Ostatnio zwróciłem uwagę na dyskusję wokół „konfliktu”
między kierowcami samochodów, rowerzystami a pieszymi. Sam zauważyłem, że wielu
rowerzystów jeździ mało ostrożnie, szczególnie po chodnikach, i mi zdarzyło się
w ostatniej chwili uskoczyć przed rozpędzonym rowerem. Dziś już nie jeżdżę
rowerem, odkąd przed paru laty ukradziono mi kolejno dwa rowery, dałem sobie
spokój. Aliści mieszkam aktualnie w samym centrum Warszawy, w okolicy Placu 3
Krzyży, i mogę często obserwować ludzkie zachowania. Dziś ludzi jeżdżących po
mieście rowerem jest coraz więcej, ludzie kupują sobie, rowery są coraz lepsze,
można też rower wypożyczyć, w okolicy mojego mieszkania są trzy stacje
wypożyczające rowery.
Jest więc tych rowerów wiele. A umiejętności jeżdżących
są różne. Są odważni, którzy mkną środkiem jezdni, wyprzedając zwłaszcza w
korkach całe sznury aut. Ale są też mniej odważni, którzy wolą poruszać się po
chodniku. Z tego co pamiętam, to po chodniku jeździć nie wolno ale rozumiem
tych mniej wprawnych, po prostu boją się, powinni tylko bardziej uważać. Na
chodniku bezwzględnie pierwszeństwo mają piesi. Konflikt pieszy – rowerzysta
zaczyna się gdy piesi wkraczają na teren zarezerwowany dla rowerów czyli tzw.
ścieżki rowerowe. Rowerzysta w tym miejscu uważa pieszego za intruza i ma
rację, ale czy od razu należy używać ordynarnych epitetów? W listach do Metra
znalazłem hasła nawołujące do karania pieszych za wtargnięcie na ścieżkę dla
rowerów. Może słusznie? Ale kto miałby te mandaty wystawiać. Policji jest
niewiele, na ulicach pojawiają się przy okazji jakiś wydarzeń. Straż Miejska
zajęta jest sprawdzaniem, czy samochody mają opłacone parkowanie. Tu mała
refleksja. Prawie 40 lat temu odwiedziłem rodzinę w Anglii. Dwie rzeczy mnie
wtedy zafascynowały. Płynne włączanie się do ruchu samochodów, tzw. zamek
błyskawiczny, a druga, że pieszy wszędzie miał pierwszeństwo, bezwzględne!
Wystarczyło, że zrobiłem ruch w kierunku jezdni i już wszystkie samochody
stają, by mnie przepuścić. W Warszawie zostałbym otrąbiony i to nie tylko poza
pasami, ale jakże często na pasach. Rozumiem, że pieszy to na jezdni
zawalidroga, sam prowadzę samochód i wściekam się gdy ktoś wlecze się po pasach,
ale przecież to właśnie pieszy jest najsłabszym ogniwem ruchu drogowego, nic go
nie zabezpiecza w zetknięciu z ponad tonowym autem.
Na zakończenie pozwolę sobie na trochę fantazji. W
konfrontacji auto, rower, pieszy wiele spraw dałoby się rozwiązać polubownie. W
końcu każdy z nas bywa przechodniem, czasem kierowcą lub pasażerem auta,
niektórzy używają też roweru. A więc dziś ja ustąpię, jutro ktoś inny ustąpi
mnie. Widzę, że to funkcjonuje miedzy kierowcami np. gdy wyjeżdżając z bocznej
drogi muszą się wcisnąć w posuwający się powoli korek. Potrzeba to trochę
dobrej woli i życzliwości. Bardzo tu pomaga coś co nazywam dobre wychowanie,
czyli postawa, że nie muszę za wszelką cenę udowadniać, że jestem najważniejszy
na świecie i mnie się wszystko należy. Niestety obserwuję, że ta cecha jest
coraz bardziej zapoznana. Dzieciom od małego wmawia się, że one są
najważniejsze, że im się wszystko należy, przyzwyczaja się je, że krzykiem,
łzami i złością mogą wszystko wymóc na otoczeniu, poczynając od rodziców na
współpasażerach tramwaju kończąc. Jakże często jedyną reakcją rodziców na
agresję potomstwa jest: „Piotrusiu nie kop pani, bo się spocisz”. Czegóż
wymagać od dorosłego Piotra, kiedy Piotrusiowi wmawiano przez całe życie, że on
jest najważniejszy i wszystko ma mu służyć. Bardzo by też pomogło wszystkim nam
wprowadzanie w życie wartości chrześcijańskich choćby takich jak „kochaj
bliźniego jak siebie samego”. Ale cóż, dziś eliminujemy z życia wszelkie
wartości z tymi o chrześcijańskich korzeniach na czele.
A tak nawiasem mówiąc o tych wartościach, można zacytować
pewne porzekadło moje śp siostry, mówiła: „Antek, do zbawienia dobre wychowanie
nie jest konieczne, ale jakże ono ułatwia życie”
I tym pozytywnym akcentem kończę moje dywagacje na temat
ruchu drogowego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz