W dosyć dawnym nr Naszego Dziennika znalazłem artykuł Piotra na temat jak wygląda relacja prawa w stosunku do życia nienarodzonych. Za Jego zgądą umieszczam go na tej stronie, zaznaczając, że był drukowany w ND nr 227 br z 28.09.2012; jest dosyć długi ale warto przeczytać, Piotr naprawdę zna się na tych sprawach.
Śpiący strażnik
Prawo wobec ochrony życia nienarodzonych
Ks. dr hab. Piotr Kieniewicz MIC
Prawo jest częścią życia społecznego. Musi być. W ludzką strukturę wpisane jest dążenie do uporządkowania naszej egzystencji. Co więcej, do uporządkowania wedle określonego schematu. Dzieje się tak dlatego, że świat stworzony ma wewnętrzną strukturę wykraczającą poza mierzalne naukami przyrodniczymi wzorce. Jest to struktura obejmująca także wymiar moralny, a więc odnoszący się do prawdy i dobra, które człowiek może swoim rozumem rozpoznać i w sposób wolny wybrać i przyjąć. Wówczas, gdy przyjętej prawdzie podporządkuje swoje życie, swoje poszczególne wybory, także ono zostanie wpisane – tym razem na mocy świadomej i wolnej decyzji – w tę strukturę stworzenia.
Prawo jest częścią życia społecznego. Musi być. W ludzką strukturę wpisane jest dążenie do uporządkowania naszej egzystencji; co więcej, do uporządkowania wedle określonego schematu. Dzieje się tak dlatego, że świat stworzony ma wewnętrzną strukturę, wykraczającą poza mierzalne naukami przyrodniczymi wzorce. Jest to struktura obejmująca także wymiar moralny, a więc odnoszący się do prawdy i dobra, które człowiek może swoim rozumem rozpoznać, i w sposób wolny wybrać i przyjąć. Wówczas, gdy przyjętej prawdzie podporządkuje swoje życie, swoje poszczególne wybory, także ono zostanie wpisane – tym razem na mocy świadomej i wolnej decyzji – w tę strukturę stworzenia.
Można postawić pytanie (skądinąd zadane w swoim czasie przez namiestnika Judei Poncjusza Piłata): „Cóż to jest prawda?”. Innymi słowy, o jaką prawdę chodzi? Odpowiedź jest prosta – chodzi o prawdę o człowieku: kim jest człowiek i jaka jest jego natura. Prostota pytania wcale nie ułatwia odpowiedzi, tym bardziej że doświadczenie wolności i świadomości skłania nas do stwierdzenia, że człowieczeństwo wykracza poza cielesność. Co więcej, gdzieś w głębi serca nosimy w sobie przekonanie, że nasze życie sięga poza doczesność, czego świadectwem są słowa Horacego: „Non omnis moriar” („nie wszystek umrę”). Tej intuicji wieczności towarzyszy drugie przeczucie, mianowicie że jej kształt będzie uzależniony od sposobu przeżycia tego „tu i teraz”. Stąd właśnie biorą się wysiłki, by życie doczesne tak przeżyć, aby wieczność była szczęśliwa i pełna. Częścią tej pracy są starania, by uporządkować życie poprzez prawo, które będzie dobre – nie tylko w sensie „rozumne”, „skuteczne”, „potrzebne”, ale właśnie dobre w moralnym sensie tego słowa.
Tak na prawo stanowione patrzę jako teolog moralista, mając jednocześnie pełną świadomość, że nazbyt często jestem w swojej wizji osamotniony. Pragmatyczne nastawienie współczesnej cywilizacji, domagające się rozwiązań skutecznych i natychmiastowych, nie zostawia zbyt wiele miejsca dla refleksji etycznej. Bywa, że nie zostawia go wcale. Co ciekawe, nie oznacza to całkowitego braku odniesień do porządku moralnego w prawie, zazwyczaj jednak znajdują się one w zapisach najbardziej ogólnych. Przepisy szczegółowe i wykonawcze niekiedy je rozmywają, a niekiedy wprost im zaprzeczają. Szczególnym obszarem takiego konfliktu prawa jest kwestia ochrony ludzkiego życia w jego sytuacjach granicznych: na początku i na końcu.
Niewątpliwie jest to bardzo groźna tendencja, gdyż prowadzi do stopniowego rozmiękczania sumień i wrażliwości moralnej społeczeństwa. Tym ważniejsze i cenniejsze są inicjatywy takie jak zorganizowana przed kilkoma dniami (24-25 września) na Uniwersytecie Warszawskim konferencja „Doktrynalne podstawy i prawne uwarunkowania ochrony życia ludzkiego w fazie prenatalnej – perspektywa międzynarodowa”, którą patronatem objęła księżna Luksemburga. Wbrew wszystkim tendencjom i niekonsekwencjom w przepisach spotkanie pokazało, że prawo może i powinno stać na straży ludzkiego życia i bronić jego wartości. Trzeba tylko, by ludzie chcieli…
Zakwestionowana godność
U podstaw troski o życie ludzkie stoi mniej lub bardziej uświadomione przekonanie o jego wartości wynikającej z wielkiej godności osoby ludzkiej. Problem w tym, że kiedy prawnicy mówią o godności, często używają sformułowań sugerujących, iż godność jest wartością nadawaną przez prawodawcę. Tymczasem godność nie zależy od tego, czy się ją nada, czy nie, lub też czy się ją uzna, czy nie… Godność osoby ludzkiej wynika z samego faktu, że człowiek jest osobą, choćby wszyscy twierdzili, iż życie tej osoby nie jest warte istnienia.
Trzeba powiedzieć wyraźnie, że sposób, w jaki mówimy o człowieku, wpływa na to, jak go traktujemy. Jeśli pojawiają się sformułowania sugerujące „nadawanie” godności, może w niejednym sercu zrodzić się pokusa, by tę godność komuś niejako odebrać, by ją zakwestionować.
Taka sytuacja ma miejsce właśnie w odniesieniu do dzieci powołanych do istnienia w laboratoriach podczas procedury in vitro. Gdy rozwijają się na szalkach Petriego, naukowcy zdają się zapominać, że mają do czynienia z ludźmi. W procedurze selekcji preimplantacyjnej wybierają najlepiej rozwinięte „embriony”, traktując osobę ludzką jako materiał biologiczny pozbawiony wewnętrznej wartości, czyli godności właściwej człowiekowi.
Nie jest to jedyny przypadek naruszenia godności dziecka w jego najwcześniejszej fazie rozwoju. Już samo pozyskiwanie informacji na temat zdrowia poczętego dziecka z założeniem, że pozwoli się żyć wyłącznie temu, które okaże się zdrowe, jest fundamentalnym naruszeniem jego osobowej godności. Dlatego, jakkolwiek może to brzmieć dziwnie, z moralnego punktu widzenia (a zdaniem przynajmniej niektórych prawników, także z punktu widzenia prawa karnego) rodzice w ogóle nie mają prawa do informacji o zdrowiu dziecka, jeśli taka informacji nie służyłaby wprost dobru dziecka, tym bardziej zatem, jeśli taka informacja mogłaby doprowadzić do decyzji o jego uśmierceniu.
Totalitarna retoryka
Problem nie kończy się wyłącznie na kwestii ochrony życia dzieci poczętych, ponieważ to samo nastawienie zaczyna pojawiać się w stosunku do osób już urodzonych. Znamienne jest, że toczone obecnie dysputy prawne ukierunkowane są na dalsze osłabienie – i tak już wątłej – pozycji nienarodzonego dziecka w systemie prawnym krajów rozwiniętych. Chociaż wiedza medyczna (embriologia) dowodzi, że ludzki embrion jest człowiekiem na embrionalnym etapie swojego rozwoju, nie jest jednak traktowany jak człowiek, równy ludziom już urodzonym w godności i statusie społecznym, a co za tym idzie - w prawach. Jest to poważna niespójność, wyrastająca z różnego potraktowania dwóch podmiotów: matki i jej dziecka, z przeciwstawienia sobie jej prawa do prywatności i jego prawa do istnienia.
Wyroki Sądu Najwyższego USA z 1973 roku legalizujące aborcję w Ameryce i otwierające pole do legalizacji aborcji w wielu innych krajach oparte są na tej retoryce prawa do prywatności. W istocie jednak są pozbawione merytorycznego uzasadnienia, a nierzadko – jak w przypadku USA – sprzeciwiają się konstytucyjnym fundamentom porządku prawnego. Problem jednak w tym, że uchwalone z racji pozamerytorycznych, z tych samych racji nadal są utrzymywane w mocy. Znaczna część społeczeństwa amerykańskiego – a uczciwie trzeba powiedzieć, że podobne poglądy ma bardzo wielu Europejczyków – chce utrzymania tego priorytetu swobody decyzji matki nad prawem do życia jej dziecka tylko dlatego, że tak jest „wygodniej”. Odmowa uznania człowieczeństwa i osobowego statusu nienarodzonego dziecka ma zatem charakter pozamerytoryczny i totalitarny, tak samo jak pozamerytoryczne i totalitarne są jakiekolwiek rasistowskie czy dyskryminujące prawa.
Próba przezwyciężenia tej koszmarnej tendencji została podjęta na Węgrzech. Nowa konstytucja wprost objęła ochroną życie ludzkie od początku, ale – co ciekawe i smutne zarazem – nie uczyniła prawa dopuszczającego aborcję nielegalnym z mocy samego prawa, rzekomo dlatego, że „początek” nie jest precyzyjnie zdefiniowany i zidentyfikowany z poczęciem. Nie można zaprzeczyć, że jest to tłumaczenie nieco pokrętne, ponieważ ani biologia, ani elementarna logika nie daje możliwości, by cokolwiek innego niż poczęcie było początkiem ludzkiego życia.
Warto zauważyć, że podobna niekonsekwencja ma miejsce w niejednym systemie prawnym, także polskim, który w jednych przepisach obejmuje ochroną każdego człowieka od poczęcia do naturalnej śmierci, a w innych mu tej ochrony – a nawet samego człowieczeństwa – odmawia. Polskie prawo konstytucyjne rozpoznaje fundamentalną wartość życia ludzkiego, jednakże prawo karne nie chroni tego życia w tym samym stopniu, co w odniesieniu do ludzi już urodzonych. Ze społecznego punktu widzenia sytuacja jest dalece niepokojąca. Niekonsekwencje w prawie stanowionym sprawiają bowiem, że prawo traci autorytet i zdolność skutecznego działania.
Polskie prawo mówi o „dziecku poczętym” (od poczęcia do porodu), ale odróżnia jego status od „dziecka” (którym się owa istota „staje” od pierwszych skurczów porodu), przyznając im różną ochronę prawną, w obu wypadkach jednak niższą od ochrony przyznanej dorosłemu człowiekowi. Problem w tym, że istniejące prawo nie jest w praktyce stosowane. Przykładowo, prawo karne przewiduje kary za uszkodzenie ciała dziecka poczętego, co w równej mierze dotyczy dziecka in utero (w łonie matki), jak i dziecka in vitro (w laboratorium, na szalkach Petriego). Tymczasem choć procedury związane z in vitro – jak na przykład selekcja preimplantacyjna i aborcja selektywna oznaczają w praktyce uśmiercenie niektórych dzieci, wymiar sprawiedliwości całkowicie te sytuacje ignoruje.
Rozmiękczanie sumień
Walka o życie nienarodzonych jest niezwykle trudna, o czym uczestnicy ruchów i inicjatyw pro-life niejednokrotnie się już zdążyli przekonać. Na gruncie prawa nader często przybiera ona charakter sporu o pojęcia, choć myliłby się ten, kto by sądził, że chodzi tylko o walkę o słowa. W istocie chodzi o rzeczywistość znacznie ważniejszą: o uznanie prawdziwego i pełnego człowieczeństwa tych, którzy się jeszcze nie narodzili. Zmaganie jest tym trudniejsze, że przepisy, używając niezwykle podobnych terminów, mówią o różnych rzeczywistościach. Przykładowo, „życie ludzkie” nie jest tym samym, co „życie człowieka”. Mógłby ktoś zapytać, jak to jest możliwe? Ano możliwe jest w sytuacji, gdy na jednych się patrzy podmiotowo (na rodzica), a na innych przedmiotowo (na dziecko) i przeciwstawia się ich sobie.
Do najbardziej drastycznej sytuacji tego przeciwstawienia sobie matki i jej dziecka dochodzi wtedy, gdy otoczenie wmówi jej, że powinna się swojego dziecka obawiać. To lęk sprawia, że nienarodzonemu odmawiane jest prawo do życia. Ten lęk ma różne punkty zaczepienia. Jedni boją się ograniczeń wynikających z pojawienia się dziecka w życiu, inni – skandalu i wykluczenia społecznego. Najczęściej jednak motywem jest lęk przed chorobą i niepełnosprawnością dziecka i związanego z tym trudu. I tu pojawia się motywacja, zwana eugeniczną, zgodnie z którą prawo do życia mają tylko zdrowi. Widać to w niewiarygodnej wręcz niespójności argumentacji eugenicznej i pozaprawnym, emocjonalnym nastawieniu nacechowanym strachem przed obecnością w społeczeństwie osób dotkniętych chorobą lub kalectwem.
Współczesne prawo często daje przyzwolenie właśnie na takie eugeniczne podejście, usprawiedliwiając je utylitarnymi argumentami, jakoby egzystencja naznaczona cierpieniem była niewarta życia, troski i miłości. Współczesny świat kusi wizją, w której nauka usuwa cierpienie z życia. Dla „cywilizacji śmierci” życie utożsamiane jest z witalnością, nie znajduje miejsca na cierpienie. Ale jest to niebezpieczna wizja, ponieważ cierpienie jest potrzebne dla rozwoju człowieka i ludzkiej społeczności.
Tymczasem w eugenice nie ma miejsca ani na cierpienie, ani na współczucie. Straszenie cierpieniem nie ma wiele wspólnego ze współczuciem. Oczywiście w dyskusjach podnoszone są argumenty odwołujące się do postaw humanitarnych, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że od tych teorii bardziej decydująca jest niezdolność do zniesienia widoku cierpiącego człowieka.
Warto zauważyć, że eugenika nie kwestionuje człowieczeństwa chorego czy też obarczonego wadami nienarodzonego dziecka. A skoro człowieczeństwo dziecka poczętego nie przeszkadza legislatorom do odmawiania mu prawa do życia, nie powinno być problemu z zakwestionowaniem tego prawa u dzieci po urodzeniu. W ten sposób wprowadzony do medycznej retoryki eugeniczny sposób myślenia doprowadza do rozmiękczenia sumień, ale także do zmiany obowiązującego prawa.
Do podobnego efektu próbuje się doprowadzić na jeszcze jednej drodze. Od pewnego czasu daje się zauważyć prawdziwą ofensywę Planned Parenthood (i innych podobnych organizacji) w UNESCO i ONZ, by wprowadzić homoseksualną retorykę w prawo odnoszące się do rodziny. Próbuje się przedefiniować terminologię (poczęcie, małżeństwo, rodzina, osoba, człowiek) używaną w dokumentach i niekiedy odnosi się wrażenie, że zabiegi te mają działać wstecz, tzn. w odniesieniu do dawniejszych dokumentów. Dlatego jest rzeczą absolutnie konieczną, by z ogromną dbałością pilnować oryginalnego znaczenia używanej w dokumentach terminologii. Trzeba nieustannie monitorować projekty powstających aktów prawnych, by nie dopuścić do zmiany znaczenia pojęć, które określają tożsamość człowieka, zakres jego praw i obowiązków oraz jego miejsce w strukturze społecznej.
Opuszczałem konferencję prawników z nieco mieszanymi uczuciami, choć podniesiony na duchu. Z jednej strony zobaczyłem, jak wielkim labiryntem jest świat stanowionego prawa, jak wiele jest w nim niekonsekwencji, kompromisów (mniej lub bardziej zgniłych) i niejasności. Z drugiej strony dostrzegłem w tym gąszczu wiele znaków nadziei, śladów działania sumienia domagającego się wierności prawdzie o człowieku i jego godności. Największym zaś z tych znaków była obecność wspaniałych ludzi – prawników z Polski, USA, Niemiec, Austrii, Hiszpanii i Węgier, którzy nie zważając na opinie otoczenia, głośno dawali świadectwo o obowiązku ochrony życia ludzkiego od początku do końca. I za to świadectwo im dziękuję, bo jak długo są ludzie dobrej woli, tak długo Bóg może działać w świecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz