ewangelizacyjnym, mogą dawać innym impuls i siłę do tego, by w swoim środowisku świadczyli o Chrystusie i w ten sposób włączali się w nową ewangelizację.
Notatek z lektur cd
Jak zapowiedziałem kolejna porcja zapisków z letnich lektur, parę krótkich refleksji:
Notatki wtóre
Pan Jezus obecny w Eucharystii dokonuje niesamowitych rzeczy w życiu tych ludzi, którzy całkowicie zwierzają Mu siebie, zrywając wszelkie więzy z jakimkolwiek grzechem. Jeżeli zaczniemy usuwać z naszego serca wszelkie blokady, to wtedy Chrystus uzdrawiającą mocą swojej miłości dokonuje najpierw najważniejszego - duchowego uzdrowienia, a jeżeli uzna to za potrzebne, to wtedy uzdrawia również choroby naszego ciała.
O świętości wg DUSZA APOSTOLSTWA Dom Jean-Baptista Chautard OCR
Świętość jest niczym innym jak życiem wewnętrznym posuniętym aż do najściślejszego zespolenia woli człowieka wolą Boga; dusza więc, idąc zwykłą drogą, nie może, za wyjątkiem cudu łaski, osiągnąć świętości inaczej jak tylko po wielu ciężkich wysiłkach i przebyciu wszystkich stopni życia oczyszczającego i oświecającego. (...) prawo życia wewnętrznego: "W czasie uświęcania się duszy działanie Boga i duszy idą drogami odwrotnymi; działanie Boga z każdym dniem wzrasta, dusza zaś działa coraz mniej."
bp Ryś o grzechu LIST 6/2012
Czym jest grzech uświadomiłem sobie, gdy natrafiłem na pewną pieśń z XV w. Śpiewano ją w okresie wielkanocnym i na Wniebowstąpienie. Opisuje ona dialog ludzi z Jezusem. Pytają Go, dlaczego po Zmartwychwstaniu dalej widać ślady Jego ran. Chrystus im odpowiada, że zachował je na sąd. Pamiętam, że kiedy czytałem tę pieśń, przeżyłem duży wstrząs. Dobrze by było stanąć przed sądem ostatecznym, na którym Pan Bóg otworzy przed nami książkę i powie nam: z tego przykazania zawaliłeś tyle razy, a z kolejnego to dwa razy więcej. Tyle że nie będzie żadnej książki. Będą podniesione ręce Jezusa, będzie Jego przebity bok i nogi.
O wychowaniu, o. Maciej Chanaka OP LIST 6/2012
... pytanie, jak przekazywać dzieciom wiarę skutecznie. Jeden z rodziców opowiadał ..., że nie za bardzo przykładał się do wychowywania swoich dzieci. Robił to bardzo świadomie, bo jego rodzice nieustannie prawili mu kazania i za dużo ich usłyszał. On w swoim domu postanowił tego nie robić. Pewnego dnia przy kolacji, gdy jego dzieci kończyły już liceum, przysłuchiwał się ich rozmowie. Wtedy uświadomił sobie, że jego dzieci podzielają jego poglądy. Rozpoznawali wartość tych rzeczy, które i dla niego były wartościowe. Odkrył, że jego dzieci są tam, gdzie on, chociaż nigdy ich nie pouczał.
O młodzieży, LIST 6/2012
(zapis z Ur 2000 r. p. Chr) Dzisiejsza młodzież jest zdegenerowana i brakuje jej dyscypliny, a dzieci nie słuchają już swoich rodziców.
(XIII w. mnich) Obecnie młodzi ludzie myślą wyłącznie o sobie. Nie mają czci dla rodziców. Są niecierpliwi. Mówią, jakby wszystko wiedzieli, a to, co dla nas jest mądrością, dla nich oznacza głupotę.
Kryzys wiary (Idziemy z 22.07.2012 ks. J. Pałyga)
Jest jedna wspólna kryzysogenna przyczyna. ... Jest nią nie tyle kryzys wiary, co kryzys religijności. Gdy słabnie pobożność, załamuje się życie religijne, a to prowadzi do destrukcji fundamentu, na którym opiera się zarówno życie małżeńskie, jak życie osób powołanych do służby kapłańskiej czy zakonnej.
Są ... inne przyczyny kryzysów, jak brak umiejętności panowania nad uczuciami, popędami, konflikty ... różnego rodzaju depresje.
Często powodem kryzysów są zaszłości, które miały miejsce przed zawarciem małżeństwa lub wstąpieniem do stanu duchownego.
Notatki wtóre
Pan Jezus obecny w Eucharystii dokonuje niesamowitych rzeczy w życiu tych ludzi, którzy całkowicie zwierzają Mu siebie, zrywając wszelkie więzy z jakimkolwiek grzechem. Jeżeli zaczniemy usuwać z naszego serca wszelkie blokady, to wtedy Chrystus uzdrawiającą mocą swojej miłości dokonuje najpierw najważniejszego - duchowego uzdrowienia, a jeżeli uzna to za potrzebne, to wtedy uzdrawia również choroby naszego ciała.
O świętości wg DUSZA APOSTOLSTWA Dom Jean-Baptista Chautard OCR
Świętość jest niczym innym jak życiem wewnętrznym posuniętym aż do najściślejszego zespolenia woli człowieka wolą Boga; dusza więc, idąc zwykłą drogą, nie może, za wyjątkiem cudu łaski, osiągnąć świętości inaczej jak tylko po wielu ciężkich wysiłkach i przebyciu wszystkich stopni życia oczyszczającego i oświecającego. (...) prawo życia wewnętrznego: "W czasie uświęcania się duszy działanie Boga i duszy idą drogami odwrotnymi; działanie Boga z każdym dniem wzrasta, dusza zaś działa coraz mniej."
bp Ryś o grzechu LIST 6/2012
Czym jest grzech uświadomiłem sobie, gdy natrafiłem na pewną pieśń z XV w. Śpiewano ją w okresie wielkanocnym i na Wniebowstąpienie. Opisuje ona dialog ludzi z Jezusem. Pytają Go, dlaczego po Zmartwychwstaniu dalej widać ślady Jego ran. Chrystus im odpowiada, że zachował je na sąd. Pamiętam, że kiedy czytałem tę pieśń, przeżyłem duży wstrząs. Dobrze by było stanąć przed sądem ostatecznym, na którym Pan Bóg otworzy przed nami książkę i powie nam: z tego przykazania zawaliłeś tyle razy, a z kolejnego to dwa razy więcej. Tyle że nie będzie żadnej książki. Będą podniesione ręce Jezusa, będzie Jego przebity bok i nogi.
O wychowaniu, o. Maciej Chanaka OP LIST 6/2012
... pytanie, jak przekazywać dzieciom wiarę skutecznie. Jeden z rodziców opowiadał ..., że nie za bardzo przykładał się do wychowywania swoich dzieci. Robił to bardzo świadomie, bo jego rodzice nieustannie prawili mu kazania i za dużo ich usłyszał. On w swoim domu postanowił tego nie robić. Pewnego dnia przy kolacji, gdy jego dzieci kończyły już liceum, przysłuchiwał się ich rozmowie. Wtedy uświadomił sobie, że jego dzieci podzielają jego poglądy. Rozpoznawali wartość tych rzeczy, które i dla niego były wartościowe. Odkrył, że jego dzieci są tam, gdzie on, chociaż nigdy ich nie pouczał.
O młodzieży, LIST 6/2012
(zapis z Ur 2000 r. p. Chr) Dzisiejsza młodzież jest zdegenerowana i brakuje jej dyscypliny, a dzieci nie słuchają już swoich rodziców.
(XIII w. mnich) Obecnie młodzi ludzie myślą wyłącznie o sobie. Nie mają czci dla rodziców. Są niecierpliwi. Mówią, jakby wszystko wiedzieli, a to, co dla nas jest mądrością, dla nich oznacza głupotę.
Kryzys wiary (Idziemy z 22.07.2012 ks. J. Pałyga)
Jest jedna wspólna kryzysogenna przyczyna. ... Jest nią nie tyle kryzys wiary, co kryzys religijności. Gdy słabnie pobożność, załamuje się życie religijne, a to prowadzi do destrukcji fundamentu, na którym opiera się zarówno życie małżeńskie, jak życie osób powołanych do służby kapłańskiej czy zakonnej.
Są ... inne przyczyny kryzysów, jak brak umiejętności panowania nad uczuciami, popędami, konflikty ... różnego rodzaju depresje.
Często powodem kryzysów są zaszłości, które miały miejsce przed zawarciem małżeństwa lub wstąpieniem do stanu duchownego.
piątek, 28 września 2012
Zapiski z letnich lektur
Dziś znowu sięgam do moich notatek z różnych lektur, tym razem o wierze:
Ks. T. Halik "Milczenie Boga" o wierze (Idziemy 22.07.2012)
... Wiara jest czymś więcej niż tylko świadomą zgodą z pewnymi twierdzeniami, ... jest raczej życiową orientacją przenikającą całego człowieka, dotykającą całej jego duszy, myśli i serca
... są ludzie, których wiara zamieszkała w części umysłu oświeconej rozumem. ... wiara nigdy nie zeszła do głębszej warstwy ich osobowości. ... Mają oni twarde i niewierzące serce, ich wnętrze opanowuje głęboka bezbożność, do której sami nie są w stanie ani nie mają ochoty się przyznać.
Inni, z których promieniuje pełna miłości otwartość na świat i ludzi, są wyjątkowo wrażliwi na tajemnicę istnienia. Bywa jednak, że na poziomie świadomego przekonania są często mocno alergiczni na wszystko, co pachnie religijnością. ... Bóg mieszka w nich choć bywa, że z powodu swej historii, nie chcą o religii słyszeć.
Wierzącym jest ten, kto przeżywa swoje życie jako dialog, kto stara się zrozumieć wyzwania, inspiracje, dary, rady czy ostrzeżenia, które mu przynosi samo życie i odpowiada na nie.
Niewierzącym jest ten, kto przeżywa swoje życie jako monolog, kto słucha sam siebie, nie przyjmuje innych, a tym samym nie traktuje poważnie też i Tego, który przez życiowe historie i przez innych ludzi stara się do niego przemówić.
Gdy ktoś twierdzi, że jest absolutnie niewierzący, często pytam go wtedy, jak wygląda ten Bóg, w którego nie wierzy? ... Gdy niewierzący opisze mi Boga, w którego nie wierzy, często muszęmu z ulgą pogratulować: "Bóg zapłać, że w takiego Boga nie wierzysz! W takiego Boga nie wierzę i ja!"
Lubię ks. Halika, może dlatego, że tak trafnie precyzuje to o czym myślę i mówię na temat wiary. Dla Jezusa sprawa wiary słuchaczy była czymś priorytetowym. Czytamy o tym nie jeden raz na kartach Rwangelii. A przecież Jezus w swoim nauczaniu nie podaje nam jakiejś doktryny w którą mają uwuerzy słuchacze. Oni mają Mojżesza i pewną relację do Boga. Jezusowi chodzi przedewszystkim, by uwierzyś Mu, Jego Miłości, że On jest Panem historii każdego człowieka i że wystarczy poprosić, by On wkroczył w nasze życie. Niestety Jak kiedyś tak i dzisiaj więcej pokładamy ufności w naszym działaniu, jak w Mocy Jezusa. A zgodnie z tym czego On nauczał, nie zaniedbując Prawa, trzeba zaufać Miłości.
Abp F.J.Martinez (GN 5.8.2012)wywiad o sytuacji chrześcijaństwa w Europie.
Już w XVII w myślano w Hiszpanii, że wiary ma bronić ten, kto rządzi. To sprawia, że ludzie widząc problem sekularyzacji, uważają, że problem mają rozwiązać rządzący. Z tym wiąże się kojarzenie w Hiszpanii Kościoła z władzą. A to prowadzi do antyklerykalizmu.
Nie jest to do końca złe. Lud ma wewnątrz chrześcijańskie serce, lecz zachowują się tak, jakby Kościół sprawił im zawód.
Ks. Abp napisał esej w którym stawia tezę, że odseparowanie wiary od życia miało swój początek już w myśli i działalności samego Kościoła, jeszcze zanim zostało podchwycone przez prąd umysłowy oświecenia. Teza wynikła zobserwacji problemu ww Grenadzie na południu, gdzie chrześcijaństwo wróciło w końcu XV w. Nie istnieje tu tradycja benedyktyńska, a więc tradycja ojców Kościoła, postrzegania Kościoła jako wspólnoty, w której wszystko widzi się przez pryzmat wiary. Bez tej tradycji bardzo ostro widać dramat nowoczesności i nowoczesnego chrześcijaństwa, w którym życie codzienne i wiara są od siebie oddzielone.
Kiedy nie ma tradycji ojców Kościoła, alternatywą dla nowoczesności jest tylko "antynowoczesność" czyli purytańska krytyka moralna oparta na zakazach albo poddanie życia społecznego ścisłej kontroli państwa.
Jak ewangelizować ludzi, którzy są daleko od Kościoła?
Trzeba zacząć od tego, by nie stawiać im warunków, nie żądać, by byli chrześcijanami, zanim odnajdą siebie i odnajdą Kościół. Ludzie powinni się czuć szanowani, wysłuchani, powinni zobaczyć, że Kościół interesuje się ich życiem. Trzeba zaczynać chrześcijaństwo na nowo, co nie jest takie trudne. Są zranieni, samotni, opuszczeni, są poganami poszukującymi samych siebie.
Sformułowanie "nowy początek" pochodzi od JP2, pisze: Jezus Chrystus jest nowym początkiem wszystkiego". Naszym zadaniem jest odkryć na nowo, że Chrystus wypełnia nasze człowieczeństwo. I nie dlatego, że podsuwa nam recepty na rozwiązanie problemów politycznych i społecznych, ale dlatego, że nadaje sens naszemu życiu i pozwala nam inaczej patrzeć na wszystkie ludzkie sprawy; na małżeństwo, życie rodzinne, pracę, gospodarkę, stosunki międzyludzkie, politykę. Postawienie Chrystusa w centrum naszego życia to jest właśnie nowy początek.
Ideał benedyktyński; benedyktyni ocalili szczątki upadającej kultury antycznej i dali początek Europie, wcale o tym nie myśląc. Chcieli po prostu żyć dla Chrystusa, nie przedkładać nic ponad Chrystusa (reg. św. Benedykta).
Dziś jest podobnie. W świecie, w którym panują zasady ideologiczne oświecenia, w którym nawet chrześcijaństwo jest "oświecone", Kościół umiera, powinny powstawać małe wspólnoty, które "nie przedkładają nic ponad Chrystusa". Jeśli umieścimy Chrystusa w centrum, wszystkie sprawy znajdą się na swoim miejscu: rodzina, praca, modlitwa - wszystko.
W XIX i pierwszej połowie XX wieku, kiedy Chrystus zniknął z pola widzenia, Jego miejsce zajęły ideologie, takie jak marksizm, obiecywały raj na ziemi. To się skończyło, bo ideologie całkowicie się skompromitowały. Teraz człowiek szuka szczęścia w bardzo zredukowanej formie. Szczęścia za niską cenę, polegającego na tym, żeby niezle zarabiać, kupować tanio i nie zadawać sobie żadnych pytań. To model człowieka turysty, który kręci się tu tam, ale nigdzie nie zapuszcza korzeni, wszędzie szuka atrakcji, żeby przyjemnie spędzić czas, ale wszystko traktuje powierzchownie. Czasem tęskni, by coś wielkiego wydarzyło się w jego życiu, ale w "masowej turystyce" nic się takiego nie dzieje. Kupuje więc usługi w przygotowanych pakietach i unika pytań o sens życia. Taka jest współczesna ideologia.
Komunizm był wrogiem jawnym, przeciwko któremu ludzie łatwiej się mobilizowali. Trudniejsi są wrogowie, którzy nie wydają się wrogami.
Kard. S. Wyszyński:
Chrześcijanin zna tylko dwa rodzaje osób: te, które są jego braćmi, i te, które jeszcze nie wiedzą, że są nimi".
"Jest łaską być w więzieniu i jest łaską wyjść z więzienia".
Ten wywiad przykuł moją uwagę ze względy na poruszany temat ewangelizacji a także myślę dobry opis dzisiejszej sytuacji. Polska w jakiś sposób podobna jest do Hiszpanii, pewne procesy przebiegają zbieżnie. W Hiszpanii wojna domowa z terrorem marksistowskim a potem autorytarna dyktatura Franko, spowodowały reakcje w stronę liberalizmu i dechrystianizacji. W Polsce podobną rolę odegrały dwie kolejne okupację, nazistowskich Niemiec i sowieckiej Rosji. Dziś po transformacji ustrojowej wielu poszło w kierunku liberalizmu możliwie we wszystkim, gubiąc gdzieś po drodze chrześcijańską tożsamość.
Przystanek Nowa Ewangelizacja, T. Jaklewicz - (GN 5.08.2012)
Istnieje niebezpieczeństwo, że będziemy debatować za biurkiem i zamienimy nową ewangelizację na wielość sympozjów i sesji, a nie zejdziemy w prozę Kościoła. … Grozi nam, że ewangelizację uznamy za zadanie niektórych ludzi czy ruchów, a nie każdej parafii, każdego biskupa, księdza i świeckiego.Ewangelia o rozmnożeniu chleba; tysiące zgłodniałych wokół Jezusa i bezradność uczniów ”Ten obraz się dzisiaj powtarza” – mówi abp Fisichella. Tylu młodych na głodzie, spragnionych nie tylko muzyki i mocnych wrażeń, ale także sensu, miłości, nadziei, i skromne siły chrześcijan mających tylko pięć chlebów i dwie ryby. Kiedy mamy zanieść innym Ewangelię, widzimy wyraźnie nasze ubóstwo, nie mamy prawie nic. Bierzemy tę naszą nędzę i wkładamy ją w ręce Jezusa. On ją przemienia i zaczyna karmić głodnych. Jesteśmy silni tylko głupstwem Krzyża. To co jest słabością człowieka, w rękach Boga przemienia się w moc. Nie liczmy na nasze argumenty czy słowa. To Duch Święty poprzedza dzieło ewangelizacji. … Bywa, że zastanawiamy się czy jesteśmy dość silni? A pytanie powinno brzmieć, czy jesteśmy dość słabi, aby ewangelizować? Kiedy czujemy się wielcy – jesteśmy na najlepszej drodze, aby rozwalić każdą ewangelizację.
Nowe ruchy trzeba badać i włączać w Kościół. Niezbędna jest wzajemna otwartość ruchów na tradycyjne parafie, jak i parafii na nowe ruchy. Nawróceni mówią często wprost, że po powrocie do domu (np. z Przystanku Jezus k/ Kostrzynia, gdzie odbywa się Przystanek Woodstock) nie mają dokąd iść. Oni ledwo stoją na nogach, potrzebują wspólnoty, która im pomoże. Musi być w każdej parafii jakieś żywotne centrum, miejsce, w którym płonie ogień. (mówi bp Dajczak z diec Kosz-Kołobrz.).
Taka jest prawda o Nowej Ewangelizacji. Łatwo zamienić wspaniałą idee Jana Pawła II w płaską akcyjkę, która poza zaliczeniem "czegoś" do sprawozdania, nic nie daje. Czasem wręcz może spowodować wielkie szkody. Przypomina się pewna przypowieść Jezusa o tym jak to zły duch wyrzucony z człowieka błąka się po miejscach pustynnych i bezwodnych, gdzie jest mu źle. Wtedy wraca do człowieka i znajduje jego wnętrze pięknie wysprzątane. Idzie więc i zaprasza 7 innych złych duchów jeszcze bardziej złośliwych niż on sam i czyny takiego człowieka są później gorsze niż te wcześniejsze. Problem bowiem polega na tym, że człowiek nie znosi wewnętrznej pustki. Otrzymawszy Dobrą Nowinę wzbudza się w nim nadzieja na przemianę, ale jeśli nie zaprosi do swego wnętrza na stałe Jezusa, to pustka będzie go zżerać od środka i nie znajdując właściwego miejsca w Kościele machnie ręką na dobre doświadczenie i wróci do dawnego życia, które teraz może być znacznie gorsze.
Ks. T. Halik "Milczenie Boga" o wierze (Idziemy 22.07.2012)
... Wiara jest czymś więcej niż tylko świadomą zgodą z pewnymi twierdzeniami, ... jest raczej życiową orientacją przenikającą całego człowieka, dotykającą całej jego duszy, myśli i serca
... są ludzie, których wiara zamieszkała w części umysłu oświeconej rozumem. ... wiara nigdy nie zeszła do głębszej warstwy ich osobowości. ... Mają oni twarde i niewierzące serce, ich wnętrze opanowuje głęboka bezbożność, do której sami nie są w stanie ani nie mają ochoty się przyznać.
Inni, z których promieniuje pełna miłości otwartość na świat i ludzi, są wyjątkowo wrażliwi na tajemnicę istnienia. Bywa jednak, że na poziomie świadomego przekonania są często mocno alergiczni na wszystko, co pachnie religijnością. ... Bóg mieszka w nich choć bywa, że z powodu swej historii, nie chcą o religii słyszeć.
Wierzącym jest ten, kto przeżywa swoje życie jako dialog, kto stara się zrozumieć wyzwania, inspiracje, dary, rady czy ostrzeżenia, które mu przynosi samo życie i odpowiada na nie.
Niewierzącym jest ten, kto przeżywa swoje życie jako monolog, kto słucha sam siebie, nie przyjmuje innych, a tym samym nie traktuje poważnie też i Tego, który przez życiowe historie i przez innych ludzi stara się do niego przemówić.
Gdy ktoś twierdzi, że jest absolutnie niewierzący, często pytam go wtedy, jak wygląda ten Bóg, w którego nie wierzy? ... Gdy niewierzący opisze mi Boga, w którego nie wierzy, często muszęmu z ulgą pogratulować: "Bóg zapłać, że w takiego Boga nie wierzysz! W takiego Boga nie wierzę i ja!"
Lubię ks. Halika, może dlatego, że tak trafnie precyzuje to o czym myślę i mówię na temat wiary. Dla Jezusa sprawa wiary słuchaczy była czymś priorytetowym. Czytamy o tym nie jeden raz na kartach Rwangelii. A przecież Jezus w swoim nauczaniu nie podaje nam jakiejś doktryny w którą mają uwuerzy słuchacze. Oni mają Mojżesza i pewną relację do Boga. Jezusowi chodzi przedewszystkim, by uwierzyś Mu, Jego Miłości, że On jest Panem historii każdego człowieka i że wystarczy poprosić, by On wkroczył w nasze życie. Niestety Jak kiedyś tak i dzisiaj więcej pokładamy ufności w naszym działaniu, jak w Mocy Jezusa. A zgodnie z tym czego On nauczał, nie zaniedbując Prawa, trzeba zaufać Miłości.
Abp F.J.Martinez (GN 5.8.2012)wywiad o sytuacji chrześcijaństwa w Europie.
Już w XVII w myślano w Hiszpanii, że wiary ma bronić ten, kto rządzi. To sprawia, że ludzie widząc problem sekularyzacji, uważają, że problem mają rozwiązać rządzący. Z tym wiąże się kojarzenie w Hiszpanii Kościoła z władzą. A to prowadzi do antyklerykalizmu.
Nie jest to do końca złe. Lud ma wewnątrz chrześcijańskie serce, lecz zachowują się tak, jakby Kościół sprawił im zawód.
Ks. Abp napisał esej w którym stawia tezę, że odseparowanie wiary od życia miało swój początek już w myśli i działalności samego Kościoła, jeszcze zanim zostało podchwycone przez prąd umysłowy oświecenia. Teza wynikła zobserwacji problemu ww Grenadzie na południu, gdzie chrześcijaństwo wróciło w końcu XV w. Nie istnieje tu tradycja benedyktyńska, a więc tradycja ojców Kościoła, postrzegania Kościoła jako wspólnoty, w której wszystko widzi się przez pryzmat wiary. Bez tej tradycji bardzo ostro widać dramat nowoczesności i nowoczesnego chrześcijaństwa, w którym życie codzienne i wiara są od siebie oddzielone.
Kiedy nie ma tradycji ojców Kościoła, alternatywą dla nowoczesności jest tylko "antynowoczesność" czyli purytańska krytyka moralna oparta na zakazach albo poddanie życia społecznego ścisłej kontroli państwa.
Jak ewangelizować ludzi, którzy są daleko od Kościoła?
Trzeba zacząć od tego, by nie stawiać im warunków, nie żądać, by byli chrześcijanami, zanim odnajdą siebie i odnajdą Kościół. Ludzie powinni się czuć szanowani, wysłuchani, powinni zobaczyć, że Kościół interesuje się ich życiem. Trzeba zaczynać chrześcijaństwo na nowo, co nie jest takie trudne. Są zranieni, samotni, opuszczeni, są poganami poszukującymi samych siebie.
Sformułowanie "nowy początek" pochodzi od JP2, pisze: Jezus Chrystus jest nowym początkiem wszystkiego". Naszym zadaniem jest odkryć na nowo, że Chrystus wypełnia nasze człowieczeństwo. I nie dlatego, że podsuwa nam recepty na rozwiązanie problemów politycznych i społecznych, ale dlatego, że nadaje sens naszemu życiu i pozwala nam inaczej patrzeć na wszystkie ludzkie sprawy; na małżeństwo, życie rodzinne, pracę, gospodarkę, stosunki międzyludzkie, politykę. Postawienie Chrystusa w centrum naszego życia to jest właśnie nowy początek.
Ideał benedyktyński; benedyktyni ocalili szczątki upadającej kultury antycznej i dali początek Europie, wcale o tym nie myśląc. Chcieli po prostu żyć dla Chrystusa, nie przedkładać nic ponad Chrystusa (reg. św. Benedykta).
Dziś jest podobnie. W świecie, w którym panują zasady ideologiczne oświecenia, w którym nawet chrześcijaństwo jest "oświecone", Kościół umiera, powinny powstawać małe wspólnoty, które "nie przedkładają nic ponad Chrystusa". Jeśli umieścimy Chrystusa w centrum, wszystkie sprawy znajdą się na swoim miejscu: rodzina, praca, modlitwa - wszystko.
W XIX i pierwszej połowie XX wieku, kiedy Chrystus zniknął z pola widzenia, Jego miejsce zajęły ideologie, takie jak marksizm, obiecywały raj na ziemi. To się skończyło, bo ideologie całkowicie się skompromitowały. Teraz człowiek szuka szczęścia w bardzo zredukowanej formie. Szczęścia za niską cenę, polegającego na tym, żeby niezle zarabiać, kupować tanio i nie zadawać sobie żadnych pytań. To model człowieka turysty, który kręci się tu tam, ale nigdzie nie zapuszcza korzeni, wszędzie szuka atrakcji, żeby przyjemnie spędzić czas, ale wszystko traktuje powierzchownie. Czasem tęskni, by coś wielkiego wydarzyło się w jego życiu, ale w "masowej turystyce" nic się takiego nie dzieje. Kupuje więc usługi w przygotowanych pakietach i unika pytań o sens życia. Taka jest współczesna ideologia.
Komunizm był wrogiem jawnym, przeciwko któremu ludzie łatwiej się mobilizowali. Trudniejsi są wrogowie, którzy nie wydają się wrogami.
Kard. S. Wyszyński:
Chrześcijanin zna tylko dwa rodzaje osób: te, które są jego braćmi, i te, które jeszcze nie wiedzą, że są nimi".
"Jest łaską być w więzieniu i jest łaską wyjść z więzienia".
Ten wywiad przykuł moją uwagę ze względy na poruszany temat ewangelizacji a także myślę dobry opis dzisiejszej sytuacji. Polska w jakiś sposób podobna jest do Hiszpanii, pewne procesy przebiegają zbieżnie. W Hiszpanii wojna domowa z terrorem marksistowskim a potem autorytarna dyktatura Franko, spowodowały reakcje w stronę liberalizmu i dechrystianizacji. W Polsce podobną rolę odegrały dwie kolejne okupację, nazistowskich Niemiec i sowieckiej Rosji. Dziś po transformacji ustrojowej wielu poszło w kierunku liberalizmu możliwie we wszystkim, gubiąc gdzieś po drodze chrześcijańską tożsamość.
Przystanek Nowa Ewangelizacja, T. Jaklewicz - (GN 5.08.2012)
Istnieje niebezpieczeństwo, że będziemy debatować za biurkiem i zamienimy nową ewangelizację na wielość sympozjów i sesji, a nie zejdziemy w prozę Kościoła. … Grozi nam, że ewangelizację uznamy za zadanie niektórych ludzi czy ruchów, a nie każdej parafii, każdego biskupa, księdza i świeckiego.Ewangelia o rozmnożeniu chleba; tysiące zgłodniałych wokół Jezusa i bezradność uczniów ”Ten obraz się dzisiaj powtarza” – mówi abp Fisichella. Tylu młodych na głodzie, spragnionych nie tylko muzyki i mocnych wrażeń, ale także sensu, miłości, nadziei, i skromne siły chrześcijan mających tylko pięć chlebów i dwie ryby. Kiedy mamy zanieść innym Ewangelię, widzimy wyraźnie nasze ubóstwo, nie mamy prawie nic. Bierzemy tę naszą nędzę i wkładamy ją w ręce Jezusa. On ją przemienia i zaczyna karmić głodnych. Jesteśmy silni tylko głupstwem Krzyża. To co jest słabością człowieka, w rękach Boga przemienia się w moc. Nie liczmy na nasze argumenty czy słowa. To Duch Święty poprzedza dzieło ewangelizacji. … Bywa, że zastanawiamy się czy jesteśmy dość silni? A pytanie powinno brzmieć, czy jesteśmy dość słabi, aby ewangelizować? Kiedy czujemy się wielcy – jesteśmy na najlepszej drodze, aby rozwalić każdą ewangelizację.
Nowe ruchy trzeba badać i włączać w Kościół. Niezbędna jest wzajemna otwartość ruchów na tradycyjne parafie, jak i parafii na nowe ruchy. Nawróceni mówią często wprost, że po powrocie do domu (np. z Przystanku Jezus k/ Kostrzynia, gdzie odbywa się Przystanek Woodstock) nie mają dokąd iść. Oni ledwo stoją na nogach, potrzebują wspólnoty, która im pomoże. Musi być w każdej parafii jakieś żywotne centrum, miejsce, w którym płonie ogień. (mówi bp Dajczak z diec Kosz-Kołobrz.).
Taka jest prawda o Nowej Ewangelizacji. Łatwo zamienić wspaniałą idee Jana Pawła II w płaską akcyjkę, która poza zaliczeniem "czegoś" do sprawozdania, nic nie daje. Czasem wręcz może spowodować wielkie szkody. Przypomina się pewna przypowieść Jezusa o tym jak to zły duch wyrzucony z człowieka błąka się po miejscach pustynnych i bezwodnych, gdzie jest mu źle. Wtedy wraca do człowieka i znajduje jego wnętrze pięknie wysprzątane. Idzie więc i zaprasza 7 innych złych duchów jeszcze bardziej złośliwych niż on sam i czyny takiego człowieka są później gorsze niż te wcześniejsze. Problem bowiem polega na tym, że człowiek nie znosi wewnętrznej pustki. Otrzymawszy Dobrą Nowinę wzbudza się w nim nadzieja na przemianę, ale jeśli nie zaprosi do swego wnętrza na stałe Jezusa, to pustka będzie go zżerać od środka i nie znajdując właściwego miejsca w Kościele machnie ręką na dobre doświadczenie i wróci do dawnego życia, które teraz może być znacznie gorsze.
poniedziałek, 24 września 2012
Co robić?
Może to z powodu, że nie znajdują moje posty jakiegoś odzewu u czytelników, w postaci komentarzy chwalących lub krytykujących (te ostatnie bardziej cenne), opadły mnie wątpliwości czy jest sensowne ich pisanie. Wiem, że parę 0osób niektóre z nich czytało, ale jakoś bez odzewu. Nie widzę też nowych fanów śledzących mojego bloga, a i ci dawniejsi jakoś rzadko tu zaglądają. Postanowiłem więc nieco zmienić formułę wpisów. Nie rezygnując z komentowania Słowa Bożego, będę czasen komentował niektóre wiadomości przeczytane w prasie. Niestety czytam prasę dość monotematyczną, bo o profilu katolickim, aliści i tu znajduję czasem kwiatki warte komentarza. Zaczynam więc:
W ostatnim numerze Gościa Niedzielnego zwróciłem uwagę na teksty Franciszka Kucharczyka. W notatce "Taki przypadek" czytamy, że Fundacja Wolność od Religii rozpoczyna akcję bilboardową z hasłami: "Nie zabijam, nie kradnę. Nie wierzę w Boga" oraz "Nie wierzysz w Boga? Nie jesteś sam" aby wywołać dyskusję o moralności i religijności. Wygląda na to, że inspiracja do tej akcji wyszła z kręgów Ruchu Palikota, co mnie nawet nie dziwi. Postrzegam tę partię jako dobrze przemyślany ruch w kierunku zdobywania poparcia poprzez zagospodarowanie elektoratu ludzi uwikłanych w trudne sytuacje moralne i nie potrafiących sobie z nimi poradzić. Określanie siebie jako osobistych wrogów Pana Boga, chętnie podejmowane przez media, ma w gruncie jeden cel. Idąc po trupach skrzywdzonych i oszukanych ludzi Ruch Palikota chce zdobyć dla siebie poparcie, aby z "postawu sukna" jakim jest Rzeczpospolita urwać dla siebie jak największy kawałek. Czysta prywata rodem z czasów Potopu Szwedzkiego opisana przec Sienkiewicza.
Gdzie znajduje RP zwolenników?
Odpowiedź znalazłem obok, w felietonie wyż. wym. autora pt "Odporność na pianę". Cytuję: "Metodę in vitro" 79% Polaków, a 16% jest przeciw - tak wyszło z najnowszego sondażu CBOS. (...) gdyby ludzie wiedzieli czym jest in vitro, nie popieraliby go. Jednak nawet jeśli nie wiedzą, to przecież wiedzą, że Kościół mówi tej metodzie NIE. Bo to akurat każdy katolik już wie. A skoro tak, to znaczy, że popierając tę metodę, on - katolik - mówi Kościołowi NIE."
Jakoś wcale mnie nie dziwi wynik tego sondażu. Przed wielu laty trafiłem w codziennej prasie (niestety nie pamiętak gdzie to było) na wyniki szerokiego badania opinii na temat poglądów Polaków dotyczących spraw nauczania Kościoła. Pytano o deklarowaną przynależność do Kościoła a następnie o różne sprawy zasadnicze . Deklarowało się jako więrzący około 90% ankietowanych ale już na coniedzielną mszę przychodziło ca 30%, dopuszczało rozwody blisko 50%, aborcję koło 20%. Dane cytuję z pamięci, po latach więc za ich dokładność nie ręczę, chodzi mi raczej o skalę zjawiska, niż aptekarską dokładność. Sądząc z przeprowadzanych w Kościele badań nad dominikantes i communicantes (biorących udział w mszy niedzielnej oraz przyjmujących komunię) skala zjawiska obojętnienia na sprawy Pana Boga i Kościoła raczej wzrasta niż maleje. Gdy 23 lata temu emocjowaliśmy się odzyskaniem wolności spod sowieckiego buta, wyraziłem swój sceptycyzm, że czeka nas odpływ ludzi przychodzących do kościoła. Za czasów PRL-u ludzie garnęli się do Kościoła, szukając w Nim oparcia przeciwko reżimowi. Gdy nadseszła wolność, "ułuda bogactw i troski doczesne" zagłuszyły Słowo Boże i ludzie zaczęli się od Boga odwracać. Najpierw słabła religijność, a gdy jej zabrakło, to przyszedł upadek wiary a z nim i moralności.
W ramce wyż. cyt. felietonu znalazłem myśl wyrachowaną: "Trzeba wiary żeby słuchać kościoła, żeby słuchać świata, wystarczy nie słuchać Kościoła".
Chciałbym ten mój wpis zakończyć jakąś nutką optymizmu. A więc odwagi, to że ludzie buntują się przeciw Bogu to nic nowego. W mapisanym blisko 1000 lat prze Chrystusem Psalmie 2 czytamy:
Dlaczego narody się buntują, czemu ludy knują daremne zamysły?
Królowie ziemi powstają i władcy spiskują wraz z nimi przeciw Panu i przeciw Jego Pamazańcowi:
Stargajmy Ich więzy i odrzućmy od siebie Ich pęta!
Śmieje się Ten, który mieszka w niebie, Pan się z nich naigrawa,
a wtedy mówi do nich w swoim gniewie i w swej zapalczywości ich trwoży:
Przecież Ja ustanowiłem sobie króla na Syjonie, świętej górze mojej.
Jakże aktualny jest dziś ten tekst. Dziś, tak jak 3000 lat temu, narody buntują się przeciwko Bogu i Jego Pomazańcowi, le przecież ani Boga nie można dotknąć, skrzywdzić, ani Kościoła. Przecież Jezus Chrystus zakładając swój Kościół dał obietnicę, że: "bramy pikielne go nie przemogą" a co dopiero ludzie. A w innym miejscu obiecał: "Ja jestem z wami aż do skończenia świata". A więc: "jeśli Bóg z nami, któż przeciwko nam". Czy mamy jako chrześcijanie założyć ręce i nic nie robić, otóż myślę, że nie. W dzisuejszym czytaniu brewiarzowym św Augustyn widzi to inaczej:
"Zabłąkanej nie sprowadziliście, zagubionej nie odszukaliście". Poruszamy się wśród zbójców i narażeni jesteśmy na kły rozszalałych wilków, dlatego prosimy, byście modlili się za nas, narażonych na tak wielkie niebezpieczeństwo. A ponadto owce bywają uparte. Kiedy poszukujemy zabłąkanych, twierdzą w swym błędzie i zagubieniu, że nie należą do nas: "Czego chcecie od nas? Dlaczego nas szukacie?" Jak gdyby to, że błąkają się i giną, nie było wystarczającym powodem, abyśmy wołali i poszukiwali. "Jeśli zbłądziłem - powiada - jeśli zagubiłem się, czego chcesz ode mnie? Czemu mnie szukasz?" Otóż ponieważ trwasz w błędzie, chcę cię sprowadzić z powrotem, ponieważ zagubiłeś się, chcę cię odnaleźć. "A właśnie ja chcę błądzić, ja chcę ginąć".
Ty chcesz błądzić, chcesz ginąć? Otóż ja jeszcze bardziej nie chcę. Powiem jasno, jestem natrętny. Wsłuchuję się w słowa Apostoła: "Głoś naukę, nastawaj w porę i nie w porę". Dla kogo w porę? Dla kogo nie w porę? Dla tych, którzy chcą, w porę; dla tych, którzy nie chcą, nie w porę. Rzeczywiście, jestem natrętny i powiem otwarcie: "Ty chcesz błądzić, chcesz ginąć, ja nie chcę". Zresztą, nie chce również Ten, którego się lękam. Gdybym ustąpił, posłuchaj, co mi powie, posłuchaj, jak mnie skarci: "Zabłąkanej nie sprowadziliście, zagubionej nie odszukaliście". Czyż mam się ciebie bać więcej niż Jego? "Wszyscy musimy stanąć przed trybunałem Chrystusa".
Zabłąkaną owcę przywołam, zagubionej będę szukał. Chcesz, czy nie chcesz, tak będę czynił. Przebiegnę każdą ścieżynę, nawet jeśli podczas szukania ranić mnie będą krzewy leśne. Usunę wszelkie zagrody: o ile grożący Bóg pomnoży me siły, przemierzę wszystkie pastwiska. Zabłąkaną przywołam, zagubionej będę szukał. Jeśli nie chcesz, abym cierpiał, nie chciej błądzić, nie chciej się gubić. Nie dość, że boleję z powodu twego zabłąkania i zagubienia. Lękam się nadto, abym ciebie zaniedbując, nie zaszkodził tej, która jest mocną. Zauważ bowiem dalsze słowa: "Co było mocne, gnębiliście". Jeśli zaniedbam zabłąkaną i zagubioną, wówczas i ta, która jest mocną, zechce błądzić i zginąć. (z kazania św. Augustyna "O pasterzach)
Czy trzeba coś jeszcze dodawać? Może tylko "biada mi gdybym nie głosił Ewangelii"
czwartek, 20 września 2012
Witamy w realnym świecie służby zdrowia
Dziś korzystając z tzw "wolnego dnia" postanowiłem załatwić zaległe sprawy. Po powrocie do domu napisałem do xpk sms:
Wiesz trzeba mieć zdrowie aby się leczyć. W ubiegłym tygodniu z powodu pobytu w szpitalu przepadła mi wizyta u uroliga, a że ostatni raz byłem u niego dwa lata temu postanowiłem to załatwić. Lekarz mnie przyjął, ale zajęło mi ro 7 godzin. Niby mogłem czekając na przyjęcie gdzieś sobie pojechać, albo coś załatwić, ale gdzie? Jazda po Warszawie w dzisiejszych czasach to mała przyjemność, czekałem więc pod gabinetem, czytając zgodnie z Twoim zaleceniem. Ćwiczyłem też (przu okazji) cierpliwość, walcząc z szemraniem i sądami wobec towarzyszy niedoli. Problem wg mnie polega na tym. NFZ daje lekarzowi 15 min na przyjęcie pacjenta i wtym czasie lekarz ma pacjenta zbadać, wszystko opisać, dać receptę. Zawsze to było mało czasu, ale lekarze jakoś sobie lekarze radzili. Dziś mało który sobie radzi. Dlaczego? Ano do gabinetu weszła nowoczesność w postaci komputera, co dla niwprawnego może stanowić utrudnienie. Całą dokumentację pacjenta należy wpisać do komputera, a równocześnie odręcznie zapisać w starej karcie chorobowej. Podwójna robota. Wszystko to trwa, stąd myślę opóźnienia wprzyjmowaniu pacjentów, przedemną o 15 wszedł pacjent zapisany na 13. Ale staram się nie szemrać. Dostałem skierowanie na PSA oraz na USG, oraz receptę, czyli wszystko poco przyszedłem, a że na USG muszę czekać 2 miesiące, cóż małe utrudnienie. Inną sprawą jest to, że według prawa opieka lekarska dla mnie powinna być bezpłatna. Swoje lata przepracowałem, składki na ZUS płaciłem, więc chyba się należy, tylko czy musi to tyle trwać? Oczywiście możesz powiedzieć, za pieniądze załatwiłbyś to sprawnie i szybciej, ale dlaczego właściwie mam płacić za coś co mi się bezpłatnie należy? Ale i tak zapłaciłem ... za parking, całe 32 PLN! I to by było na tyle. Buziaczki.
Odpowiedź na sms umieściłem w tytule!
Subskrybuj:
Posty (Atom)