wtorek, 11 czerwca 2013

Misja Apostolska

Dziś wspominamy św. Barnabę Apostoła

Święty Barnaba pochodził z Cypru. W Jerozolimie przyjął chrześcijaństwo i całą swoją majętność przekazał Apostołom. On wprowadził świętego Pawła do jerozolimskiej gminy chrześcijańskiej. Potem go odszukał w Tarsie, przyprowadził do Antiochii i na wyraźne polecenie Ducha Świętego towarzyszył Apostołowi Narodów podczas jego pierwszej podróży misyjnej w Azji Mniejszej. Po soborze jerozolimskim wrócił na Cypr, gdzie według tradycji poniósł śmierć męczeńską około 60 roku.

EWANGELIA (Mt 10,7-13)
Wskazania na pracę apostolską

Jezus powiedział do swoich Apostołów:
„Idźcie i głoście: Bliskie już jest królestwo niebieskie. Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych, wypędzajcie złe duchy. Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie. Nie zdobywajcie złota ani srebra, ani miedzi do swych trzosów. Nie bierzcie na drogę torby ani dwóch sukien, ani sandałów, ani laski. Wart jest bowiem robotnik swej strawy.
A gdy przyjdziecie do jakiegoś miasta albo wsi, wywiedzcie się, kto tam jest godny, i u niego zatrzymajcie się, dopóki nie wyjdziecie.
Wchodząc do domu, przywitajcie go pozdrowieniem. Jeśli dom na to zasługuje, niech zstąpi na niego pokój wasz; jeśli nie zasługuje, niech pokój wasz powróci do was”.

W Liturgii Godzin, jako drugie czytanie w Godzinie Czytań mamy poniższy fragment,
z komentarza św. Chromacjusza, biskupa, do Ewangelii św. Mateusza (Traktat 5, 1. 3-4)

"Wy jesteście światłością świata. Nie może ukryć się miasto położone na górze. Nie zapala się też światła i nie stawia pod korcem, ale na świeczniku, aby świeciło wszystkim, którzy są w domu". Solą ziemi nazwał Pan swoich uczniów, albowiem mądrością z nieba przywracają świeżość nadpsutym przez szatana ludzkim sercom. Teraz znowu nazywa ich światłością świata, ponieważ oświeceni przez Tego, który jest wiecznym i prawdziwym światłem, oni z kolei stają się światłem wśród ciemności.
Skoro Chrystus jest słońcem sprawiedliwości, słusznie zatem nazywa swoich uczniów światłem świata, ponieważ przez nich, jakby za pośrednictwem jasnych promieni, przekazuje całemu światu światło swego poznania. Oni to bowiem ukazawszy światło prawdy, usunęli z serc ludzkich ciemności błędu.
Także i my, przez nich oświeceni, staliśmy się światłem, będąc niegdyś ciemnością, jak to powiada Apostoł: "Niegdyś bowiem byliście ciemnością, lecz teraz jesteście światłością w Panu; postępujcie jak dzieci światłości". I znowu: "Nie jesteście synami nocy ani ciemności, lecz jesteście synami światłości i synami dnia". Słusznie też święty Jan w swym liście powiada: "Bóg jest światłością, a kto trwa w Bogu, trwa w światłości, jak i On jest w światłości". A zatem, skoro radujemy się uwolnieniem od mroków błędu, postępujmy w świetle, jako synowie światłości. Dlatego właśnie powiada Apostoł: "Między nimi jawicie się jako źródła światła, zawierające słowo życia".
A jeśli nie uczynimy tego, wtedy okaże się, iż naszą niewiernością, jakby zasłoną, na własną i drugich szkodę zakrywamy i zaciemniamy tak bardzo potrzebne człowiekowi światło. Wiemy przecież i czytamy, że ten, kto otrzymał talent, aby zamienić go na wieczną chwałę, słuszną poniósł karę, skoro wolał go raczej ukryć niż we właściwy sposób wykorzystać.
A zatem gorejąca owa pochodnia zapalona dla naszego zbawienia niechaj płonie w nas nieustannie. Mamy bowiem pochodnię niebieskiego przykazania i duchowej łaski, o której Dawid powiedział: "Twe słowo jest dla moich stóp pochodnią i światłem na moich ścieżkach". Zaś Salomon mówi: "Pochodnią jest nakaz prawa".
Dlatego nie wolno nam zasłaniać pochodni wiary i przykazań, ale dla dobra powszechnego trzeba umieścić ją w Kościele jakby na świeczniku, abyśmy sami mogli korzystać z tego światła, a zarazem, by wszyscy wierzący mogli być przezeń oświecani.

Interesujące wydaje się dla mnie zestawienie tych dwu tekstów. Ewangelia, która mówi do nas wszystkich o nakazie głoszenia Dobrej Nowiny. To przepowiadanie ma przynieść słuchaczom pokój, Boży Pokój. Ten imperatyw dotyczy wszystkich chrześcijan. Nie tylko Ojca Świętego, biskupów czy prezbiterów. Wszyscy na mocy sakramentu chrztu jesteśmy do tego powołani. Św. Chromacjusz słusznie chyba wskazuje nam jak powinna wyglądać nasza postawa w głoszeniu Dobrej Nowiny o pokoju. Mamy być światłem dla świata. Reszta to plewy.

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Wskrzeszenie syna wdowy

9 czerwca 2013. Na Wertepach
Na początek, żeby było wiadomo o co common Ewangelia z jutra

"Jezus udał się do pewnego miasta, zwanego Nain; a szli z Nim Jego uczniowie i tłum wielki. Gdy zbliżył się do bramy miejskiej, właśnie wynoszono umarłego - jedynego syna matki, a ta była wdową. Towarzyszył jej spory tłum z miasta. Na jej widok Pan użalił się nad nią i rzekł do niej: Nie płacz! Potem przystąpił, dotknął się mar - a ci, którzy je nieśli, stanęli - i rzekł: Młodzieńcze, tobie mówię wstań! Zmarły usiadł i zaczął mówić; i oddał go je...go matce. A wszystkich ogarnął strach; wielbili Boga i mówili: Wielki prorok powstał wśród nas, i Bóg łaskawie nawiedził lud swój. I rozeszła się ta wieść o Nim po całej Judei i po całej okolicznej krainie. "
Historia o wskrzeszeniu, uzdrowieniu jakich wiele. Syn zmarł, matka płacze, Jezus wskrzesza. W pierwszym czytaniu Eliasz, prorok, robi praktycznie to samo, tylko nie swoją mocą. Ale historia niesamowicie podobna. I nic nie było tu takiego, gdyby nie istotne detale!
Zarówno i Eliasz jak i Jezus spotykają wdowę z jedynym synem. Wdowa w tamtych czasach z jednej strony miała przywileje,ale z drugiej strony wielokrotnie nie były one przestrzegane. Uważano,że należy do gorszej grupy ludzi; ludzi, którym w życiu nie wyszło.
Żydzi i chrześcijanie mieli za zadanie opiekować się wdowami i sierotami.
Tym kobietom szczególnie nie poszło. Nie dość,że wdowy, to właśnie zmarł im jedyny syn. Zostały zupełnie same. Na tamte czasy oznaczało to tyle, co fakt,że nie mają już po co żyć. Dwa przypadki, ta sama sytuacja.
Ciekawe jest jednak coś innego. Eliasz, prosząc Boga by wskrzesił chłopca, mówi: "O Panie, Boże mój! Czy nawet na wdowę, u której zamieszkałem, sprowadzasz nieszczęście, dopuszczając śmierć jej syna?"
Natomiast w Ewangelii czytamy: "Na jej widok Pan użalił się nad nią i rzekł do niej: Nie płacz!"
Nikt nie ubolewa nad zmarłym, ale nad wdową. Nikt nie mówi: wskrześmy chłopca, by żył, ale pocieszają wdowę i ze względu na nią to się dzieje.
Śmierć, boli tylko tych, co zostają.
Ale jest tu coś więcej. Gdy jesteś taką życiową "wdową", gdy w życiu już Ci nic nie wychodzi, gdy tracisz wszystkich i wszystko, gdzie ludzie gardzą Tobą, gdy czujesz, że już masz serdecznie dość i na koniec dzieje się coś, co zwala Cię z nóg... To właśnie wtedy napotkasz na swojej drodze Tego, który Cię pocieszy; Tego, który "użali się nad Tobą i rzeknie do Ciebie: Nie płacz!". Właśnie wtedy, gdy masz dość.
Twoim zadaniem jest tylko nie odwrócić wzroku.
Ciekawe, że Chrystus nie pojawił się, gdy chłopiec chorował, czy też umierał, ale dopiero, gdy już nieśli go na pochówek. Czasem bywa tak, że tego pocieszenia nie widzimy, nie czujemy, że Ktoś mówi nam "nie płacz!"... ale poczekaj... Jeśli tylko nie odwrócisz twarzy, to zdarzy się coś, co wytrze Twoją łzę.
Jeśli jesteś w swoim życiu taką "wdową", to prorocy stoją po Twojej stronie, a Ten, który ból odrzucenie i samotność zna jak nikt, pochyli się nad Tobą i powie Ci: nie płacz! Ja Jestem.

piątek, 7 czerwca 2013

Z moich lektur czyli narzeczeństwo a zagubiona owca.


Żeby nie było tak, iż czytam tylko Metro, dziś garść refleksji z lektury Gościa Niedzielnego (nr 22 z 02.06.2013). Ponieważ od blisko trzech lat zajmuję się przygotowaniem narzeczonych do sakramentu małżeństwa, zainteresował mnie oczywiście artykuł Pani Ewy K. Czaczkowskiej pt.: „Jakie narzeczeństwo, takie małżeństwo”. Autorka rozmawiała z kilkoma parami młodych ludzi, którzy poważnie traktują czas zaręczyn, czasem nawet dosyć długi. Mówią: „Zaręczyny były dla nas znakiem, deklaracją, że chcemy być razem i chcemy zbudować rodzinę”. Biorą poważnie sprawę przygotowania do ślubu, chcą ukończyć naukę a także popracować, by całego wesela nie finansowali rodzice. Mówią, że też chcą duchowo przygotować się do ślubu m. in. poprzez nauki przedślubne.
Ale nie zawsze wygląda to tak ładnie. Nawet poza wielkimi, anonimowymi aglomeracjami, coraz częściej narzeczeni przed ślubem mieszkają razem. W poradniach rodzinnych ocenia się, że „tylko 20-30% par uczęszczających na konferencje przedmałżeńskie, podchodzi na serio do sakramentu małżeństwa, uznaje jego nierozerwalność i chce przeżyć okres narzeczeństwa w taki sposób, w jaki proponują Biblia i Kościół”. Pracownicy poradnictwie rodzinnym nie mają wątpliwości, że istnieje silny związek pomiędzy narzeczeństwem a małżeństwem. Jeśli narzeczeństwo przeżywane jest „byle jak” to trudno oczekiwać, by w małżeństwie coś poprawiło się, też jest byle jakie. Jeszcze 10-15 lat temu do poradni przychodzili ludzie, którym zależało na przygotowaniu się do ślubu, choć i wtedy bywało, że termin wymuszony był przez błogosławiony stan kobiety. Dzisiaj bywa, że „narzeczeni” znają się długo a wcale się do ślubu nie śpieszą. Bywa, że już wiele lat mieszkają razem, mają dzieci i tylko teraz chcą swój związek sformalizować. Trudno mówić wtedy o narzeczeństwie, określić to należy raczej po imieniu, są to osoby żyjące w konkubinacie.
Dlaczego dziś czas „narzeczeństwa” trwa tak długo? Jednym z poważniejszych powodów jest to, że trzeba ślub i wesele przygotować, a że na wolną salę w domu weselnym czeka się długo, datę ślubu wyznacza się z dużym wyprzedzeniem. I wiele par nie ma ochoty czekać do ślubu i zamieszkują razem.
Dziś „pojęcie narzeczeństwa … stało się bardzo pojemne, przez co jego prawdziwy sens się zaciera. Narzeczonymi nazywają siebie ci, którzy się zaręczyli, zobowiązali się do lepszego poznania się, przygotowania do wspólnego życia w małżeństwie i nie podjęli współżycia, ale także pary, które mieszkają razem od lat, odkładają decyzją o ślubie albo nie myślą o nim wcale. Moda na wspólne mieszkanie przed ślubem przyszła do Polski z Zachodu w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku i wkracza szerokim frontem do naszego myślenia nawet u dziewcząt w szkołach katolickich.
Kardynał Jorze Bergoglio, obecny papież Franciszek w wywiadzie rzece „Jezuita: zauważył: „Dziś wspólne życie przed ślubem, mimo że jest czymś nieprawidłowym z punktu widzenia religii, nie podlega tak negatywnej ocenie jak przed półwieczem. Stało się faktem socjologicznym – choć, naturalnie, pozbawione jest pełni i wielkości związku małżeńskiego, stanowiącego wielką tysiącletnią wartość. Ostrzegamy zatem przed ewentualną dewaluacją małżeństwa i sugerujemy, by zamiast modyfikować prawodawstwo, raczej zastanowić się poważnie, co ryzykujemy.” W ostatnim zdaniu odnosił się do prawnego sankcjonowania związków partnerskich, w tym homoseksualnych. Ale pytanie „co ryzykujemy” odnieść można także do narzeczeństwa, które w sytuacji, gdy wolne związki stały się „faktem socjologicznym”, traci właściwy sens.
– Skoro wspólne życie bez ślubu staje się dzisiaj normą, narzeczeństwo tak żyjącym osobom nie jest do niczego potrzebne – mówi animatorka z wrocławskiej Diakonii Życia.
Ale pytanie „co ryzykujemy?” wymaga jeszcze jednej refleksji.
W tym samym nr GN znalazłem artykuł Szymona Babuchowskiego pt.: „W stronę błękitnego nieba” o Marku Jackowskim gitarzyście zespołu Maanaman, o jego nawróceniu, które przeżył w 1989 roku. Tak zwierzał się o. Bujnowskiemu: „W momencie kiedy wiedziałem, że umieram, modliłem się do Boga, wzywałem Jego imienia na pomoc. I jakimś cudem przeżyłem. … Jeżeli wierzysz w Jezusa Chrystusa, idź się wyspowiadaj! Musisz oczyścić siebie, bo to jest dobre dla ciebie, to jest dobre dla mojego kontaktu z Bogiem … Do kościoła przychodzi się z powodu Eucharystii i dlatego wszystkiego, co ona sprawia”.
Czym więc ryzykujemy? Ano właśnie, ryzykujemy swoim życiem. Żyjąc w konkubinacie niemożliwe jest uczestniczenie w życiu sakramentalnym. Z własnego wyboru odcinamy się od Sakramentu pojednania, bez fizycznego odsunięcia się od partnera nie może być mowy o rozgrzeszeniu. Odcinamy się od Eucharystii. Nie jest możliwe z Niej korzystać. Skazujemy się sami na wegetację. Czy wszystko dla nas stracone? Czy już za życia jesteśmy potępieni? Pociechą niech będzie dzisiejsza Ewangelia z Uroczystości Najświętszego Serca Pana Jezusa o pasterzu szukającej zagubionej owcy. Każdy z nas jest, był, bywa taką zagubioną owcą.
Gdy próbujemy żyć na własną rękę, gdy posłuchamy katechezy szatana, że możemy być jak Bóg i sami decydować co dobre a co złe, wówczas oddalamy się od Boga. Czasem próbujemy jak pierwsi rodzice skryć się prze Bogiem w jakiś krzakach, ale On woła nas po imieniu, gdzie jesteś Adamie. Zawsze jest możliwość powrotu. Bóg nie rezygnuje z poszukiwania zagubionej owcy do naszego ostatniego tchu.

czwartek, 6 czerwca 2013

Dobre wychowanie na ulicy

Już wcześniej komentowałem pewne informacje przeczytane w „Metrze”. Kolega ksiądz z parafii, jak ujrzy, że biorę rano tę gazetę, żartuje, że czytam „reżimową” prasę. Cóż, wolno mu. Dlaczego czytam „Metro”? Po pierwsze dostaję je po drodze do kościoła, do kiosku trzeba by pójść dalej; po drugie dają za darmo; po trzecie jest w nim krótki zestaw wiadomości, czasem ważnych. Zdaję sobie sprawę, że treść informacji jest tendencyjna, ale jakoś mi to nie przeszkadza, przechodzę dalej. Dla mnie interesujące jest, że od czasu do czasu redakcja wkłada kij w mrowisko, poruszając tematy kontrowersyjne, a potem publikuje reakcje czytelników. Nie interesuje mnie czy są one autentyczne, czy też pisane na zamówienie. Tak było ze sprawą korzystania z windy do metra, czy ustępowania miejsca starszym w komunikacji miejskiej. Pisałem o tym już kiedyś. Skomentowałem też onegdaj list czytelniczki dotyczący zachowania się kierowców m. in. dłubania w nosie.


Ostatnio zwróciłem uwagę na dyskusję wokół „konfliktu” między kierowcami samochodów, rowerzystami a pieszymi. Sam zauważyłem, że wielu rowerzystów jeździ mało ostrożnie, szczególnie po chodnikach, i mi zdarzyło się w ostatniej chwili uskoczyć przed rozpędzonym rowerem. Dziś już nie jeżdżę rowerem, odkąd przed paru laty ukradziono mi kolejno dwa rowery, dałem sobie spokój. Aliści mieszkam aktualnie w samym centrum Warszawy, w okolicy Placu 3 Krzyży, i mogę często obserwować ludzkie zachowania. Dziś ludzi jeżdżących po mieście rowerem jest coraz więcej, ludzie kupują sobie, rowery są coraz lepsze, można też rower wypożyczyć, w okolicy mojego mieszkania są trzy stacje wypożyczające rowery.
Jest więc tych rowerów wiele. A umiejętności jeżdżących są różne. Są odważni, którzy mkną środkiem jezdni, wyprzedając zwłaszcza w korkach całe sznury aut. Ale są też mniej odważni, którzy wolą poruszać się po chodniku. Z tego co pamiętam, to po chodniku jeździć nie wolno ale rozumiem tych mniej wprawnych, po prostu boją się, powinni tylko bardziej uważać. Na chodniku bezwzględnie pierwszeństwo mają piesi. Konflikt pieszy – rowerzysta zaczyna się gdy piesi wkraczają na teren zarezerwowany dla rowerów czyli tzw. ścieżki rowerowe. Rowerzysta w tym miejscu uważa pieszego za intruza i ma rację, ale czy od razu należy używać ordynarnych epitetów? W listach do Metra znalazłem hasła nawołujące do karania pieszych za wtargnięcie na ścieżkę dla rowerów. Może słusznie? Ale kto miałby te mandaty wystawiać. Policji jest niewiele, na ulicach pojawiają się przy okazji jakiś wydarzeń. Straż Miejska zajęta jest sprawdzaniem, czy samochody mają opłacone parkowanie. Tu mała refleksja. Prawie 40 lat temu odwiedziłem rodzinę w Anglii. Dwie rzeczy mnie wtedy zafascynowały. Płynne włączanie się do ruchu samochodów, tzw. zamek błyskawiczny, a druga, że pieszy wszędzie miał pierwszeństwo, bezwzględne! Wystarczyło, że zrobiłem ruch w kierunku jezdni i już wszystkie samochody stają, by mnie przepuścić. W Warszawie zostałbym otrąbiony i to nie tylko poza pasami, ale jakże często na pasach. Rozumiem, że pieszy to na jezdni zawalidroga, sam prowadzę samochód i wściekam się gdy ktoś wlecze się po pasach, ale przecież to właśnie pieszy jest najsłabszym ogniwem ruchu drogowego, nic go nie zabezpiecza w zetknięciu z ponad tonowym autem.

Na zakończenie pozwolę sobie na trochę fantazji. W konfrontacji auto, rower, pieszy wiele spraw dałoby się rozwiązać polubownie. W końcu każdy z nas bywa przechodniem, czasem kierowcą lub pasażerem auta, niektórzy używają też roweru. A więc dziś ja ustąpię, jutro ktoś inny ustąpi mnie. Widzę, że to funkcjonuje miedzy kierowcami np. gdy wyjeżdżając z bocznej drogi muszą się wcisnąć w posuwający się powoli korek. Potrzeba to trochę dobrej woli i życzliwości. Bardzo tu pomaga coś co nazywam dobre wychowanie, czyli postawa, że nie muszę za wszelką cenę udowadniać, że jestem najważniejszy na świecie i mnie się wszystko należy. Niestety obserwuję, że ta cecha jest coraz bardziej zapoznana. Dzieciom od małego wmawia się, że one są najważniejsze, że im się wszystko należy, przyzwyczaja się je, że krzykiem, łzami i złością mogą wszystko wymóc na otoczeniu, poczynając od rodziców na współpasażerach tramwaju kończąc. Jakże często jedyną reakcją rodziców na agresję potomstwa jest: „Piotrusiu nie kop pani, bo się spocisz”. Czegóż wymagać od dorosłego Piotra, kiedy Piotrusiowi wmawiano przez całe życie, że on jest najważniejszy i wszystko ma mu służyć. Bardzo by też pomogło wszystkim nam wprowadzanie w życie wartości chrześcijańskich choćby takich jak „kochaj bliźniego jak siebie samego”. Ale cóż, dziś eliminujemy z życia wszelkie wartości z tymi o chrześcijańskich korzeniach na czele.

A tak nawiasem mówiąc o tych wartościach, można zacytować pewne porzekadło moje śp siostry, mówiła: „Antek, do zbawienia dobre wychowanie nie jest konieczne, ale jakże ono ułatwia życie”

I tym pozytywnym akcentem kończę moje dywagacje na temat ruchu drogowego.

wtorek, 4 czerwca 2013

Być jak Nabal


Dziś trafiłem na teksty z godziny czytań godzące prosto w moje serce. To ja jestem człowiekiem grzeszącym językiem. To ja jestem człowiekiem, którego nie może spotkać żadna przeciwność, żadna uwaga. To ja muszę mieć zawsze rację. Ot taki Nabal ze mnie.
Dlaczego tak myślę? Ano bo fakty są przeciwko mnie, a jest ich wiele. Przytoczę tylko jeden, ale zdarza się ich co chwila więcej. Ten opisuje, bo uzewnętrzniłem go wobec świadków.
Otóż wczoraj miałem spotkanie kursowe z okazji 3 rocznicy święceń. Ponieważ wczoraj upływał termin oddania dokumentów konkordatowych w USC, chciałem wyjechać wcześniej, by załatwić sprawę. Musiałem jednak wpisać do książki stosowne dane z dokumentów. Powinno być trzy i jednego nie mogłem odnaleźć. Dzwoniłem więc do kolegów z pytaniem czy wiedzą gdzie mógł się ów dokument „zadziać”, ale nikt nic nie wiedział. Kolega, który ów „brakujący” ślub błogosławił, stwierdził, dokumenty podczas ślubu były i nie ma pojęcia co by mogło się z nimi stać. W tym momencie właśnie demon wszedł w moje serce i zacząłem owego kolegę osądzać, że się nie interesuje niczym, że wszystko ma w d…. CO gorsze zacząłem te moje sądy uzewnętrzniać wobec księdza proboszcza i jeszcze innego kolegi. Wyrażałem się bardzo krytycznie, nie powtórzę jakich słów używałem, bo uchodzą za nieprzyzwoite. W tym momencie kolega wyjął mi z rąk papiery i wyłuskał dokumenty przeze mnie poszukiwane. Można sobie wyobrazić, jeśli ktoś ma choć trochę wyobraźni, jak było mi wstyd.
 
Z Listu świętego Jakuba Apostoła 3, 1-12
Jeśli kto nie grzeszy mową, jest mężem doskonałym
 Niech zbyt wielu z was nie uchodzi za nauczycieli, moi bracia, bo wiecie, iż tym bardziej surowy czeka nas sąd. Wszyscy bowiem często upadamy.
Jeśli kto nie grzeszy mową, jest mężem doskonałym, zdolnym utrzymać w ryzach także całe ciało. Jeżeli przeto zakładamy koniom wędzidła do pysków, by nam były posłuszne, to kierujemy całym ich ciałem. Oto nawet okrętom, choć tak są potężne i tak silnymi wichrami miotane, niepozorny ster nadaje taki kierunek, jaki odpowiada woli sternika.
Tak samo język, mimo że jest małym członkiem, ma powód do wielkich przechwałek. Oto mały ogień, a jak wielki las podpala. Tak i język jest ogniem, sferą nieprawości. Język jest wśród wszystkich naszych członków tym, co bezcześci całe ciało, i sam trawiony ogniem piekielnym rozpala krąg życia. Wszystkie bowiem gatunki zwierząt i ptaków, gadów i stworzeń morskich można ujarzmić i rzeczywiście ujarzmiła je natura ludzka. Języka natomiast nikt z ludzi nie potrafi okiełznać, to zło niestateczne, pełne zabójczego jadu. Przy jego pomocy wielbimy Boga i Ojca i nim przeklinamy ludzi, stworzonych na podobieństwo Boże. Z tych samych ust wychodzi błogosławieństwo i przekleństwo. Tak być nie może, bracia moi.
Czyż z tej samej szczeliny źródła wytryska woda słodka i gorzka? Czy może, bracia moi, drzewo figowe rodzić oliwki albo winna latorośl figi? Także słone źródło nie może wydać słodkiej wody.

 
Z nauk duchowych św. Doroteusza, opata
(Nauka 13, 2-3)
Złudny pokój duszy
 Ten, kto samego siebie oskarża, ilekroć spotka się z przeciwnością, krzywdą, zniewagą czy jakimkolwiek innym utrapieniem, przyjmuje wszystko pogodnie, wszystko uważa za słuszne i w najmniejszym stopniu nie doznaje niepokoju. Czyż może być coś bardziej spokojnego ponad takiego człowieka?
Ktoś jednak mógłby powiedzieć: "Jakże mogę siebie samego oskarżać, skoro mój brat postępuje ze mną niesprawiedliwie, mimo iż, jak stwierdzam, nie dałem żadnego powodu?"
Otóż jeśli ktoś przejęty bojaźnią Bożą zbada sam siebie, zauważy na pewno, iż w rzeczywistości dał powód czynem, słowem lub zachowaniem. Jeśli zaś stwierdzi, iż w żadnej z tych spraw nie dał powodu, zapewne wyrządził przykrość kiedy indziej, w tej lub w innej sprawie, bądź wreszcie zawinił wobec kogoś zupełnie innego. Toteż z tego powodu, lub nawet z powodu innych jeszcze przewinień ponosi teraz zasłużoną karę.
Może się też zdarzyć, że ktoś zachowujący - jak sam mniema - zupełny spokój i skupienie, czuje się dotknięty obraźliwym słowem brata. Sądzi zatem, iż słusznie gniewa się mówiąc: Gdyby nie przyszedł, nie ubliżył mi i nie rozgniewał, nie popełniłbym grzechu.
Jest to oczywiście złudzenie i fałszywe rozumowanie. Czyż ten, kto wypowiedział kilka słów rzeczywiście przyniósł niepokój i wzburzenie? On ujawnił to, co już było w człowieku, aby jeśli zechce, mógł czynić pokutę. Taki człowiek podobny jest do chleba pszennego, o pięknym wyglądzie, który po rozłamaniu ukazuje swe zepsucie. Sądził, iż jest pełen pokoju, ale wewnątrz kryły się namiętności, o których nie wiedział. Niech tylko przyjdzie brat i powie słowo, a natychmiast ujawnia się zepsucie i brud ukryty w sercu. Dlatego jeśli człowiek taki pragnie dostąpić miłosierdzia, niechaj żałuje, niech się oczyści, niech się udoskonali, a wtedy zobaczy, iż należy raczej dziękować bratu, który stał się powodem tak wielkiego pożytku.
Odtąd nie utrapią go żadne doświadczenia, ale im bardziej postąpi, tym mniej będzie je odczuwał. O ile bowiem dusza postępuje w doskonałości, o tyle staje się mocna i zdolna znosić wszelkie napotkane przeciwności.

Tak to właśnie u mnie wygląda. Chciałbym być doskonałym, a widzą że jestem nikim, niczym plus grzech

piątek, 31 maja 2013

Nawiedzenie Najświętszej Marii Panny

Dziś zamiast komentarza do czytań mszalnych zamieszczam dwie lektury z brewiarzowej Godziny Czytań. One uzupełniają się wzajemnie i tłumaczą czym była tak naprawdę Tajemnica Wcielenia, dla Maryi i dla odwiedzanej przez Nią Elżbiety.



Z Pieśni nad Pieśniami 2, 8-14; 8, 6-7
Przybycie oblubieńca

Ukochany mój! Oto on! Oto nadchodzi! Biegnie przez góry, skacze po pagórkach. Umiłowany mój podobny do gazeli, do młodego jelenia. Oto stoi za naszym murem, patrzy przez okno, zagląda przez kraty. Miły mój odzywa się i mówi do mnie: "Powstań, przyjaciółko ma, piękna ma, i pójdź! Bo oto minęła już zima, deszcz ustał i przeszedł. Na ziemi widać już kwiaty, nadszedł czas przycinania winnic, i głos synogarlicy już słychać w naszej krainie. Drzewo figowe wydało zawiązki owoców i winne krzewy kwitnące już pachną. Powstań, przyjaciółko ma, piękna ma, i pójdź! Gołąbko ma, ukryta w zagłębieniach skały, w szczelinach przepaści, ukaż mi swą twarz, daj mi usłyszeć swój głos! Bo słodki jest głos twój i twarz pełna wdzięku".
Połóż mię jak pieczęć na twoim sercu, jak pieczęć na twoim ramieniu, bo jak śmierć potężna jest miłość, a zazdrość jej nieprzejednana jak Szeol, żar jej to żar ognia, płomień Pański. Wody wielkie nie zdołają ugasić miłości, nie zatopią jej rzeki. Jeśliby kto oddał za miłość całe bogactwo swego domu, pogardzą nim tylko.

Homilia św. Bedy Czcigodnego, kapłana (księga 1, 4)
Maryja uwielbia Pana, który dokonał w Niej wielkich rzeczy

"Wielbi dusza moja Pana i raduje się duch mój w Bogu, Zbawcy moim". W powyższych słowach Maryja wyznaje nade wszystko łaski Jej samej udzielone, a następnie wszystkie dobrodziejstwa, którymi Bóg nie przestaje obdarzać ludzi.
Uwielbia Pana dusza takiego człowieka, który zupełnie oddaje się na służbę i chwałę Boga; który przestrzeganiem Bożych przykazań okazuje, iż zawsze pamięta o Jego potędze i majestacie.
Raduje się w Bogu, Zbawicielu swoim, duch takiego człowieka, któremu największą radość sprawia wspominanie Stworzyciela, od którego spodziewa się wiecznego zbawienia.
Te słowa słusznie się odnoszą do wszystkich świętych, wypadało jednak, aby wypowiedziała je Boża Rodzicielka, bo mocą szczególnej łaski pałała najdoskonalszą miłością ku Temu, którego poczęciem była rozradowana.
Zaiste, miała powód, bardziej niż inni święci, radować się w Jezusie, Zbawcy swoim. Wiedziała bowiem, iż Sprawca zbawienia wiecznego narodzi się z Jej ciała i stanie się rzeczywiście w jednej i tej samej osobie Jej Panem i Jej Synem.
"Bo wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny". Niczego nie przypisuje swoim zasługom, ale całą swą wielkość uznaje za dar Tego, który będąc Wielkim i Potężnym, potrafi swoich wiernych przemieniać z małych i słabych w wielkich i mocnych.
Słusznie też dodaje: "Święte jest Jego imię". Zachęca w ten sposób słuchających oraz tych wszystkich, do których dotrą te słowa, do ufności i wyznawania Jego imienia. W ten sposób mogą mieć oni udział w świętości wiecznej oraz zbawieniu zgodnie ze słowami Proroka: "I stanie się, że każdy, kto wezwie imienia Pańskiego, będzie zbawiony". Takie jest to imię, o którym powiedziano: "Raduje się duch mój w Bogu, Zbawcy moim".
Dlatego piękny zaprawdę i wielce użyteczny powstał w Kościele zwyczaj śpiewania przez wszystkich hymnu Maryi każdego dnia w wieczornej modlitwie chwały, aby częstym wspominaniem Wcielenia Pańskiego umysły do pobożności zapalić oraz utwierdzić je w cnotach częstym rozważaniem przykładu życia Bożej Rodzicielki. I bardzo dobrze jest odmawiać ten hymn wieczorem, albowiem utrudzona całym dniem i pochłonięta jego kłopotami dusza potrzebuje wraz z nadchodzącym czasem spoczynku wewnętrznego skupienia.

czwartek, 30 maja 2013

Nasze życie - wszyscy jesteśmy cudzoziemcami.


2 czerwiec 2013r.

Dziewiąta niedziela zwykła.

Dawno nic własnego nie napisałem jako komentarza do niedzielnej Liturgii Słowa, aliści ostatnio wśród „znajomych” na facebook’u objawiła się pewna dziewczyna, pisząca znakomite komentarze do niedzielnych czytań. Za jej zgodą umieszczam w tym blogu Jej teksty. Na zakończenie dodaję parę słów mojego komentarza.

Liturgia Słowa

1 Krl 8, 41-43
Po poświęceniu świątyni Salomon tak się modlił: „Również i cudzoziemca, który nie jest z Twego ludu, Izraela, a jednak przyjdzie z dalekiego kraju przez wzgląd na Twe Imię – bo będzie słychać o Twoim wielkim Imieniu i o Twej mocnej ręce i wyciągniętym ramieniu – gdy przyjdzie i będzie się modlić w tej świątyni, Ty w niebie, miejscu Twego przebywania, wysłuchaj i uczyń to wszystko, o co ten cudzoziemiec będzie do Ciebie wołać. Niech wszystkie narody ziemi poznają Twe Imię dla nabrania bojaźni przed Tobą za przykładem Twego ludu, Izraela. Niech też wiedzą, że Twoje Imię zostało wezwane nad tą świątynią, którą zbudowałem.”

Ga 1, 1-2.6-10
Paweł, apostoł nie z ludzkiego ustanowienia czy zlecenia, lecz z ustanowienia Jezusa Chrystusa i Boga Ojca, który Go wskrzesił z martwych, i wszyscy bracia, którzy są przy mnie – do Kościołów Galacji. Nadziwić się nie mogę, że od Tego, który was łaską Chrystusa powołał, tak szybko chcecie przejść do innej Ewangelii. Innej jednak Ewangelii nie ma: są tylko jacyś ludzie, którzy sieją wśród was zamęt i którzy chcieliby przekręcić Ewangelię Chrystusową. Ale gdybyśmy nawet my lub anioł z nieba głosił wam Ewangelię różną od tej, którą wam głosiliśmy – niech będzie przeklęty! Już to przedtem powiedzieliśmy, a teraz jeszcze mówię: Gdyby wam kto głosił Ewangelię różną od tej, którą [od nas] otrzymaliście – niech będzie przeklęty! A zatem teraz: czy zabiegam o względy ludzi, czy raczej Boga? Czy ludziom staram się przypodobać? Gdybym jeszcze teraz ludziom chciał się przypodobać, nie byłbym sługą Chrystusa.

Łk 7, 1-10

"Gdy Jezus dokończył swoich mów do ludu, który się przysłuchiwał, wszedł do Kafarnaum. Sługa pewnego setnika, szczególnie przez niego ceniony, chorował i bliski był śmierci. Skoro setnik posłyszał o Jezusie, wysłał do Niego starszyznę żydowską z prośbą, żeby przyszedł i uzdrowił mu sługę. Ci zjawili się u Jezusa i prosili Go usilnie: „Godzien jest, żebyś mu to wyświadczył, mówili, kocha bowiem nasz naród i sam zbudował nam synagogę”. Jezus przeto wybrał się z nimi. A gdy był już niedaleko domu, setnik wysłał do Niego przyjaciół z prośbą: „Panie, nie trudź się, bo nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój. I dlatego ja sam nie uważałem się za godnego przyjść do Ciebie. Lecz powiedz słowo, a mój sługa będzie uzdrowiony. Bo i ja, choć podlegam władzy, mam pod sobą żołnierzy. Mówię temu: »Idź« – a idzie; drugiemu: »Chodź« – a przychodzi; a mojemu słudze: »Zrób to« – a robi”. Gdy Jezus to usłyszał, zadziwił się i zwracając się do tłumu, który szedł za Nim, rzekł: „Powiadam wam: Tak wielkiej wiary nie znalazłem nawet w Izraelu”. A gdy wysłani wrócili do domu, zastali sługę zdrowego."

Nasze życie

Na pierwszy rzut oka mowa o wierze. I nie jest to błędem :) Ale pokopmy jak zwykle.
Pierwsze czytanie. Król Salomon święci świątynie i modli się, by Bóg wysłuchiwał nawet cudzoziemca, "który nie jest z Twego ludu, Izraela, a jednak przyjdzie z dalekiego kraju przez wzgląd na Twe imię".
Cudzoziemiec wtedy oznaczał kogoś innego niż dla nas Francuz czy Niemiec. Cudzoziemiec to ktoś innej narodowości, języka, wiary - a tu, zwłaszcza wiary, ponieważ mowa o kimś, kto nie jest z Jego ludu. Żydzi nie byli przychylni, tak, jak my czasem odnosimy się do obcych. Dlatego rewolucją było to, że Jezus rozmawiał z Samarytanką, czy też opowieść o miłosiernym Samarytaninie. Można powiedzieć, że ta "obcość" nie przymnażała miłości Żydom i Samarytanom. Inna wiara, bezbożność, to wróg - tak pojmowano tę kwestię wówczas (nierzadko i dziś).
Słowa Salomona były zatem zaskoczeniem dla wielu. Wysłuchać cudzoziemca?
 Ewangelia mówi o setniku. Jest to żołnierz, ktoś, kto w Kafarnaum w pewnym sensie pełnił rolę okupanta. Był jednak dobrym człowiekiem: dbał o ludzi, budował synagogę i martwił się o chorego sługę.
Nie idzie jednak do Jezusa sam, pochwalić się jaki jest dobry, wysyła starszyznę żydowską - kogoś rzekomo bliższego Bogu - by pomówili o chorobie sługi. Gdy Chrystus się zbliża, nie wychodzi Mu na spotkanie, lecz wysyła przyjaciół. Lekceważy? Wręcz przeciwnie: mówi, iż nie jest godzien. Zdaje sobie sprawę, że nie jest tak wierzący, jak inni by oczekiwali. Żołnierz... może nawet w ogóle nie wyznawał Jedynego Boga. Zatem nie prosi nawet o nic dla siebie... tylko dla sługi. Stwierdza, że nie jest godzien, nie byłem godzien przyjść do Ciebie, "ale powiedz tylko słowo, a mój sługa będzie uzdrowiony" - słowa te dobrze znamy z Eucharystii.
Można by powiedzieć: Człowiek daleki od Boga boi się spojrzeć Bogu w twarz. Bo jest jakby "cudzoziemcem". Setnik prosi tylko o jedno słowo! Jedno słowo Chrystusa, które może zmienić wszystko! Słowo, którym jest On sam, bo "Słowo było u Boga i Bogiem było Słowo"
 Sam Jezus wydaje się być zaskoczony wiarą tego "niewierzącego" :) Więcej, stwierdza, że takiej wiary nie widział nawet w Izraelu, wśród ludzi ponoć wierzących.
W dzisiejszych czasach "cudzoziemców" przybywa. Sami już nieraz nie wiemy czy nie jesteśmy "cudzoziemcami".
Mamy cudzoziemców, którzy żyją na "kocią łapę", mamy cudzoziemców, którzy zmieniają wyznanie, mamy takich, którzy babrają się w nałogach, mamy cudzoziemców bluźniących, zdradzających, drących Biblię, słabych i upadających, stawiających siebie nad Boga... cudzoziemców przybywa.
Papież Franciszek doskonale wplata w życie niedzielną Ewangelię. Nie krzyczy "na stos z cudzoziemcami", ale idzie mimo wszystko. Wielokrotnie może okazać się, że cudzoziemcy przewyższą wiarą współczesnych Izraelitów.
Pewien mężczyzna niezbyt praktykujący, jak o nim mawiano, zapytał mnie: Czy to ważne, czy klękam wieczorem odmawiając różaniec? Nie umiem się skupić na nim, ale często chodzę po ulicy myśląc o Bogu. Dla mnie, to jest modlitwa.
Czy faktycznie to starszyzna żydowska była bliżej wiary w Chrystusa? Oni prosili by przyszedł, setnik prosił o jedno słowo (lub też Słowo).
Czas przestać odrzucać współczesnych cudzoziemców, którzy być może przyjdą szukać Chrystusa ze względu na Jego Imię.
Być może cudzoziemcem jest dobry człowiek, ale pogubiony i potrzebuje tyko jednego Słowa. Może i okradł, może i dokonał in vitro, może i zgrzeszył wielokrotnie... ale może właśnie potrzebuje bardziej Słowa niż potępienia, bardziej miłości niż pogardy? Bo o niczym nie świadczy to, że być może i my mieszkamy w Izraelu... nie my oceniamy ludzi, ale cel nasz jest taki, jak i Salomona: "Niech wszystkie narody ziemi poznają Twe imię".
Być może sam jesteś cudzoziemcem i boisz się spojrzeć Bogu w twarz... Pamiętaj, Kościół to taki dom, w którym możesz spojrzeć Chrystusowi w twarz, to dom poświęcony przez Salomona, do którego mogą przychodzić cudzoziemcy, jeśli tylko zechcą przez wzgląd na Imię Chrystusa, to dom, gdzie jest jedno Słowo, które uzdrawia. Jeśli jesteś cudzoziemcem, to jest to Twój dom.

Podsumowaniem są słowa z księgi Powtórzonego Prawa:
„Pan, Bóg wasz... wymierza sprawiedliwość sierotom i wdowom, miłuje cudzoziemca, udzielając mu chleba i odzienia. Wy także miłujcie cudzoziemca, boście sami byli cudzoziemcami w ziemi egipskiej” (Pwt 10,17–19)."

Jezus pytał: "Kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamień". Każdy z nas jest cudzoziemcem. Jeśli ktoś jest, nie z ludu Pana, to naszym zadaniem jest być blisko, bez oceniania, bez wytykania (ciekawym jest, że nigdy grzesznikowi Chrystus nie wypominał grzechów, jeśli ten nie był obłudny - jawnogrzesznicy wybaczył nie wspominając ani jednego grzechu), ale ze Słowem i świadectwem, że Bóg jest blisko WSZYSTKICH cudzoziemców.

Niech Pan błogosławi Papieżowi, przy którym cudzoziemcy odnajdują twarz Chrystusa.

Cóż dodać.
Etymologicznie określenie kogoś jako cudzoziemca, znaczy tyle, że pochodzi z cudzej czyli obcej ziemi. Podobne znaczenie ma to określenie w języku rosyjskim: innostraniec, czy niemieckim: Auslander. Ale Niemcy określają cudzoziemców też jako Fremde co znaczy tyle co obcy. Maria Kuncewiczowa, w książce pt „Cudzoziemka” opisuje losy kobiety z pogranicza polsko-niemieckiego, która w chwili szczerości skarży się, że dla wszystkich, tak polaków jak niemców, była zawsze obcą, Fremde, cudzoziemką. To właśnie nasz grzech oddziela jednych od drugich, nie lubimy tych innych. Drugą skrajnością jest źle pojmowany inernacjionalizm, taka komunistyczna międzynarodówka. Wg Pisma wszyscy jesteśmy tu na ziemi obcymi, cudzoziemcami, przechodniami w drodze do Królestwa. I o tym myśle pisała autorka powyższego komentarza.

Na Boże Ciało

Dziś Boże Ciało. W Godzinie Czytań mamy fragment rozważań św. Tomasza na ten temat. Polecam!


Z dzieł św. Tomasza z Akwinu, kapłana
(Opusculum 57, in festo Corporis Christi, lect. 1-4)
O zadziwiająca i wspaniała Uczto!
 
Jednorodzony Syn Boży, chcąc nam dać udział w swoim bóstwie, przyjął naszą naturę, aby stawszy się człowiekiem, ludzi uczynić bogami.
Procesja Bożego Ciała Kraków 2012r.
Co więcej, wszystko, co od nas przyjął, w całości przeznaczył dla naszego zbawienia. Ciało swe ofiarował Bogu Ojcu jako przebłaganie za nas. Krew swoją wylał dla naszego odkupienia i obmycia, abyśmy wykupieni z nieszczęsnej niewoli, dostąpili oczyszczenia ze wszystkich grzechów.
Aby zaś na zawsze trwała wśród nas pamięć o tak wielkim dobrodziejstwie, pod postacią chleba i wina pozostawił swoim wiernym Ciało swe na pokarm i Krew za napój.
O zadziwiająca i wspaniała Uczto, zbawienna i pełna wszelkiej słodyczy! Cóż może być nad nią wspanialszego? Już nie mięso kozłów i cielców, jak w Starym Testamencie, ale sam Chrystus, prawdziwy Bóg, podawany jest tutaj do spożywania.
Żaden inny sakrament nie jest bardziej zbawienny; on usuwa grzechy, pomnaża cnoty, duszę nasyca obfitością duchowych darów.
W Kościele Eucharystia składana jest tak za żywych, jak i umarłych, aby pomagała wszystkim, bo dla dobra wszystkich została ustanowiona.
W końcu nikt nie potrafi wypowiedzieć słodyczy tego sakramentu. Przezeń kosztuje się radości duchowej u samego źródła; przezeń czci się pamiątkę niezrównanej miłości, okazanej podczas męki przez Chrystusa.
Aby przeto ogrom tej miłości jak najdoskonalej wyrył się w sercach wiernych, po odprawieniu Ostatniej Wieczerzy wraz ze swymi uczniami, kiedy to zamierzał przejść z tego świata do Ojca, Chrystus ustanowił ten sakrament jako wieczną pamiątkę swej męki, jako wypełnienie dawnych zapowiedzi, jako największe swoje dzieło i pozostawił jako szczególną pociechę dla tych, którzy smucą się z powodu Jego odejścia.

piątek, 24 maja 2013

Niedziela Świętej Trójcy

Na fb dostałem zaproszenie do wzięcia udziału w Wydarzeniu "Niedzielna Nadzieja - ostatnie słowo nie padło" autorstwa dziewczyny kryjącej się za nickiem "Modlitwa o Poczęcie Dziecka", a w nim tekst komentujący Liturgię niedzieli Trójcy Świętej. Wydał mi się bardzo interesujący więc w bezczelny sposób użyłem formuły "kopiuj - wklej". Może autorka mnie nie oskarży o plagiat. ;-)
 
"Jezus powiedział swoim uczniom: Jeszcze wiele mam wam do powiedzenia, ale teraz [jeszcze] znieść nie możecie. Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy. Bo nie będzie mówił od siebie, ale powie wszystko, cokolwiek usłyszy, i oznajmi wam rzeczy przyszłe. On Mnie otoczy chwałą, ponieważ z mojego weźmie i wam objawi. Wszystko, co ma Ojciec, jest moje. Dlatego powiedziałem, że z mojego weźmie i wam objawi."
"Tata mówi, że niepotrzebnie uczymy się o Jezusie, bo przecież On już umarł i j...uż nie wiem kogo słuchać" - powiedział mi kiedyś chłopiec z trzeciej klasy.
Generalnie, po ludzku rzecz biorąc, można tak powiedzieć. Nikt dziś nie jest w stanie dotknąć ręki Chrystusa. No i wydaje się, że żyjąc powiedział już wszystko.

A okazuje się, że nie :). Czytanie pierwsze mówi o mądrości, która była przy stwarzaniu świata, gdy Ojciec lepił go krok po kroku.
Drugie czytanie to ulga, bo Chrystus usprawiedliwił nas - to znaczy, że mamy bliżej do Boga, niż na to zasługujemy, i nic nie może nas od Niego oddalić :) chyba, że my sami.
Ewangelia to zapowiedź Ducha, który będzie uczył przyszłych pokoleń i mówił to, czego Chrystus jeszcze nie powiedział.
Czy Kościół umarł wraz z Chrystusem? Nie :) Z Chrystusem żyje, dzięki Bogu i ucząc się, rozwijając w Duchu. - Nie trudno zgadnąć, że ta niedziela, to niedziela Trójcy Przenajświętszej :)
Ikona Trójcy Swiętej autor Kiko Arguello


No i mamy fakt określony. Ale jak to się ma do nas? O ile było Ci kiedyś w życiu źle i miałeś wszystkiego dość, to ma się to do Ciebie baaaaaardzo.
Gdy w życiu nie idzie po naszej myśli, gdy cierpimy czy to z powodu niepłodności, braku pracy, trudnych relacji w rodzinie, niepewności, którędy iść... wtedy pytamy Boga: dlaczego tak? Dlaczego nie możesz po prostu powiedzieć co zrobić? Chcesz mnie nauczyć czegoś? To mi to powiedz a nie doświadczaj tak! Ech, czasem też bym tak chciała.

Myślę, że i apostołowie tak sobie myśleli, gdy Jezus mówił coś ogródkami, nie wprost, "zbuduje świątynie w trzy dni", "tam gdzie Ja idę, wy pójść nie możecie", "wszyscy mnie zostawicie" - ludzie się śmiali, a oni nic nie rozumieli. Dlaczego im nie powiedział wprost? Bo by nie zrozumieli.

Jezus mógł przyjść tuż po wyjściu z raju, by Wybawić lud. Ale ludzie by tego nie zrozumieli. Musieli doświadczyć, czym jest morderstwo brata, musieli iść przez pustynię czterdzieści lat, by pragnąć, musieli poczuć, co to jest żyć bez Boga, by zechcieć przy Nim być. Inaczej nie zrozumieliby, co to znaczy tęsknić za Bogiem i co znaczy Ofiara Jego.

Dlaczego nie od razu nam mówi w czym sens naszych doświadczeń? Bo może od razu byśmy tego nie zrozumieli... Gdy chciałam pójść na studia a wszystkie kierunki były dla mnie nijako pozamykane, byłam zła. Bo przecież tak strasznie chciałam dobrych studiów. To nie był czas, żebym rozumiała, bo znalazłam studia, których nie zamieniłabym na nic innego.
Gdyby ktoś czasem w życiu nas nie skrzywdził (wiem, że każdemu z nas staje ktoś przed oczami), nie stalibyśmy się twardsi i silniejsi. W tym mądrość Ducha, żebyśmy rozpoznawali te sytuacje i stawali twardo na nogach ucząc się życia. Nie jest to łatwe, ale: "Jeszcze wiele mam wam do powiedzenia, ale teraz [jeszcze] znieść nie możecie. Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy"
Trudne słowa drugiego czytania z Listu do Rzymian wbrew wszystkiemu dają nam siły, by trwać wbrew wszelkiej logice: "chlubimy się także z ucisków, wiedząc, że ucisk wyrabia wytrwałość, a wytrwałość - wypróbowaną cnotę, wypróbowana cnota zaś - nadzieję. A nadzieja zawieść nie może, ponieważ miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany."
Boże, który stworzyłeś świat, daj nam siły, by stawać się na nowo każdego dnia kimś lepszym, silniejszym. Chrystusie, który wybawiłeś mnie i dzięki któremu mogę liczyć na lepszą przyszłość i wspaniałą wieczność, pomóż stawać na nogach gdy jest źle i nie poddawać się zbyt łatwo cierpieniom.
Duchu, który uczysz mnie każdego dnia tego, co jestem w stanie znieść a przygotowujesz do tego, czego jeszcze przyjąć nie mogę... Wy, będący jednością, którzy sprawiacie, że ostatnie słowo jeszcze nie padło, ani w Kościele, ani w moim życiu - dodajcie sił.

Duch mówi do Kościoła przez każdego z nas. Nie poddawaj się... Kościół twórz, tworząc swoje życie.

Jeśli nie możesz znieść jeszcze wszystkiego, zaciśnij pięści, walcz i wytrwaj, aż zrozumiesz.
 
Mój osobisty komentarz do tego tekstu. Nie podoba mi się to ostatnie zdanie o zaciskaniu pięści. Myślę, że gdy staję wobec własnej niemożności zaakceptowania krzyża w moim życiu, to zaciskanie pięści nic nie pomoże. Pomóc może tylko Chrystus i Jego trzeba prosić o pomoc. "Synu Dawida, ulituj się nade mną grzesznikiem."

piątek, 3 maja 2013

Maryja, Królowa Polski

Dziś 3 maja, Uroczystość NMP Królowej Polski. Czytana w kościele Ewangelia nazywana jest potocznie "testamentem z Krzyża". Zamieszczam poniżej wygłoszoną dziś homilię, tak jak ją mówiłem podczas mszy. W nawiasach umieściłem konieczne moim zdaniem uzupełnienia:
 
J19,25-27
A obok krzyża Jezusowego stały: Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena. Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: Niewiasto, oto syn Twój. Następnie rzekł do ucznia: Oto Matka twoja. I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie.




 
To bardzo poważne słowo z okazji Uroczystości NMP Królowej Polski, (które) daje nam Kościół, jako wskazówkę jak mamy żyć. Dziś być może jesteśmy gdzieś na kartach "Potopu" (Henryka Sienkiewicza), razem z Kmicicem wysadzamy kolumbrynę, bronimy Częstochowy, czytamy o ślubach Jana Kazimierza i  na tym się zatrzymujemy. To piękna literatura, warto ją czytać, warto do niej wracać. Ale pamiętajmy, życie to coś więcej niż literatura. "Niewiasto, oto syn Twój ,,, oto Matka twoja ... i wziął Ją do siebie." Dzisiaj Ewangelia mówi nam, że jesteśmy wezwani razem z Janem do tego, aby zaprosić Maryję do swojego domu. Skoro to Matka, skoro to Patronka, (to) ma mieć swoje miejsce w naszym domu. Mamy słuchać tego co mówi (do nas) i robić to. W ciągu ostatmich lat, tak gdzieś od XIX wieku, objawień Maryjnych było wiele. Maryja przestrzega nas, jak mamy żyć. Przestrzega nas, czasami bardzo twardymi słowami, że gniew Boga jest bliski, zachęca do odmawiania różańca. A w Ewangelii o Kanie Galilejskiej mówi wprost, do Syna "wina nie mają" mówi potem do sług, "zróbcie wszystko co powie wam mój Syn". Maryja zawsze nas kieruje do Jezusa Chrystusa. Kiedy Prymas Tysiąclecia (Sługa Boży) Kardynał Wyszyński planował i ogłaszał wielką Nowennę przed 1000-leciem Chrztu (Polski), przygotowywał ją, jeszcze będąc internowany, opierając się na niewielkiej książeczce św. Ludwika Marii (Grignon) de Montfort, "(Traktat) o prawdziwym nabożeństwie do Najświętrzej Maryi Panny". Polecam tę lekturę, bo tam jest właśnie (zawarta) ta myśl, przewija się przez tą książeczkę: "zróbcie wszystko cokolwiek powie wam mój Syn".
Mówimy, kochamy Matkę Bożą, kochamy Boga, ale to stawia przed nami bardzo konkretne wymagania. W ostatnich dniach były czytane w Kościele słowa Jezusa, że kochać Boga to wypełniać Jego przykazania. Poprzez wypełnianie Bażych przykazań uczcimy Boga. A jak z tym jest?
Otóż chcę wam powiedzieć, że przeczytałem w tygodniku "Idziemy" (z 21.04.2013r) pewien felieton, jakie są nasze wartości, chcę z niego zacytować parę przykładów. Otóż w ciągu ostatnich 20 lat, deklarowanie przynależności do Kościoła, do wiary znacznie wzrosło, W roku ubiegłym 92% pytanych przyznało się do wiary. Tylko w ciągu ostatnich 5 lat przybyło 7%.  Na pytanie co jest dla nich najważniejsze, ludzie deklarowali, że rodzina, potem dzieci, dopiero na trzecim miejscu praca. To wygląda bardzo ładnie, była to ankieta Centrum Myśli Jana Pawła II.
Ale autor felietonu przytacza jeszcze drugie badania, opracowane na podstawie danych GUS-owskich, które już nie są tak optymistyczne. Wciągu odtatnich 20 lat wzrósł znacząco odsetek dzieci rodzących się w związkach nieformalnych. W 1990 roku, w pierwszym roku po tzw transformacji ustrojowej, było to 6,2% urodzonych dzieci, rok temu, w 2012 było to już 22%, dotyczy to zarówno miast jak i wsi. Rośnie liczba rozwodów, zwłasza niepokojące jest, że dzieje się tak wśród małżonków z długim stażem. W 2011 r., 17700 par żyjących ze sobą ponad 20 lat się rozwiodło, to trzykrotnie więcej niż w 1990 r. Od 2005r, roku śmierci Papieża Polaka Jana Pawła II jest wręcz eksplozja rozwodów.
Dlaczego?
Dlaczego z jednej strony mówimy: Maryja naszą Matką, deklarujemy przywiązanie do Niej, a z drugiej strony tak bardzo nie przestrzegamy co nam mówi Jej Syn. Dzisiejsza Ewangelia wskazuje nam dlaczego (tak się dzieje), Ona zaczyna się takimi słowami: "obok krzyża Jezusowego stały".
Powinniśmy sobie postawić pytanie, czy Ty i ja stoimy obok Krzyża Jezusa Chrystusa? To znaczy czy jesteśmy gotowi ten Krzyż w naszym życiu zaakceptować? Może od Krzyża ważniejsza jest nasza wygoda, nasz brak odpowiedzalności? Maryja mówi nam dziś, że chce być w naszym domu obecna. Maryja była tą, która słuchała swojego Syna bardzo mocno, zachowywała wszystko co się działo w Jego życiu w swoim sercu, tak mówi Ewangelia. Wzięła bardzo na serio testament Jezusa skierowany do Niej, mówiący: "Oto syn Twój". W Janie jesteśmy wszyscy zawarci jako dzieci Boże i mamy być na mocy testamentu samego Jezusa, dziećmi naszej Matki Maryi. Ona zawsze będzie nam mówiła jedno" "zróbcie wszystko, co powie wam mój Syn". Obyśmy, przychodząc na nabożeństwo majowe, przychodząc na Mszę Świętą, nie zostawiali potem tu w Kościele całej naszej pobożności, maryjności, a tam za drzwiami Kościoła wchodzili w świat bez Boga.
Moi drodzy, to sprawa bardzo, bardzo serio. Św. Franciszek mawiał, że jeśli chcesz zmienić świat, zacznij zmianę od siebie. To dzisiaj bardzo aktualne. Świat nam się też nie podoba, wiele rzeczy nam się w nim nie podoba. Chętnie te struktury byśmy zwalili, takie jakie są, ale czy nowe będą lepsze jeśli nie będzie naszego nawrócenia, naszej przemiany. Maryja dzisiaj nas zaprasza, przyjmuje nas do swojego domu, jako swoje dzieci, ale przyjmijmy także Ją, jako Jej dzieci.


czwartek, 2 maja 2013

Cristiada

Od września ubiegłego roku, pronumeruję miesięcznik EGZORCYSTAW kwietniowym numerze znalazłem artykuł pt "Cristiada" - Film, którego boi się pól świata. Była to zapowiedź wejścia na ekrany filmu pod tym tytułem. Światowa premiera filmu miała miejsce przed rokiem, w marcu 2012 roku. Wiele filmów wchodzi na nasze ekrany praktycznie równolegle, najwyżej z niewielkim poślizgiem. Dlaczego więc ten film ma takie opóźnienie? Obsada gwiazdorska, znany reżyser, a w Meksyku gdzie dzieje się akcja filmu film został zbojkotowany. Wydaje się, że głównym powodem nieformalnego bojkotu tej meksykańskiej produkcji, pisze w wyż. wym. nr Egzorcysty, Grzegorz Górny, nie jest wcale strach przed kinową klęską, lecz strach przed treścią filmu, która drażni wielu przedstawicieli meksykańskich elit. Obraz opowiada bowiem o katolickim powstaniu chłopskim, które wybuchło w 1926 roku w obronie wolności religijnej.
Film opowiada o autentycznych wydarzeniach, o ludziach, którzy oddawali swoje życia za wiarę. Wielu z nich beatyfikował błogosławionu Ojciec Święty Jan Paweł II. Nie będę tu opowiadał treści filmu, na który chciałbym serdecznie zaprosić moich czytelników. Co więcej radzę się pośpieszyć, gdyż moim zdaniem film nie utrzyma się długo na naszych ekranach, a wyświetlany jest np w Warszawie jedynie w trzech kinach (Femina, Wisła i Praha), to kina spoza wielkich sieci w rodzaju Multikino.
Nieco obawiam się, że dla naszego głównego nurtu poruszana w filmie tematyka może się okazać mało wygodna. Dziś, gdy w białych rękawiczkach usiłuje się wyeliminować ze strefy publicznej, wszystko co dotyczy wiary, moralności, tradycji - taki film jest jak kij w szprychy. Zmusza do zastanowienia, że są sprawy w których nie wolno nam ustępować, bo to graniczy ze zdradą podstawowych wartości.
Ja w każdym razie ten film polecam bardzo gorąco.

wtorek, 30 kwietnia 2013

Jeżycjada, próba recenzji

Przez ostatnie parę miesięcy czytałem cykl powieści dla nastolatek przede wszystkim autorstwa Pani Małgorzaty Musierowicz, nazwany przez czytelników "Jeżycjada". Doczytałem do bodajże do 20 tomu pt "McDusia". Cóż mogę powiedzieć. Nie jest mi wstyd, że zajmuje mnie tego rodzaju literatura. Gdy byłem znacznie młodszy, zaczytywałem się cyklem przygód Ani Shirley, poczynając o Ani z Zielonego Wzgórza, po Rillę ze Złotego Brzegu. Moim zdaniem Pani Małgorzata  swoim cyklem znacznie przewyższa przygody Ani. Po pierwsze cykl jest osadzony w naszych polskich realiach i wspaniale oddaje klimat Poznania. Ale najważniejsze dla mnie jest to, że bez nadmiaru "smrodku dydaktycznego" pani Małgorzata lansuje zdrowe wartości i pryncypia życia rodzinnego. Bohaterki cyklu są z krwi i kości, mają przeróżne perypetie rodzinne, moralne, poprostu życiowe i wychodzą z nich dość obronną ręką. Nie zawsze jest to happy end w stylu Hollywood, ale moim zdaniem dobrze trafia do świadomości czytelników. Ucieszyło mnie zwłaszcza wprowadzenie do akcji poza kolejnymi pokoleniami córek i wnuczek Meli i Ignacego, dwu chłopców, bardzo różnych i bardzo prawdziwych. Józio i Ignacy Grzegorz wspaniale się uzupełniają i pokazują wzorce postępowania także dla słabej płci męskiej. W sumie cykl wart jest polecenia. Dziś gdy media bombardują nas i naszą młodzież różnymi teoriami liberalnego relatywizmu, potrzeba takiej odtrutki.
Czekam na kolejne tomy.

środa, 24 kwietnia 2013

Wspólnota kapłańska w parafii i dekanacie.

Już ponad rok jak mój proboszcz poprosił mnie o przygotowanie i wygłoszenie "referatu" nt życia kapłańskiego we wspólnocie. Pozbierałem nieco materiałów, poczytałem to i owo i skompilowałem tekst, który wygłosiłem na zebraniu dekanalnym księży. Ostatnio znów na niego trafiłem wśród moich szpargałów. Wydał mi się wciąż aktualny, zamieszczam więc go w tym miejscu.

Referat na ten temat usłyszałem jakiś czas temu podczas spotkania księży w kościele św. Anny w Wilanowie a następnie znalazłem go w grudniowym nr „Biuletynu Duszpasterskiego” naszej Archidiecezji . (Ks. Zdzisław Rogoziński, „Wspólnota kapłańska w parafii i dekanacie w budowaniu wspólnoty horyzontalnej w parafii” w Biuletyn Duszpasterski Arch. W-wskiej 5(17)/2011 z grudnia 2011r.) Dlatego nie będę powtarzał treści tam zawartych, ale chciałbym skupić się na nakreśleniu sytuacji, w której kapłan musi dziś działać, a także kim powinien być, aby stawianym przed nim zadaniom sprostać.

Jacek Karnowski w felietonie pt.: „Co z naszym światem” (Idziemy nr 1 (330) 01.01.2012, s.21.), daje zwięzłą i myślę, że trafną diagnozę sytuacji w jakiej aktualnie się znajdujemy.:

„…wyraźnie wyczuwamy, iż nasz świat − ten, w którym czujemy się dobrze i który chcielibyśmy przekazać naszym dzieciom − zaczyna się rozpadać. … Wiara coraz bardziej staje się przywilejem/łaską części elit. Polska wieś, czy szerzej prowincja, niewiele ma już wspólnego z tym, co można było zobaczyć 20 lat temu. Dobrzy, wierzący, prości w najlepszym znaczeniu tego słowa ludzie okazali się nader często zbyt bezbronni wobec rzeczywistości medialnej i komercyjnej, by mogli przekazać swoim dzieciom choćby nawyk coniedzielnej obecności w kościele, nie wspominając już o postawach wymagających większego wysiłku. Nie mieli szans, bo kultura młodzieżowa skutecznie podważyła autorytet starszych, a kultura popularna zasiała wśród starszego pokolenia poczucie niepewności co do własnych instynktów. We współczesnym świecie wiarę są w stanie przekazać dalej tylko ci, którzy postępują bardzo świadomie, właściwie identyfikując punkty kluczowe i omijając największe zagrożenia.”

W tym samym nr Krzysztof Ziemiec w felietonie pt.: „Kto idzie za kimkolwiek” dodaje:

„Trudno … zakładać, że w ciągu kilku miesięcy Polacy nagle odwrócili się od Kościoła. (od beatyfikacji Ojca Świętego Jana Pawła II do wyborów parlamentarnych) Dziesięcioprocentowa grupa wyborców, która zagłosowała na Palikota, nie zradykalizowała swoich poglądów z dnia na dzień. Ktoś zaczął je po prostu wyrażać. Beatyfikacja zakończyła czas intensywnego … zainteresowania Janem Pawłem II: ogłoszono go błogosławionym, pozamiatano, można wrócić do normalnego życia. A że świat działa dziś tak, że promuje postawy wyraziste i sprzeciwiające się mainstreamowi, sięgnięto po … garstkę antykle-rykałów.”

Tak widzą sytuację publicyści katoliccy, myślę, że nawet jeśli ją nieco przerysowują, to trudno im odmówić racji. Kapłan dziś musi więc zmierzyć się z poważnym wyzwaniem.
Program, który stoi przed kapłanami do realizacji, to czynić Kościół domem, co należy rozumieć jako tworzenie wspólnoty ludzi − communio personarum − związanych z Bogiem a w wyniku związania z Bogiem, związanych między sobą. Mówi o tym Konstytucja o Kościele, „ … spodobało się Bogu zbawiać ludzi nie tylko pojedynczo, osobno, ale utworzył z nich Lud ...”. Ten Lud to Izrael podług ciała, a od czasu Chrystusa Nowy Izrael wg Ducha − Kościół. Chodzi więc aby każdy na nowo odnalazł swoje miejsce w Kościele przez dzieło nowej ewangelizacji, która oznacza przylgnięcie osobowe, umysłem i sercem, każdego z nas do Chrystusa. Nie chodzi tylko o tych, którzy już czy może jeszcze przynależą do Kościoła i są w jego kręgu, ale chodzi o to, by rzeczywiście stwarzać przestrzeń prawdy i wolności, czyli wolnego wyboru dla wszystkich, którzy dzisiaj mogą być daleko od Kościoła albo patrzą nań bardzo krytycznie. Wszyscy bowiem są ogarnięci miłością naszego Odkupiciela. To dzieło − nowej ewangelizacji − wydaje się być zadaniem priorytetowym. Trzeba też dążyć do pogłębienia zrozumienia tajemnicy Kościoła, a więc w pierwszej kolejności pogłębienie posługi sakramentalnej. Bez realizmu spotkania i dotknięcia Chrystusowej łaski, zwłaszcza w sakramencie pojednania i Eucharystii, nie można doświadczyć bliskości Boga i Chrystusa. Pisał o tym w swoim ostatnim liście do kapłanów, krótko przed swoim odejściem do domu Ojca, błogosławiony Ojciec święty Jan Paweł II: „poprzez nasze istnienie i poprzez naszą posługę … jesteśmy ukierunkowani na Chrystusa”. Wynika z tego, kim jesteśmy wobec Boga i ludzi, oraz co czynimy jako głosiciele, szafarze i przewodnicy wspólnot Kościoła, gdziekolwiek postawi nas Boża Opatrzność.

W Katedrze Warszawskiej − 25 maja 2006 r. − Ojciec Święty Benedykt XVI mówił do kapłanów:
„Wierni oczekują od kapłanów tylko jednego, aby byli specjalistami od spotkania człowieka z Bogiem. Nie wymaga się od księdza, by był ekspertem w sprawach ekonomii, bu-downictwa czy polityki. Oczekuje się od niego, by był ekspertem w dziedzinie życia duchowego.

Aby przeciwstawić się pokusom relatywizmu i permisywizmu, nie jest wcale konieczne, aby kapłan był zorientowany we wszystkich aktualnych, zmiennych trendach; wierni oczekują od niego, że będzie raczej świadkiem odwiecznej mądrości, płynącej z objawionego Słowa. Poprzez dbanie o jakość osobistej modlitwy oraz o dobrą formację teologiczną osiągnąć można właściwe owoce Ducha Świętego. Gdy serce lgnie do Boga, osiąga się dojrzałość uczuciową.

Chrystus potrzebuje kapłanów, którzy będą dojrzali, męscy, zdolni do praktykowania duchowego ojcostwa. Aby to nastąpiło, trzeba rzetelności wobec siebie, otwartości wobec kierownika duchowego i ufności w miłosierdzie Boże.

Kościół jest święty, ale są w nim ludzie grzeszni. Trzeba odrzucić chęć utożsamiania się jedynie z bezgrzesznymi. Jak mógłby Kościół wykluczyć ze swojej wspólnoty ludzi grzesznych? To dla ich zbawienia Chrystus wcielił się, umarł i zmartwychwstał. Trzeba więc uczyć się szczerze przeżywać chrześcijańską pokutę. Praktykując ją, wyznajemy własne indywidualne grzechy w łączności z innymi, wobec nich i wobec Boga.

Potrzeba pokornej szczerości, by nie negować grzechów przeszłości, ale też nie rzucać lekkomyślnie oskarżeń bez rzeczywistych dowodów, nie biorąc pod uwagę różnych ówczesnych uwarunkowań. Ponadto wyznaniu grzechu - confessio peccati, aby użyć określenia Św. Augustyna, winno zawsze towarzyszyć też confessio laudis - wyznanie chwały. Prosząc o przebaczenie zła popełnionego w przeszłości, powinniśmy również pamiętać o dobru, które spełniło się z pomocą łaski Bożej, która choć złożona w glinianych naczyniach, przynosiła błogosławione owoce.”

Biskupi polscy w Liście do kapłanów na Wielki Czwartek 2011 „Kapłan kształtowany przez Słowo Boże” przypomnieli m. in. słowa Adhortacji Apostolskiej Benedykta XVI Verbum Domini:

„ … praktyka lectio divina, kształtowała całe zastępy wielkich świętych: żarliwych głosicieli Słowa, ofiarnych pasterzy, duchowych mistrzów, wychowawców, ludzi zaangażo-wanych w życie społeczne, rozeznających po Bożemu sprawy tego świata. Dziś ta praktyka otwiera przed nami skarb słowa Bożego i prowadzi do spotkania z Chrystusem, żywym Sło-wem Boga (VD87). … Słowo Boże jest nieodzowne do ukształtowania serca dobrego paste-rza, szafarza słowa” (VD78).

W tymże liście biskupi przypominając nam o praktyce lectio − oratio − contemplatio − actio, stwierdzają, że „kontakt ze słowem Bożym jest … istotnym filarem przeżywania powołania i misji kapłańskiej … Ważne jest, aby każdy dzień rozpoczynać od czytania i słuchania słowa Bożego … Kapłan ma być pierwszym wierzącym w niezastąpioną moc Słowa. … Szukajmy ciszy zewnętrznej i wewnętrznej, bez której słowo Boże nie może być usłyszane (por. VD66). Trzeba dbać aby Słowo codziennie «obmywało» nasze oczy i uczyło patrzeć na siebie oczami Jezusa. Szczególnym czasem rozważania słowa Bożego powinny być coroczne reko-lekcje kapłańskie. Słowo Boże ma odsłaniać nasze wielkie pragnienia, kapłańskie charyzmaty i ukazywać piękno kapłańskiego powołania.”

Jest dla nas darem Bożym uzdolnienie do słuchania słowa Bożego a także do odpowiadania na nie przez modlitwę − oratio (por. VD87). To ważny dla każdego dar, gdyż nie jesteśmy wstanie zrozumieć siebie w naszym powołaniu, jeśli nie otworzymy się na dialog ze Słowem (VD77). Właśnie modlitwa brewiarzowa i medytacja słowa Bożego otwierają nas na serdeczny dialog z Bogiem i rozpoczynają rzeczywisty proces nawrócenia.

Wspomniane powyżej praktyki mają nas uzdolnić do głoszenia słowa prawdy i miłości:

Rozważanie słowa Bożego i modlitwa Słowem, prowadzi nas do szczególnej zażyłości z Bogiem, do − kontemplacji, która uzdalnia do przeżywania codzienności na sposób realny i konkretny. „Realistą jest ten, kto w słowie Bożym rozpoznaje fundament wszystkiego” (VD10).

Kontemplacja − chroni przed powierzchownym, czysto zmysłowym traktowaniem świata, będąc zdolnością widzenia spraw po Bożemu, jest to dzisiejszych czasach bardzo istotne, gdyż świat żyje dziś jakby Boga nie było. Gdy Boże Słowo jest zagłuszane, znaki Jego obecności starannie zacierane, a my zatracamy kontemplatywny kontakt ze Słowem, wtedy powierzchowne traktowanie rzeczywistości przenika nasz umysł i serce. Dzisiejszy świat wymaga osobowości kontemplatywnych, czujnych, krytycznych i odważnych.

Takim ma być kapłan na dzisiejsze czasy.

Nie jest to sprawa błaha, gdyż ma nas uzdolnić do działania.

Wg VD „słowo Boże nie przeciwstawia się człowiekowi, nie niszczy jego autentycznych pragnień, co więcej, oświeca je, oczyszczając i doprowadzając do spełnienia”. Ważne jest, aby inni, patrząc na nasze życie i słuchając naszego przepowiadania przenikniętego wiarą w moc Słowa, byli przeświadczeni, że „tylko Bóg odpowiada na pragnienie obecne w sercu każdego człowieka” (VD23). Pod tym względem mamy być przezroczyści, nie budzący wątpliwości, że stoimy po stronie Ewangelii, zgodnie ze słowami Jezusa „niech wasza mowa będzie tak, tak; nie, nie.”

O kapłanie, w swojej książce „Dar i Tajemnica”, pisze błogosławiony papież Jan Paweł II:

„ … kapłan jest przede wszystkim szafarzem Bożych tajemnic, któremu Bóg powierza największe dobra zbawienia: słowo Boże i sakramenty. … Kapłan oddaje Chrystusowi wszystkie swoje zdolności fizyczne i duchowe, aby działać w Jego imieniu (in persona Christi). Dlatego należy wyrzec się wszystkiego co mogłoby przesłonić Chrystusa, gdyż w swojej istocie kapłaństwo jest uczestniczeniem w Ofierze Syna Bożego. Sprawowanie Eucharystii ma być dla każdego kapłana „najważniejszym i świętym wydarzeniem dnia oraz centrum życia”

Być kapłanem dzisiaj

Błogosławiony Jan Paweł II uczy nas jak być kapłanem we współczesnym świecie, w którym pojawiają się ciągle nowe problemy i nowe wyzwania. Nie trzeba się bać bycia „nienowoczesnym,” ponieważ życie kapłańskie zakorzenione jest w Chrystusie. Mamy dawać innym Chrystusa a nie zajmować się życiem politycznym lub gospodarczym. Mamy głosić Ewangelię i prowadzić lud Boży do spotkania ze Zbawicielem. Jesteśmy szafarzami Eucharystii i sakramentu pojednania. Nigdy nie wolno nam zwolnić się z powierzonego nam zadania: „Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane” (J 20, 22n). Przez posługę konfesjonału stajemy się narzędziami Bożego Miłosierdzia i realizujemy ojcostwo duchowe. Jest to możliwe, gdy sami otwieramy się na Boże Miłosierdzie, poprzez regularne korzystanie z sakramentu pojednania.

W Liście do kapłanów na Adwent 2011r. nasz Arcypasterz pisał :

„Bez pracy i poświęcenia kapłanów, Kościół nie mógłby owocnie wypełniać misji powierzonej Mu przez Chrystusa. Realizują oni tę misję poprzez codzienną posługę w parafiach.”

A następnie przeprowadził porównanie Kościoła, ze szczególnym uwzględnieniem parafii, do domu rodzinnego.:

Dom jest miejscem, w którym na wzór Świętej Rodziny kształtują się więzi międzyludzkie. Jest więc nie tyle przestrzenią wspólnego przeżywania codziennych wydarzeń życia, ale też miejscem nieustannego, wzajemnego wychowywania w duchu wartości i prawd naszej wiary.

Taki obraz można odnieść do życia Kościoła, który nie może być anonimową zbiorowością, ale wspólnotą osób połączonych więzami Chrztu świętego, gromadzących się przy ołtarzu na niedzielnej Eucharystii wokół Chrystusa. Kościół to dom miłujących się ludzi, otwarty na wszystkich, także na tych zagubionych lub którzy nie poznali jeszcze Jezusa Chrystusa, Zbawiciela Świata. W takim Domu obecna jest nieustanna wielka troska o każdego człowieka − o jego godność, prawo do życia, prowadzenie do wiary, pełen rozwój osobowości.

Ta refleksja o Kościele odnosi się szczególnie do parafii. W Adhortacji Christifidelis Laici, błogosławiony Jan Paweł II pisał:

„chociaż wspólnota kościelna zawsze posiada wymiar powszechny, to jednak swój najbardziej bezpośredni i widzialny wyraz znajduje w życiu parafii. Parafia jest niejako ostatecznym umiejscowieniem Kościoła, a poniekąd samym Kościołem zamieszkującym pośród swych synów i córek. Wszyscy powinniśmy odkryć, poprzez wiarę, prawdziwe oblicze parafii, czyli samą «tajemnicę» Kościoła, który właśnie w niej istnieje i działa. Ona bowiem, choć czasem bywa uboga w ludzi i środki, niekiedy rozproszona na rozległych obszarach, albo zagubiona w ludnych, pełnych chaosu dzielnicach wielkich metropolii, nigdy nie jest po prostu strukturą, terytorium, budynkiem, ale raczej «rodziną Bożą jako braci ożywionych duchem jedności», «domem rodzinnym, braterskim i gościnnym» …” (ChL26).

Atmosferę w parafii jako domu, tworzą … pracujący w niej kapłani, pod kierunkiem proboszcza. Oni … jednoczą parafian, włączając do wspólnej modlitwy, rozważania Słowa Bożego oraz innych form duchowej aktywności a także do troski o parafię, aby nauczyli się postrzegać kościół parafialny jako swój dom, do którego mogą przyjść z pełnym zaufaniem, że znajdą w nim pomoc i zrozumienie. …

Prawo do życia w parafii − domu mają wszyscy, i ci aktywni (kościółkowi), i ci którzy się gdzieś pogubili w świecie i trzeba ich szukać dla Chrystusa, aby ich do Niego przyprowadzić.

Drugim fundamentem budowania parafii jako domu, … jest troska o to, by parafia nie stanowiła wielkiej anonimowej zbiorowości nie znających się wzajemnie ludzi. Trzeba mieć świadomość, że parafia jest też rodziną rodzin, wspólnotą wspólnot . Miarą jej żywotności jest głoszenie Słowa Bożego w liturgii i katechezie, Eucharystia i liturgia sakramentów, posługa charytatywna. Wielkie znaczenie mają też działające w parafii grupy i wspólnoty, ruchy i organizacje. Od ich liczby oraz jakości zależy w jakim stopniu parafia jest domem dla nas kapłanów i dla wszystkich wiernych.

Parafia − dom ma stawać się coraz bardziej domem rodzinnym, braterskim i gościnnym także dla samych kapłanów. Ma być miejscem w którym możemy doświadczyć braterskiej miłości, szacunku, troski i akceptacji. Dobrze jest wracać do parafii z taką radością, z jaką powraca się do domu rodzinnego. Czy to możliwe? Czasem bywa trudne, ale gdy nie zabraknie wspólnej modlitwy, posiłków przy wspólnym stole, spotkań mniej lub bardziej formalnych, wówczas znajdziemy radość płynącą ze wspólnoty.

Samo duszpasterstwo już nie wystarczy.

Wspomniałem już na początku, że żyjemy w czasach, kiedy na naszych oczach dokonują się zmiany w świecie, w Europie, w Polsce. Wszędzie doświadczamy procesów dechrystianizacji, desakralizacji i kryzysu wiary. Jako ludzie Kościoła nie możemy być obojętni wobec tych procesów. Świat potrzebuje dziś ze strony Kościoła działania ewangelizacyjnego, skierowanego do tych, którzy przyjęli chrzest, czasem bierzmowanie, ale odeszli od Chrystusa, kościoła, praktyk religijnych. W Polsce ten proces jest już obecny, szczególnie w dużych miastach. Trzeba zapomnieć o triumfalistycznej wizji rzeczywistości, że Kościół w Polsce skupia 95% Polaków. Dziś już nie da się do wszystkich dotrzeć z jednolitą ofertą zachowawczą, poprzez „czyste” duszpasterstwo sakramentów. Znaczna część naszego społeczeństwa potrzebuje pierwszej ewangelizacji, można by powiedzieć duszpasterstwa ewangelizacyjnego. Niestety wielu z nas choć dobrze przygotowanych jest do pracy duszpasterskiej, gorzej radzi sobie z ewangelizacją, czyli misyjnym pozyskiwaniem zagubionych owiec dla Chrystusa. Dotyczy to już katechezy w szkole, gdzie połowa przynajmniej uczniów potrzebuje w pierwszej kolejności ewangelizacji od podstaw . Wymagają oni takich działań i form kształcenia, które pomogą im poznać Chrystusa i rozbudzą w nich autentyczną wiarę w Niego − wiarę dotychczas nie znaną.

By to było możliwe, potrzeba świadectwa życia wiarą. Trzeba umiejętności indywidualnej rozmowy z każdym człowiekiem poszukującym, umiejętności pracy w małych grupach i wspólnotach podstawowych. Łatwiej jest wygłosić kazanie, poprowadzić katechezę czy rekolekcje w dużej anonimowej grupie, trudniej słuchać i rozmawiać z człowiekiem niewierzącym, często poranionym, z kompleksami, skrzywdzonym.

Dobrze jest wykorzystywać okazje, … gdyż zawsze możemy przepowiadać Dobrą Nowinę o darmowej miłości Jezusa Chrystusa do każdego człowieka.

Na pewno w takiej pracy potrzeba pasterskiej cierpliwości, podobnie jak to się dzieje w domu rodzinnym.

Inną wizję roli kapłana we współczesnym świecie można odnaleźć w artykule Bartłomieja Dobroczyńskiego pt „Ci, którzy chodzą po linie”. Autor próbuje odpowiedzieć na pytanie, czego Polacy szukają w katolicyzmie i czego oczekują od kapłanów. Pisze:

Rzymski katolicyzm w Polsce jest … społecznym sposobem budowania tożsamości. … W Polsce katolicyzm wszedł do naszej duszy niczym ręka do rękawiczki i nas ukształtował, co ma dobre i złe strony. … Skrajnym efektem pełnienia przez katolicyzm w Polsce funkcji tożsamościowych są prądy mesjanistyczne, które … obsadzają Polskę w roli Chrystusa narodów, ale też − potoczne myślenie, że Polak to katolik, czyli nie Żyd, nie Niemiec protestant, nie Rosjanin prawosławny. … Ważne są dla nas hasła: „Matka Boska, Królową Polski”, „Chrystus Królem Polski”, „Katolik głosuje na katolika” itp. Stąd już blisko, by religia stała się narzędziem walki, w której każde zwycięstwo przynosi ulgę, ale tylko na chwilę. Kiedy bowiem przeciwnik poddaje się i przystaje na stawiane mu warunki, pojawia się … pustka. Dlatego postulaty nigdy się nie kończą; „Postawmy Chrystusowi największy pomnik!”, „Uznajmy Go królem naszego kraju!” Tylko czy coś się zmienia w naszej indywidualnej wierze, kiedy któryś z postulatów zostaje spełnione? Nic, bo te „niesłychanie ważne sprawy” są … tylko ornamentem przykrywającym prawdziwe problemy naszej wiary. Od kapłana oczekuje się, że będzie bronił tych ornamentów, że będzie ich strażnikiem.

Człowiek jest … homo religiosus. Łatwo przychodzi mu myśleć na sposób magiczny i w taki sposób interpretować rzeczywistość, poszukując duchowej przyczynowości we wszystkim co widzi. Obserwujemy to przede wszystkim w sektach ale nie jedynie. Spotykamy się z tym na co dzień nawet tego nie zauważając.

W religii chcącej poważnie traktować swój przekaz oraz swoich wyznawców usłyszymy od nauczyciela: „zostaw to. To wszystko niedorzeczne, zbudowane na strachu. Dotrzesz do prawdy, jeśli przekroczysz swoje ego, lęki, żądze”. Wtedy religia staje się … krytyką magicznego myślenia i zbliża nas do wiary.

Rolą kapłanów … powinno więc być nie pilnowanie „ornamentów”, ale budzenie wiernych, wyrywanie ich z umysłowego i duchowego letargu. Skutecznie można to zrobić tylko mówiąc do wspólnoty w języku przez nią zrozumiałym, egzystencjalnym. Nie jest to proste, gdyż przywykliśmy w Kościele wysoko nieść sztandar bycia znakiem sprzeciwu i dziś trudno nam pojąć sytuację egzystencjalną człowieka, jego pragnienia. Obserwujemy, że ten rozziew stale się powiększa, co nie jest bynajmniej wynikiem dewaluacji wartości chrześcijańskich \ale z trudności porozumienia.

Ważne więc staje się sprecyzowanie jaką funkcję w społeczeństwie pełnią kapłani. Z socjologicznego punktu widzenia można wyróżnić dwa rodzaje przywództwa. Przywództwo zadaniowe i przywództwo społeczne.

Przywódca zadaniowy dba, by powierzona mu grupa realizowała określone zadanie. To, co członkowie grupy myślą i odczuwają interesuje go o tyle, o ile wpływa na wykonanie misji.
Ludziom ten typ przywódcy nie wystarcza.

Pojawia się więc przywódca społeczny, którego pierwowzorem był szaman. Dziś właśnie taką funkcję powinni spełniać kapłani jako kierownicy duchowi. Przywódca społeczny nie skupia się … na realizowaniu konkretnych zadań, ale na tym jaki jest stan powierzonej mu wspólnoty: czy harmonijnie funkcjonuje, czy żyje określonymi wartościami, czy można znaleźć w niej szczęście. Można oczywiście powiedzieć, że w misję kapłana wpisane jest konkretne zadanie − doprowadzić ludzi do Boga. Ale Jezus powiedział wprost. Przyszło do was Królestwo Boże (Mt 12, 28). Chodzi więc raczej o Jego odkrycie.

Elementem budowania … wspólnoty jest akcentowanie podobieństw, a w przypadku różnic − ich pożyteczności. Bywa jednak, że dążymy za wszelką ceną do eliminowania wszelkich różnic, uważając każdą dyskusję, każdą różnicę zdań za niedobrą, wręcz za zdradę czy odstępstwo. … Bywa więc, że zamiast pracy z realnymi ludźmi i nad realnymi problemami, zamiast budowania realnych wspólnot, pojawia się troska o światopogląd. A w takim wypadku ten, komu zależy przede wszystkim na światopoglądzie, w ogóle się mną czy ludźmi nie interesuje. Marzenia, pragnienia, problemy się nie liczą − mamy dopasować się do jedynie słusznego modelu. Ale taka jednorodność zawsze prowadzi do katastrofy. Nic bardziej nie unicestwia jak jednorodność: rasowa, etniczna, genetyczna, kulturowa czy jakakolwiek inna.

Kiedy dzisiaj świat wmawia nam, że szczęście odnajdziemy w tym co posiadamy, w osiągniętym sukcesie, życie człowieka naznaczone jest lękiem o to, czy tym wymaganiom sprostam. Religia jednak przekonuje nas: „To jest niewola. Możesz z tego wyjść”. Nie chodzi tu całkowite oderwanie od świata, przecież musimy w nim funkcjonować. Dobry kapłan to widzi, idzie po bardzo cienkiej linie − po jednej stronie ma to, co boskie, po drugiej to co cesarskie. Po tej linie ma też poprowadzić człowieka. Jest to możliwe jeśli nie będę zależny od najpiękniejszej książkowej teorii ale czerpać będę z własnego doświadczenia, jeśli zrozumiem tego, którego prowadzę.

Kończąc, chciałbym przytoczyć słowa Ojca Świętego Benedykta XVI, które 17 stycznia 2011r. skierował do uczestników Drogi Neokatechumenalnej, podczas audiencji rozesłania rodzin.:

„ … Jak napisałem w Adhortacji Apostolskiej Verbum Domini, misji Kościoła nie można traktować jako nieobowiązkowej albo dodatkowej części życia kościelnego. Należy pozwolić Duchowi Świętemu, by ukształtował nas na wzór samego Chrystusa …, abyśmy przekazywali Słowo całym życiem. (VD93) Cały Lud Boży jest ludem «posłanym», a głoszenie Ewangelii jest zadaniem wszystkich chrześcijan wynikającym z ich Chrztu (por. tamże nr 94).”

Szerzej na temat powszechnego kapłaństwa Ludu Bożego można przeczytać w miesięczniku List z grudnia 2011r. gdzie ten temat szeroko rozwija ks. Grzegorz Strzelczyk w wywiadzie pt. „Kto w Kościele jest kapłanem”. Zachęcam do tej lektury, gdyż warto byśmy sobie ten temat odświeżyli, ku naszemu nawróceniu oczywiście.

W tymże Liście, znaleźć można jeszcze jeden interesujący artykuł p. Waldemara Z. Dudka „Prorok, wizjoner, budowniczy mostów”. Chciałbym przywołać parę myśli z tego artykułu.:

„… funkcją kapłana zawsze była jego misja prorocka. … istnieją sytuacje, kiedy potrzebny jest prorok ukazujący Bożą perspektywę. Obecność Boga i obecność kapłana stwarzają pewien porządek: świat, życie człowieka, jego śmierć, nabierają sensu, gdyż przestrzeń w której się poruszmy staje się święta. …

… Gdy świat przestaje słuchać proroków, traci zdolność do samokierowania się w dobrym kierunku, zapada się w codzienność, dryfuje w stronę ciemności i fatalizmu. Kapłan ma być artystą, poetą, prorokiem, wizjonerem prowadzącym ludzi. Tych przywiązanych do materii, ma uduchowić; oderwanych od świata ma przywołać do rozumu, postawić twardo na ziemi. Kapłan ma być ekspertem od spraw wiecznych, ale ma znać się też na czasie ziemskim, fizycznym. …

… W centralnym przekazie Jezusa − Jam jest prawdą, drogą i życiem − zawiera się idea powołania kapłańskiego, w które wpisana jest rola pośrednika prowadzącego do prawdy i zbawienia. Kapłan pozwala na trwanie w niewiedzy, bo do prawdy się dorasta, ale też nieustannie przypomina o wzorcach i o prawdzie ostatecznej. Jest mostem, czyli drogą między światami ludzkim i boskim. Świadome i pełne życie jest cechą człowieka duchowego i to jest jego przeznaczeniem.

Kapłan jest wizjonerem, widzi świat duchowy, światy możliwe. Staje się prorokiem, kiedy potrafi te wizje opowiedzieć. Spełnia się w roli budowniczego mostów, kiedy wciela je w życie duchowe konkretnej jednostki i konkretnej wspólnoty. … O. Rafał Skibiński wyraził się kiedyś. „pamiętaj, że drzwi do Boga otwierają się w naszą stronę. Trzeba zrobić krok do tyłu. Ten krok do tyłu to pokora …”

Wspomniałem wyżej o duszpasterstwie ewangelizacji. Zainteresowanych sprawą Nowej Ewangelizacji, tematu poruszanego bardzo mocno przez ostatnich Papieży: Pawła VI, bł. Jana Pawła II i Benedykta XVI, odsyłam do dokumentu Synodu Bi-skupów, przygotowanego na XIII zwyczajne zgromadzenie biskupów pt Nowa Ewangelizacja dla przekazu wiary chrześcijańskiej − Lineamenta, Watykan 2011. O tym jak ważną sprawą w oczach Ojca Świętego Benedykta XVI jest sprawa Nowej Ewangelizacji świadczyć może fakt powołania przez Niego przed rokiem Papieskiej Rady ds. Krzewienia Nowej Ewangelizacji. O zadaniach tej Rady można przeczytać we wspominanym już przeze mnie nr Idziemy z 8.01.2012r w wywiadzie z ks. dr Nicolasem U. Buhlmannem CanReg.