czwartek, 30 maja 2013

Nasze życie - wszyscy jesteśmy cudzoziemcami.


2 czerwiec 2013r.

Dziewiąta niedziela zwykła.

Dawno nic własnego nie napisałem jako komentarza do niedzielnej Liturgii Słowa, aliści ostatnio wśród „znajomych” na facebook’u objawiła się pewna dziewczyna, pisząca znakomite komentarze do niedzielnych czytań. Za jej zgodą umieszczam w tym blogu Jej teksty. Na zakończenie dodaję parę słów mojego komentarza.

Liturgia Słowa

1 Krl 8, 41-43
Po poświęceniu świątyni Salomon tak się modlił: „Również i cudzoziemca, który nie jest z Twego ludu, Izraela, a jednak przyjdzie z dalekiego kraju przez wzgląd na Twe Imię – bo będzie słychać o Twoim wielkim Imieniu i o Twej mocnej ręce i wyciągniętym ramieniu – gdy przyjdzie i będzie się modlić w tej świątyni, Ty w niebie, miejscu Twego przebywania, wysłuchaj i uczyń to wszystko, o co ten cudzoziemiec będzie do Ciebie wołać. Niech wszystkie narody ziemi poznają Twe Imię dla nabrania bojaźni przed Tobą za przykładem Twego ludu, Izraela. Niech też wiedzą, że Twoje Imię zostało wezwane nad tą świątynią, którą zbudowałem.”

Ga 1, 1-2.6-10
Paweł, apostoł nie z ludzkiego ustanowienia czy zlecenia, lecz z ustanowienia Jezusa Chrystusa i Boga Ojca, który Go wskrzesił z martwych, i wszyscy bracia, którzy są przy mnie – do Kościołów Galacji. Nadziwić się nie mogę, że od Tego, który was łaską Chrystusa powołał, tak szybko chcecie przejść do innej Ewangelii. Innej jednak Ewangelii nie ma: są tylko jacyś ludzie, którzy sieją wśród was zamęt i którzy chcieliby przekręcić Ewangelię Chrystusową. Ale gdybyśmy nawet my lub anioł z nieba głosił wam Ewangelię różną od tej, którą wam głosiliśmy – niech będzie przeklęty! Już to przedtem powiedzieliśmy, a teraz jeszcze mówię: Gdyby wam kto głosił Ewangelię różną od tej, którą [od nas] otrzymaliście – niech będzie przeklęty! A zatem teraz: czy zabiegam o względy ludzi, czy raczej Boga? Czy ludziom staram się przypodobać? Gdybym jeszcze teraz ludziom chciał się przypodobać, nie byłbym sługą Chrystusa.

Łk 7, 1-10

"Gdy Jezus dokończył swoich mów do ludu, który się przysłuchiwał, wszedł do Kafarnaum. Sługa pewnego setnika, szczególnie przez niego ceniony, chorował i bliski był śmierci. Skoro setnik posłyszał o Jezusie, wysłał do Niego starszyznę żydowską z prośbą, żeby przyszedł i uzdrowił mu sługę. Ci zjawili się u Jezusa i prosili Go usilnie: „Godzien jest, żebyś mu to wyświadczył, mówili, kocha bowiem nasz naród i sam zbudował nam synagogę”. Jezus przeto wybrał się z nimi. A gdy był już niedaleko domu, setnik wysłał do Niego przyjaciół z prośbą: „Panie, nie trudź się, bo nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój. I dlatego ja sam nie uważałem się za godnego przyjść do Ciebie. Lecz powiedz słowo, a mój sługa będzie uzdrowiony. Bo i ja, choć podlegam władzy, mam pod sobą żołnierzy. Mówię temu: »Idź« – a idzie; drugiemu: »Chodź« – a przychodzi; a mojemu słudze: »Zrób to« – a robi”. Gdy Jezus to usłyszał, zadziwił się i zwracając się do tłumu, który szedł za Nim, rzekł: „Powiadam wam: Tak wielkiej wiary nie znalazłem nawet w Izraelu”. A gdy wysłani wrócili do domu, zastali sługę zdrowego."

Nasze życie

Na pierwszy rzut oka mowa o wierze. I nie jest to błędem :) Ale pokopmy jak zwykle.
Pierwsze czytanie. Król Salomon święci świątynie i modli się, by Bóg wysłuchiwał nawet cudzoziemca, "który nie jest z Twego ludu, Izraela, a jednak przyjdzie z dalekiego kraju przez wzgląd na Twe imię".
Cudzoziemiec wtedy oznaczał kogoś innego niż dla nas Francuz czy Niemiec. Cudzoziemiec to ktoś innej narodowości, języka, wiary - a tu, zwłaszcza wiary, ponieważ mowa o kimś, kto nie jest z Jego ludu. Żydzi nie byli przychylni, tak, jak my czasem odnosimy się do obcych. Dlatego rewolucją było to, że Jezus rozmawiał z Samarytanką, czy też opowieść o miłosiernym Samarytaninie. Można powiedzieć, że ta "obcość" nie przymnażała miłości Żydom i Samarytanom. Inna wiara, bezbożność, to wróg - tak pojmowano tę kwestię wówczas (nierzadko i dziś).
Słowa Salomona były zatem zaskoczeniem dla wielu. Wysłuchać cudzoziemca?
 Ewangelia mówi o setniku. Jest to żołnierz, ktoś, kto w Kafarnaum w pewnym sensie pełnił rolę okupanta. Był jednak dobrym człowiekiem: dbał o ludzi, budował synagogę i martwił się o chorego sługę.
Nie idzie jednak do Jezusa sam, pochwalić się jaki jest dobry, wysyła starszyznę żydowską - kogoś rzekomo bliższego Bogu - by pomówili o chorobie sługi. Gdy Chrystus się zbliża, nie wychodzi Mu na spotkanie, lecz wysyła przyjaciół. Lekceważy? Wręcz przeciwnie: mówi, iż nie jest godzien. Zdaje sobie sprawę, że nie jest tak wierzący, jak inni by oczekiwali. Żołnierz... może nawet w ogóle nie wyznawał Jedynego Boga. Zatem nie prosi nawet o nic dla siebie... tylko dla sługi. Stwierdza, że nie jest godzien, nie byłem godzien przyjść do Ciebie, "ale powiedz tylko słowo, a mój sługa będzie uzdrowiony" - słowa te dobrze znamy z Eucharystii.
Można by powiedzieć: Człowiek daleki od Boga boi się spojrzeć Bogu w twarz. Bo jest jakby "cudzoziemcem". Setnik prosi tylko o jedno słowo! Jedno słowo Chrystusa, które może zmienić wszystko! Słowo, którym jest On sam, bo "Słowo było u Boga i Bogiem było Słowo"
 Sam Jezus wydaje się być zaskoczony wiarą tego "niewierzącego" :) Więcej, stwierdza, że takiej wiary nie widział nawet w Izraelu, wśród ludzi ponoć wierzących.
W dzisiejszych czasach "cudzoziemców" przybywa. Sami już nieraz nie wiemy czy nie jesteśmy "cudzoziemcami".
Mamy cudzoziemców, którzy żyją na "kocią łapę", mamy cudzoziemców, którzy zmieniają wyznanie, mamy takich, którzy babrają się w nałogach, mamy cudzoziemców bluźniących, zdradzających, drących Biblię, słabych i upadających, stawiających siebie nad Boga... cudzoziemców przybywa.
Papież Franciszek doskonale wplata w życie niedzielną Ewangelię. Nie krzyczy "na stos z cudzoziemcami", ale idzie mimo wszystko. Wielokrotnie może okazać się, że cudzoziemcy przewyższą wiarą współczesnych Izraelitów.
Pewien mężczyzna niezbyt praktykujący, jak o nim mawiano, zapytał mnie: Czy to ważne, czy klękam wieczorem odmawiając różaniec? Nie umiem się skupić na nim, ale często chodzę po ulicy myśląc o Bogu. Dla mnie, to jest modlitwa.
Czy faktycznie to starszyzna żydowska była bliżej wiary w Chrystusa? Oni prosili by przyszedł, setnik prosił o jedno słowo (lub też Słowo).
Czas przestać odrzucać współczesnych cudzoziemców, którzy być może przyjdą szukać Chrystusa ze względu na Jego Imię.
Być może cudzoziemcem jest dobry człowiek, ale pogubiony i potrzebuje tyko jednego Słowa. Może i okradł, może i dokonał in vitro, może i zgrzeszył wielokrotnie... ale może właśnie potrzebuje bardziej Słowa niż potępienia, bardziej miłości niż pogardy? Bo o niczym nie świadczy to, że być może i my mieszkamy w Izraelu... nie my oceniamy ludzi, ale cel nasz jest taki, jak i Salomona: "Niech wszystkie narody ziemi poznają Twe imię".
Być może sam jesteś cudzoziemcem i boisz się spojrzeć Bogu w twarz... Pamiętaj, Kościół to taki dom, w którym możesz spojrzeć Chrystusowi w twarz, to dom poświęcony przez Salomona, do którego mogą przychodzić cudzoziemcy, jeśli tylko zechcą przez wzgląd na Imię Chrystusa, to dom, gdzie jest jedno Słowo, które uzdrawia. Jeśli jesteś cudzoziemcem, to jest to Twój dom.

Podsumowaniem są słowa z księgi Powtórzonego Prawa:
„Pan, Bóg wasz... wymierza sprawiedliwość sierotom i wdowom, miłuje cudzoziemca, udzielając mu chleba i odzienia. Wy także miłujcie cudzoziemca, boście sami byli cudzoziemcami w ziemi egipskiej” (Pwt 10,17–19)."

Jezus pytał: "Kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamień". Każdy z nas jest cudzoziemcem. Jeśli ktoś jest, nie z ludu Pana, to naszym zadaniem jest być blisko, bez oceniania, bez wytykania (ciekawym jest, że nigdy grzesznikowi Chrystus nie wypominał grzechów, jeśli ten nie był obłudny - jawnogrzesznicy wybaczył nie wspominając ani jednego grzechu), ale ze Słowem i świadectwem, że Bóg jest blisko WSZYSTKICH cudzoziemców.

Niech Pan błogosławi Papieżowi, przy którym cudzoziemcy odnajdują twarz Chrystusa.

Cóż dodać.
Etymologicznie określenie kogoś jako cudzoziemca, znaczy tyle, że pochodzi z cudzej czyli obcej ziemi. Podobne znaczenie ma to określenie w języku rosyjskim: innostraniec, czy niemieckim: Auslander. Ale Niemcy określają cudzoziemców też jako Fremde co znaczy tyle co obcy. Maria Kuncewiczowa, w książce pt „Cudzoziemka” opisuje losy kobiety z pogranicza polsko-niemieckiego, która w chwili szczerości skarży się, że dla wszystkich, tak polaków jak niemców, była zawsze obcą, Fremde, cudzoziemką. To właśnie nasz grzech oddziela jednych od drugich, nie lubimy tych innych. Drugą skrajnością jest źle pojmowany inernacjionalizm, taka komunistyczna międzynarodówka. Wg Pisma wszyscy jesteśmy tu na ziemi obcymi, cudzoziemcami, przechodniami w drodze do Królestwa. I o tym myśle pisała autorka powyższego komentarza.

Na Boże Ciało

Dziś Boże Ciało. W Godzinie Czytań mamy fragment rozważań św. Tomasza na ten temat. Polecam!


Z dzieł św. Tomasza z Akwinu, kapłana
(Opusculum 57, in festo Corporis Christi, lect. 1-4)
O zadziwiająca i wspaniała Uczto!
 
Jednorodzony Syn Boży, chcąc nam dać udział w swoim bóstwie, przyjął naszą naturę, aby stawszy się człowiekiem, ludzi uczynić bogami.
Procesja Bożego Ciała Kraków 2012r.
Co więcej, wszystko, co od nas przyjął, w całości przeznaczył dla naszego zbawienia. Ciało swe ofiarował Bogu Ojcu jako przebłaganie za nas. Krew swoją wylał dla naszego odkupienia i obmycia, abyśmy wykupieni z nieszczęsnej niewoli, dostąpili oczyszczenia ze wszystkich grzechów.
Aby zaś na zawsze trwała wśród nas pamięć o tak wielkim dobrodziejstwie, pod postacią chleba i wina pozostawił swoim wiernym Ciało swe na pokarm i Krew za napój.
O zadziwiająca i wspaniała Uczto, zbawienna i pełna wszelkiej słodyczy! Cóż może być nad nią wspanialszego? Już nie mięso kozłów i cielców, jak w Starym Testamencie, ale sam Chrystus, prawdziwy Bóg, podawany jest tutaj do spożywania.
Żaden inny sakrament nie jest bardziej zbawienny; on usuwa grzechy, pomnaża cnoty, duszę nasyca obfitością duchowych darów.
W Kościele Eucharystia składana jest tak za żywych, jak i umarłych, aby pomagała wszystkim, bo dla dobra wszystkich została ustanowiona.
W końcu nikt nie potrafi wypowiedzieć słodyczy tego sakramentu. Przezeń kosztuje się radości duchowej u samego źródła; przezeń czci się pamiątkę niezrównanej miłości, okazanej podczas męki przez Chrystusa.
Aby przeto ogrom tej miłości jak najdoskonalej wyrył się w sercach wiernych, po odprawieniu Ostatniej Wieczerzy wraz ze swymi uczniami, kiedy to zamierzał przejść z tego świata do Ojca, Chrystus ustanowił ten sakrament jako wieczną pamiątkę swej męki, jako wypełnienie dawnych zapowiedzi, jako największe swoje dzieło i pozostawił jako szczególną pociechę dla tych, którzy smucą się z powodu Jego odejścia.

piątek, 24 maja 2013

Niedziela Świętej Trójcy

Na fb dostałem zaproszenie do wzięcia udziału w Wydarzeniu "Niedzielna Nadzieja - ostatnie słowo nie padło" autorstwa dziewczyny kryjącej się za nickiem "Modlitwa o Poczęcie Dziecka", a w nim tekst komentujący Liturgię niedzieli Trójcy Świętej. Wydał mi się bardzo interesujący więc w bezczelny sposób użyłem formuły "kopiuj - wklej". Może autorka mnie nie oskarży o plagiat. ;-)
 
"Jezus powiedział swoim uczniom: Jeszcze wiele mam wam do powiedzenia, ale teraz [jeszcze] znieść nie możecie. Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy. Bo nie będzie mówił od siebie, ale powie wszystko, cokolwiek usłyszy, i oznajmi wam rzeczy przyszłe. On Mnie otoczy chwałą, ponieważ z mojego weźmie i wam objawi. Wszystko, co ma Ojciec, jest moje. Dlatego powiedziałem, że z mojego weźmie i wam objawi."
"Tata mówi, że niepotrzebnie uczymy się o Jezusie, bo przecież On już umarł i j...uż nie wiem kogo słuchać" - powiedział mi kiedyś chłopiec z trzeciej klasy.
Generalnie, po ludzku rzecz biorąc, można tak powiedzieć. Nikt dziś nie jest w stanie dotknąć ręki Chrystusa. No i wydaje się, że żyjąc powiedział już wszystko.

A okazuje się, że nie :). Czytanie pierwsze mówi o mądrości, która była przy stwarzaniu świata, gdy Ojciec lepił go krok po kroku.
Drugie czytanie to ulga, bo Chrystus usprawiedliwił nas - to znaczy, że mamy bliżej do Boga, niż na to zasługujemy, i nic nie może nas od Niego oddalić :) chyba, że my sami.
Ewangelia to zapowiedź Ducha, który będzie uczył przyszłych pokoleń i mówił to, czego Chrystus jeszcze nie powiedział.
Czy Kościół umarł wraz z Chrystusem? Nie :) Z Chrystusem żyje, dzięki Bogu i ucząc się, rozwijając w Duchu. - Nie trudno zgadnąć, że ta niedziela, to niedziela Trójcy Przenajświętszej :)
Ikona Trójcy Swiętej autor Kiko Arguello


No i mamy fakt określony. Ale jak to się ma do nas? O ile było Ci kiedyś w życiu źle i miałeś wszystkiego dość, to ma się to do Ciebie baaaaaardzo.
Gdy w życiu nie idzie po naszej myśli, gdy cierpimy czy to z powodu niepłodności, braku pracy, trudnych relacji w rodzinie, niepewności, którędy iść... wtedy pytamy Boga: dlaczego tak? Dlaczego nie możesz po prostu powiedzieć co zrobić? Chcesz mnie nauczyć czegoś? To mi to powiedz a nie doświadczaj tak! Ech, czasem też bym tak chciała.

Myślę, że i apostołowie tak sobie myśleli, gdy Jezus mówił coś ogródkami, nie wprost, "zbuduje świątynie w trzy dni", "tam gdzie Ja idę, wy pójść nie możecie", "wszyscy mnie zostawicie" - ludzie się śmiali, a oni nic nie rozumieli. Dlaczego im nie powiedział wprost? Bo by nie zrozumieli.

Jezus mógł przyjść tuż po wyjściu z raju, by Wybawić lud. Ale ludzie by tego nie zrozumieli. Musieli doświadczyć, czym jest morderstwo brata, musieli iść przez pustynię czterdzieści lat, by pragnąć, musieli poczuć, co to jest żyć bez Boga, by zechcieć przy Nim być. Inaczej nie zrozumieliby, co to znaczy tęsknić za Bogiem i co znaczy Ofiara Jego.

Dlaczego nie od razu nam mówi w czym sens naszych doświadczeń? Bo może od razu byśmy tego nie zrozumieli... Gdy chciałam pójść na studia a wszystkie kierunki były dla mnie nijako pozamykane, byłam zła. Bo przecież tak strasznie chciałam dobrych studiów. To nie był czas, żebym rozumiała, bo znalazłam studia, których nie zamieniłabym na nic innego.
Gdyby ktoś czasem w życiu nas nie skrzywdził (wiem, że każdemu z nas staje ktoś przed oczami), nie stalibyśmy się twardsi i silniejsi. W tym mądrość Ducha, żebyśmy rozpoznawali te sytuacje i stawali twardo na nogach ucząc się życia. Nie jest to łatwe, ale: "Jeszcze wiele mam wam do powiedzenia, ale teraz [jeszcze] znieść nie możecie. Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy"
Trudne słowa drugiego czytania z Listu do Rzymian wbrew wszystkiemu dają nam siły, by trwać wbrew wszelkiej logice: "chlubimy się także z ucisków, wiedząc, że ucisk wyrabia wytrwałość, a wytrwałość - wypróbowaną cnotę, wypróbowana cnota zaś - nadzieję. A nadzieja zawieść nie może, ponieważ miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany."
Boże, który stworzyłeś świat, daj nam siły, by stawać się na nowo każdego dnia kimś lepszym, silniejszym. Chrystusie, który wybawiłeś mnie i dzięki któremu mogę liczyć na lepszą przyszłość i wspaniałą wieczność, pomóż stawać na nogach gdy jest źle i nie poddawać się zbyt łatwo cierpieniom.
Duchu, który uczysz mnie każdego dnia tego, co jestem w stanie znieść a przygotowujesz do tego, czego jeszcze przyjąć nie mogę... Wy, będący jednością, którzy sprawiacie, że ostatnie słowo jeszcze nie padło, ani w Kościele, ani w moim życiu - dodajcie sił.

Duch mówi do Kościoła przez każdego z nas. Nie poddawaj się... Kościół twórz, tworząc swoje życie.

Jeśli nie możesz znieść jeszcze wszystkiego, zaciśnij pięści, walcz i wytrwaj, aż zrozumiesz.
 
Mój osobisty komentarz do tego tekstu. Nie podoba mi się to ostatnie zdanie o zaciskaniu pięści. Myślę, że gdy staję wobec własnej niemożności zaakceptowania krzyża w moim życiu, to zaciskanie pięści nic nie pomoże. Pomóc może tylko Chrystus i Jego trzeba prosić o pomoc. "Synu Dawida, ulituj się nade mną grzesznikiem."

piątek, 3 maja 2013

Maryja, Królowa Polski

Dziś 3 maja, Uroczystość NMP Królowej Polski. Czytana w kościele Ewangelia nazywana jest potocznie "testamentem z Krzyża". Zamieszczam poniżej wygłoszoną dziś homilię, tak jak ją mówiłem podczas mszy. W nawiasach umieściłem konieczne moim zdaniem uzupełnienia:
 
J19,25-27
A obok krzyża Jezusowego stały: Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena. Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: Niewiasto, oto syn Twój. Następnie rzekł do ucznia: Oto Matka twoja. I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie.




 
To bardzo poważne słowo z okazji Uroczystości NMP Królowej Polski, (które) daje nam Kościół, jako wskazówkę jak mamy żyć. Dziś być może jesteśmy gdzieś na kartach "Potopu" (Henryka Sienkiewicza), razem z Kmicicem wysadzamy kolumbrynę, bronimy Częstochowy, czytamy o ślubach Jana Kazimierza i  na tym się zatrzymujemy. To piękna literatura, warto ją czytać, warto do niej wracać. Ale pamiętajmy, życie to coś więcej niż literatura. "Niewiasto, oto syn Twój ,,, oto Matka twoja ... i wziął Ją do siebie." Dzisiaj Ewangelia mówi nam, że jesteśmy wezwani razem z Janem do tego, aby zaprosić Maryję do swojego domu. Skoro to Matka, skoro to Patronka, (to) ma mieć swoje miejsce w naszym domu. Mamy słuchać tego co mówi (do nas) i robić to. W ciągu ostatmich lat, tak gdzieś od XIX wieku, objawień Maryjnych było wiele. Maryja przestrzega nas, jak mamy żyć. Przestrzega nas, czasami bardzo twardymi słowami, że gniew Boga jest bliski, zachęca do odmawiania różańca. A w Ewangelii o Kanie Galilejskiej mówi wprost, do Syna "wina nie mają" mówi potem do sług, "zróbcie wszystko co powie wam mój Syn". Maryja zawsze nas kieruje do Jezusa Chrystusa. Kiedy Prymas Tysiąclecia (Sługa Boży) Kardynał Wyszyński planował i ogłaszał wielką Nowennę przed 1000-leciem Chrztu (Polski), przygotowywał ją, jeszcze będąc internowany, opierając się na niewielkiej książeczce św. Ludwika Marii (Grignon) de Montfort, "(Traktat) o prawdziwym nabożeństwie do Najświętrzej Maryi Panny". Polecam tę lekturę, bo tam jest właśnie (zawarta) ta myśl, przewija się przez tą książeczkę: "zróbcie wszystko cokolwiek powie wam mój Syn".
Mówimy, kochamy Matkę Bożą, kochamy Boga, ale to stawia przed nami bardzo konkretne wymagania. W ostatnich dniach były czytane w Kościele słowa Jezusa, że kochać Boga to wypełniać Jego przykazania. Poprzez wypełnianie Bażych przykazań uczcimy Boga. A jak z tym jest?
Otóż chcę wam powiedzieć, że przeczytałem w tygodniku "Idziemy" (z 21.04.2013r) pewien felieton, jakie są nasze wartości, chcę z niego zacytować parę przykładów. Otóż w ciągu ostatnich 20 lat, deklarowanie przynależności do Kościoła, do wiary znacznie wzrosło, W roku ubiegłym 92% pytanych przyznało się do wiary. Tylko w ciągu ostatnich 5 lat przybyło 7%.  Na pytanie co jest dla nich najważniejsze, ludzie deklarowali, że rodzina, potem dzieci, dopiero na trzecim miejscu praca. To wygląda bardzo ładnie, była to ankieta Centrum Myśli Jana Pawła II.
Ale autor felietonu przytacza jeszcze drugie badania, opracowane na podstawie danych GUS-owskich, które już nie są tak optymistyczne. Wciągu odtatnich 20 lat wzrósł znacząco odsetek dzieci rodzących się w związkach nieformalnych. W 1990 roku, w pierwszym roku po tzw transformacji ustrojowej, było to 6,2% urodzonych dzieci, rok temu, w 2012 było to już 22%, dotyczy to zarówno miast jak i wsi. Rośnie liczba rozwodów, zwłasza niepokojące jest, że dzieje się tak wśród małżonków z długim stażem. W 2011 r., 17700 par żyjących ze sobą ponad 20 lat się rozwiodło, to trzykrotnie więcej niż w 1990 r. Od 2005r, roku śmierci Papieża Polaka Jana Pawła II jest wręcz eksplozja rozwodów.
Dlaczego?
Dlaczego z jednej strony mówimy: Maryja naszą Matką, deklarujemy przywiązanie do Niej, a z drugiej strony tak bardzo nie przestrzegamy co nam mówi Jej Syn. Dzisiejsza Ewangelia wskazuje nam dlaczego (tak się dzieje), Ona zaczyna się takimi słowami: "obok krzyża Jezusowego stały".
Powinniśmy sobie postawić pytanie, czy Ty i ja stoimy obok Krzyża Jezusa Chrystusa? To znaczy czy jesteśmy gotowi ten Krzyż w naszym życiu zaakceptować? Może od Krzyża ważniejsza jest nasza wygoda, nasz brak odpowiedzalności? Maryja mówi nam dziś, że chce być w naszym domu obecna. Maryja była tą, która słuchała swojego Syna bardzo mocno, zachowywała wszystko co się działo w Jego życiu w swoim sercu, tak mówi Ewangelia. Wzięła bardzo na serio testament Jezusa skierowany do Niej, mówiący: "Oto syn Twój". W Janie jesteśmy wszyscy zawarci jako dzieci Boże i mamy być na mocy testamentu samego Jezusa, dziećmi naszej Matki Maryi. Ona zawsze będzie nam mówiła jedno" "zróbcie wszystko, co powie wam mój Syn". Obyśmy, przychodząc na nabożeństwo majowe, przychodząc na Mszę Świętą, nie zostawiali potem tu w Kościele całej naszej pobożności, maryjności, a tam za drzwiami Kościoła wchodzili w świat bez Boga.
Moi drodzy, to sprawa bardzo, bardzo serio. Św. Franciszek mawiał, że jeśli chcesz zmienić świat, zacznij zmianę od siebie. To dzisiaj bardzo aktualne. Świat nam się też nie podoba, wiele rzeczy nam się w nim nie podoba. Chętnie te struktury byśmy zwalili, takie jakie są, ale czy nowe będą lepsze jeśli nie będzie naszego nawrócenia, naszej przemiany. Maryja dzisiaj nas zaprasza, przyjmuje nas do swojego domu, jako swoje dzieci, ale przyjmijmy także Ją, jako Jej dzieci.


czwartek, 2 maja 2013

Cristiada

Od września ubiegłego roku, pronumeruję miesięcznik EGZORCYSTAW kwietniowym numerze znalazłem artykuł pt "Cristiada" - Film, którego boi się pól świata. Była to zapowiedź wejścia na ekrany filmu pod tym tytułem. Światowa premiera filmu miała miejsce przed rokiem, w marcu 2012 roku. Wiele filmów wchodzi na nasze ekrany praktycznie równolegle, najwyżej z niewielkim poślizgiem. Dlaczego więc ten film ma takie opóźnienie? Obsada gwiazdorska, znany reżyser, a w Meksyku gdzie dzieje się akcja filmu film został zbojkotowany. Wydaje się, że głównym powodem nieformalnego bojkotu tej meksykańskiej produkcji, pisze w wyż. wym. nr Egzorcysty, Grzegorz Górny, nie jest wcale strach przed kinową klęską, lecz strach przed treścią filmu, która drażni wielu przedstawicieli meksykańskich elit. Obraz opowiada bowiem o katolickim powstaniu chłopskim, które wybuchło w 1926 roku w obronie wolności religijnej.
Film opowiada o autentycznych wydarzeniach, o ludziach, którzy oddawali swoje życia za wiarę. Wielu z nich beatyfikował błogosławionu Ojciec Święty Jan Paweł II. Nie będę tu opowiadał treści filmu, na który chciałbym serdecznie zaprosić moich czytelników. Co więcej radzę się pośpieszyć, gdyż moim zdaniem film nie utrzyma się długo na naszych ekranach, a wyświetlany jest np w Warszawie jedynie w trzech kinach (Femina, Wisła i Praha), to kina spoza wielkich sieci w rodzaju Multikino.
Nieco obawiam się, że dla naszego głównego nurtu poruszana w filmie tematyka może się okazać mało wygodna. Dziś, gdy w białych rękawiczkach usiłuje się wyeliminować ze strefy publicznej, wszystko co dotyczy wiary, moralności, tradycji - taki film jest jak kij w szprychy. Zmusza do zastanowienia, że są sprawy w których nie wolno nam ustępować, bo to graniczy ze zdradą podstawowych wartości.
Ja w każdym razie ten film polecam bardzo gorąco.

wtorek, 30 kwietnia 2013

Jeżycjada, próba recenzji

Przez ostatnie parę miesięcy czytałem cykl powieści dla nastolatek przede wszystkim autorstwa Pani Małgorzaty Musierowicz, nazwany przez czytelników "Jeżycjada". Doczytałem do bodajże do 20 tomu pt "McDusia". Cóż mogę powiedzieć. Nie jest mi wstyd, że zajmuje mnie tego rodzaju literatura. Gdy byłem znacznie młodszy, zaczytywałem się cyklem przygód Ani Shirley, poczynając o Ani z Zielonego Wzgórza, po Rillę ze Złotego Brzegu. Moim zdaniem Pani Małgorzata  swoim cyklem znacznie przewyższa przygody Ani. Po pierwsze cykl jest osadzony w naszych polskich realiach i wspaniale oddaje klimat Poznania. Ale najważniejsze dla mnie jest to, że bez nadmiaru "smrodku dydaktycznego" pani Małgorzata lansuje zdrowe wartości i pryncypia życia rodzinnego. Bohaterki cyklu są z krwi i kości, mają przeróżne perypetie rodzinne, moralne, poprostu życiowe i wychodzą z nich dość obronną ręką. Nie zawsze jest to happy end w stylu Hollywood, ale moim zdaniem dobrze trafia do świadomości czytelników. Ucieszyło mnie zwłaszcza wprowadzenie do akcji poza kolejnymi pokoleniami córek i wnuczek Meli i Ignacego, dwu chłopców, bardzo różnych i bardzo prawdziwych. Józio i Ignacy Grzegorz wspaniale się uzupełniają i pokazują wzorce postępowania także dla słabej płci męskiej. W sumie cykl wart jest polecenia. Dziś gdy media bombardują nas i naszą młodzież różnymi teoriami liberalnego relatywizmu, potrzeba takiej odtrutki.
Czekam na kolejne tomy.

środa, 24 kwietnia 2013

Wspólnota kapłańska w parafii i dekanacie.

Już ponad rok jak mój proboszcz poprosił mnie o przygotowanie i wygłoszenie "referatu" nt życia kapłańskiego we wspólnocie. Pozbierałem nieco materiałów, poczytałem to i owo i skompilowałem tekst, który wygłosiłem na zebraniu dekanalnym księży. Ostatnio znów na niego trafiłem wśród moich szpargałów. Wydał mi się wciąż aktualny, zamieszczam więc go w tym miejscu.

Referat na ten temat usłyszałem jakiś czas temu podczas spotkania księży w kościele św. Anny w Wilanowie a następnie znalazłem go w grudniowym nr „Biuletynu Duszpasterskiego” naszej Archidiecezji . (Ks. Zdzisław Rogoziński, „Wspólnota kapłańska w parafii i dekanacie w budowaniu wspólnoty horyzontalnej w parafii” w Biuletyn Duszpasterski Arch. W-wskiej 5(17)/2011 z grudnia 2011r.) Dlatego nie będę powtarzał treści tam zawartych, ale chciałbym skupić się na nakreśleniu sytuacji, w której kapłan musi dziś działać, a także kim powinien być, aby stawianym przed nim zadaniom sprostać.

Jacek Karnowski w felietonie pt.: „Co z naszym światem” (Idziemy nr 1 (330) 01.01.2012, s.21.), daje zwięzłą i myślę, że trafną diagnozę sytuacji w jakiej aktualnie się znajdujemy.:

„…wyraźnie wyczuwamy, iż nasz świat − ten, w którym czujemy się dobrze i który chcielibyśmy przekazać naszym dzieciom − zaczyna się rozpadać. … Wiara coraz bardziej staje się przywilejem/łaską części elit. Polska wieś, czy szerzej prowincja, niewiele ma już wspólnego z tym, co można było zobaczyć 20 lat temu. Dobrzy, wierzący, prości w najlepszym znaczeniu tego słowa ludzie okazali się nader często zbyt bezbronni wobec rzeczywistości medialnej i komercyjnej, by mogli przekazać swoim dzieciom choćby nawyk coniedzielnej obecności w kościele, nie wspominając już o postawach wymagających większego wysiłku. Nie mieli szans, bo kultura młodzieżowa skutecznie podważyła autorytet starszych, a kultura popularna zasiała wśród starszego pokolenia poczucie niepewności co do własnych instynktów. We współczesnym świecie wiarę są w stanie przekazać dalej tylko ci, którzy postępują bardzo świadomie, właściwie identyfikując punkty kluczowe i omijając największe zagrożenia.”

W tym samym nr Krzysztof Ziemiec w felietonie pt.: „Kto idzie za kimkolwiek” dodaje:

„Trudno … zakładać, że w ciągu kilku miesięcy Polacy nagle odwrócili się od Kościoła. (od beatyfikacji Ojca Świętego Jana Pawła II do wyborów parlamentarnych) Dziesięcioprocentowa grupa wyborców, która zagłosowała na Palikota, nie zradykalizowała swoich poglądów z dnia na dzień. Ktoś zaczął je po prostu wyrażać. Beatyfikacja zakończyła czas intensywnego … zainteresowania Janem Pawłem II: ogłoszono go błogosławionym, pozamiatano, można wrócić do normalnego życia. A że świat działa dziś tak, że promuje postawy wyraziste i sprzeciwiające się mainstreamowi, sięgnięto po … garstkę antykle-rykałów.”

Tak widzą sytuację publicyści katoliccy, myślę, że nawet jeśli ją nieco przerysowują, to trudno im odmówić racji. Kapłan dziś musi więc zmierzyć się z poważnym wyzwaniem.
Program, który stoi przed kapłanami do realizacji, to czynić Kościół domem, co należy rozumieć jako tworzenie wspólnoty ludzi − communio personarum − związanych z Bogiem a w wyniku związania z Bogiem, związanych między sobą. Mówi o tym Konstytucja o Kościele, „ … spodobało się Bogu zbawiać ludzi nie tylko pojedynczo, osobno, ale utworzył z nich Lud ...”. Ten Lud to Izrael podług ciała, a od czasu Chrystusa Nowy Izrael wg Ducha − Kościół. Chodzi więc aby każdy na nowo odnalazł swoje miejsce w Kościele przez dzieło nowej ewangelizacji, która oznacza przylgnięcie osobowe, umysłem i sercem, każdego z nas do Chrystusa. Nie chodzi tylko o tych, którzy już czy może jeszcze przynależą do Kościoła i są w jego kręgu, ale chodzi o to, by rzeczywiście stwarzać przestrzeń prawdy i wolności, czyli wolnego wyboru dla wszystkich, którzy dzisiaj mogą być daleko od Kościoła albo patrzą nań bardzo krytycznie. Wszyscy bowiem są ogarnięci miłością naszego Odkupiciela. To dzieło − nowej ewangelizacji − wydaje się być zadaniem priorytetowym. Trzeba też dążyć do pogłębienia zrozumienia tajemnicy Kościoła, a więc w pierwszej kolejności pogłębienie posługi sakramentalnej. Bez realizmu spotkania i dotknięcia Chrystusowej łaski, zwłaszcza w sakramencie pojednania i Eucharystii, nie można doświadczyć bliskości Boga i Chrystusa. Pisał o tym w swoim ostatnim liście do kapłanów, krótko przed swoim odejściem do domu Ojca, błogosławiony Ojciec święty Jan Paweł II: „poprzez nasze istnienie i poprzez naszą posługę … jesteśmy ukierunkowani na Chrystusa”. Wynika z tego, kim jesteśmy wobec Boga i ludzi, oraz co czynimy jako głosiciele, szafarze i przewodnicy wspólnot Kościoła, gdziekolwiek postawi nas Boża Opatrzność.

W Katedrze Warszawskiej − 25 maja 2006 r. − Ojciec Święty Benedykt XVI mówił do kapłanów:
„Wierni oczekują od kapłanów tylko jednego, aby byli specjalistami od spotkania człowieka z Bogiem. Nie wymaga się od księdza, by był ekspertem w sprawach ekonomii, bu-downictwa czy polityki. Oczekuje się od niego, by był ekspertem w dziedzinie życia duchowego.

Aby przeciwstawić się pokusom relatywizmu i permisywizmu, nie jest wcale konieczne, aby kapłan był zorientowany we wszystkich aktualnych, zmiennych trendach; wierni oczekują od niego, że będzie raczej świadkiem odwiecznej mądrości, płynącej z objawionego Słowa. Poprzez dbanie o jakość osobistej modlitwy oraz o dobrą formację teologiczną osiągnąć można właściwe owoce Ducha Świętego. Gdy serce lgnie do Boga, osiąga się dojrzałość uczuciową.

Chrystus potrzebuje kapłanów, którzy będą dojrzali, męscy, zdolni do praktykowania duchowego ojcostwa. Aby to nastąpiło, trzeba rzetelności wobec siebie, otwartości wobec kierownika duchowego i ufności w miłosierdzie Boże.

Kościół jest święty, ale są w nim ludzie grzeszni. Trzeba odrzucić chęć utożsamiania się jedynie z bezgrzesznymi. Jak mógłby Kościół wykluczyć ze swojej wspólnoty ludzi grzesznych? To dla ich zbawienia Chrystus wcielił się, umarł i zmartwychwstał. Trzeba więc uczyć się szczerze przeżywać chrześcijańską pokutę. Praktykując ją, wyznajemy własne indywidualne grzechy w łączności z innymi, wobec nich i wobec Boga.

Potrzeba pokornej szczerości, by nie negować grzechów przeszłości, ale też nie rzucać lekkomyślnie oskarżeń bez rzeczywistych dowodów, nie biorąc pod uwagę różnych ówczesnych uwarunkowań. Ponadto wyznaniu grzechu - confessio peccati, aby użyć określenia Św. Augustyna, winno zawsze towarzyszyć też confessio laudis - wyznanie chwały. Prosząc o przebaczenie zła popełnionego w przeszłości, powinniśmy również pamiętać o dobru, które spełniło się z pomocą łaski Bożej, która choć złożona w glinianych naczyniach, przynosiła błogosławione owoce.”

Biskupi polscy w Liście do kapłanów na Wielki Czwartek 2011 „Kapłan kształtowany przez Słowo Boże” przypomnieli m. in. słowa Adhortacji Apostolskiej Benedykta XVI Verbum Domini:

„ … praktyka lectio divina, kształtowała całe zastępy wielkich świętych: żarliwych głosicieli Słowa, ofiarnych pasterzy, duchowych mistrzów, wychowawców, ludzi zaangażo-wanych w życie społeczne, rozeznających po Bożemu sprawy tego świata. Dziś ta praktyka otwiera przed nami skarb słowa Bożego i prowadzi do spotkania z Chrystusem, żywym Sło-wem Boga (VD87). … Słowo Boże jest nieodzowne do ukształtowania serca dobrego paste-rza, szafarza słowa” (VD78).

W tymże liście biskupi przypominając nam o praktyce lectio − oratio − contemplatio − actio, stwierdzają, że „kontakt ze słowem Bożym jest … istotnym filarem przeżywania powołania i misji kapłańskiej … Ważne jest, aby każdy dzień rozpoczynać od czytania i słuchania słowa Bożego … Kapłan ma być pierwszym wierzącym w niezastąpioną moc Słowa. … Szukajmy ciszy zewnętrznej i wewnętrznej, bez której słowo Boże nie może być usłyszane (por. VD66). Trzeba dbać aby Słowo codziennie «obmywało» nasze oczy i uczyło patrzeć na siebie oczami Jezusa. Szczególnym czasem rozważania słowa Bożego powinny być coroczne reko-lekcje kapłańskie. Słowo Boże ma odsłaniać nasze wielkie pragnienia, kapłańskie charyzmaty i ukazywać piękno kapłańskiego powołania.”

Jest dla nas darem Bożym uzdolnienie do słuchania słowa Bożego a także do odpowiadania na nie przez modlitwę − oratio (por. VD87). To ważny dla każdego dar, gdyż nie jesteśmy wstanie zrozumieć siebie w naszym powołaniu, jeśli nie otworzymy się na dialog ze Słowem (VD77). Właśnie modlitwa brewiarzowa i medytacja słowa Bożego otwierają nas na serdeczny dialog z Bogiem i rozpoczynają rzeczywisty proces nawrócenia.

Wspomniane powyżej praktyki mają nas uzdolnić do głoszenia słowa prawdy i miłości:

Rozważanie słowa Bożego i modlitwa Słowem, prowadzi nas do szczególnej zażyłości z Bogiem, do − kontemplacji, która uzdalnia do przeżywania codzienności na sposób realny i konkretny. „Realistą jest ten, kto w słowie Bożym rozpoznaje fundament wszystkiego” (VD10).

Kontemplacja − chroni przed powierzchownym, czysto zmysłowym traktowaniem świata, będąc zdolnością widzenia spraw po Bożemu, jest to dzisiejszych czasach bardzo istotne, gdyż świat żyje dziś jakby Boga nie było. Gdy Boże Słowo jest zagłuszane, znaki Jego obecności starannie zacierane, a my zatracamy kontemplatywny kontakt ze Słowem, wtedy powierzchowne traktowanie rzeczywistości przenika nasz umysł i serce. Dzisiejszy świat wymaga osobowości kontemplatywnych, czujnych, krytycznych i odważnych.

Takim ma być kapłan na dzisiejsze czasy.

Nie jest to sprawa błaha, gdyż ma nas uzdolnić do działania.

Wg VD „słowo Boże nie przeciwstawia się człowiekowi, nie niszczy jego autentycznych pragnień, co więcej, oświeca je, oczyszczając i doprowadzając do spełnienia”. Ważne jest, aby inni, patrząc na nasze życie i słuchając naszego przepowiadania przenikniętego wiarą w moc Słowa, byli przeświadczeni, że „tylko Bóg odpowiada na pragnienie obecne w sercu każdego człowieka” (VD23). Pod tym względem mamy być przezroczyści, nie budzący wątpliwości, że stoimy po stronie Ewangelii, zgodnie ze słowami Jezusa „niech wasza mowa będzie tak, tak; nie, nie.”

O kapłanie, w swojej książce „Dar i Tajemnica”, pisze błogosławiony papież Jan Paweł II:

„ … kapłan jest przede wszystkim szafarzem Bożych tajemnic, któremu Bóg powierza największe dobra zbawienia: słowo Boże i sakramenty. … Kapłan oddaje Chrystusowi wszystkie swoje zdolności fizyczne i duchowe, aby działać w Jego imieniu (in persona Christi). Dlatego należy wyrzec się wszystkiego co mogłoby przesłonić Chrystusa, gdyż w swojej istocie kapłaństwo jest uczestniczeniem w Ofierze Syna Bożego. Sprawowanie Eucharystii ma być dla każdego kapłana „najważniejszym i świętym wydarzeniem dnia oraz centrum życia”

Być kapłanem dzisiaj

Błogosławiony Jan Paweł II uczy nas jak być kapłanem we współczesnym świecie, w którym pojawiają się ciągle nowe problemy i nowe wyzwania. Nie trzeba się bać bycia „nienowoczesnym,” ponieważ życie kapłańskie zakorzenione jest w Chrystusie. Mamy dawać innym Chrystusa a nie zajmować się życiem politycznym lub gospodarczym. Mamy głosić Ewangelię i prowadzić lud Boży do spotkania ze Zbawicielem. Jesteśmy szafarzami Eucharystii i sakramentu pojednania. Nigdy nie wolno nam zwolnić się z powierzonego nam zadania: „Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane” (J 20, 22n). Przez posługę konfesjonału stajemy się narzędziami Bożego Miłosierdzia i realizujemy ojcostwo duchowe. Jest to możliwe, gdy sami otwieramy się na Boże Miłosierdzie, poprzez regularne korzystanie z sakramentu pojednania.

W Liście do kapłanów na Adwent 2011r. nasz Arcypasterz pisał :

„Bez pracy i poświęcenia kapłanów, Kościół nie mógłby owocnie wypełniać misji powierzonej Mu przez Chrystusa. Realizują oni tę misję poprzez codzienną posługę w parafiach.”

A następnie przeprowadził porównanie Kościoła, ze szczególnym uwzględnieniem parafii, do domu rodzinnego.:

Dom jest miejscem, w którym na wzór Świętej Rodziny kształtują się więzi międzyludzkie. Jest więc nie tyle przestrzenią wspólnego przeżywania codziennych wydarzeń życia, ale też miejscem nieustannego, wzajemnego wychowywania w duchu wartości i prawd naszej wiary.

Taki obraz można odnieść do życia Kościoła, który nie może być anonimową zbiorowością, ale wspólnotą osób połączonych więzami Chrztu świętego, gromadzących się przy ołtarzu na niedzielnej Eucharystii wokół Chrystusa. Kościół to dom miłujących się ludzi, otwarty na wszystkich, także na tych zagubionych lub którzy nie poznali jeszcze Jezusa Chrystusa, Zbawiciela Świata. W takim Domu obecna jest nieustanna wielka troska o każdego człowieka − o jego godność, prawo do życia, prowadzenie do wiary, pełen rozwój osobowości.

Ta refleksja o Kościele odnosi się szczególnie do parafii. W Adhortacji Christifidelis Laici, błogosławiony Jan Paweł II pisał:

„chociaż wspólnota kościelna zawsze posiada wymiar powszechny, to jednak swój najbardziej bezpośredni i widzialny wyraz znajduje w życiu parafii. Parafia jest niejako ostatecznym umiejscowieniem Kościoła, a poniekąd samym Kościołem zamieszkującym pośród swych synów i córek. Wszyscy powinniśmy odkryć, poprzez wiarę, prawdziwe oblicze parafii, czyli samą «tajemnicę» Kościoła, który właśnie w niej istnieje i działa. Ona bowiem, choć czasem bywa uboga w ludzi i środki, niekiedy rozproszona na rozległych obszarach, albo zagubiona w ludnych, pełnych chaosu dzielnicach wielkich metropolii, nigdy nie jest po prostu strukturą, terytorium, budynkiem, ale raczej «rodziną Bożą jako braci ożywionych duchem jedności», «domem rodzinnym, braterskim i gościnnym» …” (ChL26).

Atmosferę w parafii jako domu, tworzą … pracujący w niej kapłani, pod kierunkiem proboszcza. Oni … jednoczą parafian, włączając do wspólnej modlitwy, rozważania Słowa Bożego oraz innych form duchowej aktywności a także do troski o parafię, aby nauczyli się postrzegać kościół parafialny jako swój dom, do którego mogą przyjść z pełnym zaufaniem, że znajdą w nim pomoc i zrozumienie. …

Prawo do życia w parafii − domu mają wszyscy, i ci aktywni (kościółkowi), i ci którzy się gdzieś pogubili w świecie i trzeba ich szukać dla Chrystusa, aby ich do Niego przyprowadzić.

Drugim fundamentem budowania parafii jako domu, … jest troska o to, by parafia nie stanowiła wielkiej anonimowej zbiorowości nie znających się wzajemnie ludzi. Trzeba mieć świadomość, że parafia jest też rodziną rodzin, wspólnotą wspólnot . Miarą jej żywotności jest głoszenie Słowa Bożego w liturgii i katechezie, Eucharystia i liturgia sakramentów, posługa charytatywna. Wielkie znaczenie mają też działające w parafii grupy i wspólnoty, ruchy i organizacje. Od ich liczby oraz jakości zależy w jakim stopniu parafia jest domem dla nas kapłanów i dla wszystkich wiernych.

Parafia − dom ma stawać się coraz bardziej domem rodzinnym, braterskim i gościnnym także dla samych kapłanów. Ma być miejscem w którym możemy doświadczyć braterskiej miłości, szacunku, troski i akceptacji. Dobrze jest wracać do parafii z taką radością, z jaką powraca się do domu rodzinnego. Czy to możliwe? Czasem bywa trudne, ale gdy nie zabraknie wspólnej modlitwy, posiłków przy wspólnym stole, spotkań mniej lub bardziej formalnych, wówczas znajdziemy radość płynącą ze wspólnoty.

Samo duszpasterstwo już nie wystarczy.

Wspomniałem już na początku, że żyjemy w czasach, kiedy na naszych oczach dokonują się zmiany w świecie, w Europie, w Polsce. Wszędzie doświadczamy procesów dechrystianizacji, desakralizacji i kryzysu wiary. Jako ludzie Kościoła nie możemy być obojętni wobec tych procesów. Świat potrzebuje dziś ze strony Kościoła działania ewangelizacyjnego, skierowanego do tych, którzy przyjęli chrzest, czasem bierzmowanie, ale odeszli od Chrystusa, kościoła, praktyk religijnych. W Polsce ten proces jest już obecny, szczególnie w dużych miastach. Trzeba zapomnieć o triumfalistycznej wizji rzeczywistości, że Kościół w Polsce skupia 95% Polaków. Dziś już nie da się do wszystkich dotrzeć z jednolitą ofertą zachowawczą, poprzez „czyste” duszpasterstwo sakramentów. Znaczna część naszego społeczeństwa potrzebuje pierwszej ewangelizacji, można by powiedzieć duszpasterstwa ewangelizacyjnego. Niestety wielu z nas choć dobrze przygotowanych jest do pracy duszpasterskiej, gorzej radzi sobie z ewangelizacją, czyli misyjnym pozyskiwaniem zagubionych owiec dla Chrystusa. Dotyczy to już katechezy w szkole, gdzie połowa przynajmniej uczniów potrzebuje w pierwszej kolejności ewangelizacji od podstaw . Wymagają oni takich działań i form kształcenia, które pomogą im poznać Chrystusa i rozbudzą w nich autentyczną wiarę w Niego − wiarę dotychczas nie znaną.

By to było możliwe, potrzeba świadectwa życia wiarą. Trzeba umiejętności indywidualnej rozmowy z każdym człowiekiem poszukującym, umiejętności pracy w małych grupach i wspólnotach podstawowych. Łatwiej jest wygłosić kazanie, poprowadzić katechezę czy rekolekcje w dużej anonimowej grupie, trudniej słuchać i rozmawiać z człowiekiem niewierzącym, często poranionym, z kompleksami, skrzywdzonym.

Dobrze jest wykorzystywać okazje, … gdyż zawsze możemy przepowiadać Dobrą Nowinę o darmowej miłości Jezusa Chrystusa do każdego człowieka.

Na pewno w takiej pracy potrzeba pasterskiej cierpliwości, podobnie jak to się dzieje w domu rodzinnym.

Inną wizję roli kapłana we współczesnym świecie można odnaleźć w artykule Bartłomieja Dobroczyńskiego pt „Ci, którzy chodzą po linie”. Autor próbuje odpowiedzieć na pytanie, czego Polacy szukają w katolicyzmie i czego oczekują od kapłanów. Pisze:

Rzymski katolicyzm w Polsce jest … społecznym sposobem budowania tożsamości. … W Polsce katolicyzm wszedł do naszej duszy niczym ręka do rękawiczki i nas ukształtował, co ma dobre i złe strony. … Skrajnym efektem pełnienia przez katolicyzm w Polsce funkcji tożsamościowych są prądy mesjanistyczne, które … obsadzają Polskę w roli Chrystusa narodów, ale też − potoczne myślenie, że Polak to katolik, czyli nie Żyd, nie Niemiec protestant, nie Rosjanin prawosławny. … Ważne są dla nas hasła: „Matka Boska, Królową Polski”, „Chrystus Królem Polski”, „Katolik głosuje na katolika” itp. Stąd już blisko, by religia stała się narzędziem walki, w której każde zwycięstwo przynosi ulgę, ale tylko na chwilę. Kiedy bowiem przeciwnik poddaje się i przystaje na stawiane mu warunki, pojawia się … pustka. Dlatego postulaty nigdy się nie kończą; „Postawmy Chrystusowi największy pomnik!”, „Uznajmy Go królem naszego kraju!” Tylko czy coś się zmienia w naszej indywidualnej wierze, kiedy któryś z postulatów zostaje spełnione? Nic, bo te „niesłychanie ważne sprawy” są … tylko ornamentem przykrywającym prawdziwe problemy naszej wiary. Od kapłana oczekuje się, że będzie bronił tych ornamentów, że będzie ich strażnikiem.

Człowiek jest … homo religiosus. Łatwo przychodzi mu myśleć na sposób magiczny i w taki sposób interpretować rzeczywistość, poszukując duchowej przyczynowości we wszystkim co widzi. Obserwujemy to przede wszystkim w sektach ale nie jedynie. Spotykamy się z tym na co dzień nawet tego nie zauważając.

W religii chcącej poważnie traktować swój przekaz oraz swoich wyznawców usłyszymy od nauczyciela: „zostaw to. To wszystko niedorzeczne, zbudowane na strachu. Dotrzesz do prawdy, jeśli przekroczysz swoje ego, lęki, żądze”. Wtedy religia staje się … krytyką magicznego myślenia i zbliża nas do wiary.

Rolą kapłanów … powinno więc być nie pilnowanie „ornamentów”, ale budzenie wiernych, wyrywanie ich z umysłowego i duchowego letargu. Skutecznie można to zrobić tylko mówiąc do wspólnoty w języku przez nią zrozumiałym, egzystencjalnym. Nie jest to proste, gdyż przywykliśmy w Kościele wysoko nieść sztandar bycia znakiem sprzeciwu i dziś trudno nam pojąć sytuację egzystencjalną człowieka, jego pragnienia. Obserwujemy, że ten rozziew stale się powiększa, co nie jest bynajmniej wynikiem dewaluacji wartości chrześcijańskich \ale z trudności porozumienia.

Ważne więc staje się sprecyzowanie jaką funkcję w społeczeństwie pełnią kapłani. Z socjologicznego punktu widzenia można wyróżnić dwa rodzaje przywództwa. Przywództwo zadaniowe i przywództwo społeczne.

Przywódca zadaniowy dba, by powierzona mu grupa realizowała określone zadanie. To, co członkowie grupy myślą i odczuwają interesuje go o tyle, o ile wpływa na wykonanie misji.
Ludziom ten typ przywódcy nie wystarcza.

Pojawia się więc przywódca społeczny, którego pierwowzorem był szaman. Dziś właśnie taką funkcję powinni spełniać kapłani jako kierownicy duchowi. Przywódca społeczny nie skupia się … na realizowaniu konkretnych zadań, ale na tym jaki jest stan powierzonej mu wspólnoty: czy harmonijnie funkcjonuje, czy żyje określonymi wartościami, czy można znaleźć w niej szczęście. Można oczywiście powiedzieć, że w misję kapłana wpisane jest konkretne zadanie − doprowadzić ludzi do Boga. Ale Jezus powiedział wprost. Przyszło do was Królestwo Boże (Mt 12, 28). Chodzi więc raczej o Jego odkrycie.

Elementem budowania … wspólnoty jest akcentowanie podobieństw, a w przypadku różnic − ich pożyteczności. Bywa jednak, że dążymy za wszelką ceną do eliminowania wszelkich różnic, uważając każdą dyskusję, każdą różnicę zdań za niedobrą, wręcz za zdradę czy odstępstwo. … Bywa więc, że zamiast pracy z realnymi ludźmi i nad realnymi problemami, zamiast budowania realnych wspólnot, pojawia się troska o światopogląd. A w takim wypadku ten, komu zależy przede wszystkim na światopoglądzie, w ogóle się mną czy ludźmi nie interesuje. Marzenia, pragnienia, problemy się nie liczą − mamy dopasować się do jedynie słusznego modelu. Ale taka jednorodność zawsze prowadzi do katastrofy. Nic bardziej nie unicestwia jak jednorodność: rasowa, etniczna, genetyczna, kulturowa czy jakakolwiek inna.

Kiedy dzisiaj świat wmawia nam, że szczęście odnajdziemy w tym co posiadamy, w osiągniętym sukcesie, życie człowieka naznaczone jest lękiem o to, czy tym wymaganiom sprostam. Religia jednak przekonuje nas: „To jest niewola. Możesz z tego wyjść”. Nie chodzi tu całkowite oderwanie od świata, przecież musimy w nim funkcjonować. Dobry kapłan to widzi, idzie po bardzo cienkiej linie − po jednej stronie ma to, co boskie, po drugiej to co cesarskie. Po tej linie ma też poprowadzić człowieka. Jest to możliwe jeśli nie będę zależny od najpiękniejszej książkowej teorii ale czerpać będę z własnego doświadczenia, jeśli zrozumiem tego, którego prowadzę.

Kończąc, chciałbym przytoczyć słowa Ojca Świętego Benedykta XVI, które 17 stycznia 2011r. skierował do uczestników Drogi Neokatechumenalnej, podczas audiencji rozesłania rodzin.:

„ … Jak napisałem w Adhortacji Apostolskiej Verbum Domini, misji Kościoła nie można traktować jako nieobowiązkowej albo dodatkowej części życia kościelnego. Należy pozwolić Duchowi Świętemu, by ukształtował nas na wzór samego Chrystusa …, abyśmy przekazywali Słowo całym życiem. (VD93) Cały Lud Boży jest ludem «posłanym», a głoszenie Ewangelii jest zadaniem wszystkich chrześcijan wynikającym z ich Chrztu (por. tamże nr 94).”

Szerzej na temat powszechnego kapłaństwa Ludu Bożego można przeczytać w miesięczniku List z grudnia 2011r. gdzie ten temat szeroko rozwija ks. Grzegorz Strzelczyk w wywiadzie pt. „Kto w Kościele jest kapłanem”. Zachęcam do tej lektury, gdyż warto byśmy sobie ten temat odświeżyli, ku naszemu nawróceniu oczywiście.

W tymże Liście, znaleźć można jeszcze jeden interesujący artykuł p. Waldemara Z. Dudka „Prorok, wizjoner, budowniczy mostów”. Chciałbym przywołać parę myśli z tego artykułu.:

„… funkcją kapłana zawsze była jego misja prorocka. … istnieją sytuacje, kiedy potrzebny jest prorok ukazujący Bożą perspektywę. Obecność Boga i obecność kapłana stwarzają pewien porządek: świat, życie człowieka, jego śmierć, nabierają sensu, gdyż przestrzeń w której się poruszmy staje się święta. …

… Gdy świat przestaje słuchać proroków, traci zdolność do samokierowania się w dobrym kierunku, zapada się w codzienność, dryfuje w stronę ciemności i fatalizmu. Kapłan ma być artystą, poetą, prorokiem, wizjonerem prowadzącym ludzi. Tych przywiązanych do materii, ma uduchowić; oderwanych od świata ma przywołać do rozumu, postawić twardo na ziemi. Kapłan ma być ekspertem od spraw wiecznych, ale ma znać się też na czasie ziemskim, fizycznym. …

… W centralnym przekazie Jezusa − Jam jest prawdą, drogą i życiem − zawiera się idea powołania kapłańskiego, w które wpisana jest rola pośrednika prowadzącego do prawdy i zbawienia. Kapłan pozwala na trwanie w niewiedzy, bo do prawdy się dorasta, ale też nieustannie przypomina o wzorcach i o prawdzie ostatecznej. Jest mostem, czyli drogą między światami ludzkim i boskim. Świadome i pełne życie jest cechą człowieka duchowego i to jest jego przeznaczeniem.

Kapłan jest wizjonerem, widzi świat duchowy, światy możliwe. Staje się prorokiem, kiedy potrafi te wizje opowiedzieć. Spełnia się w roli budowniczego mostów, kiedy wciela je w życie duchowe konkretnej jednostki i konkretnej wspólnoty. … O. Rafał Skibiński wyraził się kiedyś. „pamiętaj, że drzwi do Boga otwierają się w naszą stronę. Trzeba zrobić krok do tyłu. Ten krok do tyłu to pokora …”

Wspomniałem wyżej o duszpasterstwie ewangelizacji. Zainteresowanych sprawą Nowej Ewangelizacji, tematu poruszanego bardzo mocno przez ostatnich Papieży: Pawła VI, bł. Jana Pawła II i Benedykta XVI, odsyłam do dokumentu Synodu Bi-skupów, przygotowanego na XIII zwyczajne zgromadzenie biskupów pt Nowa Ewangelizacja dla przekazu wiary chrześcijańskiej − Lineamenta, Watykan 2011. O tym jak ważną sprawą w oczach Ojca Świętego Benedykta XVI jest sprawa Nowej Ewangelizacji świadczyć może fakt powołania przez Niego przed rokiem Papieskiej Rady ds. Krzewienia Nowej Ewangelizacji. O zadaniach tej Rady można przeczytać we wspominanym już przeze mnie nr Idziemy z 8.01.2012r w wywiadzie z ks. dr Nicolasem U. Buhlmannem CanReg.

poniedziałek, 18 marca 2013

Cierniem Koronowanie

Po długiej przerwie zamieszczam tekst kazania pasyjnego z Gorzkich Żalów:

Tajemnicę cierniem koronowania św. Marek opisuje w paru wierszach.

Żołnierze zaprowadzili Go na wewnętrzny dziedziniec, czyli pretorium, i zwołali całą kohortę. Ubrali Go w purpurę i uplótłszy wieniec z ciernia włożyli Mu na głowę. I zaczęli Go pozdrawiać: "Witaj, Królu Żydowski!" Przy tym bili Go trzciną po głowie, pluli na Niego i przyklękając oddawali Mu hołd. (Mk15, 16-19)

Św. Mateusz jest bardziej oszczędny w słowach

Żołnierze uplótłszy wieniec z ciernia włożyli Mu na głowę … i szydzili z Niego mówiąc „Witaj, Królu Żydowski” (Mt 27, 29)

Do cierpień fizycznych, jakie sprawia Jezusowi cierniowa korona, dochodzą drwiny żołnierzy. Szydzą z Niego, gdyż nazwał siebie Królem. W ten sposób Pan Jezus pokutuje za pychę ludzi.

Sługa Boża Katarzyna Emmerich, zrozumiała ogrom MIŁOŚCI, i miłością chciała odpowiedzieć. Dane jej było zakosztować wyjątkowego współudziału w ofierze miłości – za innych. S. Anna Katarzyna, augustianka z Dulmen, pozostawiła wyjątkowe świadectwo Męki Chrystusa. Jej rozważania, spisane przez Klemensa Brentano, nie są zwykłą relacją o okrutnym i niesprawiedliwym zabójstwie. Istotą tej relacji jest Miłość Jezusa ku wszystkim ludziom. Tak pisze o tajemnicy koronowania cierniem:

…na wewnętrznym dziedzińcu wartowni odbywało się koronowanie Jezusa cierniem. Zebrało się około pięćdziesięciu zbirów, czeladzi, parobków, dozorców więziennych, siepaczy, niewolników oraz kaci, którzy Jezusa biczowali. Wszyscy oni brali czynny udział w naigrawaniu się z Pana. I motłoch uliczny zaczął się cisnąć na ów dziedziniec, ale wnet nadszedł oddział rzymskich żołnierzy i otoczył zwartym szeregiem cały odwach, nie dopuszczając nikogo. Żołnierze sami śmiali się i szydzili a to prowokowało t1) zgraję do okrucieństwa, jak oklaski widzów prowokują aktora do lepszej gry.
Wytoczyli na środek ułamaną podstawę zrujnowanej kolumny, na tym postawili niski, okrągły stołek i z wynaturzonego okrucieństwa posypali go ostrymi kamykami i skorupami z naczyń. Przygotowawszy to siedzenie, zdarli znowu ze zranionego ciała Jezusa odzienie, a narzucili Mu krótki czerwony płaszcz żołnier-ski, podarty ze starości, nie sięgający nawet do kolan. Płaszcz ten leżał zwykle w kącie izby katowskiej, a ubierano w niego ubiczowanych złoczyńców, bądź dla szyderstw, bądź w celu osuszenia krwi z ran biczo-wanego. Teraz przywlekli Jezusa przed owo siedzenie, całą siłą brutalnie posadzili Go na nim, a następnie wtłoczyli Mu na głowę koronę cierniową.
Korona ta była wysoka, pleciona gęsto z trzech rodzajów gałęzi cierniowych, grubych na palec. Kolce z premedytacją zwrócone były prawie wszystkie do środka, ku głowie skazańca. Korona zrobiona była na kształt szerokiej taśmy i przybrała kształt diademu dopiero wówczas, gdy opasano nią głowę Jezusa i z tyłu mocno związano. Ciernie, zwrócone do środka, wnikały głęboko w głowę, przebijając nawet czaszkę
Do ręki dali Mu grubą trzcinę, pręt zakończony kością. Wszystko to robili z szyderczym namaszcze-niem, jak gdyby uroczyście koronowali Go na króla. Po chwili zaczęli znęcać się nad Nim w nowy sposób. Wydzierali Mu trzcinę z ręki i tłukli nią w cierniowy czepiec, by kolce głębiej wbijały się w głowę; krew zaczęła spływać Jezusowi po twarzy i zalewać Mu oczy. A oni klękali przed Nim, pokazywali Mu język, bili Go i pluli Mu w twarz, krzycząc „Witaj, Królu żydowski”. (Mt 27, 29). Wreszcie wśród szatańskiego śmie-chu wywrócili Go ze stołkiem na ziemię, lecz zaraz poderwali Go i posadzili na nowo, raniąc przy tym sko-rupami Jego ciało.
Papież Benedykt XVI w II części swojej książki „Jezus z Nazaretu” w ten sposób opisuje torturę ukoronowania cierniem:

… Żołnierze w okrutny sposób zabawiają się z Jezusem. Wiedzą, że rości sobie prawo do bycia kró-lem. Teraz jednak znajduje się w ich rękach i nie mogą sobie odmówić przyjemności upokarzania Go, poka-zania Mu własnej siły, a może nawet wyładowania na Nim, zastępczo, w swej złości na wielkich tego świata. Nakładają na Niego – na całym ciele zbitego i poranionego – karykaturalne oznaki cesarskiego majestatu: purpurowy płaszcz, splecioną z cierni koronę i berło z trzciny. Składają Mu hołd: „Witaj, Królu żydowski!” Ich hołd polega na policzkowaniu Go, przez co ponownie okazują Mu całą swą pogardę.
Historii religii znana jest postać karykatury króla – odmiany postaci „kozła ofiarnego”. Wkłada się na niego wszystko, co ludzi uwiera i w ten sposób chce się to usunąć z tego świata. Nie zdając sobie z tego sprawy, żołnierze dokonują tego, co w owych obrzędach nie mogło nastąpić: „Spadła nań chłosta zbawienna dla nas, a w jego ranach jest nasze uzdrowienie” (Iz 53,5). Tak ośmieszonego odprowadzają Jezusa do Piłata – ten zaś ukazuje Go tłumowi – ludzkości: „Ecce homo – Oto Człowiek”. (J19, 5). Rzymski sędzia jest może wstrząśnięty widokiem zbitej i wyszydzonej postaci tego tajemniczego oskarżonego. Liczy na współczucie tych, którzy Go zobaczą.
Ecce homo – słowa te same z siebie mają głębię, która sięga daleko poza ten jeden moment. W Jezu-sie ukazuje się człowiek jako taki. W Nim ukazuje się udręczenie wszystkich zbitych i sponiewieranych. W Jego udręce odzwierciedla się nieludzki charakter władzy człowieka, która w taki sposób potrafi deptać bez-silnych. W Nim odzwierciedla się to, co nazywamy grzechem: jakim się staje człowiek, gdy odwraca się od Boga i we własne ręce bierze panowanie nad światem
Jednak prawda jest jeszcze gdzie indziej: Jezusa nikt nie może pozbawić Jego wewnętrznej godności. Jest w Nim obecny ukryty Bóg. Nawet zbity i poniżony, człowiek nadal pozostaje obrazem Boga. Odkąd Jezus pozwolił się bić, odtąd właśnie poranieni i bici są obrazem Boga, który zechciał za nas cierpieć. Dlatego Jezus jest pośród swej Męki obrazem nadziei: Bóg jest po stronie cierpiących.
Na te wszystkie cierpienia Jezus nie reagował. Nie robił nic. Pozwalał, by robili wszystko, co chcieli. Stał się zabawką w rękach ludzi.

Święty Atanazy ujmuje znaczenie tego wydarzenia wspaniałymi słowami:

"Skazuje się Go na śmierć jak człowieka, a teraz, kiedy ma umrzeć, adoruje się Go jak Boga. Najpierw czyni się Go nikim, a potem obwołuje Królem. Zdziera się z Niego Jego ubogie szaty, aby nałożyć na Niego purpurę. Ignorują fakt, kim jest Ten, którego obrzucają wyzwiskami i szyderstwami, a jednocześnie nazywają Go prorokiem. Kiedy tak się z Niego naśmiewają, kiedy Go policzkują, przyznają Mu trofea zwycięzcy: purpurową chlamidę, koronę uplecioną z cierni, berło z trzciny. To prawda, że czynili to wszystko dla zaba-wy; a jednak, nieświadomie na ich nieszczęście, On przyjmował to, co było Mu należne".

Współczesny autor pisze: "Ewangeliści podkreślają z jednej strony niewinność Jezusa, a z drugiej, rzeczywistą niemożliwość rozpoznania, kim On jest naprawdę. Konkludując, zostaje aresztowany i skazany, wymierza Mu się karę, ponieważ jest nie do zniesienia - nie mieści się w znanych kryteriach, przyjmuje a zarazem krytykuje te, w których zostaje umieszczony. A w końcu zostaje zabity, ponieważ naprawdę jest Mesjaszem wysłanym przez Boga, Mesjaszem cierpiącym, a nie obrazem, który stworzyli sobie ludzie" (J. Radermarkers).

W urąganiu żołnierzy, pod koniec rzymskiego procesu, widoczne jest podobieństwo do sceny opisu-jącej obelgi, jakie zamykają proces judejski, przed Sanhedrynem który odbywał się (nielegalnie) w nocy.

Zatem nasze rozważanie nie może nie obejmować także i tego opisu.

"I niektórzy zaczęli pluć na Niego; zakrywali Mu twarz, policzkowali Go i mówili: Także słudzy bili Go pię-ściami po twarzy" (Mk 14, 65).

Opis krótki, ale pełen znaczenia.

Te same osoby, które wydały Jezusa na śmierć, oddają się scenie tak wulgarnej i okrutnej, która pasowałaby raczej do marnych żołnierzy.
Później dołączą i słudzy.
Według Marka to kapłani, pełni godności członkowie Sanhedrynu, osoby szanowane, plują na Jezu-sa.
rzeba od razu podkreślić zakończenie: ci nienaganni sędziowie, po tym jak uratowali prawne pozory to-czonego procesu, dali upust swoim prawdziwym uczuciom, jakie żywili do Jezusa. Trzeba tu wskazać, że wyrok nie był bezstronny, ale przesiąknięty uprzedzeniami i zawiścią.
Oprócz policzkowania i uderzeń (najprawdopodobniej najpierw były to uderzenia otwartą dłonią, a potem pięściami), dochodzi jeszcze nieprzyjemna gra: Jezusowi zostaje zakryta twarz. Zapraszają Go, by odgady-wał, by prorokował.
Ale co miał odgadywać?
Bardzo możliwe, że miał odpowiadać na pytanie: kto cię uderzył?
Istnieje wiele interpretacji tego wydarzenia. Trzeba jednak wychwycić fundamentalne znaczenie tego opisu: Chrystus wyśmiany jest Prorokiem w całym tego słowa znaczeniu; tym, który mówi w imieniu Boga. Chry-stus z opaską na oczach jest tym, który objawia nam oblicze Ojca.

"… Jezus pobity, maltretowany, pozwalający, by z niego szydzili, jest doskonałym obrazem Ojca. I to obja-wienie rozjaśnia nowym światłem relację Boga i ludzi, zapowiada i czyni możliwym zbawienie. Objawienie to jest tak konsternujące, że nie trzeba się dziwić, iż po dziewiętnastu wiekach chrześcijaństwa, jest ono nadal ukryte pod okazałym płaszczem nauki o Bogu bardziej filozoficznym, moralnym i religijnym, niż na-prawdę chrześcijańskim" (P. Lamarche).

Opis prezentowany przez Marka robi ogromne wrażenie.
Te powściągliwe osoby, które trzymają się procedury i przepytują, oskarżają, bulwersują się, skazują, są tymi samymi osobami, które podejmują przeciwko pozwanemu wulgarną grę rodem z koszar.
Nie są to dwie sytuacje, dwa różne zachowania. To tak, jakby zdjąwszy raz togę sędziego, ci sami ludzie mogli oddać się najniższym instynktom.
Marek daje nam do zrozumienia, że w głębi jest to takie samo zachowanie - okazanie braku szacunku.
Szyderstwa, splunięcia, policzki są zamaskowane płaszczem srogiego prawa i reguł, welonem niepo-koju o chwałę Boga.
Czasami zdarza się, że spotykamy osoby, które oskarżają wszystkich i wszystko. Nic i nikt nie umknie ich bezlitosnemu wyrokowi.
Ale zauważamy, najpierw ze zdziwieniem a potem z niesmakiem, że pod ich słowami i nienagannym za-chowaniem, ukrywa się coś podejrzanego, podłego.
Są niesprawiedliwi właśnie dlatego, że mają rację.
Prawo służy im do ukrywania pogardy, jaką żywią dla drugiego.
Można być po stronie prawa tylko wtedy, jeśli nie jest się przeciw komuś.

"Odgadnij".

Chcemy, żebyś miał dobrze zaciśniętą opaskę na oczach.
Po to Ci ją założyliśmy.
Jest to akt litości z naszej strony.
Litości dla nas, nie dla skazanego.
Chcemy kontynuować naszą okrutną grę, nie spotykając się z Twoim wzrokiem.
Potrzebujemy małego znieczulenia, żeby Cię zranić, żeby zadać cierpienie.
Ta opaska dodaje nam odwagi.
Jesteśmy pewni, że nie widzisz, skąd nadchodzi cios.
Nie rozumiemy, że Ty powinieneś widzieć.
Nie chodzi o "odgadnięcie" winnego.
Powinieneś widzieć, komu podarować przebaczenie.

Okrutna i bezsensowna scena zabawy sług i żołnierzy powinna zostać odwrócona. To nie skazany powinien odgadywać. To oni powinni odgadnąć, że pod szatami wyśmiewanego króla, wyszydzonego nieboraka, obrzuconego obelgami, kryje się jedyny, prawdziwy Król. Powinni odgadnąć, że Skazaniec, bę-dący w centrum ich wulgarnej zabawy, prowadzi nadzwyczaj poważną grę, grę w "szaloną" miłość.

Opisy wyszydzenia i ukoronowania cierniami przedstawiają dramat nierozpoznania. Tajemnica znajduje zatem swoje prawdziwe podsumowanie trochę później, na Kalwarii, gdzie będzie ktoś, kto rozpo-zna tożsamość Króla ukoronowanego cierniem i wyszydzonego, nawet w tych ostatnich chwilach.

Można powiedzieć, że cała droga Chrystusa przebiegała pod znakiem oczekiwania tego rozpoznania.
Oczekiwał go od pierwszej chwili, uważnie się rozglądając.
Był jeszcze Dziecięciem, kiedy przybyły niezwykłe osoby ze Wschodu, niosąc Mu wyszukane dary.
Ale jego nie było pośród nich. A poza tym było zbyt łatwo rozpoznać Jezusa i oddać Mu cześć, ponieważ gwiazda służyła za znak i nawet zatrzymała się "nad miejscem, gdzie było Dziecię" (Mt 2, 9).
Jezus szukał go w różnych sytuacjach pośród tłumu. Ale tłum zdecydował, że proklamuje Go królem w dniu najmniej dla Niego odpowiednim, czyli w dniu, w którym nakarmił tłum nadzwyczajnym cudem. Jezus odrzucił to, co więcej, uciekł. Łatwo rozpoznać i przyjąć Króla, który rozwiązuje za pomocą cudu problem braku chleba.
Niektórzy z uzdrowionych klękali i wykrzykiwali słowa uwielbienia. Nawet demony, które wychodziły z ciała jakiegoś nędznika, nie omieszkały objawić Jego tożsamości. I nawet ci, którzy byli obserwatorami Jego cudów, nie ociągali się, by iść i rozpowiadać wiadomość. On jednak tego nie chciał, krzyczał na nich, stanowczo im nakazywał, by nic nikomu nie mówili. Odrzucał ten rodzaj rozpoznania, zbyt łatwy, biorąc pod uwagę sprzyjającą sytuację.
Nadal czekał na kogoś, kto miał nadejść z daleka.
Może był to Piotr. Pewnego dnia doznał olśnienia.

- Ty jesteś Mesjasz! (Mk 8, 29).

Mogła to być ta chwila. W głębi duszy nie byłoby Mu przykro, gdyby to Piotr był człowiekiem, który Go rozpozna.
Może jesteśmy blisko. Zechciejmy zatem podyskutować. Pozwolił Mu spojrzeć na twarz o szorstkich rysach. "Syn Człowieczy" oszpecony cierpieniem, skazany przez własne władze, potępiony przez ważnych ludzi, opluty, wyszydzony, zamordowany jak zwykły łotr.
Przerażony Piotr zakrył twarz. To nie mógł być Chrystus. Nie pasował do obrazu, jaki nosił w sercu.
Nic z tego. Rozpoznanie po raz kolejny się nie udało. Nazwawszy Piotra szatanem, znowu oczekiwał.
Na górze Tabor trzej Apostołowie (wśród nich również Piotr) pokazują, że nareszcie zrozumieli, że jest Panem i od razu pomyśleli, żeby zająć sobie wygodne miejsce w Jego Królestwie.
Wówczas miał na sobie odświętny strój. A potem słychać było dość wyraźnie głos, który mówił: "To jest mój Syn!"
A gdy schodzili z góry "przykazał im, aby nikomu nie rozpowiadali o tym, co widzieli, zanim." (Mk 9, 9). Chciał, żeby rozpoznanie nastąpiło w mniej sprzyjających okolicznościach, na innej górze, tak różniącej się od tej. Tam nie wchodziłby już w grę problem szat - chociażby dlatego, że żołnierze zdarli je z Niego i grali o nie w kości. Tam nie byłoby żadnych głosów, które podpowiadałyby, jedynie złorzeczenia, szyderstwa i obelgi.

Przybył ktoś z daleka
Miał już odejść. Człowiek, który nadchodził z daleka nie mógł zdecydować się na przyjście. Kto wie, gdzie się zagubił. Bardzo możliwe, że wplątał się w jakieś kłopoty. O właśnie.
Łudził się jeszcze przez moment, że może jednak jest to Piotr. Ale z daleka słyszał jak ten przysięgał: "Nie znam tego człowieka" (Mk 14, 71).
Był zaskoczony, żywiąc nadzieję, że może przynajmniej w tym momencie łzy popłyną z oczu pierwszego Papieża.
Chyba się pomylił. Musi odejść, zanim pojawi się od tak dawna oczekiwany człowiek. Ale jeśli ma jakieś problemy, to trudno, żeby przyszedł w oczekiwanym momencie.
Z krzyża spojrzał raz jeszcze. Wokół byli jednak tylko ludzie, którzy może by Mu uwierzyli, ale pod warun-kiem, że zszedłby z krzyża. A On chciał, żeby rozpoznali Go po śladach gwoździ, po ranach rozdartych cierniami, po śladach splunięć.
Zrezygnowany zamknął oczy. Otworzył je jednak, słysząc chropowaty głos:

- "Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa" (Łk 23, 42).

Udało się. Nadszedł w ostatniej chwili. Człowiek, który miał przybyć z daleka, był blisko, obok Niego, na tej samej wysokości krzyża.
Łotr - właśnie on - któż mógłby się spodziewać, że to on będzie człowiekiem, który rozpozna Króla. Pierw-szy teolog Deus absconditus, ten, który umiał odkryć Boga ukrytego pod obrazem pospolitego złoczyńcy, ukrzyżowanego między łotrami.
Łotr - właśnie on - któż mógłby się spodziewać, był tryumfem, choć w chwili klęski, podczas gdy wierne dotąd wojska Jezusa były w rozsypce: ciało poorane biczem, korona cierniowa na głowie, nagi, wy-szydzony, będący celem wszystkich okrutnych żartów, wystawiony na ciosy, przybity do haniebnego tro-nu...
W mroku upadku łotr widział jasno. Pośród ciemności klęski rozróżniał dokładnie rysy Boskiego oblicza.
Rozpoznał je wówczas, kiedy było "zniekształcone", a nie "przemienione".

Teraz Chrystus może naprawdę odejść.

Może nareszcie wejść do swego Królestwa. Oczywiście w towarzystwie człowieka, który przybył z daleka.


Św. Faustyna notuje w Dzienniczku: Po chwili ujrzałam Pana, całego ranami pokrytego – i rzekł do mnie: Patrz kogoś zaślubiła. Ja zrozumiałam znaczenie tych słów i odpowiedziałam Panu: Jezu, więcej Cię kocham widząc Cię tak zranionego i wyniszczonego, niżeli-bym Cię ujrzała w majestacie. Jezus pyta: Dlaczego? – odpowiedziałam: Wielki majestat przeraża mnie, maleńką nicość, jaką jestem, a rany Twoje pociągają mnie do Serca Twego i mówią mi o wielkiej miłości Twojej ku mnie … Wpatrywałam się w rany Jego święte i czułam się szczęśliwa cierpiąc z Nim. (252)

środa, 12 grudnia 2012

Nieświęte święta

Dostałem od kolegi list nt znajomości realiów kim jest św. Mikołaj

Dialog z ministrantem:


- Jaka jutro data?

- 6 grudnia

- Jaki to bedzie dzien?

- Czwartek

- Co jutro wspominamy?

Zażenowanie, ministrant nie wie.

- Jutro jest dzien św. Mikolaja.

- Wcale nie, jutro sa mikolajki.


Jako komentarz kolega dołączyl felieton nt wspólczesnej percepcji św. Mikołaja:

Nieświęte święta



Kultura, Gazeta.pl, Konrad Godlewski 22-12-2004.

Boże Narodzenie to najważniejsze święto zglobalizowanego świata. Grubawy Coca-Claus w krótkim czerwonym kubraku już od lat 30. ubiegłego stulecia wypiera Świętego Mikołaja. Teraz dzieje się to w Polsce.

Jeżeli globalizacja ma swoje święto, to jest nim – czy nam się to podoba, czy nie – Boże Narodzenie. Dzwoneczki, choinki, renifery i promocje w sklepach, bożonarodzeniowe reklamy, piosenki oraz filmy (np. „Ekspres Polarny”) coraz większej liczbie mieszkańców Ziemi przypominają, że zbliżają się święta. Przebierańcy w czerwonych płaszczach pojawiają się już nawet w Pekinie czy Tokio, gdzie chrześcijanie stanowią egzotyczną mniejszość. Takie zglobalizowane Boże Narodzenie nie jest już świętem religijnym.

JAK COCA-COLA PRZEBRAŁA MIKOŁAJA

Zwyczaj dawania prezentów narodził się w Europie u schyłku średniowiecza dzięki legendzie św. Mikołaja, biskupa Mirry z IV wieku n.e. Jako Sinterklaas, czyli bohater ludowej legendy przywiezionej przez Holendrów, św. Mikołaj urzekł mieszkańców Nowego Świata i został Santa Clausem. W 1809 roku Washington Irving opisywał w powieści „Historia Nowego Jorku” latającego na pegazie staruszka, który zakrada się do domów przez kominy, żeby zostawiać prezenty dla dzieci.

Pegaza z czasem zastąpiły sanie i ósemka reniferów, a popkulturowa ikona Mikołaja nabrała kształtu w latach 20. XX wieku, gdy amerykańska gospodarka przeżywała boom. To wtedy święta Bożego Narodzenia wpisały się na stałe do handlowego kalendarza – dzięki zwyczajowi kupowania prezentów grudzień stawał się miesiącem największych obrotów.

Ostateczny szlif pop-Mikołajowi nadał producent leczniczego – rzekomo – specyfiku dla dorosłych, coca-coli.

Odnotowawszy spadek zysków, firma stwierdziła, że preparat należy reklamować jako lek dla całej rodziny. Najskuteczniej wyraził tę ideę grafik Haddon Sundblom, rysując w 1931 roku jowialnego Santa Clausa z podarkiem w dłoni – butelką napoju. To Sundblom utrwalił jego wizerunek bez oznak biskupiej godności, z długą brodą, opasłym brzuchem i ludzką posturą (wcześniej Mikołaj bywał karłem). Takiego „Coca-Clausa” Sundblom rysował przez następne 30 lat, a ikona powielana przez miliony reklam i butelek utrwaliła się w niezliczonych filmach, serialach i komiksach. Dzięki nim podbija glob.

Coca-Claus zaczął wypierać dotychczasowe wyobrażenia świętego także w Polsce. Uzbrojony w pastorał św. Mikołaj dał za czasów PRL skuteczny odpór Dziadkowi Mrozowi z ZSRR, ale dziś coraz widoczniej przegrywa pojedynek z krzyczącym „Ho, ho, ho!” super-Mikołajem, którego bezkrytycznie przejęła rodzima reklama.

Dzięki niej niedługo uznamy pewnie za swoich także przyjaciół globalnego Mikołaja – takich jak renifer Rudolf Czerwononosy, którego wymyślił w 1939r. Robert May dla sieci handlowej Montgomery Ward. Rudolf był bohaterem książeczki, którą sieć rozpowszechniała wśród klientów, a został gwiazdą, gdy dziesięć lat później nagrano o nim piosenkę. Dziś „Rudolph the Red-Nosed Reindeer” to w USA najpopularniejsza „kolęda” obok „White Christmas” Binga Crosby'ego.

O WYŻSZOŚCI ŚWIĄT BOŻEGO NARODZENIA

Wydaje się, że to zwyczaj dawania prezentów przesądził o zwycięstwie Bożego Narodzenia w walce z „konkurentem” – Wielkanocą. W promowaniu Bożego Narodzenia zaczęli mieć interes producenci prezentów, ozdób świątecznych itd. Dzięki reklamie systematycznie podkreślali znaczenie święta i tak narodziło się „szaleństwo świątecznych zakupów”, czyli „nowa świecka tradycja”, którą zaakceptować mógł każdy. Pomogła stała data – 25 grudnia, ułatwiająca planowanie cyklu produkcji i sprzedaży (Wielkanoc to święto ruchome).

Wielkanoc, uznawana za najważniejsze święto chrześcijańskie, jest dużo trudniejsza do przełknięcia przez biznes czy popkulturę. W Polsce ciekawą próbą przekazania jej sensu do kultury popularnej była decyzja dystrybutora filmu „Pasja”, który wyznaczył datę premiery właśnie na Wielkanoc. Mimo to dziś wielu Polaków zamiast rozmyślać nad Zmartwychwstaniem, woli w tym czasie pojechać na tropikalną wycieczkę.

ZMIERZCH KOLĘDNIKÓW?

Od 1989 roku straciło na znaczeniu wiele świąt, które nie odnalazły swego sensu w rynkowej gospodarce. Dzień Kobiet 8 marca jest passé, bo przypomina o nierównym statusie płci (od paru lat reanimują je feministki, organizując swoje manify). W pochody pierwszomajowe bawi się już chyba tylko radykalny działacz lewicowy Piotr Ikonowicz. Niszowa stała się na powrót górnicza Barbórka, a nikt nie świętuje 22 lipca – w PRL głównego państwowego święta.

Błyskawicznie przyjęły się za to – niemal nieznane przed 1989 rokiem – walentynki, czyli dzień zakochanych. To także święto globalne, a zarazem gotowy przepis na interes. Wycieczka do kina, kolacja, kartka, kwiaty, prezent itd. – gdyby nie święto, niekoniecznie wydalibyśmy pieniądze. Dzięki walentynkom zrobimy to na pewno, i to w ściśle określonym i znanym wiele miesięcy naprzód czasie. A czas to pieniądz.

Bardzo ciekawa walka toczy się między Zaduszkami a Halloween. Te pierwsze mają w naszej kulturze długą tradycję, ale pokolenie najmłodsze, które od 1989 roku może zachwycać się filmami i opowieściami grozy, gotowe jest zaakceptować Halloween – również święto globalne. W listopadzie do mojego mieszkania na stołecznym Mokotowie zapukały dzieci przebrane za zjawy i upiory. Krzyknęły: „He-lo-łin” (bo nie ma jeszcze sensownego odpowiednika angielskiego „trick or treat!”). Potem podsunęły koszyk wypełniony nielicznymi łakociami i monetami.

Minęły dwa miesiące i czekam na przybycie kolędników. W zeszłym roku się nie pokazali. A w tym?




O Tajemnicy Narodzenia Pańskiego

Dziś trafiłem na zapisany kiedyś tekst . Podoba mi się, gdyż jest aktualny także dziś w czasie Adwentu, a także mówi o zawierzeniu siebie Bogu, co jest tematem rekolekcji Adwentowych w naszej parafii

Z wykładu św. Teresy Benedykty od Krzyża
(E. Stein, Z własnej głębi, Kraków 1978, s. 67-69)
Być dzieckiem Boga znaczy oddać się w ręce Boga, czynić Jego wolę, złożyć w Jego Boskie ręce swoje troski i swoje nadzieje, nie męczyć się obawą o przyszłość. Na tym polega prawdziwa wolność i wesele synów Bożych. Posiada je niewielu ludzi, nawet prawdziwie pobożnych i po bohatersku gotowych na każde poświęcenie. Chodzą zawsze pochyleni pod ciężarem swych trosk i obowiązków. Wszyscy znamy przypowieść o ptakach niebieskich i liliach polnych. Ale jeśli spotkamy człowieka, który nie ma ani majątku, ani żadnego trwałego zabezpieczenia, a nie męczy się myślą o przyszłości - kręcimy głową, jakbyśmy znaleźli się wobec czegoś niezwykłego. Oczywiście, myliłby się bardzo ten, kto by czekał bezczynnie, aby Ojciec Niebieski zawsze się o wszystko dla niego starał. Ufność w Bogu jest niezawodna tylko wtedy, gdy godzimy się przyjąć z pokorą to, co na nas Bóg zsyła, bo tylko On jeden wie, co jest dla nas istotnie dobre. I jeśli czasem słuszniej będzie, że dopuści na nas raczej biedę i niedostatek aniżeli wygodne i zabezpieczone utrzymanie, albo też niepowodzenia i upokorzenia zamiast czci i poważania - trzeba i na to być gotowym oraz okazać ufność i poddanie. W ten sposób będziemy mogli żyć nie przytłoczeni ciężarem trosk o przyszłość, radując się chwilą obecną.

Słowa "Bądź wola Twoja" powinny stać się dla chrześcijanina normą życia, powinny regulować bieg dnia od rana do wieczora, być ciągle główną naszą myślą. Wszystkie inne troski Bóg przejmie na siebie, nam do końca życia pozostanie ta jedna, gdyż nigdy nie możemy być pewni, że zawsze znajdujemy się na drodze, która wiedzie ku Niemu. Jak pierwsi rodzice, którzy utracili dziecięctwo Boże i od Boga się oddalili, tak każdy z nas stoi nieustannie w obliczu wyboru nicości lub pełni Boskiego życia i prędzej czy później dotkliwie się o tym przekona. W początkach życia duchowego, kiedy zaczynamy się dopiero poddawać Bożemu kierownictwu, czując pewną i mocną rękę Boga, który nas prowadzi, to, co powinniśmy czynić, stoi przed nami jasne jak słońce. Ale nie zawsze tak bywa. Kto należy do Chrystusa, musi przeżyć całe Jego życie. Musi dojrzewać do wieku Chrystusowego, musi z Nim wejść na drogę krzyżową, przejść przez Ogrójec i wstąpić na Golgotę. Lecz wszystkie cierpienia zewnętrzne są niczym w porównaniu z ciemną nocą duchową, gdy gaśnie Boskie światło i milknie głos Pana. Bóg jest w tym doświadczeniu blisko, lecz ukrywa się i milczy. Dlaczego? Są to Boże tajemnice, których choć do końca nigdy nie przenikniemy, przecież możemy je nieco zrozumieć. Bóg stał się człowiekiem, aby nas uczynić uczestnikami swego życia. Ciemna noc życia rozpoczyna to uczestnictwo już na ziemi i chce doprowadzić do jego pełni, jako ostatecznego celu, ale w środku drogi zawiera się coś jeszcze. Chrystus jest Bogiem i człowiekiem; ten więc, kto chce żyć z Nim, musi uczestniczyć zarówno w Jego Boskim, jak i ludzkim życiu. Natura ludzka, którą Chrystus przyjął, dała Mu możność cierpienia i śmierci. Natura Boska, którą posiadał odwiecznie, nadała temu cierpieniu i śmierci wartość nieskończoną i moc odkupieńczą. Męka i śmierć Chrystusa powtarzają się w Jego Ciele Mistycznym i jego członkach. Każdy człowiek musi cierpieć i umierać, lecz jeśli jest żywym członkiem Mistycznego Ciała Chrystusa, jego cierpienie i śmierć nabierają odkupieńczej mocy dzięki Boskości Tego, który jest jego Głową.

wtorek, 11 grudnia 2012

Coś z Metra, czyli o dobrym wychowaniu

W miarę wolnego czasu czytuję to i owo z prasy, niestety coraz mniej, ostatnio już tylko Gościa Niedzielnego, na inne tygodniki nie starcza sił i czasu; trochę szkoda, ale cóż każdego dnia jestem starszy i więcej czasu potrzebuję na sprawy bytowe. Dziś pokrótce chcę to nieco nadrobić, gdyż w moich lekturach natrafiłem na parę tematów myślę, że ważnych.


Na początek coś zupełnie lekkiego. Jak moim czytelnikom wiadomo, czytuję czasami Metro, bezpłatny dziennik wydawany przez koncern Agora, czyli wydawcę Gazety Wyborczej. Nie mając zbyt wiele czasu, by śledzić bieżące wydarzenia np. w TV, chociaż w ten sposób dowiaduję się co aktualnie się dzieje. A dzieje się w Polsce i w Warszawie niedobrze, ale by to stwierdzić nie trzeba czytać codziennej prasy, wystarczy przejść się po ulicy, zajść do sklepu lub apteki, posłuchać co mówią ludzie. Metro jednak od czasu do czasu wsadza kij w szprychy i zachęca do dyskusji. Tak było w sprawie wychowywania mężczyzn, by po załatwieniu potrzeby w toalecie opuszczali deskę, lub by nie dłubali palcem w nosie. A jakiś czas już temu zamieszczono prośbę mamy z wózkiem, która miała trudność z korzystania z windy do metra, gdyż ta była okupowana przez młodych, zdrowych ludzi. List wywołał wiele komentarzy, jedni popierali mamę z wózkiem, inni twierdzili, że im też winda się należy. A ja myślę, że dla wielu powód korzystania z windy do metra, leży zupełnie gdzie indziej. Przed paru laty uświadomił mi to mój nieżyjący już kolega, który twierdził, że korzysta z windy, gdyż nie musi wtedy szukać biletu wolnej jazdy, który mu z racji wieku przysługiwał, bo w windzie nie ma tzw bramki. Podejrzewam więc, że wielu ludzi jeździ na gapę i właśnie windą jest najłatwiej dostać się na peron bez biletu. Owszem, widuję czasem młodych ludzi, którzy akrobatycznym skokiem ponad bramką omijają konieczność skasowania biletu, ale nie każdy jest na tyle sprawny fizycznie.
Niedawno Metro zamieściło ogłoszenie, prośbę ze strony Zakładu Transportu Miejskiego, by młodzi ludzie ustępowali miejsca siedzące starszym. Wywiązała się na ten temat dłuższa dyskusja, jedni byli za tym, żeby emeryci nie korzystali z komunikacji miejskiej w godzinach szczytu, gdy wszyscy śpieszą się do pracy, do szkoły czy na uczelnię. Niektórzy mówili wprost, ja za przejazd płacę, więc mi się miejsce siedzące należy , dziadkowie mają przejazd za friko, niech więc albo siedzą w domu i nie robią tłoku, albo niech jeżdżą poza godzinami szczytu. Młodzi mieli pretensje do starszych, że ci są nieuprzejmi, że wymyślają, że wymuszają ustąpienie miejsca w niegrzeczny sposób. Emeryci napisali za to, że muszą jeździć także rano, by np. zająć się wnukami, aby ich dorosłe dzieci mogły pójść do pracy. Słowem jeden wielki bałagan. Każdy widzi przede wszystkim źdźbło w oku bliźniego, nie dostrzegając własnej winy w tej sprawie. Jakie mi się nasuwają wnioski? Ano mamy młodzież taką jaką wychowaliśmy. Modne w ostatnich dziesięcioleciach wychowanie bezstresowe dzieci i młodzieży skutkuje właśnie tym, że wchodzące w życie młode pokolenie ma postawy konsumpcyjne, wymagające, bo mi się to czy owo należy. Inną sprawą, że taka postawa życiowa cechuje także wielu starszych ludzi, uważających, że skoro ciężko pracowali wiele lat, to im teraz coś się od życia jeszcze należy. I jedni i drudzy okazują frustrację, gdy zderzają się z brutalną rzeczywistością w realiach stosunków wzajemnych. Łatwo w tym wszystkim zapomnieć, że tak naprawdę nic nam się nie należy, że wszystko otrzymujemy darmo jako łaskę od Boga, i nie dla zaspokojenia naszych egoistycznych potrzeb, ale by dzielić się tymi otrzymanymi talentami z innymi ludźmi. Bardzo brak jest nam miłości, bardzo jej pragniemy, ale zapominamy często, że także my mamy świadczyć miłość drugiemu. Co można zaproponować w tej sprawie. Uznajmy swoje słabości, swój grzech, często bardzo głęboko w nas tkwiący grzech pychy, podnieśmy oczy z własnego pępka i popatrzmy wkoło, kto ze spotykanych co dzień ludzi potrzebuje naszej uwagi, zaangażowania, pomocy. Zawsze zmienianie świata trzeba zaczynać od siebie.
A przy okazji, mały kamyk do ogródka zwanego „dobre wychowanie”, kiedyś mówiło się „Kindersztuba”. Otóż moja śp. siostra mawiał, że dobre wychowanie nie jest do zbawienia konieczne, ale jakże ono ułatwia wiele spraw. Coś w tym jest. Trzeba by jeszcze zdefiniować co to jest „dobre wychowanie”, ale to już inny temat, na inny felieton.

I to by było na tyle.

O poważniejszych sprawach napiszę innym razem.