Świątobliwy, ale nieszczęśliwy
wtorek, 11 czerwca 2013
Misja Apostolska
Dziś wspominamy św. Barnabę Apostoła

Święty Barnaba pochodził z Cypru. W Jerozolimie przyjął chrześcijaństwo i całą swoją majętność przekazał Apostołom. On wprowadził świętego Pawła do jerozolimskiej gminy chrześcijańskiej. Potem go odszukał w Tarsie, przyprowadził do Antiochii i na wyraźne polecenie Ducha Świętego towarzyszył Apostołowi Narodów podczas jego pierwszej podróży misyjnej w Azji Mniejszej. Po soborze jerozolimskim wrócił na Cypr, gdzie według tradycji poniósł śmierć męczeńską około 60 roku.
EWANGELIA (Mt 10,7-13)
Wskazania na pracę apostolską
Jezus powiedział do swoich Apostołów:
„Idźcie i głoście: Bliskie już jest królestwo niebieskie. Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych, wypędzajcie złe duchy. Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie. Nie zdobywajcie złota ani srebra, ani miedzi do swych trzosów. Nie bierzcie na drogę torby ani dwóch sukien, ani sandałów, ani laski. Wart jest bowiem robotnik swej strawy.
A gdy przyjdziecie do jakiegoś miasta albo wsi, wywiedzcie się, kto tam jest godny, i u niego zatrzymajcie się, dopóki nie wyjdziecie.
Wchodząc do domu, przywitajcie go pozdrowieniem. Jeśli dom na to zasługuje, niech zstąpi na niego pokój wasz; jeśli nie zasługuje, niech pokój wasz powróci do was”.
W Liturgii Godzin, jako drugie czytanie w Godzinie Czytań mamy poniższy fragment,
z komentarza św. Chromacjusza, biskupa, do Ewangelii św. Mateusza (Traktat 5, 1. 3-4)
"Wy jesteście światłością świata. Nie może ukryć się miasto położone na górze. Nie zapala się też światła i nie stawia pod korcem, ale na świeczniku, aby świeciło wszystkim, którzy są w domu". Solą ziemi nazwał Pan swoich uczniów, albowiem mądrością z nieba przywracają świeżość nadpsutym przez szatana ludzkim sercom. Teraz znowu nazywa ich światłością świata, ponieważ oświeceni przez Tego, który jest wiecznym i prawdziwym światłem, oni z kolei stają się światłem wśród ciemności.
Skoro Chrystus jest słońcem sprawiedliwości, słusznie zatem nazywa swoich uczniów światłem świata, ponieważ przez nich, jakby za pośrednictwem jasnych promieni, przekazuje całemu światu światło swego poznania. Oni to bowiem ukazawszy światło prawdy, usunęli z serc ludzkich ciemności błędu.
Także i my, przez nich oświeceni, staliśmy się światłem, będąc niegdyś ciemnością, jak to powiada Apostoł: "Niegdyś bowiem byliście ciemnością, lecz teraz jesteście światłością w Panu; postępujcie jak dzieci światłości". I znowu: "Nie jesteście synami nocy ani ciemności, lecz jesteście synami światłości i synami dnia". Słusznie też święty Jan w swym liście powiada: "Bóg jest światłością, a kto trwa w Bogu, trwa w światłości, jak i On jest w światłości". A zatem, skoro radujemy się uwolnieniem od mroków błędu, postępujmy w świetle, jako synowie światłości. Dlatego właśnie powiada Apostoł: "Między nimi jawicie się jako źródła światła, zawierające słowo życia".
A jeśli nie uczynimy tego, wtedy okaże się, iż naszą niewiernością, jakby zasłoną, na własną i drugich szkodę zakrywamy i zaciemniamy tak bardzo potrzebne człowiekowi światło. Wiemy przecież i czytamy, że ten, kto otrzymał talent, aby zamienić go na wieczną chwałę, słuszną poniósł karę, skoro wolał go raczej ukryć niż we właściwy sposób wykorzystać.
A zatem gorejąca owa pochodnia zapalona dla naszego zbawienia niechaj płonie w nas nieustannie. Mamy bowiem pochodnię niebieskiego przykazania i duchowej łaski, o której Dawid powiedział: "Twe słowo jest dla moich stóp pochodnią i światłem na moich ścieżkach". Zaś Salomon mówi: "Pochodnią jest nakaz prawa".
Dlatego nie wolno nam zasłaniać pochodni wiary i przykazań, ale dla dobra powszechnego trzeba umieścić ją w Kościele jakby na świeczniku, abyśmy sami mogli korzystać z tego światła, a zarazem, by wszyscy wierzący mogli być przezeń oświecani.
Interesujące wydaje się dla mnie zestawienie tych dwu tekstów. Ewangelia, która mówi do nas wszystkich o nakazie głoszenia Dobrej Nowiny. To przepowiadanie ma przynieść słuchaczom pokój, Boży Pokój. Ten imperatyw dotyczy wszystkich chrześcijan. Nie tylko Ojca Świętego, biskupów czy prezbiterów. Wszyscy na mocy sakramentu chrztu jesteśmy do tego powołani. Św. Chromacjusz słusznie chyba wskazuje nam jak powinna wyglądać nasza postawa w głoszeniu Dobrej Nowiny o pokoju. Mamy być światłem dla świata. Reszta to plewy.

Święty Barnaba pochodził z Cypru. W Jerozolimie przyjął chrześcijaństwo i całą swoją majętność przekazał Apostołom. On wprowadził świętego Pawła do jerozolimskiej gminy chrześcijańskiej. Potem go odszukał w Tarsie, przyprowadził do Antiochii i na wyraźne polecenie Ducha Świętego towarzyszył Apostołowi Narodów podczas jego pierwszej podróży misyjnej w Azji Mniejszej. Po soborze jerozolimskim wrócił na Cypr, gdzie według tradycji poniósł śmierć męczeńską około 60 roku.
EWANGELIA (Mt 10,7-13)
Wskazania na pracę apostolską
Jezus powiedział do swoich Apostołów:
„Idźcie i głoście: Bliskie już jest królestwo niebieskie. Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych, wypędzajcie złe duchy. Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie. Nie zdobywajcie złota ani srebra, ani miedzi do swych trzosów. Nie bierzcie na drogę torby ani dwóch sukien, ani sandałów, ani laski. Wart jest bowiem robotnik swej strawy.
A gdy przyjdziecie do jakiegoś miasta albo wsi, wywiedzcie się, kto tam jest godny, i u niego zatrzymajcie się, dopóki nie wyjdziecie.
Wchodząc do domu, przywitajcie go pozdrowieniem. Jeśli dom na to zasługuje, niech zstąpi na niego pokój wasz; jeśli nie zasługuje, niech pokój wasz powróci do was”.
W Liturgii Godzin, jako drugie czytanie w Godzinie Czytań mamy poniższy fragment,
z komentarza św. Chromacjusza, biskupa, do Ewangelii św. Mateusza (Traktat 5, 1. 3-4)
"Wy jesteście światłością świata. Nie może ukryć się miasto położone na górze. Nie zapala się też światła i nie stawia pod korcem, ale na świeczniku, aby świeciło wszystkim, którzy są w domu". Solą ziemi nazwał Pan swoich uczniów, albowiem mądrością z nieba przywracają świeżość nadpsutym przez szatana ludzkim sercom. Teraz znowu nazywa ich światłością świata, ponieważ oświeceni przez Tego, który jest wiecznym i prawdziwym światłem, oni z kolei stają się światłem wśród ciemności.
Skoro Chrystus jest słońcem sprawiedliwości, słusznie zatem nazywa swoich uczniów światłem świata, ponieważ przez nich, jakby za pośrednictwem jasnych promieni, przekazuje całemu światu światło swego poznania. Oni to bowiem ukazawszy światło prawdy, usunęli z serc ludzkich ciemności błędu.
Także i my, przez nich oświeceni, staliśmy się światłem, będąc niegdyś ciemnością, jak to powiada Apostoł: "Niegdyś bowiem byliście ciemnością, lecz teraz jesteście światłością w Panu; postępujcie jak dzieci światłości". I znowu: "Nie jesteście synami nocy ani ciemności, lecz jesteście synami światłości i synami dnia". Słusznie też święty Jan w swym liście powiada: "Bóg jest światłością, a kto trwa w Bogu, trwa w światłości, jak i On jest w światłości". A zatem, skoro radujemy się uwolnieniem od mroków błędu, postępujmy w świetle, jako synowie światłości. Dlatego właśnie powiada Apostoł: "Między nimi jawicie się jako źródła światła, zawierające słowo życia".
A jeśli nie uczynimy tego, wtedy okaże się, iż naszą niewiernością, jakby zasłoną, na własną i drugich szkodę zakrywamy i zaciemniamy tak bardzo potrzebne człowiekowi światło. Wiemy przecież i czytamy, że ten, kto otrzymał talent, aby zamienić go na wieczną chwałę, słuszną poniósł karę, skoro wolał go raczej ukryć niż we właściwy sposób wykorzystać.
A zatem gorejąca owa pochodnia zapalona dla naszego zbawienia niechaj płonie w nas nieustannie. Mamy bowiem pochodnię niebieskiego przykazania i duchowej łaski, o której Dawid powiedział: "Twe słowo jest dla moich stóp pochodnią i światłem na moich ścieżkach". Zaś Salomon mówi: "Pochodnią jest nakaz prawa".
Dlatego nie wolno nam zasłaniać pochodni wiary i przykazań, ale dla dobra powszechnego trzeba umieścić ją w Kościele jakby na świeczniku, abyśmy sami mogli korzystać z tego światła, a zarazem, by wszyscy wierzący mogli być przezeń oświecani.
Interesujące wydaje się dla mnie zestawienie tych dwu tekstów. Ewangelia, która mówi do nas wszystkich o nakazie głoszenia Dobrej Nowiny. To przepowiadanie ma przynieść słuchaczom pokój, Boży Pokój. Ten imperatyw dotyczy wszystkich chrześcijan. Nie tylko Ojca Świętego, biskupów czy prezbiterów. Wszyscy na mocy sakramentu chrztu jesteśmy do tego powołani. Św. Chromacjusz słusznie chyba wskazuje nam jak powinna wyglądać nasza postawa w głoszeniu Dobrej Nowiny o pokoju. Mamy być światłem dla świata. Reszta to plewy.
poniedziałek, 10 czerwca 2013
Wskrzeszenie syna wdowy
9 czerwca 2013. Na Wertepach
Na początek, żeby było wiadomo o co common Ewangelia z jutra
"Jezus udał się do pewnego miasta, zwanego Nain; a szli z Nim Jego uczniowie i tłum wielki. Gdy zbliżył się do bramy miejskiej, właśnie wynoszono umarłego - jedynego syna matki, a ta była wdową. Towarzyszył jej spory tłum z miasta. Na jej widok Pan użalił się nad nią i rzekł do niej: Nie płacz! Potem przystąpił, dotknął się mar - a ci, którzy je nieśli, stanęli - i rzekł: Młodzieńcze, tobie mówię wstań! Zmarły usiadł i zaczął mówić; i oddał go je...go matce. A wszystkich ogarnął strach; wielbili Boga i mówili: Wielki prorok powstał wśród nas, i Bóg łaskawie nawiedził lud swój. I rozeszła się ta wieść o Nim po całej Judei i po całej okolicznej krainie. "
Historia o wskrzeszeniu, uzdrowieniu jakich wiele. Syn zmarł, matka płacze, Jezus wskrzesza. W pierwszym czytaniu Eliasz, prorok, robi praktycznie to samo, tylko nie swoją mocą. Ale historia niesamowicie podobna. I nic nie było tu takiego, gdyby nie istotne detale!
Zarówno i Eliasz jak i Jezus spotykają wdowę z jedynym synem. Wdowa w tamtych czasach z jednej strony miała przywileje,ale z drugiej strony wielokrotnie nie były one przestrzegane. Uważano,że należy do gorszej grupy ludzi; ludzi, którym w życiu nie wyszło.
Żydzi i chrześcijanie mieli za zadanie opiekować się wdowami i sierotami.
Tym kobietom szczególnie nie poszło. Nie dość,że wdowy, to właśnie zmarł im jedyny syn. Zostały zupełnie same. Na tamte czasy oznaczało to tyle, co fakt,że nie mają już po co żyć. Dwa przypadki, ta sama sytuacja.
Ciekawe jest jednak coś innego. Eliasz, prosząc Boga by wskrzesił chłopca, mówi: "O Panie, Boże mój! Czy nawet na wdowę, u której zamieszkałem, sprowadzasz nieszczęście, dopuszczając śmierć jej syna?"
Natomiast w Ewangelii czytamy: "Na jej widok Pan użalił się nad nią i rzekł do niej: Nie płacz!"
Na początek, żeby było wiadomo o co common Ewangelia z jutra
"Jezus udał się do pewnego miasta, zwanego Nain; a szli z Nim Jego uczniowie i tłum wielki. Gdy zbliżył się do bramy miejskiej, właśnie wynoszono umarłego - jedynego syna matki, a ta była wdową. Towarzyszył jej spory tłum z miasta. Na jej widok Pan użalił się nad nią i rzekł do niej: Nie płacz! Potem przystąpił, dotknął się mar - a ci, którzy je nieśli, stanęli - i rzekł: Młodzieńcze, tobie mówię wstań! Zmarły usiadł i zaczął mówić; i oddał go je...go matce. A wszystkich ogarnął strach; wielbili Boga i mówili: Wielki prorok powstał wśród nas, i Bóg łaskawie nawiedził lud swój. I rozeszła się ta wieść o Nim po całej Judei i po całej okolicznej krainie. "
Historia o wskrzeszeniu, uzdrowieniu jakich wiele. Syn zmarł, matka płacze, Jezus wskrzesza. W pierwszym czytaniu Eliasz, prorok, robi praktycznie to samo, tylko nie swoją mocą. Ale historia niesamowicie podobna. I nic nie było tu takiego, gdyby nie istotne detale!
Zarówno i Eliasz jak i Jezus spotykają wdowę z jedynym synem. Wdowa w tamtych czasach z jednej strony miała przywileje,ale z drugiej strony wielokrotnie nie były one przestrzegane. Uważano,że należy do gorszej grupy ludzi; ludzi, którym w życiu nie wyszło.
Żydzi i chrześcijanie mieli za zadanie opiekować się wdowami i sierotami.
Tym kobietom szczególnie nie poszło. Nie dość,że wdowy, to właśnie zmarł im jedyny syn. Zostały zupełnie same. Na tamte czasy oznaczało to tyle, co fakt,że nie mają już po co żyć. Dwa przypadki, ta sama sytuacja.
Ciekawe jest jednak coś innego. Eliasz, prosząc Boga by wskrzesił chłopca, mówi: "O Panie, Boże mój! Czy nawet na wdowę, u której zamieszkałem, sprowadzasz nieszczęście, dopuszczając śmierć jej syna?"
Natomiast w Ewangelii czytamy: "Na jej widok Pan użalił się nad nią i rzekł do niej: Nie płacz!"
Nikt nie ubolewa nad zmarłym, ale nad wdową. Nikt nie mówi: wskrześmy chłopca, by żył, ale pocieszają wdowę i ze względu na nią to się dzieje.
Śmierć, boli tylko tych, co zostają.
Ale jest tu coś więcej. Gdy jesteś taką życiową "wdową", gdy w życiu już Ci nic nie wychodzi, gdy tracisz wszystkich i wszystko, gdzie ludzie gardzą Tobą, gdy czujesz, że już masz serdecznie dość i na koniec dzieje się coś, co zwala Cię z nóg... To właśnie wtedy napotkasz na swojej drodze Tego, który Cię pocieszy; Tego, który "użali się nad Tobą i rzeknie do Ciebie: Nie płacz!". Właśnie wtedy, gdy masz dość.
Twoim zadaniem jest tylko nie odwrócić wzroku.
Ciekawe, że Chrystus nie pojawił się, gdy chłopiec chorował, czy też umierał, ale dopiero, gdy już nieśli go na pochówek. Czasem bywa tak, że tego pocieszenia nie widzimy, nie czujemy, że Ktoś mówi nam "nie płacz!"... ale poczekaj... Jeśli tylko nie odwrócisz twarzy, to zdarzy się coś, co wytrze Twoją łzę.
Jeśli jesteś w swoim życiu taką "wdową", to prorocy stoją po Twojej stronie, a Ten, który ból odrzucenie i samotność zna jak nikt, pochyli się nad Tobą i powie Ci: nie płacz! Ja Jestem.
piątek, 7 czerwca 2013
Z moich lektur czyli narzeczeństwo a zagubiona owca.
Żeby nie było tak, iż czytam tylko Metro, dziś garść
refleksji z lektury Gościa Niedzielnego (nr 22 z 02.06.2013). Ponieważ od
blisko trzech lat zajmuję się przygotowaniem narzeczonych do sakramentu
małżeństwa, zainteresował mnie oczywiście artykuł Pani Ewy K. Czaczkowskiej pt.:
„Jakie narzeczeństwo, takie małżeństwo”. Autorka rozmawiała z kilkoma parami
młodych ludzi, którzy poważnie traktują czas zaręczyn, czasem nawet dosyć
długi. Mówią: „Zaręczyny były dla nas znakiem, deklaracją, że chcemy być razem
i chcemy zbudować rodzinę”. Biorą poważnie sprawę przygotowania do ślubu, chcą
ukończyć naukę a także popracować, by całego wesela nie finansowali rodzice. Mówią,
że też chcą duchowo przygotować się do ślubu m. in. poprzez nauki przedślubne.
Ale nie zawsze wygląda to tak ładnie. Nawet poza wielkimi,
anonimowymi aglomeracjami, coraz częściej narzeczeni przed ślubem mieszkają
razem. W poradniach rodzinnych ocenia się, że „tylko 20-30% par uczęszczających
na konferencje przedmałżeńskie, podchodzi na serio do sakramentu małżeństwa,
uznaje jego nierozerwalność i chce przeżyć okres narzeczeństwa w taki sposób, w
jaki proponują Biblia i Kościół”. Pracownicy poradnictwie rodzinnym nie mają
wątpliwości, że istnieje silny związek pomiędzy narzeczeństwem a małżeństwem. Jeśli
narzeczeństwo przeżywane jest „byle jak” to trudno oczekiwać, by w małżeństwie
coś poprawiło się, też jest byle jakie. Jeszcze 10-15 lat temu do poradni
przychodzili ludzie, którym zależało na przygotowaniu się do ślubu, choć i
wtedy bywało, że termin wymuszony był przez błogosławiony stan kobiety. Dzisiaj
bywa, że „narzeczeni” znają się długo a wcale się do ślubu nie śpieszą. Bywa,
że już wiele lat mieszkają razem, mają dzieci i tylko teraz chcą swój związek
sformalizować. Trudno mówić wtedy o narzeczeństwie, określić to należy raczej
po imieniu, są to osoby żyjące w konkubinacie.
Dlaczego dziś czas „narzeczeństwa” trwa tak długo? Jednym z
poważniejszych powodów jest to, że trzeba ślub i wesele przygotować, a że na
wolną salę w domu weselnym czeka się długo, datę ślubu wyznacza się z dużym
wyprzedzeniem. I wiele par nie ma ochoty czekać do ślubu i zamieszkują razem.
Dziś „pojęcie narzeczeństwa … stało się bardzo pojemne,
przez co jego prawdziwy sens się zaciera. Narzeczonymi nazywają siebie ci,
którzy się zaręczyli, zobowiązali się do lepszego poznania się, przygotowania
do wspólnego życia w małżeństwie i nie podjęli współżycia, ale także pary,
które mieszkają razem od lat, odkładają decyzją o ślubie albo nie myślą o nim
wcale. Moda na wspólne mieszkanie przed ślubem przyszła do Polski z Zachodu w
latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku i wkracza szerokim frontem do
naszego myślenia nawet u dziewcząt w szkołach katolickich.
Kardynał Jorze Bergoglio, obecny papież Franciszek w
wywiadzie rzece „Jezuita: zauważył: „Dziś wspólne życie przed ślubem, mimo że
jest czymś nieprawidłowym z punktu widzenia religii, nie podlega tak negatywnej
ocenie jak przed półwieczem. Stało się faktem socjologicznym – choć,
naturalnie, pozbawione jest pełni i wielkości związku małżeńskiego,
stanowiącego wielką tysiącletnią wartość. Ostrzegamy zatem przed ewentualną
dewaluacją małżeństwa i sugerujemy, by zamiast modyfikować prawodawstwo, raczej
zastanowić się poważnie, co ryzykujemy.” W ostatnim zdaniu odnosił się do
prawnego sankcjonowania związków partnerskich, w tym homoseksualnych. Ale
pytanie „co ryzykujemy” odnieść można także do narzeczeństwa, które w sytuacji,
gdy wolne związki stały się „faktem socjologicznym”, traci właściwy sens.
– Skoro wspólne życie bez ślubu staje się dzisiaj normą,
narzeczeństwo tak żyjącym osobom nie jest do niczego potrzebne – mówi
animatorka z wrocławskiej Diakonii Życia.
Ale pytanie „co ryzykujemy?” wymaga jeszcze jednej
refleksji.
W tym samym nr GN znalazłem artykuł Szymona Babuchowskiego
pt.: „W stronę błękitnego nieba” o Marku Jackowskim gitarzyście zespołu Maanaman,
o jego nawróceniu, które przeżył w 1989 roku. Tak zwierzał się o. Bujnowskiemu:
„W momencie kiedy wiedziałem, że umieram, modliłem się do Boga, wzywałem Jego
imienia na pomoc. I jakimś cudem przeżyłem. … Jeżeli wierzysz w Jezusa
Chrystusa, idź się wyspowiadaj! Musisz oczyścić siebie, bo to jest dobre dla
ciebie, to jest dobre dla mojego kontaktu z Bogiem … Do kościoła przychodzi się
z powodu Eucharystii i dlatego wszystkiego, co ona sprawia”.

czwartek, 6 czerwca 2013
Dobre wychowanie na ulicy
Już wcześniej komentowałem pewne informacje przeczytane w
„Metrze”. Kolega ksiądz z parafii, jak ujrzy, że biorę rano tę gazetę, żartuje,
że czytam „reżimową” prasę. Cóż, wolno mu. Dlaczego czytam „Metro”? Po pierwsze
dostaję je po drodze do kościoła, do kiosku trzeba by pójść dalej; po drugie
dają za darmo; po trzecie jest w nim krótki zestaw wiadomości, czasem ważnych.
Zdaję sobie sprawę, że treść informacji jest tendencyjna, ale jakoś mi to nie
przeszkadza, przechodzę dalej. Dla mnie interesujące jest, że od czasu do czasu
redakcja wkłada kij w mrowisko, poruszając tematy kontrowersyjne, a potem
publikuje reakcje czytelników. Nie interesuje mnie czy są one autentyczne, czy
też pisane na zamówienie. Tak było ze sprawą korzystania z windy do metra, czy
ustępowania miejsca starszym w komunikacji miejskiej. Pisałem o tym już kiedyś.
Skomentowałem też onegdaj list czytelniczki dotyczący zachowania się kierowców
m. in. dłubania w nosie.
Jest więc tych rowerów wiele. A umiejętności jeżdżących
są różne. Są odważni, którzy mkną środkiem jezdni, wyprzedając zwłaszcza w
korkach całe sznury aut. Ale są też mniej odważni, którzy wolą poruszać się po
chodniku. Z tego co pamiętam, to po chodniku jeździć nie wolno ale rozumiem
tych mniej wprawnych, po prostu boją się, powinni tylko bardziej uważać. Na
chodniku bezwzględnie pierwszeństwo mają piesi. Konflikt pieszy – rowerzysta
zaczyna się gdy piesi wkraczają na teren zarezerwowany dla rowerów czyli tzw.
ścieżki rowerowe. Rowerzysta w tym miejscu uważa pieszego za intruza i ma
rację, ale czy od razu należy używać ordynarnych epitetów? W listach do Metra
znalazłem hasła nawołujące do karania pieszych za wtargnięcie na ścieżkę dla
rowerów. Może słusznie? Ale kto miałby te mandaty wystawiać. Policji jest
niewiele, na ulicach pojawiają się przy okazji jakiś wydarzeń. Straż Miejska
zajęta jest sprawdzaniem, czy samochody mają opłacone parkowanie. Tu mała
refleksja. Prawie 40 lat temu odwiedziłem rodzinę w Anglii. Dwie rzeczy mnie
wtedy zafascynowały. Płynne włączanie się do ruchu samochodów, tzw. zamek
błyskawiczny, a druga, że pieszy wszędzie miał pierwszeństwo, bezwzględne!
Wystarczyło, że zrobiłem ruch w kierunku jezdni i już wszystkie samochody
stają, by mnie przepuścić. W Warszawie zostałbym otrąbiony i to nie tylko poza
pasami, ale jakże często na pasach. Rozumiem, że pieszy to na jezdni
zawalidroga, sam prowadzę samochód i wściekam się gdy ktoś wlecze się po pasach,
ale przecież to właśnie pieszy jest najsłabszym ogniwem ruchu drogowego, nic go
nie zabezpiecza w zetknięciu z ponad tonowym autem.

Ostatnio zwróciłem uwagę na dyskusję wokół „konfliktu”
między kierowcami samochodów, rowerzystami a pieszymi. Sam zauważyłem, że wielu
rowerzystów jeździ mało ostrożnie, szczególnie po chodnikach, i mi zdarzyło się
w ostatniej chwili uskoczyć przed rozpędzonym rowerem. Dziś już nie jeżdżę
rowerem, odkąd przed paru laty ukradziono mi kolejno dwa rowery, dałem sobie
spokój. Aliści mieszkam aktualnie w samym centrum Warszawy, w okolicy Placu 3
Krzyży, i mogę często obserwować ludzkie zachowania. Dziś ludzi jeżdżących po
mieście rowerem jest coraz więcej, ludzie kupują sobie, rowery są coraz lepsze,
można też rower wypożyczyć, w okolicy mojego mieszkania są trzy stacje
wypożyczające rowery.

Na zakończenie pozwolę sobie na trochę fantazji. W
konfrontacji auto, rower, pieszy wiele spraw dałoby się rozwiązać polubownie. W
końcu każdy z nas bywa przechodniem, czasem kierowcą lub pasażerem auta,
niektórzy używają też roweru. A więc dziś ja ustąpię, jutro ktoś inny ustąpi
mnie. Widzę, że to funkcjonuje miedzy kierowcami np. gdy wyjeżdżając z bocznej
drogi muszą się wcisnąć w posuwający się powoli korek. Potrzeba to trochę
dobrej woli i życzliwości. Bardzo tu pomaga coś co nazywam dobre wychowanie,
czyli postawa, że nie muszę za wszelką cenę udowadniać, że jestem najważniejszy
na świecie i mnie się wszystko należy. Niestety obserwuję, że ta cecha jest
coraz bardziej zapoznana. Dzieciom od małego wmawia się, że one są
najważniejsze, że im się wszystko należy, przyzwyczaja się je, że krzykiem,
łzami i złością mogą wszystko wymóc na otoczeniu, poczynając od rodziców na
współpasażerach tramwaju kończąc. Jakże często jedyną reakcją rodziców na
agresję potomstwa jest: „Piotrusiu nie kop pani, bo się spocisz”. Czegóż
wymagać od dorosłego Piotra, kiedy Piotrusiowi wmawiano przez całe życie, że on
jest najważniejszy i wszystko ma mu służyć. Bardzo by też pomogło wszystkim nam
wprowadzanie w życie wartości chrześcijańskich choćby takich jak „kochaj
bliźniego jak siebie samego”. Ale cóż, dziś eliminujemy z życia wszelkie
wartości z tymi o chrześcijańskich korzeniach na czele.
A tak nawiasem mówiąc o tych wartościach, można zacytować
pewne porzekadło moje śp siostry, mówiła: „Antek, do zbawienia dobre wychowanie
nie jest konieczne, ale jakże ono ułatwia życie”
I tym pozytywnym akcentem kończę moje dywagacje na temat
ruchu drogowego.
wtorek, 4 czerwca 2013
Być jak Nabal
Dziś trafiłem na teksty z godziny czytań godzące prosto w
moje serce. To ja jestem człowiekiem grzeszącym językiem. To ja jestem
człowiekiem, którego nie może spotkać żadna przeciwność, żadna uwaga. To ja
muszę mieć zawsze rację. Ot taki Nabal ze mnie.
Dlaczego tak myślę? Ano bo fakty są przeciwko mnie, a jest
ich wiele. Przytoczę tylko jeden, ale zdarza się ich co chwila więcej. Ten
opisuje, bo uzewnętrzniłem go wobec świadków.Otóż wczoraj miałem spotkanie kursowe z okazji 3 rocznicy święceń. Ponieważ wczoraj upływał termin oddania dokumentów konkordatowych w USC, chciałem wyjechać wcześniej, by załatwić sprawę. Musiałem jednak wpisać do książki stosowne dane z dokumentów. Powinno być trzy i jednego nie mogłem odnaleźć. Dzwoniłem więc do kolegów z pytaniem czy wiedzą gdzie mógł się ów dokument „zadziać”, ale nikt nic nie wiedział. Kolega, który ów „brakujący” ślub błogosławił, stwierdził, dokumenty podczas ślubu były i nie ma pojęcia co by mogło się z nimi stać. W tym momencie właśnie demon wszedł w moje serce i zacząłem owego kolegę osądzać, że się nie interesuje niczym, że wszystko ma w d…. CO gorsze zacząłem te moje sądy uzewnętrzniać wobec księdza proboszcza i jeszcze innego kolegi. Wyrażałem się bardzo krytycznie, nie powtórzę jakich słów używałem, bo uchodzą za nieprzyzwoite. W tym momencie kolega wyjął mi z rąk papiery i wyłuskał dokumenty przeze mnie poszukiwane. Można sobie wyobrazić, jeśli ktoś ma choć trochę wyobraźni, jak było mi wstyd.
Z Listu świętego Jakuba Apostoła 3, 1-12
Jeśli kto nie grzeszy mową, jest mężem doskonałym
Jeśli kto nie grzeszy mową, jest mężem doskonałym, zdolnym utrzymać w ryzach także całe ciało. Jeżeli przeto zakładamy koniom wędzidła do pysków, by nam były posłuszne, to kierujemy całym ich ciałem. Oto nawet okrętom, choć tak są potężne i tak silnymi wichrami miotane, niepozorny ster nadaje taki kierunek, jaki odpowiada woli sternika.
Tak samo język, mimo że jest małym członkiem, ma powód do wielkich przechwałek. Oto mały ogień, a jak wielki las podpala. Tak i język jest ogniem, sferą nieprawości. Język jest wśród wszystkich naszych członków tym, co bezcześci całe ciało, i sam trawiony ogniem piekielnym rozpala krąg życia. Wszystkie bowiem gatunki zwierząt i ptaków, gadów i stworzeń morskich można ujarzmić i rzeczywiście ujarzmiła je natura ludzka. Języka natomiast nikt z ludzi nie potrafi okiełznać, to zło niestateczne, pełne zabójczego jadu. Przy jego pomocy wielbimy Boga i Ojca i nim przeklinamy ludzi, stworzonych na podobieństwo Boże. Z tych samych ust wychodzi błogosławieństwo i przekleństwo. Tak być nie może, bracia moi.
Czyż z tej samej szczeliny źródła wytryska woda słodka i gorzka? Czy może, bracia moi, drzewo figowe rodzić oliwki albo winna latorośl figi? Także słone źródło nie może wydać słodkiej wody.
Z nauk duchowych św. Doroteusza, opata
(Nauka 13, 2-3)
Złudny pokój duszy
Ktoś jednak mógłby powiedzieć: "Jakże mogę siebie samego oskarżać, skoro mój brat postępuje ze mną niesprawiedliwie, mimo iż, jak stwierdzam, nie dałem żadnego powodu?"
Otóż jeśli ktoś przejęty bojaźnią Bożą zbada sam siebie, zauważy na pewno, iż w rzeczywistości dał powód czynem, słowem lub zachowaniem. Jeśli zaś stwierdzi, iż w żadnej z tych spraw nie dał powodu, zapewne wyrządził przykrość kiedy indziej, w tej lub w innej sprawie, bądź wreszcie zawinił wobec kogoś zupełnie innego. Toteż z tego powodu, lub nawet z powodu innych jeszcze przewinień ponosi teraz zasłużoną karę.
Może się też zdarzyć, że ktoś zachowujący - jak sam mniema - zupełny spokój i skupienie, czuje się dotknięty obraźliwym słowem brata. Sądzi zatem, iż słusznie gniewa się mówiąc: Gdyby nie przyszedł, nie ubliżył mi i nie rozgniewał, nie popełniłbym grzechu.
Jest to oczywiście złudzenie i fałszywe rozumowanie. Czyż ten, kto wypowiedział kilka słów rzeczywiście przyniósł niepokój i wzburzenie? On ujawnił to, co już było w człowieku, aby jeśli zechce, mógł czynić pokutę. Taki człowiek podobny jest do chleba pszennego, o pięknym wyglądzie, który po rozłamaniu ukazuje swe zepsucie. Sądził, iż jest pełen pokoju, ale wewnątrz kryły się namiętności, o których nie wiedział. Niech tylko przyjdzie brat i powie słowo, a natychmiast ujawnia się zepsucie i brud ukryty w sercu. Dlatego jeśli człowiek taki pragnie dostąpić miłosierdzia, niechaj żałuje, niech się oczyści, niech się udoskonali, a wtedy zobaczy, iż należy raczej dziękować bratu, który stał się powodem tak wielkiego pożytku.
Odtąd nie utrapią go żadne doświadczenia, ale im bardziej postąpi, tym mniej będzie je odczuwał. O ile bowiem dusza postępuje w doskonałości, o tyle staje się mocna i zdolna znosić wszelkie napotkane przeciwności.
Tak to właśnie u mnie wygląda. Chciałbym być doskonałym, a widzą że jestem nikim, niczym plus grzech
Subskrybuj:
Posty (Atom)